Jak służba w wojsku i misja patrolowa na jakiś zadupiu to prędzej czy później ktoś zacznie strzelać. Gajer wolałby żeby to było raczej później, bo przecież kiedy to musi nastąpić, ale zawsze lepiej, żeby to było później. Znaczy się strzelanie. No i niekoniecznie strzelanie do nich.
A tu bach, trach, ziuuum... No i strzelają. I to tak od razu bez "dzień dobry" albo "jak miło was widzieć" albo "po jaki chuj tu przylecieliście" albo "wsiadać do pojazdu i wypierdalać"? A tu nic tylko od razu strzelają i to strzelają do nich. Dokładnie zaś to strzelali do porucznika Pociska. Kurwa on już chyba na nas nie powrzeszczy.
Mak Gajer robił szybkie rozpoznanie terenu skąd padł strzał i jeszcze szybszy rachunek sumienia. Ani nic nie widział w miejscu skąd padł strzał, ani żadnych grzechów nie pamiętał, bo przecież on był niewiniątkiem z miodem w uszach.
Co ja tu robię? Jestem za młody żeby umierać. Ja tu tylko sprzątam... To znaczy naprawiam. Pomyślał sobie Gajer kurczowo ściskając karabin i uważnie choć lekko panicznie rozglądając się w poszukiwaniu celu.