Wątek: Lost Station
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2021, 06:57   #146
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Kto: Vicente, Alice

Vicente wpadł na śniadanie przybity a może tylko skacowany, z podkrążonymi oczami. Nie odezwał się do nikogo. Zamarudził przy ekspresie do kawy, wypchał kieszenie batonami energetycznymi i z termosem w ręku wyszedł gdy tylko zaczęto mówić o Chris.
Jego uwadze nie umknął fakt braku przy stole głównej inżynier. Jednak nie byłby w stanie powiedzieć co nim kierowało gdy zatrzymał się przed jej kajutą i wcisnął przycisk komunikatora. Odsunął od siebie palącą pokusę odejścia.

- Kawy? - spytał unosząc termos i unikając kontaktu wzrokowego gdy drzwi rozsunęły się z cichym sykiem pneumatyki.

Stojącą w drzwiach Alice najwyraźniej właśnie wstała – włosy miała rozczochrane, a rozciągnięty, męski tiszert, służący jej tej nocy, był wymięty i zdecydowanie nie pierwszej świeżości.

- Vicente – powiedziała, a rozczarowanie biło z jej twarzy. – Tony cię przysłał? – resztki nadziei rozbrzmiewały w głosie.

- Co? Nieee… - zaskoczenie i grymas na twarzy, jakby właśnie rozgryzł w smacznej dotąd zupie ziele angielskie, nie pozostawiały złudzeń, że nie przyszedł tutaj z woli kapitana. - Ja tylko… zauważyłem.. i… Przeszkadzam?

Pytanie nie pasowało do informatyka, który nigdy nie zawracał sobie głowy konwenansami. Nie dało się również nie zauważyć ogromnego zmęczenia na zwykle pełnym werwy mężczyźnie, jakby ostatnia noc wydrenowała z niego całą witalność. Przygarbiona sylwetka, powolne ruchy, niechlujnie zapięta koszula i podkrążone oczy, to nie był obraz pedantycznego, metroseksualnego Hiszpana.
Resztki ożywienia zniknęły z twarzy kobiety. Mimo to wykonała zapraszający ruch brodą.

- Co potrzebujesz? - otaksowała jego sylwetkę. - Klina? Chris się wygadała o bimbrze?

- Chris… - wyszeptał prawie. - Nie, nie mówiła. Kubki? - spytał odkręcając termos i stawiając na stole. - Mam też coś z żelaznych zapasów Zeevy.

Sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyciągnął niewielką, płaską butelkę z bursztynowo zabarwionym płynem. Odkręcił, powąchał. Kiwnął głową z uznaniem.

- Do kawy będzie pasować - stwierdził. - Tego przy mnie nie znalazła.

- Kto? – nie zrozumiała. Wyjęła dwa kubki i postawiła je na stole. – Nie będę piła. Jestem na służbie – zaprotestowała, kiedy sięgnął po butelkę. – Choć w sumie.. I tak mam wolne.
- Nalej – podsunęła kubek.

Kawa wypełniła kubki, reszty dopełnił aromatyczny alkohol. Buteleczka zadzwoniła o kubek, ręce mu drżały.

- Zeeva - wytłumaczył. - Chyba nie spodobało jej się, że korzystam z jej zapasów. Ale coś skitrałem.

Siorbnął głośno. Kawa była gorąca i nieźle kopała.

- Aaa… - Przypomniał sobie opróżniając kieszenie. Kupka batonów energetycznych zaścieliła stolik. - Śniadanie.

Alice potrząsnęła głową, zdezorientowana. Podniosła obydwie dłonie w stopującym geście.

- Co się, kurwa, dzieje? Czemu robisz piknik w mojej kajucie? Może zaprosimy Zeevę, skoro to jej alkohol?

Zmroziło go. Zastygł w bezruchu jak robot, który dostał sprzeczne instrukcje. Ostatni baton wypadł z dłoni na podłogę. Jego ramiona zaczęły drgać, gdy zdała sobie sprawę, że Vicente płacze. Jakaś tama, która do tej pory jeszcze trzymała jego emocje, teraz nie wytrzymała i pękła. Odnalazł drogę do kanapy i siadł na niej, skuliwszy się w sobie, pochyliwszy głowę, wplótłszy palce w długie włosy.

- Wszystko się spier… doliło Alice - powiedział między jednym spazmem a drugim. - Wszystko. Rozumiesz? Wysłałem ją… tam… Kurwa… Wysłałem… ale był jeden rozkaz. Jeden… tylko jeden...

Przez chwilę stała, przyglądając się mężczyźnie. Potem – w końcu – zrozumiała. Poczucie winy, co z tego, że nieuzasadnione?
Westchnęła, wyciągnęła kolejny kubek, do którego nalała czystej kawy. Rozpakowała jeden baton.

- Vicente – powiedziała. – To nie twoja wina. Jedz – wcisnęła mu kawę i baton w trzęsące się dłonie.

Odstawił na stolik, wylewając część kawy. Przetarł oczy, wytarł nos w brzeg koszuli.

- Przepraszam - wybąkał, pociągając nosem i wlepiając oczy w brunatną, rozpełzającą się plamę kawy na ekowykładzinie. - Nie powinienem… ale musiałem to z siebie… - Znowu zakrył twarz rękami, po czym spojrzał na nią mokrymi od łez oczami. - Jesteśmy w dupie Alice. Wiesz?

Pokiwała głową, patrząc na niego ze smutkiem.

- Przez chwilę myślałem naiwnie, że to ogarnę… ogarniemy. Że wystarczy się przyłożyć, przeanalizować… Teraz wiem, że jesteśmy w czarnej dupie. To jest w robowarsztacie - wskazał drżącym palcem w jakimś kierunku, - pewnie przytargane razem z majorem. Część tego świństwa przedostała się pewnie wentylacją do es-pe-żetu. Jest kwestią czasu jak zaczną nam wyrastać… jak… - Z trudem powstrzymał kolejny szloch. - Wszystko się spierdoliło.

Znów pokiwała głową.
Wstał, sięgnął po kubek, w którym była kawa z alkoholem. Przytrzymał go obiema dłońmi, żeby zminimalizować drżenie rąk i przełknął kilka łyków. Z nadpitym już usiadł z powrotem.
Alice wzięła swój i usiadła obok.

- W pierwszej chwili przeżywasz szok, ale potem idzie się przyzwyczaić - powiedziała. - Każdy, kto się urodził, umrze. Tylko pewnie nie spodziewałeś się, że to nastąpi .. tak szybko. - napiła się łyk. - No, ja też się nie spodziewałam. Trochę ci zazdroszczę, dłużej dawałeś radę sam siebie oszukiwać.

Hiszpan siedział chwilę bez odpowiedzi, bawiąc się płynem w kubku. W końcu wychylił resztę.

- I co teraz? - spytał cicho. - Będziemy czekać czy prędzej nastąpi abordaż i ubiją nas roboty, czy prędzej wyrosną nam kolce na narządach wewnętrznych?

Dolał resztki kawy z termosu. Bezwiednie sięgnął po baton i wgryzł się w niego.
Alice znów pokiwała głową.

- Rozważałam różne opcje… śluza wydaje się najprostsza. Też można zagadać do Seth, powinni mieć coś co działa szybko i bezboleśnie. Masz z nimi dobre układy, nie?

- Ehmmm? - nie zrozumiał. Właściwie, chyba zrozumiał. Zdał sobie sprawę, że od momentu gdy wysłał Chris, gdy robowarsztat został zainfekowany, to rozważał to jedyne, w miarę proste rozwiązanie. Jedyna różnica między nim a Alice była taka, że ona je zwerbalizowała.

- No, ja wolę być przygotowana… znaczy, jak te droidy zaszturmują, to wolę sama wybrać czas, niż sikać po nogach ze strachu. Ty nie?

Przytaknął zgadzając się.

- Seth nie zechce ze mną współpracować - stwierdził. Nie miał złudzeń. - Śluza jest dobrym wyborem. Szybkim i skutecznym. Mówiłaś coś o bimbrze?

Alice zawahała się.

- Ostatnio piłyśmy z Chris, a teraz.. no. Jesteś pewien?

Wzruszył ramionami.

- Wszystko mi jedno - przyznał. - Dlaczego jej nie zatrzymał, nie zawrócił jak… - Wziął głęboki oddech. - ...jak ją zaatakowały?

Zastygła w pół gestu.

- Chciał. - przyznała w końcu. - Nie pozwoliłam mu…
- Zbierał ludzi , żeby ją odbić. Ale to się nie miało szansy udać… szli na pewną śmierć. – tłumaczyła się gorączkowo. - Chris poszła sama, posłaliśmy przodem drona. Potem przyszło nagranie… wiedziałeś.. zaszła kontaminacja, jej organiczne części – teraz ona zadrżała. – całą noc mi się to śniło. Jeśli by nawet ją odbili… - to coś nie mogło się przedostać na dropshipa.

Potarła czoło.

- Chcieli użyć liny holowniczej, ale mieliśmy ustawiony automatyczny powrót. Chris go odpaliła, zanim wyszła. Tony chciał, żeby poczekać… nie zgodziłam się..

- JA ją tam wysłałem - przypomniał. - Nie ty, nie Tony. On tylko mnie posłuchał. Próba jej odbicia to byłoby tylko przyspieszenie nieuniknionego.

Prychnęła.

- Chyba przeceniasz swój wpływ. Chris ma zaprogramowane przestrzeganie hierarchii służbowej . Jeśli ktoś za to wszystko odpowiada... to Tony.

- Chris, to Chris… - odburknął. - A ja wiem swoje.

- Nie planuje jednak spędzić reszty mojego życia na ocenianiu innych. Pijemy?

- Polej.

Alice polała.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline