Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2021, 15:35   #22
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Julian otumaniony przez alkohol, niewyspanie i zmęczenie starał się skupić na tym co mówił porucznik McKinley. Gdy wszystko wyjaśnił Julian odpłynął pomimo hałasu silnika. Obudzony na postoju wytoczył się, skorzystał z kibla po czym wrócił z powrotem do maszyny. Chciał spać dalej, a obolały łeb domagał się tego coraz bardziej. Nie mówiąc już o tym że sen przynosił ukojenie, choć nie śnił o niczym przyjemnym. Pojawienie się w górach go trochę ożywiło, ale jazda po serpentynach podziałała znów usypiająco. Julian tak miał że gdy nie był za kółkiem sen go po prostu możył choć miał wrażenie że nie może się ułożyć wygodnie. Skończyło się tak że z odchyloną głową opartą o ramię Jane spał na tylnym siedzeniu przytrzymywany pasami chrapiąc przy tym niemiłosiernie.

***

Ale i chwile odpoczynku narzucone przez ewenementy ludzkiej fizjonomii i fizjologii w końcu musiały zostać odegnane bo dotarli do celu ich podróży. Julian poprawił okulary i wysiadł trzęsąc się przemarznięty. Dłonie i stopy szybko mu zlodowaciały, bardzo się starał nie pokazać po sobie jak mu zimno, ale każdy kto mógł chociaż dotknąć jego dłoni czuł jakby dotknął go trup lub sama Śmiertka. Dopiero w objęciach skał trochę się rozgrzał, a na widok czeluści kompleksu do jakiego zeszli serce szybciej mu zabiło.

Czyżby Jane naprawdę miała rację?

***

Na stołówce podano grochówkę. Julian patrzył tępo w miskę i jadł. Zdołał odnotować że sypnięto do zupy garść przednich składników w tym garść kminku, zapewnić na dobre trawienie. Muszą mieć dobrego kucharza. Pokrzepiony posiłkiem odzyskał trochę werwy i zaczął znów żywiej rozglądać się gdy szedł korytarzami. Pokazano im kwatery które miały teraz do nich należeć. Mała skromna namiastka prywatności. Julian kiwnął głową. Gdyby miał tylko swoje rzeczy z pokoju poczułby się jak za studenckich czasów. Okazało się jednak że czasu na kontemplację nie dano mu za wiele. Wojskowi zabrali ich na badania i przepędzili przez szereg testów sprawnościowych, psychologicznych i takich tam. Juliana to ucieszyło - byle coś robić i nie mieć czasu na rozmyślanie.
Zdjął ciuchy świecąc szczupłym, trochę wysuszony i umiarkowanie wysportowanym ciałem. Zawsze miał minimalne zapasy tłuszczu, lecz pilotowanie DMa w którym było po prostu gorąco, było jak codzienna sauna. Przebrał się w sportowe gacie, koszulkę i cichobiegi.
Wojskowi lekarze zupełnie jak na komisji wojskowej obejrzeli go, zważyli, zmierzyli, osłuchali, pobrali trochę krwi, dali jakieś środki, kazali zapierdalać po bieżni w oddycharce i kablami przypiętymi do piersi. Z bieganiem i testami wytrzymałościowymi poszło mu całkiem dobrze, a i refleks i gibkość miał całkiem niezłe, to typowo siłowe testy poszły słabiej. Próbował spostrzec na twarzach łapiduchów jaki mogli mieć też na to komentarz, ale nic nie zdołał konkretnego wyczytać. Podczas tego wszystkiego patrzył na Kane i Asagao, które biły ich wszystkich na głowę na polu sprawności fizycznej. Złapał się na tym że po prostu się na nie bezczelnie gapi, jednak nie z zazdrością, zawiścią czy zażenowaniem na punkcie własnych wyników. Gapił się z prawdziwym podziwem.

Z pewną satysfakcją zauważył też że skoro był w stanie myśleć o dziewczynach znaczyło że nie było z nim aż tak źle. Lecz wraz z ruszeniem kopca myśli posypały się też te ponure. Po zakończeniu testów dostali środki nasenne i stymulanty, a Julian z markotną miną ruszył do swojego pokoju by znów wpaść w senne odmęty.

***

Drzwi do kwatery Juliana rozsunęły się. Młody doktor inżynier wyglądał na wciąż przygnębionego, lecz gdy zobaczył znajome twarze uśmiechnął się szeroko. Wyszedł, odruchowo pochylając głowę w przejściu by nią nie zawadzić i podał na przywitanie dłoń policjantce. Tak jak i ona górował wzrostem nad porucznikiem spokojnie sięgając dwóch metrów, był jednak szczupły, a jego twarz pociągła.

- Sarah Kane, prawda? Przepraszam że się wczoraj nie przywitałem, byłem mocno niedysponowany. Julian Jackson. Miło w końcu poznać osobę na podobnym poziomie. - zarzucił sucharem na dzień dobry po czym uścisnął dłoń wojskowemu - Dzień dobry poruczniku McKinley. Już lepiej z pana gardłem?

- Trochę lepiej - wciąż lekko chrypiał - Przepraszam państwa, muszę pozbierać pozostałych, czas nagli. - jak powiedział, tak zrobił, dając im chwilę.

- Tak… Kane. Sarah - Dziewczyna przywitała się kiwnięciem głowy, a uśmiech zburzył na krótko maskę powagi na jej twarzy. Była młodsza od drugiego pilota o dobre kilka lat i niższa, a to już miła odmiana od średniej.
- Znam pana, każdy pilot SHWAT pana zna. Prawdziwe spotkanie na szczycie, prawda? - palnęła własnym sucharem, łapiąc inżyniera za rękę i mocno ją ścisnęła. Tym razem nie musiała się schylać, ani gimnastykować z garbieniem pleców.
- Nie ma za co przepraszać, mnie również nie sprowadzono w… najlepszej formie - dodała przez moment markotniejąc, a potem nagle w jej twarzy coś drgnęło i wróciła powaga.

- Czuję się wyróżniona mogąc uściskać dłoń człowieka, który opracował program symulacji treningowej na którym się szkolimy. Bez niego cały proces trwałby nieporównywalnie dłużej, tym bardziej chciałam panu podziękować, panie Jackson. - zwolniła uścisk i wycofała dwa kroki do tyłu, stając z dłońmi za plecami - Mimo wysoce niesprzyjających warunków cieszę się mogąc pana poznać.

Miłe słowa wyraźnie podniosły Juliana na duchu, a uśmiech dotąd trochę wymuszony stał się dużo bardziej naturalny i jeszcze szerszy. Pokiwał głową na żartobliwą odpowiedź i wyrazy uznania.

- Bardzo dziękuję. Starałem się jak mogłem najlepiej. - powiedział krótko, choć w głosie słychać było wielkie wzruszenie - Widziałem wraz z rodzicami jak walczyliście z tym Workmenem i co było potem. Wyrazy współczucia…

Głos mu się powoli zaczął załamywać na wspomnienie rodziców. Podniósł okulary, pomasował oczy by odgonić łzy. Przez chwilę ciężko mu było pozostać w swojej zwyczajowej roli. Po chwili mu przeszło.

- Przepraszam... Pilota Workmenów zdołałem rozsmarować po kokpicie kruszarką do kamieni, więc ta kwestia jest załatwiona. Oferuję swoją skromną pomoc w zaserwowaniu podobnych atrakcji tym którzy wbili pani nóż w plecy.

Jego samego zdziwiło z jaką łatwością przeszło mu przez gardło pochwalenie się tym że kogoś zabił i że chętnie pomoże zrobić to z kolejnymi ludźmi. Wyrzuty sumienia szybko jednak zostały zdławione przez pamięć rechotu gnojów pilnujących ich celi.

Kane pobladła, przed oczami stanął jej moment zdradzieckiego ataku. Czy ktoś z oddziału przeżył?
- Przykro mi że musiał pan na to patrzeć - ku swojej uldze udało się jej odpowiedzieć spokojnie, regulaminowo - I przykro mi, że zmuszono pana do mierzenia z konsekwencjami naszej nieudolności. Jako jednostka specjalna policji mieliśmy na celu działania prewencyjne i waszą ochronę. Zawiedliśmy. - przełknęła nerwowo ślinę - Ja zawiodłam, nie wywiązałam z obowiązków za co mogę jedynie przeprosić i obiecać, że gdy to się skończy zgłoszę się sama pod sąd. Do tego czasu zrobię wszystko, aby się… - mięśnie twarzy pod bandażami zadrgały, biały odcień skóry przeszedł w niezdrową zieleń - Aby się zrehabilitować. Wszystko co będzie konieczne.

Julian natomiast spojrzał w twarz Kane i aż się skrzywił. Jednak poczucie oburzenia zdołało przytłumić kłębek emocji jaki miał w głowie.

- Popierdoliło cię kobieto? O czym ty mówisz? - syknął, zmieszanie jakie przed chwilą jeszcze było w jego oczach ustąpiło - Nie waż się mówić takich rzeczy. Nigdy.

Odsapnął, by trochę spuścić pary. Porucznik się oddalił, więc mówił cicho, ale z naciskiem. Choć sam się rozklejał, gdy widział innych w kiepskim stanie znajdował w sobie niesamowite pokłady siły.

- Nie przepraszaj za coś na co nie masz wpływu. Wiedziałaś co się stanie? Nie. Zaglądałaś do łbów tych kutasów ze swojego oddziału? Nie. Widziałaś plany wroga przed inwazją? Nie. Może masz jeszcze odpowiadać za tornada, gradobicia i koklusz? - znów odsapnął i dodał z goryczą - Dupy dali decyzyjni, dowództwo, politycy… Nie dawaj sobie wmówić że jest inaczej. Te chuje, zawsze się wypierają odpowiedzialności, gdy coś się zesra, a jeżeli będziesz zginać przed nimi grzbiet to chętnie zrzucą na ciebie wszystko. Zapamiętaj to.

Gniew pięknie przesunął ponure myśli na dalszy plan, co Juliana w sumie ucieszyło.

- Walczyłaś do końca. Nie masz się czego wstydzić. Jeżeli ktoś ci ma to za złe to jest pierdolonym tępym chujem i wazeliniarskim karierowiczem dupowłazem.

Po korytarzu poniósł się dźwięk przełykania śliny, a sierżant uciekła wzrokiem w bok. Zgarbiła plecy i nagle wydawała się mniejsza od McKinley'a.
-To moja wina, powinnam zauważyć... zawsze są symptomy poprzedzające zdradę. Byłam ślepa, albo chciałam być ślepa. Przecież dowódcy trzeba ufać, kapitan Birma jest... był -szybko się poprawiła - wzorem do naśladowania dla nas wszystkich w oddziale. Zignorowałam… dałam dupy i przez to zginęli niewinni ludzie. Nie wiem, czy reszta chłopaków przeżyła. Im też nie pomogłam - zgrzytnęła zębami - Nie ma usprawiedliwienia, niewypełnienie obowiązków na polu walki… pod...czas wojny to ściana. I pluton. - opuściła głowę żeby Jackson nie widział jej miny i mokrych oczu.
-Gdyby był tam mój brat, dałby radę. Niestety nie jestem nim i…- zatrzęsła się, wypluwając za dużo. Pociągnęła nosem, aby dumnie wyprostować plecy.
- Dziękuję za dobre słowo. Nie zasłużyłam na nie, ale dziękuję. Postaram się przynajmniej pana nie rozczarować. Proszę jednak, jeśli mogę o to prosić, by nie obrażał pan… - zamemlała rozbitymi wargami i zaskoczył odpowiedni protokół - Mój ojciec jest szanowanym i doświadczonym dowódcą Border Patrol, odznaczonym za honor, bohaterstwo i zasługi na polu walki. Ma prawo wymagać, aby jego dzieci godnie reprezentowały spuściznę i być niezadowolony, jeśli któreś z nich - mówiła szybko, a w głowie głos brata podpowiedział "jest Wysrywem". Zacisnęła pieści - Przynosi wstyd nazwisku, rodzinie, mundurowi i społeczeństwu któremu służy.

Taktownie Julian stanął między dziewczyną a resztą korytarza zasłaniając ją. Pogrzebał w kieszeni spodnie, wyjął paczkę chusteczek i podał jedną. Uderz w stół… pomyślał.

- Dla mnie ty jesteś bohaterką. Dzięki tobie żywi opuściliśmy tamten plac. I nie widziałem by twój brat czy ojciec zdołali to wszystko powstrzymać. Nie widziałem też by któryś został wyznaczony do pilotowania mecha. Więc, z całym szacunkiem panno Kane, panią podziwiam, a pani ojcu chętnie bym zadał pytanie na co poszły pieniądze z moich podatków które dostał do dyspozycji, bo chyba nie na obronę skoro Newport płonie. - wcisnął jej chustkę do dłoni - Otrzyj oczy i nos, by reszta nie widziała. Nie zginaj się przed nami. Nie przepraszaj. Teraz jesteś jedną z nas, ale nie wszyscy są tak mili jak ja.

Obejrzał się za siebie. Pozostali zaczęli wychodzić ze swoich kwater.

- A poza tym. Przestałem wierzyć w pierdololo o nazwisku, rodzinie i takich tam od kiedy widziałem na imprezie zamkniętej dziekana uczelni biegającego po pijaku na czworaka, gonionego przez zataczających się podpułkownika i prezesa spółki telekomunikacyjnej. Pierwszy wskoczył na dziekana i ujeżdżał go jak świnię, a drugi wypierdolił się na czyimś bełcie. Im ktoś głośniej jodłuje na temat reputacji czy wstydu tym więcej ma zwykle za uszami.

Kane wybałuszyła oczy, próbując to sobie wyobrazić, jednak poziom upodlenia potrzebny do znalezienia się w takim stanie umykał policyjnej wyobraźni
- P...an pułkownik jest abstynentem i zaciekłym wrogiem wszelkich używek. Uważa że każdy środek zaburzający percepcję jaki z własnej woli i dla próżnej przyjemności wprowadza się do organizmu jest dobitną oznaką słabości, co z miejsca dyskwalifikuje daną osobę jako działającą z premedytacją na szkodę własną oraz pełnionej funkcji… dla niego każdy kto pije, pali albo ćpa to śmieć zasługujący na karcer, a potem dyscyplinarne zwolnienie ze służby z odpowiednią adnotacją w papierach… w tej łagodnej wersji - odpowiedziała cicho, gniotąc w palcach podarowaną chustkę i stała jak ta sierota nie wiedząc co zrobić. Jackson wyprowadził ją z równowagi, wziął zamach i wykopał poza znany schemat przez co nie dawała rady się odnaleźć. Nie chciała mówić, że dla jej rodziny bycie krawężnikiem samo w sobie było ujmą na rodzinnym honorze.
- Dziękuję - odpowiedziała po prostu i pod pretekstem poprawy opatrunków na głowie, dyskretnie przetarła oczy i nos. Siorbnęła nim na próbę, a że nic nie wyleciało, uznała że wystarczy.
- Cywil który w mieście ogarniętym zamieszkami dał radę przedrzeć się ulicami po mecha… pan jest bohaterem, nie ja i… - zacięła się na chwilę po czym potrząsnęła głową na otrzeźwienie. Uśmiechnęła się blado - Nikt nigdy nie nazwał… bohater to ostatnie co ze mną kojarzono. Jeśli w wolnej chwili zechce mi pan udzielić paru lekcji pilotażu może naprawdę zasłużę na to miano. Byłoby - ponownie na sekundę czy dwie się przycięła.
- Byłoby super, panie Jackson.

- Mów mi Julian. - mruknął poprawiając okulary, samemu się lekko uśmiechając już z dużo łagodniejszym wyrazem twarzy i lekko zarumienionymi policzkami - Zawsze chętnie służę pomocą.

- Sarah - odpowiedziała, wytrącając resztki zielonych odcieni na twarzy. Raz jeszcze pociągnęła nosem, ogniskując uwagę na memłanej w palcach chustce.
- Dobry z pana człowie… dobry z ciebie człowiek. - przemogła się żeby mu popatrzeć w twarz - Najbliższe miesiące nie będą łatwe, ale - zacięła się na sekundę, nim nie podjęła szeptem - Każdemu z nas coś zabrali, nie daj sobie odebrać człowieczeństwa. Jakbyś chciał pogadać, albo… się przejść, lub po prostu posiedzieć i pomilczeć to zapraszam. - skończyła mało wdzięcznie.

W samą porę, gdyż właśnie przyszedł McKinley z resztą ekipy i zaczął prowadzić do sali odpraw.

Julian przez całą drogę zerkał na policjantkę, a za każdym razem jego kąciki ust wędrowały lekko do góry. Czuł wobec niej niesamowitą wdzięczność bowiem ta krótka rozmowa natchnęła go siłą i energią, której mu po prostu brakowało od momentu śmierci matki. Zawsze niemoc towarzyszy pchała go do działania, do bycia podporą dla innych. Przez całe życie wyrywało go to z marazmów i przygnębień. Zerkając na wysoką dziewczynę zdał sobie sprawę że jego oczy zawisają nie tylko na jej twarzy. Z każdą chwilą nabierał wobec niej większego podziwu. Ile ona musiała znieść i przejść by znaleźć się tam gdzie się znalazła. Ile siły woli kosztował ją opór przed tytaniczną presją i praca nad sobą by prześcignąć typowo męskie środowisko by móc awansować do elitarnego SHWAT. A jednocześnie pod skorupą profesjonalizmu i sztywnej etykiety była chyba po prostu… nieśmiała. Zupełnie jak Julian jeszcze kilka lat temu.
Wdzięczność, podziw i sympatia. Miał szczerą nadzieję, że zdarzy im się wspólnie pomilczeć potrenować lub pospacerować. I to nie jeden raz.
Doszli w końcu na miejsce, a Jackson zacisnął szczęki i zmusił się by przestać zerkać na sierżant Kane.
Oto bowiem w końcu zostanie jasno powiedziane po co tutaj są i jaki los ich czeka w najbliższym czasie.

Zdał sobie sprawę też z jeszcze jednej rzeczy z której wynikało jego zachowanie podczas rozmowy z Kane. Gdy nikt nie patrzył uśmiechnął się sam do siebie i do swoich myśli.

Dziękuję, pomyślał pod adresem swoich rodziców, dziękuję wam za wszystko, nie zawiodę was.
Musiał zdjąć okulary i przetrzeć oczy by mu się nie zeszkliły ze wzruszenia.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 20-02-2021 o 15:39.
Stalowy jest offline