Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2021, 21:01   #27
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Julian zasiadł przy stanowisku telekomunikacyjnym. Poprosił o telefon do ojca. Spełniono jego życzenie bez mrugnięcia okiem. Wykorzystał kwadrans który mu dano do oporu.
Jak się okazało rzeczywiście zapewnili jego ojcu schronienie… ale i towarzystwo. Julian bardzo się zdziwił kiedy usłyszał w słuchawce miauknięcie. Jeden z SWATowców sprawdzał ich dom i odnalazł Winstona przyczajonego za kanapą koło zapasu butelek z wysokoprocentowymi wyrobami. Załadował do torby zwierzaka i butelki, jako nagrodę za uratowanie zwierzaka. Sytuacja była absurdalna w obliczu wojny, ale Jonathan prawie popłakał się z radości kiedy zobaczył futrzaka o którym mówił że “mogę co najwyżej mu kopa sprzedać”. Kot straumowany tym co się działo chodził za ojcem non stop. Gdyby nie kot zapewne pomilczeliby przez piętnaście minut wymienijąc się jakimiś frazesami. Julian nie poruszał tematów zakazanych przez obsługę bazy, dlatego głównie dopytywał się ojca jak ten się czuje. Jonathan po pierwszym szoku jak zwykle gdy działo się coś niedobrego mówił, by Julian martwił się o siebie, że jemu nic nie jest. Że radzi sobie. I tak dalej. Minęło zaledwie kilka dni, chłopak wiedział że jego rodzic próbuje ukryć jak mu ciężko. Tym bardziej się cieszył że ktoś się zlitował i dostarczył mu Winstona. Ojciec będzie miał się kim opiekować. Prawie już pod koniec rozmowy Jonathan poinformował że próbował się skontaktować z resztą rodziny. Julian całkiem o nich zapomniał. Wujek Thomas przepadł bez wieści. Dziadkowie od strony ojca też zostali zgarnięci w Newport i mieli niedługo do niego dołączyć. Nie był pewien co z rodzicami matki, powinni być dalej w Middlebury. Julian zdał sobie sprawę, że oto ma kolejny powód by złamać bandziorów zmierzających na to miasto.
Czas się kończył. Nagle głos ojca stał się bardzo ponury.

- Julian. Czy wiesz co robisz? - zapytał.

Chłopak milczał przez moment. Nie wiedział ile wie ojciec. To pytanie zwykłe się pojawiało kiedy Julian miał dziwne pomysły lub chciał zrealizować coś szalonego. Było jak nagana i kubeł zimnej wody. O ile mama zawsze go wspierała to tata zawsze ściągał go na ziemię.

- Tak, tato. Wiem co robię. Chyba bardziej niż kiedykolwiek. - odpowiedział z pewnością Julian.

Chyba po raz pierwszy brzmiał naprawdę przekonująco w starciu z “czy wiesz co robisz?”.
Oczami wyobraźni widział jak ojciec posępnie pokiwał głową po drugiej stronie linii. Zawsze chciał by synowie nie musieli iść do wojska. By mieli lepiej w życiu niż on. Nawet ciągłe narzekania na nich i przykre uwagi które potrafiły ranić do żywego, miały ich uświadamiać że powinni być mądrzejsi. Pewien dystans, problemy z przyznawaniem się do własnych błędów i nagany wobec synów miały chyba pomóc w zachowaniu autorytetu rodzicielskiego. Jednak pomimo tego ojciec okazywał im miłość w drobnych gestach - przytulając ich po długich rozstaniach, bez mrugnięcia okiem zgadzając się na pomoc im w błahych i niebłahych sprawach.

- To dobrze. Fajnie że zadzwoniłeś. Nie przynieś nam wstydu. - rzekł ojciec już spokojniej.

- Nie przyniosę, tato. Postaram się dzwonić jak najczęściej. Trzymaj się.

- No, ty też się trzym.


Czas rozmowy dobiegł końca. Julian odłożył słuchawkę, po czym siedział na stanowisku jeszcze chwilę w milczeniu.
Przypomniała mu się wczorajsza rozmowa z Kane. Wstyd. Nagana. Strach. Zdziwiło go że dziewczyna która tyle przeszła i była taka twarda po prostu się rozklejała, ale teraz jak pomyślał to Jonathan Jackson też non stop ganił go, sprowadzał na ziemię i mówił o wstydzie i zachowywaniu się. Ale była zasadnicza różnica… ojciec nigdy nie wymagał od niego więcej niż Julian był w stanie udźwignąć i okazywał wobec niego rodzicielską miłość i opiekuńczość. Julian przypomniał sobie jojczenie ojca kiedy Julian uczył się parkować samochód tyłem i krzywo stawał w liniach.
“Źle. Krzywo. Popraw. Nie tak. A może zrób to inaczej?”.
Teraz zmień te słowa, dodaj przekleństwa, rozkazujący ton głosu z jakiego słynęli wojskowi i wymaganie zrobienia tego pod linijkę - idealnie. Potem ponury wyraz twarzy, brak nawet skinienia jako aprobatę, tylko jadowite słowa w ramach “nareszcie”. Julian przestał się dziwić Sarze że była tak roztrzęsiona, pomimo tego co osiągnęła. Przypomniał sobie opowieści mamy o tym jakie dzieci i jacy rodzice przewijali się przez szkoły i przedszkola. Ile cierpliwości, ile empatii, ale także ile hardości było potrzebne by pomóc - w odpowiedniej chwili pocieszyć, doradzić albo postawić granicę. Pokręcił głową skonsternowany swoimi przemyśleniami.
Matka. Najukochańsza, najczulsza i bezwarunkowo go wspierająca.
Tęsknił za nią.
Wstał i odszedł od stanowiska. Musiał wracać do ćwiczeń.

***

Gdy Ishida powiedział że Jacksonowi przypadł warhammer Julianowi serce zaczęło bić mocno, a oczy błyszczeć z zachwytu. To był warhammer z plakatu który miał na ścianie w pokoju. Jeden z najbardziej rozpowszechnionych i wszechstronnych mechów w Sferach. Jedni z największych mechwarriorów pilotowało właśnie warhammery.
Od pierwszej chwili gdy zasiadł w maszynie czuł się jak w bajce. Jak we śnie. Dotykał przyrządów z ostrożnością jakby gładził nowego domowego zwierzaka. Wielkiego i groźnego domowego zwierzaka.
Ale na ostrożność nie mógł sobie pozwolić.
Zdał sobie z tego uwagę już po pierwszym dniu treningów, kiedy Ishida systematycznie pchał ich do przodu przez kolejne godziny praktyki. Pamiętał jak przerabiał to samo w trakcie treningów szermierki na studiach.

Miesiąc zajęło mu zgranie kroków, postawy i zadawania ciosów zanim zaczął to robić “znośnie”.

A oni mieli zaledwie tydzień albo i mniej na to by opanować nowe dla nich maszyny. Gdy tylko nauczyli się chodzić, Ishida pchnął ich do treningów walki. Oczywiście nie było lepszego niż walka, w której Ishida bił ich na głowę.
Julian ani razu nie zgrzytnął zębami, ani razu się nie skrzywił i ani razu nie przeklął starego Minutemana. Zarzekł się na honor że będzie się od niego uczył. Mechy były jego pasją. Skonstruował symulator.
Myślał że wcześniej wspiął się na szczyt swoich marzeń.
Szczyt marzeń osiągał właśnie teraz, choć cena za tą możliwość była wielka.
Zawsze za siłę należy zapłacić - pracą, poświęceniem, odmówieniem sobie czegoś lub utratą. Jeżeli się nie zapłaci prędzej czy później los ześle na zachłannego człowieka zgubę. Było to pewne prawidło w które Julian wierzył, choć też zdawał sobie sprawę że ktoś bardziej cyniczny uzna je za “pocieszenie dla biedaków, ruchanych przez bogatych”.
Cóż. We własnej drużynie miał przykłady że jednak ta zasada działa. Doe, Heisenberg, Kane… nie wiedział jak było ze Spencerem ale biorąc pod uwagę że z “syna prezesa” został pilotem budowlanym, a i przemawiał z mównicy i robił masę rzeczy poza obowiązkami zawodowymi to pewnie też czuł ostre ciśnienie na swoją osobę ze strony rodziny. O Asagao nie mógł nic powiedzieć ale sam fakt że musiała zostawić całe przeszłe życie za sobą już o czymś mówił.
A on sam? Też się tego mogło trochę uzbierać.

***

Callsign.

Julian zawiesił nad klawiaturą palce.
Przez głowę leciała mu cała litania pseudo, od całkiem głupich po poważne i górnolotne (czyli w sumie głupie). Problem polegał na tym że każde brzmiało… dziwnie. Tak jest z przezwiskami że te nadane samemu sobie brzmią źle. Te głupio brzmiące nadane przez kogoś innego przestają być głupie.
Zwykle wołali go po prostu Jackson. Tylko raz dostał przezwisko i było to dość traumatyczne przeżycie w czasie obozu skautów. Z drugiej strony…
Przypomniał sobie wierszyk który kiedyś wyczytał w książce.
W sumie?

Wklepując litery na klawiaturze cicho mruczał słowa rymowanki.

I Pallas Cat
I brave and smol
I hide to hunt
In weather cold

I have to say
Enuff’s enuff
I’m NOT a chonk!
Just very fluff!

I thin and fierce
I weight 9 pounds
Don’t need ur snark
Or mocking sounds

Let’s see YOU wait
In snowy showers
Without a coat
For many hours

If you were me
You would say “burrr!”
But I do not
I like my fur


“Manul”

Na planecie o klimacie gorącym pewnie nikt nie miał zielonego pojęcia co to za zwierze, ale to nie szkodziło. Manul wymawiało się szybko, bez łamania języka. Poza tym był to bardzo sympatyczny zwierzak…

Bardzo sympatyczny zwierzak który zmuszony do walki pomimo bycia dość małym potrafił się rzucić człowiekowi do gardła i je przegryźć.

***

Gdy pojawiło się wezwanie do walki - alarm i komunikat o krytycznej sytuacji w Middlebury, Julian czuł że nie jest gotów… ale i że bardziej gotów nie będzie. Chrzest bojowy, a zaraz potem poważna misja zniszczenia kwatery głównej Roboli.
Teraz od tego jak się sprawi zależało życie cywili, żołnierzy, towarzyszy i jego dziadków.
Świadomość ta ciążyła mu, ale z drugiej strony.
To był dobry ciężar.
Ciężar bycia bohaterem.
 
Stalowy jest offline