Po eskapadach na CPN-ie, po zjebach przez Pociska, i w końcu po kolejnych paru nudnych godzinach w drodze, oddział doleciał na miejsce... no przynajmniej się można było nieco porządniej wyspać.
Porucznik wydał rozkazy: -"Żołnierze, przygotować się do desantu. Zaraz po wylądowaniu wychodzicie i zajmujecie teren wokół pojazdu. I powtarzam, nie trzymać się w kupie, rozproszyć się. Dzielimy się na dwa pododdziały, ja dowodzę pierwszym, Starszy szeregowy Ndong drugim. Kierowca i strzelec działa pokładowego zostają w środku, moździerz, radiostacja i moździerz tak samo. Jadźka, Gajer i... - przerwa, głęboki oddech, wydech, wdech - i Pep za mną, Lee, Wons i Wypierd idą z starszym szeregowym Ndongiem, Starszy szeregowy Ndong, idziesz na prawą flankę, ja zabezpieczam lewą".
A Jadźka tak słuchała, i słuchała i... coś jej nie pasowało. Oni mieli dwa moździerze, czy jak? Co ten Pocisk pierdolił? A mniejsza z tym...
Gdy nadszedł czas, ruszyła więc w świńskim galopie za pozostałymi. Brakowało tylko kurwa na tą chwilę, żeby jeszcze "uuuuuraaaaaa" wrzeszczeli, jak już jakieś totalne wojo-cwele.
Po przebiegnięciu tych pierniczonych pięciu metrów, i uważaniu, żeby był odstęp między każdym z nich, w końcu się zatrzymała, kucnęła na jedno kolano, i w końcu(podpierając się lewą ręką) przeszła do pozycji leżącej. No co kurwa, ma się rzucać na glebę? Jeszcze jej cycki pękną! W końcu była babą, i miała trochę czym oddychać...
.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |