Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2021, 18:56   #34
Makao
 
Makao's Avatar
 
Reputacja: 1 Makao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputację
Widmo niewielkiej książeczki podpiętej pod wysuwany pulpit łóżka zniknęło, rozpłynęła się leżąca na nim zjawa. Wróciło sterylnie białe pomieszczenie i jeden żałobnik wciąż trzymający dłoń dziewczyny… jego oczy których widok wywoływał nowy ból, tym razem w pękającym sercu. Zacisnęła mocniej jego dłoń.
- J… ak...e - wyszeptała, bo na więcej nie pozwoliło opuchnięte gardło. Patrzyła na niego nieprzerwanie. Znowu nie miała niczego poza bandażami aby obetrzeć mu twarz, z tym że teraz nie dawała jeszcze rady podnieść ramienia z materaca.

- Sarah. - powiedział to na wydechu. Jakby westchnienie. Zaraz zbystrzał, uśmiechnął się, przetarł twarz. Drugą dłonią dalej ją trzymał. - Jak się czujesz?

Spróbowała się uśmiechnąć, mięśnie twarzy posłuchały po paru próbach.
-N...ie mam… znowu - zmarszczyła czoło, skupiając się żeby dokończyć myśl, ale ta uleciała. Zastąpiła ją druga.
- Pić…

Sięgnął do pobliskiego stolika po szklankę z wodą, wstał. Pomógł jej się napić. Była na tyle słaba, że praktycznie nie mogła się ruszać. Z tyłu głowy czuła ciepło jego dłoni, kiedy pomógł jej się utrzymać. I kojący strumień letniej cieczy, zmieniający jej gardło nie do poznaki. Wreszcie, skończyła. Odstawił. Kucnął przy niej, opierając się łokciami o łóżko, brodę kładąc na dłoniach. Wpatrywał się w nią.

Dlaczego tu siedział? Musiał mieć masę obowiązków, ważniejszych rzeczy niż pilnowanie pacjenta po operacji. Od tego były pielęgniarki, lekarze… i te oczy. Kane przełknęła ślinę, co tym razem nie wywołało pieczenia w gardle. Przeklinała w duchu osłabienie, gdyby wstała on przestałby się martwić, a tak czuła się jak własna matka. Zgrzytnęła zębami. Nie powinien się zamartwiać, nie o nią.
- Ciąg… ciągle jestem sobą, prawda? - powiedziała cicho, czołgając dłoń po prześcieradle w kierunku podoficera. Zaciskała palce na prześcieradle i przesuwała ramię centymetr po centymetrze, póki opuszki nie dotknęły łokcia w mundurze. Zajęło ją to na tyle, że przerwała rozmowę, póki cel nie został osiągnięty.
- Chustka - dodała przepraszającym tonem -Nie… mam, znowu. Nie ma...rtw się. Jest ok.

Uśmiechnął się tylko blado i przesunął tak, aby mieć twarz na wysokości jej dłoni. Znów ją delikatnie uchwycił… i sobie do tej twarzy przyłożył. Zamknął oczy. Miała wrażenie, że albo chłonie, albo powstrzymuje emocje. A może jedno i drugie?

- Miałaś… trudną operację. Martwiłem się.

-Jest ok… już ok - odpowiedziała szybko. Już było w porządku, nie trzeba się przejmować… i to nią. Istniało milion osób bardziej wartych czyjejkolwiek troski. Choćby McKinley.
-Czy mógłbyś… - zaczęła, wpadając na pomysł. Zamroczony lekami umysł momentalnie go zaakceptował, rozpoczynając realizację.
- Bliżej… - ściszyła głos do szeptu, przymykając oczy bo światło raziło -Podejdź… nie gryzę. Chcę ci… coś powiedzieć.

Patrzył na nią. Wydawało się, że chłonął każde słowo i każdy gest. Z pewnym ociąganiem wstał… ale nie puścił dłoni, wciąż ją trzymał jedną ze swoich. Zbliżył się, nachylił.

Spod wpół przymkniętych powiek obserwowała ten ruch, w głowie przekładając dzielącą ich odległość na realne wartości i czekała, póki nie znalazł się w zasięgu. Wtedy poruszyła się, zapierając łokciami o materac i z głuchym stęknięciem wychyliła głowę do przodu. Nie wyszło idealnie, wpierw zderzyła się nosem z jego policzkiem co wywołało konsternację i prawie zaklęła, ale nie poddała się. Przekrzywiła szyję, korygując koordynaty i trafiając do celu. Drżące, przesuszone medykamentami usta odnalazły te drugie, przywierając do nich na długi moment.

Utrzymał pozycję, cierpliwie i jak skała, nawet pomimo tego zderzenia. Czekał, w środku drżąc jak galareta i starając się nie dać po sobie poznać. Kiedy go pocałowała, nie uciekał, nie umykał, nie puścił. Złapał jej górną wargę swoimi. Wolną ręką pomógł jej utrzymać się w tej pozycji. Poczuła, jak druga zaciska się na jej dłoni.

Miał miękkie usta, ciepłe i przyjemnie kradł czas, odganiając ćmiący w ciele Kane ból. Zrobiło się cicho, stres uleciał gdzieś w bok. Żałowała, że do pełnej sprawności tyle brakowało, ale i tak było… dobrze. Odchyliła głowę do tyłu.
-Nie… nie rzygałam - powiedziała z dumą - Teraz mogę… jest ok. Cieszę się, że tu… nie martw się, nie trzeba. Jest dobrze. Już jest dobrze - dokończyła, znów zbliżając usta to jego ust. Teraz to ona skubnęła go za dolną wargę, zaczepnie drażniąc ją językiem.

Nic nie odpowiedział. Nie trzeba było. Panna Kane właśnie demonstrowała, że wszystko było na najlepszej drodze do pełnej sprawności. Tym bardziej, że w reakcji na jej język ułożył twarz nieco inaczej i zmienił pocałunek - na ten głęboki. Pozwolił sobie wypuścić swój język i zatańczyć nim wokół jej. Powoli, bez pośpiechu. Nie lekko, a intensywnie. Metodycznie. Z namiętnością.

Jeśli w sali były kamery to mogli oboje mieć potem pogadankę, albo narazić się na znaczące spojrzenia personelu. Tylko jakoś sierżant nie umiała się tym przejąć, nie w tej chwili. Nie gdy realizowali coś, o czym myślała gdzieś podskórnie odkąd pierwszy raz oficer prowadził ją półprzytomną korytarzem. Trzymanie karku w pionie męczyło niestety, zaczęła się wycofywać z powrotem na poduszkę, znalazła jednak siłę aby podnieść ramię i chwycić bluzę od munduru na wysokości mostka. Kładąc się ciągnęła ceo za sobą.

Dał się pociągnąć, kontynuując ten obłędny taniec. Nie za szybki, nie za wolny. Nie za słaby, nie za mocny. Idealny. Tak bardzo idealny, że zdawał się być jakąś symulacją, kłamstwem, iluzją. Ale nie. Był jak najbardziej realny. Wreszcie jednak musiał się skończyć. Obydwoje musieli wszak kiedyś wrócić do głębszego oddychania aby się nie podusić. Odchylił się odrobinę, obejrzał sobie jej twarz, oczy, usta.

- Wiedziałem, że to zrobisz. - mruknął.

Kane uśmiechnęła się blado, ale był to ciepły, czuły uśmiech. Senny jak u lunatyka który wie że śni, ale nie ma ochoty się budzić.
- Skąd ta pewność? - spytała rozbawiona, wyciągając szyję aby potrzeć nosem jego nos nim nie opadła z powrotem na poduszkę - A tak… oficer, nie? Za coś go dostałeś, pewnie przewidywalność… przewidywanie sytuacji - przymknęła jedno oko, drugim wciąż na niego patrzyła - Aż tak… kiepsko się kryję?

Drobny gest - potarcie nosem. Ale sprawił, że spojrzał na nią jakoś tak inaczej. Głębiej. Może nawet z podziwem. Odniosła wrażenie, że taką drobną rzeczą osiągnęła nawet coś więcej niż głębokim pocałunkiem. Uśmiechnął się półgębkiem i mruknął.

- Męska intuicja.

- A sernik i kawa wcale nie były zamierzonym posunięciem taktycznym - zaśmiała się cicho, opuszczając dłoń. Zamiast tego zacisnęła zęby i powoli przesunęła ciało w bok, zaczynając od nóg, a kończąc na torsie. Spinała się przy tym, sznurując usta żeby nie wydarł się z nich żaden syk bólu. Odetchnęła z ulgą gdy manewr się zakończył.
- Chodź… jest mi nieswojo kiedy to ty nade mną wisisz. Zaburza mi to perspektywę - zażartowała, klepiąc materac zapraszająco - Dlaczego, swoją drogą, sam mnie nie pocałowałeś? Bałeś się, że cię obezwładnię odruchowo i wyrecytuję z pamięci listę praw obywatelskich?

Bez słowa, za to z ostrożnością władował się na pryczę, leżąc bokiem i nieco wystając. Nie do końca wygodne, ale chyba nie miał nic przeciwko temu. Nie tutaj, nie teraz, nie z Nią. Już miał zamiar coś odpowiedzieć, kiedy Kane zaczęła się do niego kleić.

- Poczekaj. Podnieś się trochę… - kiedy to zrobiła, wsunął pod nią ramię, a drugim objął ją od góry i wtulił w siebie. Bolało, ale nie na długo. Efekt ciepła i objęć Tej Osoby działał jak anestetyk.

Był nieco wyżej od niej, niwelując różnicę wzrostu. Szorstki, jednodniowy zarost trochę drażnił ją w okolicach czoła, brwi i nasady nosa. Milczał. Najwyraźniej nie miał zamiaru wpaść na tą minę.

Ona też zamilkła, dając się porwać i zatrzymać urokowi chwili. Świat wojny i obowiązków zdawał się znajdować po drugiej stronie drzwi. Oni utknęli w czasie poza czasem, wewnątrz białego pokoju z łóżkiem, kroplówką i ekranami monitorowania tętna, czy saturacji krwi. Prawie dało się zapomnieć, że lada moment trzeba będzie wstać i zacząć żyć. Sierżant próbowała sobie przypomnieć kiedy ostatni raz znalazła się w podobnej sytuacji, mogąc bez skrępowania złożyć głowę na czyjejś piersi i mieć wywalone czy ktoś zaraz wejdzie z awanturą i pięściami.
- Dlaczego nie masz dziewczyny? - spytała nagle.

- Miałem narzeczoną. - westchnął ciężko - Zostawiła mnie, jeszcze zanim oficerkę skończyłem. Nie chciała na mnie czekać. A potem… nic, na czym bym się nie przejechał.

Powiedział to spokojnym tonem, ale gdzieś tam pobrzmiewała w nim gorycz.

Kane westchnęła cicho, mocniej przyciskając się do unoszącej miarowo piersi oficera.
- Głupia jakaś - burknęła - Przecież to nie więzienie… no głupia. Jeśli to jedyny powód… przykro mi. Ja na jej miejscu bym poczekała, nie miała przecież pana pułkownika nad karkiem, więc… nie rozumiem. Ale ojciec zawsze powtarza że nie grzeszę inteligencją. Przepraszam, pewnie nie powinnam. To leki, nie wiem co plotę. Oprócz tego że głupia była.- skończyła mu burczeć w guziki munduru.

- Twój ojciec dużo rzeczy gada. - skomentował dobitnie drugą połowę jej wypowiedzi i nie ciągnął dalej tematu. Do pierwszej zbierał się chwilę.

- Myślę, że odpowiedź jest bardzo prosta. Nie kochała mnie. Znalazła sobie innego, kto był w stanie zapewnić jej natychmiastową gratyfikację. Co kto lubi. Głupi to byłem ja, bo żyłem złudzeniami.

-Miałam kiedyś chłopaka, całkiem długo. Chyba przez miesiąc zanim ojciec się nie dowiedział - powiedziała do lśniących guzików i albo jej się wydawało, albo mrugnęły do niej. Sama zamrugała - Potem już nie miałam chłopaka. Dostał przeniesienie daleko od Newport. I nigdy więcej nie odebrał ode mnie telefonu, a ja dostałam wykład na temat… rozpraszania w najważniejszym roku szkoły i jakie nieodpowiedzialne to zachowanie z mojej strony. Przecież powinno mi zależeć na wynikach, mam przestać myśleć cipą i inne takie najlepsze, domowe hity. Mam ich niekończącą się playlistę - zaśmiała się wbrew smutkowi, który ją ogarnął. Przekrzywiła głowę żeby spojrzeć na Jake’a - Jak mówiłam, głupia była.

- Szkoła? To było lata wstecz. Ja się twojego ojca nie boję. Chciałby mi załatwić przeniesienie? Dobra. Sam bym wtedy zrezygnował ze służby. Hmph. Zresztą, nie mówmy o tym. Ja tu jestem. I mam zamiar być. To najważniejsze.

- Dlaczego? - musiała spytać. Potrząsnęła głową, bo chyba źle odbierała bodźce dźwiękowe.

- Ale co dlaczego? Dlaczego tu jestem?

Pokiwała ostrożnie głową. Było i tak łatwiej niż wydobyć z siebie głos który nie wyjdzie piskliwie. To się zwykle nie zdarzało, prędzej by uwierzyła że ją zamkną w karcerze w najgłębszej piwnicy, niż że trafi tu, gdzie była. I z kim była.

- Dla ciebie. - wydobył z siebie po chwili, po czym przytulił ją mocniej.

Oddała uścisk odruchowo, wpijając palce w jego ubranie. Uspokajający oddech później zwolniła chwyt.
- Nie warto - powiedziała głucho - Wiesz o tym… poszło o zakład? Pan Ishida ci… - zamilkła, przypominając sobie jego oczy zaraz po przebudzeniu i krew odeszła jej z twarzy. Sapnęła głucho.
-Szukasz może dziewczyny? Nie… będzie to dobry materiał, ale… postara się - wbiła wzrok w ścianę.

Spojrzał na nią z kpiącym uśmieszkiem.

- Ty też dużo gadasz takich pierdół. To rodzinne? Najwyraźniej. - zachichotał - Do tanga trzeba dwojga, mały rudzielcze. Ja tu już jestem. I już.

- Nie rozumiem czemu tak łatwo chcesz rezygnować z kariery...i to dla kogo. Będziesz miał kłopoty, powinieneś się trzymać z daleka - ruda zgrzytnęła zębami, czując jak żółć podchodzi jej do gardła. Przerabiała ten schemat, przecież próbowała. Kończyło się zawsze tak samo: skup uwagę na obowiązkach, nie bzdurnych emocjach. Przełknęła gorycz.
- Nie chcę żebyś to robił. Trzymał daleko, wolę aktualny dystans. Naprawdę. Mam dość tej wiecznej wojenki rodzinnej. Podsycania gniewu, całej karuzeli nad którą nie panuję. Wyrzutów, pretensji… czucia jak ekskrement. Wrzucanie w to kogoś na kim mi zależy to straszne skurwysyństwo - przyznała cicho, wracając wzrokiem do jego oczu - Normalność… może jeśli w końcu stanę na wysokości zadania i się wykaże, pułkownik odpuści. Choć trochę, w jednym aspekcie. Jak on odpuści, brat zrobi tak samo. Obejdzie się bez kolejnych tragedii i… też tu jestem.- spaliła buraka.

- Sarah. Rozejrzyj się. Wszystko się zmieniło. Trwa wojna, zostałaś wybrana do pilotowania jednego z jedynych bojowych mechów na Amerigo, trzymasz w sobie kawałek LosTechu i jeszcze w dodatku kradniesz serce temu oto przystojnemu oficerkowi. Przeszłość się sypie jak domek z kart. Teraźniejszość praktycznie nie istnieje, została nam wszystkim odebrana. Patrz w przyszłość, i złap ją własnymi rękoma. Silnymi rękoma, bo masz w sobie siłę. I obiecuję, że nie będziesz w tym sama. I my też nie będziemy w tym sami. Jesteś częścią naszego wilczego stada, czerp z nas siłę.

Dziewczyna jęknęła z rezygnacją, zasłaniając oczy dłonią, bo nagły wybuch jarzeniówek praktycznie ją oślepił.
- Uwierz mi, dla niego nic się nie zmieniło - powiedziała, jednak Jake skutecznie wytrącał jej argumenty z dłoni. Albo obdzierał z kolejnych warstw gruzu, a to co znajdowało się w środku chciał otoczyć opieką.
- Ranny ptak - szepnęła, wtulając twarz w bluzę munduru. Po omacku znalazła dłoń oficera i głaskała ją po palcach i wnętrzu.
- Mam… miałam bratanicę, Annie. M...iała pięć lat, bardzo lubiła bajki. Jedna była jej najukochańsza. Nie pamiętam słowo w słowo… znam sens. Wyobraź sobie dwa ptaki, oba ze złamanymi skrzydłami. Pewnego wiosennego ranka zostały ranione przez myśliwych. Oba uciekają i ukrywają się wśród krzaków, aby tam nauczyć się leczyć swoje rany, które powoli zaczynają się goić. Jeden ptak postanawia, że nie pozwoli, aby to nieszczęście zrujnowało mu życie, i mobilizując całą siłę woli, od nowa uczy się latać. Nie jest to łatwe, ptak musi ćwiczy i ćwiczyć, i zdarza się, że nie ma już siły i nadziei, ale w końcu pozytywne nastawienie i ciężka praca przynoszą efekt i ptak wznosi się wysoko nad ziemią, wyżej niż kiedykolwiek wcześniej. Ten lot daje ptakowi wyjątkową radość, ponieważ już wie, co to znaczy nie móc latać. Tymczasem drugi ptak, zbyt przerażony, aby spróbować wznieść się powietrze, kryje się w krzakach, w mroku, tam gdzie jest ciemno i gdzie może do woli litować się nad sobą. Nie może przezwyciężyć żalu i zostawić przeszłości za sobą, więc pozwala, aby złamane skrzydło zdominowało jego życie, więcej, aby je zniszczyło i pozbawiło go rzeczy najcenniejszej ze wszystkich - zrobiła przerwę na oddech, unosząc głowę i podciągając do góry. Blada twarz znalazła się tuż przed tą niedogoloną.
- Wolności - dokończyła patrząc mu w oczy.

Uśmiechnął się, słysząc tą bajkę. Ale po chwili uśmiech ten przerodził się w pewne zamyślenie.

- Myślę, że wolność polega na tym, że możesz i powinnaś móc sobie wybrać, jakie ciężary, jaką odpowiedzialność i jakie brzemię chcesz dźwigać. Rodzina, służba, praca, mąż, dzieci, żona. Hmm. Kariera. Albo coś bardziej szalonego. Odkrywanie, ascetyzm, religia. Każda z nich to opcja. Każda coś daje… i zabiera. Choćby czas.

Odchylił się nieco by mógł sobie ją obejrzeć.

- Ale bajka ładna. Uwierz w nią. Uwierz w siebie, Sarah. Ja już wierzę. Reszta też. Zostałaś tylko ty.

- Odwaga, poświęcenie, determinacja, oddanie, wytrzymałość, serce, talent, śmiałość… z tego składa się dobry glina, nie z cukru. - nabrała powietrza i wypuściła je powoli nosem, sapiąc prosto w Jake’a - Metoda małych kroków, ok? Na razie postaram się uwierzyć, że mogę się… podobać komuś z oficerki i ten ktoś we mnie wierzy. Myślę, że za dwa serniki i trzy kawy wykonam ten krok - wychyliła się jeszcze odrobinę, opierając czoło o jego czoło. - Dzięki Jake. Robisz mi Sajgon w głowie, ale nie przestawaj. Ani nie proś abym po raz kolejny przyznała, że jesteś przystojny. I skromny - trąciła go nosem.

- Tak trzymać, mały rudzielcze. I po to tu jestem. Nawet nie wiesz, co cię z mojej strony czeka... - mruknął, i odpowiedział na jej nos swoim.

- Panie. co pan. - trzeci głos - Z butami się na łóżko szpitalne pakuje. To niehigieniczne. Jeszcze pan pacjentkę syfem zarazi.

Nad wyrem stanęła pielęgniarka. Doświadczona, sądząc po wymowie i wieku. Wzięła się pod boki.

- Złazi mi pan z pryczy, ale już!

Spojrzał na nią. Jej nie znoszącą sprzeciwu twarz. Westchnął ciężko i z ociąganiem zszedł.

- Młodzi to by się tera wszędzie pokładali. Dziś lazaret, jutro na brudnym stole w mesie, pojutrze na schodach do piwnicy, a jeszcze potem się do sufitu przylepią. Wynocha mi stąd.

- Spokojnie siostro…

- Ja ci dam spokojnie, młokosie ty. Bałamucicielu ty jeden tyyy. Panience leki trzeba podać, opatrunki zmienić, obadać szwy pooperacyjne, a ty ją zaraz do wysiłku zmuszasz.

- Nie to, żeby nie miała dostać stymulantów i iść na szkolenia, bo wojna nie wybiera, a pan Ishida może i stary, ale cierpliwości się nie nauczył. - odpowiedział z przekąsem.

- Ty mnie tu nie czaruj! Stymulanty dopiero za godzinę. Wyjazd. I żebyście mi, jedno z drugim, nie tytłali sterylnych miejsc znowu.

Spojrzał na Sarah. Wzruszył ramionami i mrugnął okiem.

- Moja klitka na 4 poziomie nie jest sterylna - Kane podrzuciła nieśmiało, przybierając minę grzecznej pacjentki i posłała pigule uspokajający uśmiech. Szybko skoczyła oczami do Jake’a - Wieczorem, po kolacji. Dwa serniki i trzy kawy do zaliczenia. Ewentualnie szarlotka albo… nie, szarlotka też spoko. Od biedy herbata i… ekhm - zmieniła minę na smutną - Zapomniałam coś panu powiedzieć, podporuczniku, mógłby się pan nachylić? Słaba jestem, coraz ciężej się mówi…

Pod-por wymownie spojrzał na pigułę. Ta fuknęła, machnęła ręką, zakręciła się i poszła. A Jake pochylił się nad dziewczyną i nie było wielkim zaskoczeniem, gdy pocałowała go żarliwie. Potem opadła na poduszki dysząc ciężko, lecz nie wyglądała na zmartwioną, wręcz przeciwnie.

Oddał pocałunek równie gorąco. Spojrzał na nią z czułością, przejechał wierzchem dłoni po jej policzku i skroni. Nie musiał nic mówić. Ten gest mówił wystarczająco wiele. “Będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze.”

- Do zobaczenia wkrótce, Jake - dziewczyna odpowiedziała miękko, a przez bladą twarz przemknął senny grymas dobrego, ciepłego snu na jawie. Wydawała się spokojna, pierwszy raz od pojawienia we wnętrzu góry. Pierwszy raz od bardzo dawna. Przymknęła oczy, zalegając na łóżku praktycznie nieruchomo, jednak gdy McKinley odwrócił się aby odejść, leżąca pozornie nieruchomo na prześcieradle dłoń ożyła. Przecięła powietrze i z charakterystycznym trzaskiem wylądowała na tyle spodni poniżej paska.

Nie podskoczył i nie spiął się, ale z udawanym zdziwieniem i miną na wzór “no no…” spojrzał za siebie. Tylko odchodząc, rozmasowywał sobie piekący mięsień, myśląc sobie “ale ma kopa w tej dłoni.” Sarah obserwowała jak wychodzi, zadowolona, że wreszcie się przełamała robiąc dokładnie to, na co miała ochotę… chyba odkąd zobaczyła ten zgrabny tyłek w swojej kwaterze.
Dźwięk syreny oznaczającej koniec treningu na ten dzień był dla Kane równie piękny co gra anielskich harf. Kolejna doba dzielona między pole ćwiczebne, sale wykładowe, krótkie posiłki i jeszcze krótszy sen dawałyby w kość i bez wcześniejszych kontuzji, a tak wychodząc z mecha ciężko szło opanować drżenie kolan i dwojący się przed oczami obraz. Na szczęście do rana mieli spokój, zanim pan Ishida nie przywita ich w hangarze oszczędnym kiwnięciem głową a potem nie zagoni na nowo do nowych ćwiczeń… ale to jutro. Teraz trzymając się ściany i przystając co kilkanaście kroków sierżant mogła czuć może nie zadowolenie, bo to rzadko odczuwała, ale robiło się mniej ponuro. Co prawda jeszcze nie do końca rozumiała całokształt możliwości wszczepionego chipa, łapiąc się na tym, że jej ręce czasem łapią za drążki sterownicze szybciej niż pomyśli o wykonaniu zwrotu, ale… od tragedii było daleko.

Wreszcie dochodząc pod drzwi kantyny uśmiechnęła się blado, a sam zapach jedzenia przyprawił żołądek o głośne burczenie. Sięgnęła do klamki i nagle z konsternacją zauważyła, że jej dłoń już ją otwiera. Dusząc zmęczone przekleństwo przekroczyła próg, rozglądając po pomieszczeniu. Większość stołów zostawała pusta, gdzieś w kątach siedziało paru znanych z widzenia osób w mundurach. Kiwnęła im głową, odstała swoje w kolejce z tacą, aby w końcu naładować na nią wszystko co tylko wpadło w ręce i zaciskając usta żeby nie zalać talerzy cieknącą śliną. Cofając się pod upatrzony wcześniej stolik nagle zatrzymała się, kątem oka dostrzegając wysoką, chudą postać w kombinezonie i okularach. Ciało zrobiło zwrot o dziewięćdziesiąt stopni, kierując w tamtą stronę.
- Hej - zaczęła cicho, czekając aż podniesie wzrok i ją zauważy. Wtedy dodała - To miejsce jest zarezerwowane, czy wolno się dosiąść?

Oczy za parą okularów o okrągłych szkłach podniosły się znad notesu. Przeżuwając kanapkę Julian bazgrał coś w notesie. Przyłapany na tym procederze próbował coś powiedzieć, ale ostatecznie po prostu zaprosił Sarę szerokim gestem do stołu. Przeżuł szybciej i przełknął. Przeczesał dłonią włosy, poprawił okulary. Nie wyglądał na bardzo zmęczonego, pomimo całego dnia nauki i treningów.

- Ależ zapraszam. Chętnie skorzystam z miłego towarzystwa. - rzekł z uśmiechem - Jak samopoczucie i zdrowie? - zapytał odrywając się od notesu.

Dziewczyna kiwnęła głową, stawiając tackę na blacie i przysiadła po drugiej stronie.
- Dzięki, bywało gorzej. Jest ok, jeszcze nie do końca przywykłam do tego implantu… ale pan Ishida mówi, że wszystko do wyćwiczenia - wykrzesała z siebie kubek optymizmu, chwytając za widelec. Zaatakowała wściekle kopiec tłuczonych ziemniaków, pochłaniając je bez gryzienia. Trwało to z półtorej minutę zanim nie zatrzymała sztućca w połowie drogi między talerzem a ustami. Odchrząknęła.
- Piszesz dziennik? - spytała, wskazując metalowymi ząbkami na zeszycik.

- Nie… nigdy nie miałem do tego głowy. Robię rozpiskę na wolną chwilę by pójść do warsztatu. - odwrócił do policjantki zeszyt, mówił z wydętym policzkiem pełnym przeżutej kanapki.

Kratkowana kartka była gęsto zapisana lekko koślawym pismem. Nazwy metali, oznaczenia, liczby, chyba nazwy jakiś procesów, sił oddziaływania, nierówne rysunki poglądowe jakiś elementów.

- W robocie to by mi takie kłopoty zrobili jakbym coś własnego na warsztacie majstrował… ale tutaj mamy wolny dostęp.

Sarah nachyliła się nad notatkami, żując kawałek kiełbaski której resztę trzymała nabitą na nóż z dala od papieru aby niczego nie pochlapać.
- Zmieniasz branżę na sapera? - zapytała, przekrzywiając głowę i patrząc na plany z różnej perspektywy - Spoko, tutaj nikt ci nie przypnie łatki szalonego naukowca ze starych filmów… o ile nie zaczniesz biegać korytarzami krzycząc “to żyje, to żyje!” - parsknęła krótko - Albo zakradać od tyłu i informować szeptem że dzieci nie powinny się bawić z martwymi rzeczami.

Bez słowa Julian obrócił stronę gdzie rysunkami naszkicował proces technologiczny. Na jeszcze następnej był gotowy zakrzywiony miecz.
- Do łatki szaleńca wystarczy że podchodzisz non stop do ludzi po cichu i odzywasz się stojąc tuż obok nich. Sprawdzone w praktyce.

- Prędzej psychola, takiego krindżowego - sierżant prychnęła, mrużąc oko, a potem wpakowała do ust resztę kiełbasy i zaczęła intensywnie żuć.

- Powiedz to cwaniakowi który zamówił do biura wykładzinę wytłumiającą. - prychnął Julian - A potem każdy musisz drzeć japę na pół openspace’a, by niektórzy mają słaby słuch albo niedosłyszą. W ogóle co znaczy krindż? Słaby jestem w nowomowie.

- Krindż to coś potwornie żenującego - powiedziała po przełknięciu, sięgając po kubek z sokiem. Przyssała się do niego, opróżniając od razu. Sapnęła i podjęła - Coś takiego, albo ktoś taki, że gdy go widzisz, albo jakieś jego… no krindżowe zachowanie, to robi ci się mocno nieswojo i najchętniej byś albo wyłączył TV, albo ewakuował się na któryś z księżyców jak najszybciej.

- Hmmm… w końcu wiem jak krócej powiedzieć czemu nie lubię oglądać telewizji. - pokiwał głową Julian, zabrał zeszyt i wrócił do kanapki.

Sarah na moment przerwała funkcję odkurzacza, zostawiając tacę z kolacją w spokoju.
- Nie oglądasz seriali i teleturniejów? Albo paradokumentów z grą aktorską tak sztywną, że kloc drewna przy tym powinien dostać Oscara? - uśmiechnęła się, a potem nagle westchnęła i wbiła wzrok w stół - Papka dla mas. Podobno. Też nie oglądałam telewizji, nie było za bardzo kiedy, zresztą… to akurat plus - wzruszyła ramionami, chwytając ponownie widelec - Mogę ci zadać krindżowe pytanie?

Słuchając o teleturniejach i serialach Jacksonowi poliki podjechały prawie pod oczy w idealnym grymasie zażenowania, ale na pytanie o pytanie uśmiechnął się po prostu uprzejmie.

- Jasne, pytaj śmiało.

Nastała chwila niezręcznej ciszy, rudzielec stukał sztućcem w tackę i zbierał się w sobie.
- Jesteś facetem, co nie? - padło pytanie i zaraz po nim nerwowy śmiech.
- Ostatni raz jak sprawdzałem to tak.
- Tak, jesteś. Racja… słuchaj, jako facet jest jakaś rzecz którą chciałbyś dostać? Albo...no na miarę naszych aktualnych możliwości.

Julian patrzył na Sarę i widać było że tryby w głowie próbowały wskoczyć na wyższy bieg ale miały z tym problemy.
- To jest miś na miarę naszych możliwości… - wyrwało mu się cicho mimochodem - Trudne pytanie. Na miarę naszych możliwości? Hmmm. Łomot na sali treningowej od ładnej pani policjantki.
Mówiąc to patrzył w oczy dziewczynie bez zażenowania, wesołkowatości… po prostu jakby odpowiedział na pytanie.

Oczy Kane zrobiły się większe niż przepisowo. Siorbnęła z kubka, znaczy próbowała. Niestety naczynie magicznie się nie napełniło.
- Razem z zakuwaniem w kajdanki? - spytała, ściągając usta żeby się nie roześmiać. Przyglądała się Julianowi z zaintrygowaniem - Słuchając nieśmiertelnego "masz prawo zachować milczenie, cokolwiek powiesz może zostać użyte przeciwko tobie. Masz prawo do jednego telefonu. Masz prawo do adwokata". Myślałam nad czymś bardziej… ok, kolekcja siniaków jest jak najbardziej namacalna. Nie masz jeszcze dość po wycisku od pana Ishidy?

- Po wycisku pana Ishidy to mnie dupa boli od siedzenia non stop w fotelu pilota. - stwierdził z powagą ale wesołe iskry skrzyły mu się w oczach - Chętnie się rozruszam… A co do kajdanek... może jak będziemy się ganiać po torze albo po hangarze. Będzie śmiechowo.

Sarah pokręciła głową, zapominając chyba że powinna być poważna. Oparła łokieć o blat i złożyła policzek na owiniętej bandażem pieści.
- To z pewnością - odpowiedziała pogodnie, szczerząc zęby. Do przedniej jedynki przykleił się jej zielony paproch wyglądający jak kawałek majeranku z kiełbasy. - Nie ma sprawy, chętnie przetyram ci skórę. Znaczy pokażę podstawy samoobrony i techniki obezwładniania. Nigdy nie wiadomo kiedy trzeba będzie kogoś rzucić na glebę. W sensie sprowadzić do parteru - poruszyła brwiami, pakując do ust nową porcję ziemniaczanej pulpy. Solidny oddech później kontynuowała, a czerwone policzki prawie wróciły do normalnej, bladej barwy.
- Tylko nie wiem czy nie wzbudzimy zbyt wielkiej sensacji - parsknęła w michę, spuszczając wzrok - U reszty...jacy oni są? Znasz ich lepiej i… - zacięła się, więc poruszyła ramionami, przegryzając nową kiełbasą.

Szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Juliana. Sięgnął po kolejną kanapkę. Nie spuszczał oczu z policjantki.
- Kij z sensacją. Niech się inni wstydzą. - zaśmiał się cicho przypominając sobie stary slogan.
Pogładził się po brodzie w zamyśleniu.
- Haw… profesor Heisenberg to poważny i stateczny człowiek. Był chirurgiem. Tylko... niestety jest mu ciężko, nie wiem czemu. Martwię się o niego. Had to syn elitarnej rodzinki. Prezesi, dyrektorzy, od niedawna też politycy. Nie będę udawał, jestem do takich uprzedzony dlatego poza zawodowymi kontaktami nie znam go. Jane to twarda kobieta, staraj się nie przejmować jej językiem. Cokolwiek się tyka to pracuje za dwóch. Jest preppersem więc nie dziw się jeżeli zobaczysz ją znoszącą skrzynki z żarciem i sprzętem do siebie albo do mecha. O Asagao nic ci nie mogę powiedzieć - poznałem ją parę godzin wcześniej niż ciebie.
Gdy mówił co jakiś czas brał kęs kanapki wypychając sobie policzek jak chomik. Żuł i przełykał między zdaniami.

Kiwanie głową sierżant przypominało bujanie figurki pieska z tylnej półki samochodu. Zapamiętywała, podgryzając kolację.
- Asagao wydaje się w porządku. Zaproponowała pomoc cywilom, zamiast… chcieć ich eksterminować - powiedziała zamyślona. Azjatka przypominała jej żołnierza z plakatu:konkretna, opanowana, kompetentna. Przeciwieństwo Kane.
- Moja kumpela z jednostki bujała się w Spencerze - zaśmiała się, żeby zaraz spoważnieć. Westchnęła - Lepiej żeby nie gadali, wystarczy że na odprawie narobiłam Jake'owi siary… znaczy podporucznikowi McKinley'owi - sprostowała szybko, skupiając spojrzenie na rozdziobanym posiłku i kryjąc twarzy za włosami - Łatwo ci mówić, by się nie przejmować… ale póki pani Doe nie zanosi do swojej jaskini zwłok, chyba jest jednak ok, co? - parsknęła - Miałeś rację, wtedy. Z nich wszystkich ty jesteś tym najmilszym. Dlatego chętnie ci pokażę jak skopać komuś dupę. Dzięki Julian, czuję się trochę mniej...nie na miejscu. Już nie stoję sama pod ścianą w kącie na imprezie, gdzie nie znam nikogo prywatnie... choć każdego widziałam w tv.

Po raz pierwszy to Julian spuścił lekko wzrok i nie wiadomo czy uśmiechnął się do Sary czy sam do siebie. Znów spojrzał jej w oczy. Szukał chwilę słów, w końcu zaśmiał się cicho.
- Nie ma słów bardziej rozświetlających serce męża nad słowa wdzięczności z ust pięknej damy. - przyłożył dłoń do piersi i skłonił uprzejmie głowę.

Policzki Sarah zapiekły, zaczęła strzelać oczami po okolicy, usilnie omijając mężczyznę przed sobą.
- Z tym pięknem bym polemizowała - burknęła speszona. Wreszcie uśmiechnęła się nieśmiało.
- Reszta ma sens, ale słowa uznania w pełni zasłużone. Kurde...jaja sobie ze mnie robisz. Ale to, ekhm - chrząknęła i pod wpływem impulsu wstała, udając że chwyta rąbek kiecki. Dygnęła trochę sztywno.
- Dziękuję, szlachetny panie. Niemniej kiedy znajdziemy się na ringu cofniesz te słowa… po kolacji - usiadła równie czerwona co jej włosy.

- Odrobina humoru jest potrzebna by nie wariować. "Proszę bardzo" jakoś słabo oddałoby jak bardzo mnie to cieszy.
Starał się nie okazać skrępowania i panować nad twarzą. Widok zakłopotanej Sary był równie ujmujący co jej wdzięczność.
- Aha… na pięści jestem cienki jak szczypior. Kolekcja siniaków będzie wręcz malownicza. Możemy potem sięgnąć po kije. Może zdołam się zrewanżować. - mrugnął do Sary.

Zaśmiała się w odpowiedzi, kręcąc przecząco i głową. Usiadła wygodniej, kładąc łokcie na blacie. Może i racja, przecież spinanie się całe życie nikomu nie wychodziło na dobre.
-Niekoniecznie, w samoobronie nie chodzi o siłę i masę, a refleks. Nie musisz wyglądać jak troll żeby się obronić. O zimną krew, wiedzę jak się zachować. To nie boks albo judo, nie ma...zasad, oprócz jednej: sprowadzić przeciwnika do parteru i go unieszkodliwić. Jesteś wysoki, masz długie ramiona, nogi tak samo, więc i spory zasięg. Odpowiednio wymierzony cios w wątrobę, albo grdykę. Wbicie kciuków w oczy, albo wyłamanie palców. Kopnięcie w lub pod kolano, wykręcenie ramienia. Lub zbicie go w łokciu. - mówiąc odzyskiwała pewność siebie. Wróciła też sztywna otoczka, gdy się wyprostowała - Jeśli trafisz, masz pewność, że przynajmniej przeciwnika zastosujesz, dając sobie szansę na reakcję: ucieczka, kontratak… to już wedle sytuacji i procedur. Nie chodzi o pobicie, chodzi o zakończenie potyczki zanim któraś ze stron zrobi coś, czego później będzie żałować. Być może - uśmiechnęła się półgębkiem.

Julian pokiwał głową słuchając uważnie i kończąc swoją ostatnią kanapkę. Podstawa samoobrony - przeżyć. Nie pokonać przeciwnika, a przeżyć.
- Aha. Najbardziej cenione atuty jeżeli chodzi o ludzi naszego formatu. - stwierdził Jackson wesoło, zaraz przy tym zbystrzał - Trzymanie dystansu jest zawsze na propsie. A co ze środkiem ciężkości? Czy jest jakiś sposób oprócz unikania i siedzenia nisko na nogach by nie wykorzystano go przeciw nam? Czy po prostu nie przejmować się drobiazgiem, przywalić gdzie boli i zwiewać?

- Teoretycznie nastawiamy się na zaskoczenie. Szybki, celny atak. Jak najszybsze unieszkodliwienie przeciwnika, nie długą potyczkę. Jest jednak wiele zmiennych i warunków, choćby nasza prywatna predyspozycja. I technika - Sarah wzruszyła ramionami i rzuciła okiem po sali. Chwilę gryzła wargę, a potem podniosła się, stając w przejściu obok stołu.
-Popularnym modelem jest ustawianie leworęcznego z prawą nogą z przodu, a praworęcznego z lewą nogą z przodu. Zwykle opiera się to na argumentacji silniejszej ręki, która ma zadać nokautujący cios, podczas gdy przednia ręka służy do ustawiania przeciwnika pod cios. Zatem ręka silniejsza i mająca zadać silniejszy cios jest ustawiana bardziej z tyłu. - założyła ręce za plecy, patrząc w dół na Juliana - Oczywiście istnieje jeszcze jeden aspekt, a mianowicie dominacji konkretnej półkuli mózgu i kreacji na troglodytę intelektualnego, lub artystę. Ja osobiście wybrałam formę oszukańczą, czyli dominującą ponoć mam lewą półkulę mózgu odpowiadającą za myślenie logiczne i praworęczność, ale udaję artystę i trzymam lewą rękę z tyłu. Osobowościowo może pojawić się dualizm poznawczy w samoświadomości, ale pozwala to ułożyć się od podstaw. Ważnym czynnikiem jest również wątroba. Każdy z nas ją ma, w różnym stanie, ale gdzieś się obija po flakach - klepnęła prawy bok trochę pod żebrami - Wątroba może być bliżej, lub dalej, ale zwykle jest po prawej stronie. Bywają przypadki zmiany pozycji wątroby, która może orbitować wokół kręgosłupa po kopnięciu. Trzeba brać na to poprawkę.

- Ale od początku. Jeżeli ktoś ci wmawiał abyś przenosił środek ciężkości na którąkolwiek stronę to błąd - opuściła ręce i stanęła w lekkim rozkroku, z prawą nogą wysuniętą do przodu - Utrzymanie środka ciężkości pomiędzy obiema nogami jest poprawne, a przenoszenie ciężaru na którąkolwiek z nóg jest odchyłem, który należy wyeliminować. Twoje ciosy mają iść ze skrętu ciała i bioder, a nie z przenoszenia ciężaru ciała na lewą nogę. Zrozum, że najczęściej jest tak iż przenosząc ciężar na lewą nogę to cios wychodzi często "pchany". Czyli mniej efektywny. - podniosła pięści i posłała cios w powietrze, a jej sylwetka zachwiała się lekko. Wróciła do pozycji wyjściowej i uderzyła jeszcze raz, tym razem prowadząc cios z biodra i do pchnięcia ramienia używając skrętu bioder. Pięść popłynęła szybciej, bez rozchwiania - Tak jak mówiłam środek ciężkości wciąż jest pośrodku. To że odpychasz się prawą nogą nie znaczy, że musisz przenosić ciężar na lewą. Musisz mieć stałą równą pozycję na nogach. Skręt i cios. Natomiast przy sierpach siła ciosu idzie z tej nogi z której ręki uderzam. Przy kopnięciach podobnie, skręt i biodro - tym razem posłała w powietrze nogę, wyprowadzając kopnięcie z lewego biodra nad głową pilota i wróciła do pozycji wyprostowanej z rękoma za plecami - Tak będziemy się uczyć. Naturalnie, że z czasem poznasz swoje ciało lepiej i zadając typową torpedę to dla zwiększenia efektu ciężar ciała będziesz przekładał na którąś nogę, ale to z czasem. Na chwilę obecną nauczysz się podstaw i masz się skupić na tym aby ciężar ciała był ZAWSZE 50/50

Kiedy Sarah wstała i zaczęła demonstrować postawę z ciosami Julianowi oczy zabłysły. Słuchał uważnie wpatrując się w policjantkę jak zaczarowany. Część rzeczy o których mówiła wiedział ale o dominacji półkul czy kwestii ułożenia wątroby nie słyszał. Gdy wyprowadziła z wprawą kopnięcie Jackson poczuł się naprawdę onieśmielony.
Przetarł okulary, wstał, pozbierał swoje rzeczy. Spojrzał w oczy dziewczynie.
-Chodźmy. Nie mogę się już doczekać tej kolekcji siniaków.

- Jutro rano dopiero będziesz przeklinał - wytrzymała jego wzrok, a przez powagę przebił się delikatny uśmiech. Pochyliła się, również zbierając swoje graty. - Siniaki to nic, zakwasy dopiero dają w kość, ale warto. Zresztą zobaczysz - pokiwała głową czując się... dobrze. Podejrzanie dobrze i lekko. Przyszło im żyć w takich czasach, że odrobina samoobrony przyda się każdemu z nich, a skoro już coś potrafiła wypadało rzucić tym dalej z nadzieją... może tym razem niczego nie spierdoli.

“Nie spierdol tego.”
Witało ją gdy otwierała opuchnięte, zasypane piachem zmęczenia oczy i gdy zwlekała sztywne ciało do łazienki żeby gorąca woda choć trochę złagodziła ból kontuzji.

“Nie spierdol tego.”
Słyszała w głowie przy każdym treningu. Gdy upadała i wstała żeby powtórzyć manewr. Kiedy wlepiała z uwagą wzrok w prowadzących wykłady taktyki.

”Nie spierdol tego.” - ta myśl towarzyszyła Kane przez cały czas. Nie odpuszczała, a wręcz zintensyfikowała się, gdy przyszło wezwanie.

“Nie spierdol tego.”
Mieliła w myślach, posyłając reszcie pilotów kiwnięcie głowy i szybki uśmiech. Grali teraz w jednej drużynie, jednym oddziale. Patrzyła każdemu w twarz, czując irracjonalną ulgę. Jak wtedy, gdy pakowali się w Newport do Krugerów. Znów nie była sama. Nie mogła sprawić cudu, ale zawsze pozostaje coś co j była w stanie zrobić.

“Nie spierdol tego.”
Obijało się w jej głowie kiedy pospiesznie pakowali się do mechów. Commando wyglądał tak dumnie, swoim stoickim spokojem wlewał spokój w serce Kane. Zdążyli się całkiem nieźle poznać, polubić. Mogła mu zaufać na ślepo.

“Nie spierdol tego.” - usłyszała tuż przy uchu.
Jake miał rację, Julian miał rację. Przecież nie należało patrzeć na całość problemów. Trzeba było zrobić pierwszy krok, potem następny i następny... I tak aż do osiągnięcia celu, przezwyciężenia przeciwności losu. Świat otwierał się Kane u stóp jak dojrzały, rozwinięty kwiat. Musiała tylko pracować i pracować, żeby na to wszystko zasłużyć.

Będąc już w kokpicie Sarah dojrzała na płycie biegnącego podporucznika McKinleya i nie mogła powstrzymać uśmiechu, ani zdradliwego rumieńca, żołądek poruszyło stado skrzydlatych pasożytów. Poczuła widmowy dotyk na dłoni, smak kawowego oddechu na końcu języka i ciepło ramion trzymających ją w bezpiecznej obręczy. Obserwowała jak szybko przebiera nogami, a głos w głowie nabrał tchu i wbił się jej prosto w środek mózgu.
“Jeden raz nie bądź wysrywem. Tego nie spierdol przede wszystkim.”
 
__________________
Po makale
Makao jest offline