Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2021, 08:58   #127
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Pisk gwizdka, jaki wypełnił jaskinię dźwięcznym echem poniósł się w dal, ale w swoim epicentrum był nie do wytrzymania. Bestia, która dotychczas zdawała nic sobie nie robić z zadawanych jej ciosów, jakby jej wychudzone ciało mogło znieść wszystkie obrażenia, teraz zamarła kuląc się cała. Szponiastymi łapami drąc sobie skórę na policzkach w szale i niemal namacalnym bólu, próbując osłonić skórzaste uszy.

Semen i Bigdebin tylko na to czekali. Ich miecze cięły ciało głęboko, do kości. Jakby chcieli przez rozczłonkowanie powalić zajadłego przeciwnika, którego zdawała się nie imać żadna broń. Który mimo ran wciąż był żwawy, agresywny, groźny. Który zniósł ciosy, jakich nie przetrwał by żaden ze znanych im wrogów. I który wciąż szczerzył do nich swą pełną kłów paszczę.

- Do tyłu! - ryknął krasnolud a jego ręka dzierżąca latarnię zatoczyła łuk. Latarnia koziołkując w powietrzu przygasła, ale wszystko to trwało ledwie ułamek chwili, bo naraz z trzaskiem wylądowała na kosmatym łbie maszkary tryskając oliwą i odłamkami. A po czerepie bestii zaczął sunąć złocisty wąż, pełzając w dół, w miejscu gdzie spłynęła po ciele oliwa z roztrzaskanej lampy.

Bestia jakby żgnięta do żywego z wyciem skoczyła do przodu, na wprost, na ostrza swoich oprawców. Ci jej nie odpuścili. Cięli szeroko, z rozmachem, wykorzystując okazję że stwór był oszalały z bólu. Miecz i szabla weszły w żylaste ciało przecinając skórę, mięśnie, ścięgna. Odrzucając maszkarę w tył. Na ścianę. I korytarz w którym kulił się Bombastus a Hans krył się za Svenem i jego synem. Dla Hansa było to już zbyt wiele. Cisnął wór za siebie i rzucił się do ucieczki. Niepomny, że korytarz za nim jest przyblokowany.

Skowyt rannej maszkary zagłuszył nawet przeraźliwy świst gwizdka medykusa. Nie zagłuszył jednak krzyku Svena w którego kark wgryzła się ranna, płonąca bestia. Jakby chciała w tej ostatniej chwili poprzez cudzą śmierć oddalić własną. Szpony już nie cięły tak głęboko ale na wieśniaka o przerośniętych ambicjach było tego aż nadto. Upadł na kolana resztką sił wypychając do przodu Guntera, który z rozszerzonymi z przerażenia oczyma patrzył na maszkarę rozszarpującą mu ojca. Semen i Bigdebin skoczyli obok skulonego Bombastusa licząc, że dopadną bestię nim ta zabije Svena.

I choć wykorzystując nieuwagę bestii rozsiekali ją na swych ostrzach, dla Gnojarza spóźnili się o dwa uderzenia serca…


***

To z całą pewnością nie był triumfalny pochód. Nie było powodu do świętowania. Z dosyć sporej grupy śmiało wkraczającej do sekretnego lochu klasztornego ostali się jedynie Bigdebin, Semen, Bombastus, Hans i zamknięty w sobie od chwili śmierci ojca Gunter. Dziesięcioletni szkrab za mały był na to wszystko, jego umysł nie miał prawa zrozumieć tego co się stało. A widoki nie znikały spod powiek, mimo strumieni płynących bezgłośnie łez. Bombastus zajął się ranami krasnoluda, który już nie był aż tak samodzielny w opatrywaniu jak dotychczas. Tylko Hans był zadowolony z przebiegu zdarzeń. Nikt nie zwrócił uwagi z jaką pieczołowitością układał zwłoki Svena. On zaś miał kolejne trofeum do swego wora, który rzecz jasna po śmierci bestii odzyskał. Sven miał całkiem solidną sakiewkę. Jak na wieśniaka.

Ruszyli w kierunku z którego dochodził ponury dźwięk śpiewanej pieśni. Do studni. W której dostrzegli żelazne stopnie drabiny wkutej w jej ściany. Pokonali ją w zmienionym szyku. Tym razem na przedzie szedł Semen i Bigdebin, Bombastus starał się pomóc Gunterowi, ale maluch z pordzewiałą drabiną radził sobie dosyć sprawnie. Zamykający pochód Hans czuł, że towarzysze mogą mu mieć za złe ucieczkę z pola walki. Nie przejmował się tym. Jego wór pęczniał. Zimny wiatr wiejący w studni studził myśli. I niósł ze sobą ostrzeżenie. Tym bardziej, że to tą drogą wyszła bestia, która ich zaatakowała.

Studnia miała dobrych pięćdziesiąt szczebli, ale kończyła się w suficie niskiej sali skąpanej w mroku. Tu nie było kryształów rozświetlających. Była latarnia Hansa, ale i tę zgasili. Głosy śpiewanego chorału były aż nadto wyraźne by mieć wątpliwości co do odległości, jaka dzielić miała ich grupę od „śpiewaków”. Lepiej było skorzystać ze skrytego do nich podejścia. Jeśli to w ogóle było możliwe.

Komnata miała dobrych pięćdziesiąt kroków średnicy, ale uwagę zwracał jedynie wyryty, wypalony wręcz na ziemi pentagram i szereg symboli, które żadnemu z nich nie mówiły nic. Bombastus, jak przez mgłę przypominał sobie, że widział gdzieś podobne ryciny opisujące przeklęte rytuały przywołań, ale nawet sam przed sobą nie przyznawał się, że czytał kiedyś poświęcone temu zagadnieniu księgi. Że je choć w rękach trzymał. Nie mniej jednak podszedł do kamiennego kręgu palcem macając brzegi symboli. Kamień był tu spalony, jakby ogromna energia wypaliła tu ten symbol. Dopiero w tej chwili zorientowali się, że w ogóle cokolwiek widzą tylko dla tego, że w sąsiednia pieczara, do której wiodły szerokie kamienne schody i z której niósł się śpiew, lśni jasnym blaskiem. Ruszyli ostrożnie, niechętnie wręcz, ale wybór mieli bardzo ograniczony. Jak ćmy do światła.

W szyku i z dobytą bronią. Wiedząc, że pieśń nie śpiewa się sama. Zeszli po szerokich schodach wyraźnie widząc obszernych rozmiarów jaskinię oświetloną blaskiem wielu zapalonych pochodni. Schody prowadziły ich na otoczoną kunsztownie zdobioną kamienną balustradą galerię. Z której mieli doskonały widok na scenę rozgrywającą się w dole. A był na co popatrzeć. Na dole, w karmazynowych habitach, stało ich sześciu. W kręgu. Każdy trzymał w dłoni świecę i dziwnie zakrzywione noże. A przed nimi, na podobnie do poprzedniej komnaty wypalonym symbolu, okręgu z wpisaną weń gwiazdą i dziesiątkiem symboli na brzegach, leżał jakiś spętany nieszczęśnik. Po drugiej stronie jaskini jaśniało odległym światłem dnia szerokie wyjście nieregularnego tunelu. A za plecami jednego ze śpiewających zakapturzonych postaci widać było ułożone na kamiennym postumencie, niczym na ołtarzu, wota. Ofiary składane jakiemuś posągowi o wielu mackowatych ramionach i koszmarnie wykrzywionej paszczy. Skarby i łupy. Jak obiecywał Sven. W pieczarze zaś niósł się śpiew. Równy. Magnetyzujący.

A’ve, maris Tzeentch,
A’ve patris Tzeentch,
Dei Mater alma,
Atque semper Virgo
Felix coeli porta.
Sumens illud Tzeentch A’ve
Gabriélis servus ore,
Funda nos in pace,
Mutans Hevae nomen.
Solve vincla reis,
Profer lumen caecis,
Mala nostra pelle,
Bona cuncta posce,
Monstra te esse Matrem,
Sumat per te preces,
Qui pro nobis natus,
A’ve patris Tzeentch!!
A’ve maris Tzeentch!!


***

Proszę Anonima o nie postowanie i kontakt na PW
Pozostałych Graczy proszę o 5k100 w waszych postach. Przyzwyczajenie.

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline