Przybita do drzwi sporym hufnalem kartka głosiła: „Zakaz wstępu. Miejsce dochodzenia”. Pod spodem widniała pieczęć wyobrażająca głowę wilka.
- Ja bym się tak nie interesował – odezwał się ktoś przechodzący obok i splunął na ziemię, równocześnie chwytając za medalion z wilkiem. W oknie domu po przeciwnej stronie ulicy pojawiła się jakaś twarz. Ktoś się Lotharowi bacznie przyglądał.
*
Nic. Nic. Nic. Wittgenstein nie istniał w Middenheim. Mimo najlepszych starań Leonard nie dowiedział się o ostatnim z rodu niczego. Chodził po mieście w poszukiwaniu szlachcianek spotkanych w dyliżansie, ale i ich nie mógł odnaleźć. Kojarzył nazwisko ich kuzynki, u której miały zamieszkać i zaczął o nią wypytywać. Kirsten Jung była kojarzona z dworem, była jedną z kilku dwórek towarzyszących „księżniczce” Katarinie Todtbringer, córce grafa. Była zaręczona z Dieterem Schmiedenhammerem, czempionem na dworze grafa. Wiele mówiono o ich ślubie, który planowany był na kilka dni po zakończeniu Karnawału. Jednak te informacje w żaden sposób nie przybliżyły Leonarda do jego celu. Ktoś Geldmannowi jednak podrzucił myśl, że być może panienki szlachcianki spotka na jednym z wydarzeń festiwalu.
*
Zdobycie kolejnej licencji magicznej okazało się formalnością. Wolfgang spisał sprawozdanie, podpisał kilka oświadczeń, zobowiązał się do uiszczania opłat na rzecz kolegium (o niebo wyższych niż poprzednie), a na koniec wysłuchał długiej i nudnej mowy jakiegoś zramolałego, buczącego arcymaga.