Bombastus słyszał monotonny zaśpiew. Jego myśli błądziły wokół dźwięku, który przez szczęk oręża i odgłosy wydawane przez walczących docierał do niego z coraz większa mocą. Dźwięku, który przypominał mu dawno słyszaną pieśń. Jej słowa miał gdzieś na granicy percepcji, na końcu języka, tuż tuż.
Kto wie, może nawet by skojarzył, gdyby tuż przed nim nie wylądowała nagle maszkara jak z koszmaru pijanego kryptozoologa. Zaskoczony upuścił pałkę i skulił się odruchowo. Nie żeby to robiło różnicę, w walce nie miał żadnych szans. Miał natomiast... gwizdek. Mały, metalowy, zawieszony na szyi. Przy poziomie strachu jaki przeżywał i tak już hiperwentylował, dlatego kiedy dmuchnął w gwizdek, miał wrażenie, że aż mu oczy z orbit wychodzą.
Taki dźwięk mógł przerwać śpiewy dochodzące ze studni. A co więcej, choć dla ludzi ten dźwięk był z pewnością nieprzyjemny, dla doskonalszych, bardziej wrażliwych na wysokie tony uszu, jakie często mają drapieżnicy, mógł być jeszcze większą torturą.