Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2021, 02:24   #30
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
W pozornie wyluzowaną sylwetkę kobiety wdarła się nagła sztywność. Dopaliła szluga i odpaliła nowego od tego na wykończeniu. Milczała, sufitując spojrzeniem wysoko ponad ich głowami. Zbierała myśli, aż wreszcie złapała je wszystkie.
- Nie wiemy jak ten pierdolony syf się skończy, co przyjdzie nam odjebać nim nie zatkniemy prawilnie naszej flagi z powrotem nad Newport i resztą Amerigo. Będzie różnie, dadzą nam różne rozkazy. Wojny jebią niemytym kutasem, nie jest tak pięknie jak pierdział na odprawie tamten oficerek. Humanitaryzm, kurwa - w ostatniej chwili powstrzymała się aby splunąć. Zamiast tego chwyciła butelkę.
-Póki trwa konflikt wszystkie chwyty są dozwolone, ale gdy się skończy nadejdzie pora rozliczeń. Nie będziemy rzygać tęczą, jeśli staniemy przed wyborem zło i większe zło, albo akt łaski kiedy nie można już komuś pomóc, a jedyne co zostaje to skrócić jego cierpienia. - pociągnęła z gwinta i przełknęła - Kurwy z góry jak zwykle umyją ręce, z części wojaków zrobią bohaterów, innych przykładowo wpierdolą w rolę kozłów ofiarnych, chuj w to. Obiecaj mi, że jeśli postanowią mnie postawić na szafot albo zamknąć w pierdlu na w pizdu resztę życia to mnie zabijesz, jeśli sama nie będę mogła. Nie chcę robić za cel do rzutek gównem dla spierdolonej tłuszczy. Albo jeśli oberwę tak, że mnie zwarzywni. Po prostu usuniesz chwasta. Tylko o to cię proszę.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rY_r3nXUHV8[/MEDIA]

Zapadła niezręczna cisza.
Twarz Juliana powoli traciła wyraz, a spojrzenie stawało się puste. Ta przemiana była tak powolna i płynna że Jane nie mogła sobie zdać sprawy kiedy właściwie nastąpiła. Jackson patrzył się na nią naprawdę długą chwilę, jakby zawieszony. Trawił co usłyszał.
W końcu skinął głową powoli.

Milczenie przedłużało się, mieszając z siwym dymem w nierozerwalną masę. Kobieta odkiwnęła krótko głową, zdejmując czapkę i gniotła ją w palcach aż żar podszedł pod sam ustnik. Dopiero wtedy wydobyła z siebie kwaśne westchnienie.
- Proszę o dużo, wiem Mordko. Gdyby istniała inna droga, skorzystałabym z niej - w końcu popatrzyła na rozmówcę, zaś w jej oczach odbiło się nieludzkie zmęczenie - Ale są dwie osoby którym ufam. Jedna być może kisi wora gdzieś w bezpiecznym schronie, albo już ją zajebali. Druga jest tutaj, w tym pokoju - dopiła flaszkę, kiepa wrzucając do środka - Dziękuję Juls, ze swojej strony obiecuję, że zrobię wszystko abyś nie musiał stawać naprzeciw chujowych wyborów. - odstawiła butelkę na ziemię - Biorę je na siebie, ty wyjdziesz z tego jak najmniej zjebany. Będziesz tym z kogo zrobią bohatera. - sięgnęła po nowego papierosa - Kiedyś.

Julian nie powiedział nic. Zamknął oczy. Odetchnął mocniej, powoli. Otworzył oczy. Miał je wyprane ze wcześniejszej wesołości. Patrzył na Jane i milczał.

Ta przekrzywiła głowę, przymrużając jedno oko. Paliła w tej pozycji gdzieś do połowy papierosa.
- Mam cię, kurwa, przytulić czy co?

Julian dalej wlepiał wzrok w Jane, odetchnął znów po czym odezwał się niegłośno.

- Mógłbym po prostu pokiwać głową i uwierzyć że to nigdy się nie stanie. - przerwał na chwilę - Mogę się uśmiechać, być oparciem dla innych, mogę też być niepoprawnym optymistą i idealistą… tylko że zbyt dobrze znam życie i wiem że to jak najbardziej możliwe. Biorę tą deklarancję... na poważnie.

- I bardzo kurwa dobrze - Doe wyglądała na zadowoloną, a nawet jakby mniej ponurą. Stękając opuściła nogi, wstając zaraz z krzesła.
- Bo rzadko o cokolwiek proszę, a wiem że nie dasz dupy. Nie ty, więc łeb do góry. Życie boli, to nie bajka i często wieje spierdoleniem - przeszła przez pokój i opuściwszy łóżko, usiadła na nim. Oparła plecy o ścianę - Do tej chwili zwal to w hasiok, da się. Znajdź sobie kogoś tutaj, wyżyj się, spuść ciśnienie. Pierdol konwenanse - pyknęła dymem pod sufit - Reszta będzie potrzebować oparcia, tego cholernego optymizmu. Słuchania, wspierania. Wszyscy czasem upadamy ryjąc ryjem o śmietnik. Ważne kto wtedy nam pomoże. Ja się do tego nie nadaję, Vic sam ledwo się trzyma. Had ma gadane, ale czy da radę ogarnąć pierdolnik tak różny od korposzczurowni: chuj wie. Tej Asagao nie znam, wyjdzie w praniu. Kane? - podrapała się po głowie i założyła czapkę - To szczyl, służbistka. Pies, nie? Wykona rozkaz i też wyjdzie w praniu. Na razie ty tu fiuta wozisz na paleciaku bo bez tego nie dałbyś rady jajec dźwignąć ze sobą… i nie martw się - skrzywiła usta w cynicznym uśmieszku - Jeden pokurw z pewnością nie będzie ci smarkał w rękaw, tyle wygrać. Jeżeli zacznie cię gnieść będę pewnie w Crabie. Całkiem sporo tam miejsca, śpiwór i manele się mieszczą.

Julian uśmiechnął się niewesoło.

- Jane… jakbym cię nie znał powiedziałbym że mi matkujesz... Dziękuję za miłe słowa. - zaśmiał się cicho, pocierając kciukiem brodę - Póki co skupię się na treningu… może gdy będziemy mieli więcej wolnego to poszukam jakiś kijów do nakurwiania.

Doe teatralnie rozłożyła ramiona, przy okazji wrzucając kiepa do butelki.
- Mówiłam ci, ojebali mi przydział na gorzałkę i srajtaśmę. Dbam o swoje interesy - wstała zrywem na równe nogi, przeciągając aż strzeliły kości.
- Nie jesteś sam, Mordko - mruknęła przechodząc obok i poklepała go po ramieniu. Wzrok zatrzymała na chwilę przy czarnej wstążce, jednak darowała sobie komentarze. Każdy przechodził żałobę na swój sposób. Miast trzepać ozorem po próżnicy, ruszyła szturmować łazienkę.
- W razie wu nogi od stołu całkiem nieźle nakurwiają - rzuciła pogodnie, otwierając drzwi.

- Są za krótkie, lepsze są kije od mopa. Chyba że będziesz mi chciała udowodnić że to nieprawda? - rzekł Julian zaczepnie, rzucając okiem na Jane - Może w wolnej chwili sprawdzę czy może nie mają jakiegoś ostrza w zbrojowni. A jeżeli nie mają to skołuję coś w warsztacie.

- To trzeba udowadniać, że trawa jest zielona, a gówno śmierdzi? - kobieta zmrużyła oczy, stając w progu - W tym podziemnym pierdolniku mają nam klajstrować mechy asap. - zdjęła czapkę i rzuciła nią w Juliana - Czyli sprzęt jest. Tokarki chociażby. Rozrysuj jak ten twój szit ma wyglądać, a ci go wyrychtuję. - wzruszyła ramionami - I tak, kurwa, nie będę spać. Skończę i pojedziemy solo na gołe klaty. Had dostanie pompony, wciśnie się go w strój z mini i wydekoltowaną koszulką. Od biedy ten swój koniowalski kapelutek sobie zachowa. - pochyliła się żeby ściągnąć buty - Vicowi darujemy, swoje już odpierdolił w życiu. Zrobi za wsparcie duchowo-medyczne.

- Mmmmmmm! Na gołe klaty! - Julian wydał z siebie rozochocony pomruk - Chcesz jakieś konkretne ostrze dla siebie? Nóż survivalowy? Maczetę? Jakiś kawał żelastwa ci się konkretnie podoba? - Julian zgarnął notes i długopis z biurka.

- Jedziesz Mordeczko, ściągaj łachy! - Tym razem Doe rzuciła w niego butem, rechocząc pod nosem.
- Kojarzysz noże wojskowo-myśliwskie? - spytała, podrzucając w dłoni drugi but -Solidne, stabilne ostrze z ostrym szpicem. Od góry ząbkowane i prawilnie wyważone. Albo coś do rzucania… nie wiedziałam, że umiesz w takie rzeczy.

Julian próbował się uchylić, ale słabo mu to wyszło w pozycji siedzącej. Podniósł się, ściągnął na raz bluzę i koszulę. Przyklęknął i napiął swoje chude ciało jak kulturysta na bieda-diecie.
- Panno Doe… jeszcze panna nie wie wielu rzeczy o mnie. - rzekł teatralnie amancim głosem - Kojarzę. Co to za doktor inżynier który nie interesuje się budową rzeczy którymi uwielbia wymachiwać na lewo i prawo?

W twarzy Jane zaszła zmiana z szerokiego wyszczerzu po przesadnie przerysowaną zadumę. Bez skrępowania obcięła okularnika powłóczystym spojrzeniem.
- Weź mi listę walorów wyślij pocztą. Bo ci tu jeszcze pierdolnę na zawał, a z trupa się nie wytłumaczysz - parsknęła, opierając się o framugę. Drugi but wylądował grzecznie na podłodze, a kobieta zaczęła majstrować przy zapięciu i pasku od spodni - Stad zamiłowanie do wielkich luf? Masz pod łóżkiem kolekcję czarnych strap-onów? Weź jeden pożycz, noce tu takie smętne jak smętny chuj - skończyła skwaszonym tonem i tylko oczy jej lśniły jakby za szklistą powierzchnią zamknąć dwa wredne kurwiki.

- Obawiam się że zapłacę fortunę za tak wielką przesyłkę. - Julian zmienił pozę kontynuując mały festiwal samozachwytu - Ani nie jestem fanem bolcowania pierścienia, ani nie uważam że muszę sobie coś rekompensować. Lubię po prostu mocne, solidne pierdolnięcie. Jak przywalić to raz, a porządnie.

Odwrócił się do Jane plecami, podniósł ręce. Widać było Julianowi żebra, ale plecy po napięciu się okazały się nieźle wyrzeźbione. Rzucił kobiecie śmiałe spojrzenie i poruszył brwiami.

Festiwal samopałowania trwał w najlepsze, od strony Doe co chwila dobiegały ironiczne albo rozbawione parsknięcia. W pewnym momencie zmrużyła ślepia, a pod czarną czapką zwoje mózgowe poczęły się skręcać i rozwijać, by w końcu poplątać dokumentnie.
- Zobaczymy. Pierdolić kocopoły każdy potrafi, w praktyce okazuje się pierdoletami bez pokrycia- skwitowała cały taniec godowy dla upośledzonych zdjęciem spodni razem z bielizną. Zwinęła materiał w kulę, rzucając na łóżko.
- Możesz mi rzucić manele z plecaka - parsknęła, obracając na pięcie i znikając za progiem łazienki.

- Hah! Przecież to tradycja! - rzekł wesoło Julian - Najpierw się pozachwycać samym sobą, potem obiecać kobiecie złote góry, by na koniec pierdolnąć niewypałem.

Chwycił plecak, położył go na progu, otworzył szeroko. Zajrzał do środka, bez krępacji stojąc w progu.

- Chujowy jestem w te gierki. Głównie z obiecywania złotych gór. Uważam to za jeden z moich największych atutów. - rzekł wesoło.

- Nie masz predyspozycji do polityki, nie musisz nikomu ssać fiuta i kurwić języka, byle ci posmarowali. - odpowiedziała Jane, pozbywając się podkoszulki. Skądś skombinowała nóż i ostrożnie, po kolei, rozcinała bandaże na żebrach, ramionach i brzuchu.

- Jezu… Wpierdolisz sobie tą kosę w żebro. - Julian zostawił plecak, podszedł do Jane i wyjął nóż z jej dłoni - Ja to zrobię. - rzucił stanowczo i zaczął rozcinać bandaże Doe.

Rzuciła mu krótkie, zimne spojrzenie. Spięła się też, gotując do odparcia ataku. Ten jednak nie nadszedł, mięśnie powoli wytracały sztywność, aż wreszcie burknęła coś na kształt “dzięki”, nim nie znieruchomiała aby to on jej nie pociął.
- Wszyscy dookoła kłamią, pierdolą farmazony… najgorsze, że ludzie chyba do tego przywykli. Czasami naprawdę mam wrażenie, że tylko ja ich już kurwa nienawidzę - syknęła krótko, ostatni biały płat opatrunku opadł na ziemię. Wtedy dopiero weszła pod prysznic, zaczynając się bawić w ustawianie temperatury wody.

- Całe życie z debilami, co? Nic tylko zamknąć się w chacie na zadupiu. - mruknął oglądając dokładnie Jane.

Odłożył nóż i opatrunki na bok.

- Za to jak w końcu gdzieś się pojawi szczery człowiek, to gównem go obrzucają za mówienie prawdy. Albo na dzień dobry nazywają go pojebem. Cóż… w sumie ładne podsumowanie pracy w biurze.

-Albo przykruwią ostracyzmem tak srogim, że albo się złamie i dołączy do głównego nurtu rzeczki gówna przez łączkę chujni, albo go zaszczują i sam się usunie z planszy - mruknięcie Doe zlało się w jego z cichym szumem lejącej się spod sufitu wody. Sprawdziła temperaturę dłonią, a że była zadowalająca, zrobiła krok do przodu i zaraz w łazience rozeszło się echo siarczystej “kurwy”, po którym nastąpiło westchnienie ulgi. Ciepła woda działa kojąco na zbite tkanki, rany i otarcia po pierwszym kontakcie zaczynały namiękać; strupy odzyskiwały elastyczność przestając ciągnąć w każdym możliwym kierunku.
- Ale srać na nich, wszystkich po kolei- dorzuciła opierając czoło o ścianę, a woda lała się jej na kark.

Julian patrzył na Jane jakby nigdy nic przez dłuższy czas.
- Nie ma za co. - rzekł wesoło - Przestań myśleć o skurwielach. Pomyśl o czymś przyjemniejszym. Na przykład nakurwianiu szczypcami Kraba w dupy skurwielów. Albo o tym jak będziesz nakurwiać ostre kawałki stali. Albo o ważeniu bomby z domestosa i kostki do klopa.

Od strony prysznica rozszedł się gardłowy rechot, blondynka zamknęła oczy. Tak, to była piękna alternatywa.
- Szkoda że nie widziałeś jak się czołgali próbując wpakować sobie flaki z powrotem w bebechy. Trudne zadanie gdy część z nich przywiązałeś do latarni - poobijanym ciałem zatrząsł śmiech, lewa ręka sięgnęła ku półce z kosmetykami, macając na ślepo - W mechu nie odstawi się takiej akcji, ale otwierają się inne możliwości. Z bombami poczekam do jutra i na spokojnie zacznę zbierać graty. Zdziwiłbyś się z czego idzie ukręcić IED, większość składników kupujesz do domu nawet się nad tym nie zastanawiając… nie sięgnę pleców. Skoro już napinamy mięśnie i stroszymy pióra sięgnij po szczotkę do klopa i czyń honory. Tylko bez domestosa, jasne? Ten fetysz zostawimy na następny raz.

Julian bez słowa podniósł się, ściągnął spodnie wraz z gaciami i wbił się bez gadania pod prysznic (o bezczelności raczej nie można było mówić, wszak to jego łazienka). Położył opuszki palców na ramionach Jane nachylając się do niej.

- Lubię rozmowy z tobą Jane. Wyjątkowo poszerzają słownik i perspektywę na niektóre sprawy. - mruknął.

Po czym nacisnął paznokciami na jej skórę i zaczął powoli przesuwać dłonie w dół jej pleców drapiąc ją przy tym lekko.

- Rób notatki, kto wie kiedy się przyda dobry pocisk po jakimś leszczu - odpowiedziała, aby zaraz westchnąć cicho. Gdzieś w głębi gardła zawibrował niski pomruk aprobaty. Definitywnie była to przyjemniejsza alternatywa od drapania szczotką do klopa.
- Mogę udawać faceta jak cię to jara - zarechotała nagle, odwracając się frontem do oponenta i mrużąc oczy w strugach lejącej się spod sufitu wody, patrzyła mu w twarz. Z wrednym uśmieszkiem zdjęła mu okulary - Widzisz mnie, nie widzisz.
Jak się okazało widział, nie potrzebował okularów aby pod ciasnym, niewielkim prysznicem znaleźć jedną wredną wkładkę do kąpieli, która wbrew sobie skleiła japę póki nie skończył.
Cuda się jednak zdarzały.


Ludzie, którzy tracą sens życia, mają często uczucie, że są jak odpadki zaśmiecające środowisko. Wydaje im się, iż zajmują zbyt dużo miejsca. I dlatego chcą być jak najmniejsi. Ewentualnie zgniatały ich wyrzuty sumienia. Z któregoś z powyższych powodów siadając na krześle przy telekomie Doe kurczyła się w sobie, wyłamując nerwowo palce, póki po drugiej stronie w słuchawce nie odezwał się znajomy, lekko ochrypły baryton podbity nosowym sapaniem przy wypowiadaniu samogłosek.
- Szczęść Boże cipo - rozległo się tuż przy jej uchu, spięta gęba błyskawicznie się rozpogodziła.

- Na wieki wieków, chujku - mruknęła, poprawiając nierozłączną czapkę - Obciągnąłeś już wszystkim kolegom w fikuśnych mundurkach, czy jeszcze ci zostały ci jakieś kiełbasy do ojebania?

Po drugiej stronie rozległ się rechot.
- Muszę jakoś zabić ten niesmak po tobie, robię co mogę. Ale żaden nawet buzi po wszystkim nie dał, takie kurewstwo niewdzięczne.

Jane przymknęła oczy, z ulgą wydychając powietrze nosem. Winters nie brzmiał jakby go tam katowali starym terrańskim disco, albo trzymali na muszce o pustym ryju. Wydawał się wyluzowany, upierdliwy jak zawsze i gdyby stał obok najpierw sprzedałaby mu kopa, a potem wyściskała ile sił w ramionach.

- Miałem przekazać, że chłopaki z AT cię pozdrawiają. Zwłaszcza Craig, ciągle o tobie gada - Winters przerwał ciszę, która zapadła po jego ostatnich słowach, a Jane wybudziła się z letargu.

- Czego ten frajer chce? - zmarszczyła brwi, próbując przywołać z pamięci obraz ze spotkania z oddziałem spod Forzy. Dla niej byli klonami kopiuj-wklej w kominiarkach na mordach i całym trepowym oporządzeniu - Nie znam typa, niech wykurwia.

- Znasz, znasz -
dałaby sobie rękę uciąć, że po swojej stronie Brian szczerzył się szyderczo - Postrzeliłaś go w kolano. Pyta czy dasz się wyciągnąć na piwo jakoś przy okazji.

- Aaaaa, ten!
- zwoje pod bawełnianą czapką zaskrzypiały i jeden z puzzli wskoczył na właściwe miejsce. - Niech spierdala. Prędzej się kurwa zarażę wenerą przez telefon niż z nimi wyskoczę na browca. Lepiej nawijaj co u ciebie, jebańcu. Bawisz się jak na rocznicy rozwodu Lilly dwa lata temu? - spytała pozornie wesołym tonem. Dłoń którą podpalała papierosa zatrzęsła się.

Usłyszała jak Brian wzdycha ciężko i mruczy pod nosem coś mało cenzuralnego. Dwa lata temu po wspomnianej imprezie trafili na dwie doby do pierdla, uprzednio zaliczając przepisowy wpierdol od policji.
- Raczej jak po naszym ostatnim wypadzie do Forzy - mruknął, a ona wbrew sobie uśmiechnęła się odrobinę - Wszystko w porządku, nie mam tu źle. Z tego co słyszałem u ciebie też nie jest tragicznie. Jak się trzymasz?

Teraz to Doe zaklęła cicho pod nosem.
- Ogarniam. Dali mi broń i nie wpakowali do karceru. Wymuszam na naszym bakłażanie dyżurnym fajki. Jutro zacznę kołować od nowa zapasy do IED. Od chuja się tu wala różnego badziewia, a ja… nie za dobrze śpię.

- Ma cię kto pilnować?
- padło krótkie pytanie.

- Tak.

- Ufasz mu?
- drugie pytanie, tym razem zabarwione niepokojem.

Kobieta przewróciła oczami, choć Winters nie mógł tego zobaczyć. Pusty, symboliczny gest. Pomagał.
- To Juls - prychnęła w słuchawkę.

- Dobrze, bardzo dobrze. - w głosie goryla pojawiła się ulga - Trzymaj się go, ale nie tyraj mu łba, jasne?

- Jasne. Dzięki Brian, za wszystko. Postaram się żebyś w razie czego nie dostał rykoszetem -
chciała powiedzieć coś jeszcze, ale jej przerwał.

- Nie dostanę, martw się o siebie - miała wrażenie, że się uśmiecha gdzieś po drugiej stronie - Zobaczę na co tu się przydam, przecież nie będę wysiadywał jaj podczas gdy ty się bawisz w mechaniczną cwelebrytkę. I nie żegnaj się, kurwa, bo co powiem Hansonowi jak się obudzi?

- Rob przeżył?
- wciągnęła ze świstem powietrze, zamierając z papierosem przy ustach, a ktoś zdjął z jej barków parę ciężkich kamieni.

- Tak, zgarnęli go - Brian potwierdził zanim zaczęła myśleć, że się przesłyszała - Nieźle typa przecwelowali, stracił nogę i przypomina niedopieczonego stejka, ale lekarze mówią, że sie wyliże. Wpadł w krzyżowy ogień, odcięli mu drogę ucieczki więc rozszczelnił instalację gazową i wszystko wypierdolił w powietrze.

Znów zapanowało milczenie, bo milczeli oboje. Potem, słowo po słowie wrócili do rozmowy nie poruszając już ciężkich tematów aż dany im kwadrans minął nie wiadomo kiedy. Wychodząc z centrali część napięcia Jane pozostawiła za sobą. Z uczuciem lekkiej głowy dotarła prosto do hangaru. Skoro Ishida nie kłamał i zapewnił bezpieczeństwo Wintersowi, zostało wywiązać się z danego słowa. O wiele łatwiej przychodziło skupienie na morderczym treningu, w poobijane ciało wróciła motywacja. Zaciskając zęby Doe parła do przodu, dając z siebie przysłowiowe trzysta procent, czy to dostając od wózkarza wycisk w Crabie, czy na wykładach, gdzie skrupulatnie zapisywała wszelkie ważne informacje, sprzedawane przez kadrę szkoleniową by potem podczas bezsennych nocy czytać je do urzygu, aż zmęczenie brało górę i zasypiała z mordą na pokrytych chmarą atramentowych znaczków kartkach.

Azjata nie żartował, nie raz i nie sto blondynka przeklęła w myślach jego żyłowanie skautek w metalowych pajacykach, lecz na głos ani razu nie wyraziła oburzenia, wręcz przeciwnie. Była wdzięczna za każdy rozkaz, każdą po kolei radę i pokaz. Łapała się na tym, że nawet podczas posiłków powtarza w głowie jego rady i polecenia, zastanawiając się jak następnym razem poprowadzić mecha, by wykonać je idealnie. Żarła w przysłowiowym locie, niwelując ilość krwi w kofeinie wlewanymi na hejnał kubkami kawy i biegiem wracała do hangaru, albo do sali konferencyjnej, gdzie lekcje zaczynały się od nowa. Kiedy zaś przyszedł sygnał mobilizacji czuła całą sobą jak mocno nie są gotowi. Wciąż tyle pozostało do wyuczenia, poprawienia. Skorygowania i optymalizacji… jednak wybór, podobnie jak czas, został im odebrany. Zapinając napy kombinezonu wpatrywała się w pysk Craba, a Crab wpatrywał się w nią. Obszar pod czarną czapką kobiety wypełniła ponura determinacja. Cokolwiek przyniosą najbliższe godziny wiedziała jedno. Dla skurwysynów którzy zmienili jej dom w pełne trupów ruiny będzie jak najgorszą z klątw, jak największy sztorm i powietrzna trąba. Póki trwała wojna, Jane Doe była potrzebna.

Zrobi co trzeba i niech ją po wszystkim osądzą, byle innym pilotom odpuścili.

Chuje.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 25-02-2021 o 02:37.
Zombianna jest offline