Czas: 2051.03.05; nd; zmierzch
Miejsce: Miami; Downtown; siedziba Kultu Zaginionego Miasta
Warunki: wnętrze domu, jasno, krzyki i strzelanina na zewnątrz jasno, ciepło, zachmurzenie, powiew, ciepło
Rita i James
Mroczna piwnica zdradziła wejście do podziemnego korytarza. Odcięła też od szaleństwa walki toczonej na powierzchni. Było cicho i chłodno. Sam korytarz był dość wąski i niski. Trzeba było się trochę pochylać aby nim iść. Nie okazał się też zbyt długi. Może z kilkadziesiąt kroków i bez żadnych zakrętów. Na jego końcu była podobnie napędzana korbą winda jak ta przy sali gimnastycznej. Po drodze nie było ani Amosa ani tego szpitalnego łóżka jakie pchał przed sobą ani w ogóle nikogo.
Nie było innego wyjścia jak uruchomić stukający mechanizm i powoli wyłonić się na powierzchnię. Nie było też wyjścia zrobić to dyskretnie bo ktoś kto był odpowiednio blisko mógł usłyszeć te stukanie podobnie jak niedawno słyszała to Rita w sali gimnastycznej gdy Amos korzystał z windy. Wraz z powierzchnią wróciło światło dnia, ciepło i hałas walki. Nawet jak ktoś usłyszał odgłos używanej windy to chyba miał ważniejsze sprawy na głowie niż sprawdzać co się dzieje.
Winda wyłoniła się w jakimś pomieszczeniu z oknami. Przez nie widać było główny budynek kortów tenisowych, ten z salą gimnastyczną, stołówką i całą resztą. Było widać i słychać strzelaninę. Ktoś strzelał z okien głównego budynku w kierunku domu w jakim wyłoniła się dwójka skradaczy. A w tym domu lub w jego pobliżu ktoś odpowiadał ogniem.
Dom był wielkości przeciętnej willi więc był znacznie mniejszy od głównego budynku kortów. W nim jednak też toczyła się walka. Przy drzwiach pokoju z windą widać było dwóch czy trzech mężczyzn w białych szatach jacy strzelali ze sztucerów do kogoś na zewnątrz budynków. A i sami byli pod ostrzałem. Pociski pruły okna, parapety i trafiały ściany. Ktoś krzyczał, ktoś oberwał, ktoś umierał, ktoś krwawił. Wszędzie panował chaos walki. Wydawało się, że co chwila jakiś pocisk trafia w ścianę, sufit albo podłogę. Na piętrze też musiał ktoś być bo słychać było kroki i męski, zdecydowany głos jaki wydawał rozkazy albo popędzał. Trudno w tej strzelaninie być pewnym.
---
Mecha 17
Rita; przypadkowa kula; (20); rzut:
Kostnica 12 > nic
James; przypadkowa kula; (20); rzut:
Kostnica 15 > nic
---
Czas: 2051.03.05; nd; zmierzch
Miejsce: Miami; Downtown; siedziba Kultu Zaginionego Miasta
Warunki: pokój na piętrze, jasno, krzyki i strzelanina na zewnątrz jasno, ciepło, zachmurzenie, powiew, ciepło
Roxy
Wokół zapanował chaos. Wydawało się, że z każdej strony ktoś krzyczy, strzela i obrywa. Spokojna, wręcz leniwa dotąd sceneria kończącego się dnia zmieniła się w pole walki. Sekciarze chyba ogarnęli się już na tyle, że złapali za broń i zaczęli odpowiadać ogniem. Ktoś oprócz blondynki z shotgunem jeszcze strzelał do tych napastników. Ale instynktownie dało się wyczuć, że obrońcy są w mocnej defensywie. Tych obcych było sporo, mieli lepszą broń i nie wahali się jej użyć. Siali ołowiem z polewaczek i karabinów podczas gdy obrońcy odpowiadali znacznie rzadziej ze sztucerów, strzelb i pistoletów. Coś się do tego zaczynało na porządnie palić by chociaż Roxy nie widziała skąd ale w nozdrza wgryzł się drażniący zapach spalenizny.
- Dobrze to ja pobiegnę! - Sammy wydadała się zagubiona w tej walce jaka znacznie przekraczała skalą zwyczajową strzelaninę na kilka osób. Wybiegła z męskiego pokoju w jakim do tej pory szukały rzeczy Jamesa i lekarka straciła ją z oczu. Sama za to mogła wziąć strzelbę kierowcy i wycelować w jedną z sylwetek w mndurze.
To był mężczyzna z automatem. Biegł ku willi jaka stała nieco na uboczu razem z innymi napastnikami. Zatrzymał się przy jakimś przewalonym pniu który dawał mu osłonę przed obrońcami willi którzy niczym duchy w białych prześcieradłach strzelali z parteru broniąc dostępu do środka. Pień dawał napastnikom niezłą osłonę przed tym ogniem obrońców ale kompletnie nie chronił ich od strony głównego budynku.
Napastnik jakiego obrała na cel Roxy był zwrócony do niej profilem. Klęczał za tym pniem i co chwila unosił automat aby ostrzelać obrońców zmuszając ich do krycia się za parapetem lub framugą. Był odległy od Roxy o jakieś pół setki kroków. Niestety gładkolufowa strzelba nie sprawdzała się zbyt dobrze na takie dystanse. Ale innej broni przy sobie Roxy nie miała. Obrała więc na cel kucający profil sylwetki w mundurze. Wymierzyła chwilę i kolejną po czym nacisnęła spust. Strzelba huknęła, wierzgnęła jej w dłoniach i o dziwo tamten strzelający facet nagle wyprostował się i wrzasnął z bólu łapiąc się za trafione udo. James musiał mieć zamiast zwyczajowego śrutu załadowane lite pociski co akurat w walce na takie dystanse było zaletą. Śrut na takich dystansach nie był zbyt skuteczny.
Ale i na miejscu też się działo. Nie miała pojęcia gdzie są James i Rita. Dostrzegła mundurowego z miotaczem ognia jaki biegł w stronę willi pewnie by wypalić wszelki opór w tym domu. Na piętrze willi też coś się działo. Błyskało z jednego z okien na piętrze jakby ktoś tam coś spawał. Ale i na własnym korytarzu Roxy usłyszała kroki, krzyki i zaraz potem strzelanina. Walka dotarła także na jej piętro, prawie tuż za ścianą. Ktoś strzelał i to bez oszczędzania amunicji chcąc stłamsić wszelki opór.
---
Roxy; przypadkowa kula (20); rzut:
Kostnica 14 > nic
Roxy; strzał do mundurowego (ZRĘ 13 + Br.długa 3); rzut:
Kostnica 12 > suk = trafienie: l.noga > 1x.R.Cię