<zakładam, że nie skłamiesz na to pytanie>
-
To niezwykłe miejsce. - powiedziała jedna z żabich kobiet, która siedziała najbliżej -
Codziennie o niej śnie.
-
Jest jakieś cudowne miejsce tam skąd pan pochodzi? - zapytała dziewczynka, z twojej odpowiedzi będzie przysłuchiwała się kobieta siedząca obok i jeszcze facet siedzący po twojej drugiej stronie (niż kobieta).
Bartosz (i Daniel):
Wszystko działo się dość szybko, a ty byłeś zbyt zmęczony, żeby wszystko rejestrować. Po krzykach Daniela kapłan Fydlon odszedł szybkim krokiem do dużego budynku położonego wśród drzew, a niedalekiego świątyni. Daniel następnie kazał ustawić wszystkich leżących w pozycji bocznych. Nie tylko ty pomogłeś, ale i reszta, która dotąd była na nogach. Następnie za namową Daniela we dwójkę powróciliście do świątyni i spróbowaliście jeszcze uratować dwójkę osób. Byłeś oszołomiony całą tą sytuację, ale jak tamten przekazał ci kobietę do wyniesienia na zewnątrz to ją zabrałeś. Była zimna jak trup i nie oddychała co wzbudzało jednoznaczne wnioski. Sam wyszedłeś na zewnątrz i spróbowałeś "
Resuscytacja z udrożnieniem dróg oddechowych. Prędko!" jak ci jeszcze dźwięczały słowa Daniela w uszach. W tym czasie tamten pozostał w środku próbując ratować jeszcze jakiegoś inteligenta.
Bartosz IQ13-4=9; rzut: 14
Bartosz IQ13-4=9; rzut: 12
Bartosz IQ13-4=9; rzut: 12
Bartosz IQ13-4=9; rzut: 8
Bartosz IQ13-4=9; rzut: 8
Bartosz ???; rzut: 10
Twoje zabiegi nie wyglądały dobrze w oczach postronnych, ale wszyscy byli zbytnio zaszokowani i zmęczeni, żeby jakkolwiek przeszkodzić ci. Parę osób zdawało sobie sprawę, że kobieta umarła. Widzieli jej zwłoki w środku i omijali wynosząc innych. Była zimna i czułeś to przez cały czas. Jakbyś miał jakiekolwiek przeszkolenie medyczne to wydawałoby ci się to bardzo dziwne - stygnięcie w iście zawrotnym tempie (na to zwrócił uwagę Daniel próbując ratować mężczyznę - on jednak ratował go tuż za drzwiami świątyni, gdzie przewiew był taki jak i na zewnątrz, a jednak poza zasięgiem wzroku).
Część osób podejrzewała, że to co robisz to coś zboczonego, ale mieli takie rozumowanie, że skoro jesteś z innego świata to może to jakaś magia co robiłeś. Gdzieś tam na drugim końcu osady Aleksander korzystał z plusów swojego artystycznego zachowania, a ty... no wszyscy widzieli jak z Danielem ratowaliście ludzi.
W pewnym momencie zorientowałeś się, że twoje zabiegi nie mają sensu. Kobieta nie żyła. Po raz ostatni wtłoczyłeś powietrze w jej usta i wówczas poczułeś jej zimny język jak styka się z twoim. Ruszał się. Pocałunek mrożący krew w żyłach. Do tego stopnia, że najpierw straciłeś równowagę i docisnąłeś swoje usta do jej, aby po chwili odskoczyć i przewrócić się na plecy w błoto. Nie straciłeś przytomności, ale czujesz się ekstremalnie słabo. Jakby wampir wyssał z ciebie sporo życia. W tym momencie dwójka nieprzytomnych leżących najbliżej ciebie dostała kolejnych drgawek i zanim jeszcze wstałeś z miejsca, zanim ktokolwiek do nich podbiegł to wyzionęli ducha. Drgawki jak nagle pojawiły się tak i zniknęły pozostawiając jedynie upiornie nieruchome zwłoki.
Po chwili kobieta, którą ratowałeś otworzyła oczy. Spojrzała na Ajrczala i powiedziała:
-
Gdybyś tylko wiedział.
-
Ty? - mężczyzna zapytał w szoku, ale kobieta była zbyt zdezorientowana, żeby cokolwiek odpowiedzieć. Rozglądała się z przerażeniem po wszystkich, którzy wpatrywali w nią wzrok. Potarła sobie oczy i w końcu spojrzała na ciebie i zapytała:
-
Ja... gdzie jestem?
<ciąg dalszy niżej>
Daniel:
Niestety dość szybko zorientowałeś się, że jakiekolwiek próby udzielenia pierwszej pomocy niczego nie mogły zdziałać. To były tylko zwłoki - tak samo jak kobieta, którą przekazałeś Bartoszowi. Mało tego, że zwłoki - [urlhttps://www.youtube.com/watch?v=mZb_8I3q5Zw]wyglądali jakby zmarli jakoś tak ponad dwie godziny temu[/url], a nie maksymalnie kilkanaście minut, czy tam dwadzieścia jakie upłynęło w czasie akcji ratunkowej. Mimo wszystko próbowałeś odratować mężczyznę - zrobiłeś wszystko prawidłowo, ale tu nie było czego ratować. Życie odpłynęło. Robiłeś to bezpośrednio przy drzwiach, więc doskonale widziałeś co stało się z kobietą ratowaną przez Bartosza. To nie miało sensu. Sprawdziłeś i inne zwłoki w świątyni. Ogólnie pomieszczenie wywietrzyło się, więc nawet nie czułeś się gorzej przebywając tam. W końcu jednak wyszedłeś.
Daniel, Bartosz:
Ktoś rozdał rozpalone pochodnie wśród zebranych. Niemalże już nic nie padało, a po straszliwej burzy pozostały jedynie świadectwa w postaci połamanych gałęzi, walających się jakichś śmieci (głównie drewnianych) i kałuż. Z kierunku, do którego oddalił się wcześniej kapłan teraz przyszła postać z pochodnią. W ten sposób na scenę wkroczył Administrator Pen Gwag. Widać było, że był zaspany. Niedbale zarzucony szary płaszcz zakrywał jego luźny strój nocny (inaczej zwany: piżamą). Na nogach miał groźnie wyglądające, okute buty z ćwiekami. Na głowie kaptur, ale jak tylko zbliżył się do rannych to zdjął go odsłaniając łysą głową z bujnymi, czarnymi brwiami. Nie miał żadnego zarostu i z jakiegoś powodu jego oczy wydawały się całkiem duże (aczkolwiek nie był żabim, a przynajmniej nie wśród najbliższych przodków).
-
O ja pierdolę. - przywitał się z zebranymi z zarysowującym się coraz większym szokiem, gdy ogarniał kolejne osoby. Jakby za machnięciem czarodziejskiej różdżki kilkoro ze słabymi objawami zaczęło wstawać rozglądając się dookoła jakby dopiero co obudzili się (no bo tak było). Administrator spojrzał na Ajrczala, a potem na was.
-
Co... co mówiliście o naszych zwiadowcach? Jestem Pen Gwag, administrator Hoer. - przedstawił się jakby mechanicznie do końca nie wiedząc co mówi. Niezbyt również interesował się czym innym niż bezpieczeństwem oddziałów, a jeśli było inaczej to na ten temat nie rozmawiał - jedynie rozglądał się. Pytanie było całkowicie trzeźwe i skierowane bezpośrednio do was. Pen Gwag krążył wzrokiem wokół chorych:
-
Co tu stało się?! - krzyknął, a parę osób spojrzało na niego ze strachem. Wspomniany wcześniej Moron to nawet zaczął krok po kroku odsuwać się od całego tego zamieszania.
Kobieta "uratowana?" przez Bartosza klęczała w błocie i dotykała dłońmi ziemi jakby nie wierząc, że żyje.