Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-03-2021, 18:46   #31
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Treningi wypełniały niemal cały czas. Iroshizuku za sterami Leoparda jak i myśliwca aerospace czuła się jak ryba w wodzie. Uwielbiała pilotować a jej wcześniejsze obrażenia szybko się goiły. Już drugiego dnia zdjęli jej gips zastępując go stabilizatorem. Nanoboty działały cuda.

Leopard był wielki, ciężki, opancerzony i solidnie uzbrojony. Siedząc za sterami czuło się potęgę silników maszyny. Podczas treningów Iroshizuku przećwiczyła desantowanie mechów na pole walki, symulując zarówno operacje stealth jak i bojowe. W tych pierwszych robiła kilka przyziemień, wysadzając mechy za drugim bądź trzecim, robiła jeszcze jedno a następnie odlatywała. W ten sposób przeciwnik nie wiedział gdzie faktycznie są mechy. A co do dostarczenia maszyn na pole walki, ćwiczyła desant pod ostrzałem, kiedy zarówno strzelcy pokładowi jak i ona pruli do przeciwnika ile fabryka dała, żeby lanca mogła spokojnie opuścić pojazd.

Myśliwiec aerospace, mimo wieku i wielokrotnego łatania spisywał się wyśmienicie. Po włączeniu pełnej mocy ciągu czuło się przyjemne wgniatanie w fotel i to, jak krew zaczyna wolniej krążyć. Iroshizuku uwielbiała to uczucie.

Pilot była bardzo pozytywnie zaskoczona determinacją nowych towarzyszy i ich podejściem do treningu. W walce dawali z siebie wszystko, uważali na wykładach z taktyki, ślęczeli po nocach aby nauczyć się materiału, który Iroshizuku wyniosła z akademii, mało spali. To byli właśnie ludzie, z którymi warto byłoby pójść w bój. Zdeterminowani cywile a nie mierni żołnierze, którzy strzelać uczyli się grając na Play Station.

`Wszyscy dostali zgodę na kontakt z rodziną. Iroshizuku nie miała już nikogo takiego, a z przyjaciółmi nie chcieli jej połączyć. Nie było wolnych mocy przerobowych w jednostkach wywiadowczych, żeby ich odnaleźć.

Na alarm bojowy zareagowała jak zwykle. W mgnieniu oka był gotowa do wylotu na misję. Zaczynało się. Pierwszy raz miała ruszyć do walki z nowymi towarzyszami.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 01-03-2021, 18:51   #32
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Lot był dziwny. Z bunkra i pancernego wozu nie było widać, aż tak na dłoni zniszczenia i chaosu jakie zapanowały w Newport. Z innej beczki do czterech budowlańców i Pani pilot dołączyła kolejna nieznana osoba. Dla Hada to osoba nieznana choć nazwisko znane z jakiegoś raportu, balu, polityki, biznesu czy gdzie tam by mogło się trafić to za długo by wymieniać. Wracając do podróży to minęła w transie analitycznym biznesmena/polityka. Ciało było, ale jakby nie było i umysł był, ale skupiony na tym co się ostatnio odpierdalało i kombinowaniu i jak to wybite szambo ogarnąć, a przy okazji zyskać (zboczenie zawodowe, albo cecha rodzinna jakby nie patrzeć). Podróż, badania jakoś minęły. Narada zresztą też, choć z jej przebiegu nie był zbyt zadowolony. Mózg jest jak mech. Przegrzany ma awaryjne wyłączenie, a po tylu godzinach i przeżyciach to miał prawo nie wyrabiać.

Potem było przyjemniej, a Spider był ciekawy i dawał wielkie możliwości. Sterowanie z pewnością jest skomplikowane, ale po coś podjął ryzyko i zgodził się na wszczep do mózgu. Czas nauki przyjął ze spokojem chcąc przyswoić jak najwięcej wiedzy i dowiedzieć się jak na temat swojej nowej choć leciwej maszynki. Wszystko ku chwale Republiki, w której ideały już nie wierzył i rodu od którego zdarzało mu się marzyć uciec. Spierdzielić w sensie od Starego i Starszego.

Rozmowa następnego dnia, była nad wyraz formalna. Połączył się bez niespodzianek z Ojcem i Dziadkiem. To była większa odprawa niż z Ishidą. Dowiedział się wielu rzeczy jak to, że Siostra z Matką są w jakimś bezpiecznym miejscu, którego nie zdradzą bo procedury mówią iż każda rozmowa może być podsłuchiwana. Sami też nie powiedzieli gdzie są, oraz zakazali mówić Hadrianowi gdzie sam jest i co robi. Zdradzili tylko tyle, że Ojciec stara się zebrać tyle rządu co się ostało z masakry. Dziaduniu za to stara się zebrać tyle z firmy co się ostało z masakry. Pocieszające informacje, że hej, a młodemu dziedzicowi pozwolili działać na własną rękę, lecz zaznaczyli priorytety. RODZINA.

Rodzina to w ogóle dziwna sprawa. Kocha się ja, a jednak często się jej też nienawidzi. Tak to jakoś ten świat jest zbudowany. No ale podejmiesz się nawet największego gówna, by jej pomóc. W końcu to rodzina, a jej się nie wybiera. Wybiera się za to swoją drogę i niekiedy dla jej dobra zrobisz coś na jej szkodę. Starszy Brat pewnie miał swoje powody, by odejść. Pewnie miał też by wrócić. Może widzi w niej zepsucie i chce się go pozbyć? Tyle domysłów tak mało wiadomo. Wiadomo za to iż wrócił do domu z czerwoną wstęgą. Syn w służbie wroga źle wpływa na pijar firmy i rodu. Wytyczne były jasne, eliminacja. Egzekutora też było łatwo odgadnąć.

Pogadanka z Rodzicielem i Przodkiem nie pomogła na psychikę Hada i stres przed zabiegiem. Może to przez to, a moze to sam implant od początku był wadliwy. Miał uzyskać pamięć mięśniową to dlaczego widział w głowie błyski rzeczy, których nie mógł zobaczyć. Dlaczego po wybudzeniu nie uzyskał mocy od boskiego implantu i w ogóle nie szło mu z pilotowaniem Spidera. Rosnąca frustracja i gniew nie pomagały w treningu. Przełom nastąpił w czasie krótkiej przerwy na posiłek. Widać Ishida cieszył się się sporym poważaniem, bo nawet kucharz gotował pod upodobania jego kultury.
- Młodzieńcze doskonale władasz pałeczkami- powiedział Staruszek, a jeśli się trochę wysilić to można by wyczuć nutkę uznania. Do teraz jedyne co Had był w stanie od niego usłyszeć to rady, wskazówki i polecenia co ma robić, a z którymi sobie nie radził mimo wzmocnienia. Oczywiście jak tylko ogarnął co robił to już nie umiał nawet za bardzo ich trzymać. Z całej sytuacji zyskał jednak wskazówki. Ciało wie co ma robić, jedyne co trzeba zrobić to nie przeszkadzać mu nadmiernym myśleniem.

Rozległ się syreni śpiew. Mieli ruszać do działania. Zakończył się okres rekonwalescencji i rozmyślań. Czas brać się do roboty. Dziedzic Spencerów był przygotowany dzięki swojemu nowemu nabytkowi. Nauczył się z nim działać, zaufać mu i powierzyć mu się w ciężkiej sytuacji. Błogosławmy implant bo to bóg u którego jest szansa że zostaniemy wysłuchani, amen.
 
Lynx Lynx jest offline  
Stary 01-03-2021, 18:54   #33
 
Makao's Avatar
 
Reputacja: 1 Makao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=bxKmrjxS6u0[/MEDIA]
Każda bajka miała swój kres. Wiadomość o ustanowieniu połączenia z Vergennes wywołała radość w prawie całej podziemnej bazie. Wielu ludzi cieszyło się na myśl o rozmowie z bliskimi, w ich serca wlewano nadzieję, bo w końcu odnalazły się pogubione rodziny i przyjaciele. Jednak Sarah czuła jedynie rozgoryczenie i zawód. Przez krótką chwilę miała nadzieję, że wystąpią problemy techniczne uniemożliwiające utrzymanie stabilnego łącza. Jej nadzieja szybko obróciła się w popiół, wezwanie do telefonu przyjęła ze spuszczoną głową i szła do sali komunikacyjnej jak na ścięcie. Mijając kolejne metry korytarza zastanawiała się czy aby lepszym rozwiązaniem nie bedzie ucieczka, albo sfingowanie własnej śmierci.
Niestety wszyscy mieli swoje obowiązki i należało im stawić czoła. Dlatego gdy Kane podnosiła słuchawkę, choć trzęsły się jej ręce, głos był spokojny.

- Dzień do… - zaczęła, ale z miejsca jej przerwano.

- Gratuluję, nie zawiodłaś mnie. - w słuchawce rozległ się zimny, ochrypły głos pułkownika Kane - Stało się dokładnie to, co przypuszczałem. Przyniosłaś nam wszystkim wstyd i przykryłaś nazwisko hańbą.

- A… ale… -
głos się jej załamał.

- Zamknij się. - ojciec znów jej przerwał - Nie ma w słowniku odpowiedniego słowa żeby wyrazić moje obrzydzenie. Przede wszystkim do siebie. Jak mogłem być tak głupi. Żałuję że pchnąłem twoją kandydaturę do SHWAT. Gdyby zamiast ciebie był tam ktoś kompetentny, Martha i moja wnuczka wciąż by żyły. Ale nie, musiałaś być sobą. Jednym, wielkim rozczarowaniem. Ścierwem. Miałaś Krugera?

- T… t-tak…

- Nie słyszę
- warknął

- Tak, sir! - stanęła na baczność, strzelając obcasami.

- Dlaczego nie wywiązałaś się z powierzonych obowiązków nie tylko wobec cywilnej części społeczeństwa, ale przede wszystkim wobec własnej rodziny? - głos ze słuchawki cedził jadowicie każde słowo.

- Z… zaskoczyli nas, sir! To nie… - sierżant robiła się blado-zielona. Niestety po raz kolejny nie dano jej było dokończyć.

- To twoja wina, nie nadajesz się do niczego. Nigdy nie umiałaś wziąć odpowiedzialności za swoje czyny. Pewnie wiedziałaś doskonale co Birma zamierza, ale byłaś zbyt leniwa aby cokolwiek z tym zrobić.

- Nie… nie, sir! Nie…

- Zabiłaś Annie i Marthę!
- ryknął, a ona straciła oddech i chyba jej serce się zatrzymało. - Pozwoliłaś im zginąć, zamiast wykonać narzucone na ciebie zadanie! SHWAT to nie przywileje i autografy, zapomniałaś o tym po co siedzisz w mechu! Dałaś się z niego wyciągnąć i to komu?! Bandzie oberwańców! Jak zwykła pizda! Po cholerę ci te szkoły, treningi i akademie, jak jedyne co potrafisz to spierdolić wszystko czego się dotkniesz?!

- Prze… przep...

- W dupę sobie wsadź to “przepraszam. Głucha jesteś? Czy zidiociałaś do reszty?

- N...nie, sir!

- To dlaczego?!

- Sir...

- DLACZEGO PYTAM?!!

- Bo… j.. jestem wysrywem, sir!
- krzyknęła sierżant, wbijając zamazane spojrzenie regulaminowo trochę powyżej wysokości swojej głowy.

- Chronić i służyć, kurwa mać! Dać ci dwie metalowe kulki to jedną zgubisz, a drugą rozpieprzysz. Dobrze się stało, że nie trafiłaś do Rangersów. Nawet zwykłym krawężnikiem być nie potrafisz. Brzydzę się tobą i tym, że nosisz moje nazwisko. Bóg mi świadkiem, gdybym wiedział co z ciebie wyrośnie kazałbym twojej matce cię usunąć. Albo własnoręcznie bym cię wyskrobał. To ty tam powinnaś leżeć, nie one! Rozumiesz?!

- Tak… tak, sir!

- Co rozumiesz?!

- To mnie powinni zabić, nie je, sir! Powinnam je obronić i wydostać, albo umrzeć próbując!

- I wbij to sobie do łba…

Sarah zamknęła oczy i poczuła drżenie serca. Było silniejsze niż smutek i samotność, niczym wzburzone fale wstrząsnęło całym jej ciałem. Stała na baczność, łykając łzy i resztką siły utrzymując na twarzy spokojną maskę. Byli tylko we dwoje: ona i głos po drugiej stronie linii. Reszta świata zniknęła, rozpływając w mroku. byli tylko we dwoje. Nikt nie przyszedł z pomocą. Nikt nie mógł jej uratować. Tak samo jak ona nie mogłaby tego zrobić dla siebie. Chciała rozpłakać się na głos, ale nie mogła. Nie wolno jej było. Całe przeznaczone na rozmowę piętnaście minut słuchała, odpowiadając według norm, procedur i tego, czego życzył sobie pułkownik. Jego słowa wlewały się w wysokie ciało rudzielca, a gdy wreszcie sygnał się urwał, przez kilka minut ciągle stała wrośnięta w podłogę nie mogąc poruszyć choćby powiekami.

Nie miała pojęcia jak dotarła na korytarz i pod drzwi swojego pokoju. Może zadziałał odruch, albo ciało wykonało zadanie bez udziału woli działając w trybie awaryjnym. Pamiętała moment odłożenia słuchawki i ulgę, że ojciec nie widzi jej miny. Nad głosem dała radę panować, ale gdyby ją widział nie miałby cienia złudzeń że trafił w sedno. Jeśli przez parę godzin udało się jej pozbyć ciężaru fatum i poczuć coś na kształt nadziei, on szybko to zburzył, zawracając sierżant na znane doskonale tory. Wbrew temu co mówił Julian nie była bohaterem, tylko tchórzem i nieudacznikiem. Pieprzonym krawężnikiem jakiemu poszczęściło się dlatego, że miał znane nazwisko. Szyderczy, zimny i cynicznie rzeczowy głos odbijał się w jej głowie nie chcąc odpuścić. Raz po raz powtarzał swoje racje, a ona łykając łzy wyduszała swoje “tak sir”, “nie sir”, póki w końcu nie była wolna. Teoretycznie.

Ocknęła się przed panelem, próbując wstukać kod, ale nie dawała rady bo trzęsące dłonie nie trafiały w przyciski, a rozmyty obraz utrudniał orientację. Było jej zimno, żołądek rwał chcąc uwolnić zawartość i przynieść sobie choć chwilową ulgę. Musiała zaciskać usta, przełykając co chwila gorzko-palącą breję aby nie zwymiotować pod siebie. Dopiero za piątym razem panel zaskoczył, drzwi rozsunęły się, a ona biegiem rzuciła się do łazienki, w ostatnim momencie padając na kolana przed toaletą.
Przez jej ciała przeszła pierwsza fala torsji, po niej przyszły kolejne. Drżąc jak galareta wisiała nad muszlą, póki nie przyszedł pierwszy moment na złapanie oddechu. Wtedy się rozpłakała, zmieniając pozycję z klęczącej na siedzącą i wciąż obejmując kibel ocierała usta wierzchem dłoni, odgarniała włosy za plecy, a kiedy przyszło nowe wspomnienie dopiero co zakończonej rozmowy, ponownie ją przygięło. Tym razem zamiast przetrawionego śniadania z jej ust wylewała się sama żółć, piekąc język i wnętrze policzków. Doszedł też kwaśny smród, wiedziała że będzie musiała się umyć zanim wyjdzie do ludzi… wyjdzie, plan na przyszłość. Ciężki do wykonania jeśli wstanie z podłogi wydawało się wyczynem ponad siły.

Po chwili usłyszała pukanie do drzwi. I znajomy głos.

- Pani Kane? Sarah? McKinley. Przyniosłem garść rzeczy i coś dobrego.

Zrobiło się jej wstyd, nie tak zachowywał się ktoś na kogo liczyło tyle osób. Minutemani nie lamentowali nad pawiem po rozmowie ze starym, nie dawali tak koncertowo ciała. Miała być twarda, profesjonalna i co? Nie umiała się podnieść z podłogi, bo mięśnie i żołądek miały inny plan na najbliższe minuty. Odezwanie głośniej też wyszło średnio, bo zamiast opanowanego głosu wyszedł jej zdławiony szloch zakończony nową porcją żółci serwowaną na zabrudzoną już porcelanę.

- Sarah? Wszystko w porządku? - zaniepokojenie w głosie - Mam wejść?

Jeszcze się głupio pytał. Baran.

Wizja że wparuje i zobaczy ją w takim stanie pomogła Kane zebrać się na tyle, żeby wrócić na kolana, a potem wspiąć po ścianie w miarę do pionu. Z głosem pułkownika w uszach przeszła przez pokój, obijając o ściany i meble. Coś spadło, coś się przewróciło i rozbiło. W połowie drogi przyszło zrozumienie, że nie spuściła wody, śmierdzi bo zarzygała sobie rękaw bluzy i włosy. Twarz miała zapuchniętą, z wciąż mokrą od łez i śliny, ale wstała. Połowa sukcesu. Jakoś doszła pod panel, przy trzeciej próbie wstukała kod, a potem bez słowa wycofała z powrotem w stronę łazienki.

Wszedł dopiero po chwili. Jakby się zastanawiał. Podejmował decyzję. Może bał się tego, co zastanie w środku? Widział przebłyski, pęknięcia na fasadzie. Wiedział, że to może runąć w każdej chwili. Ale wykonał ten krok. Bo już wcześniej go wykonał. Chociaż może wtedy miał lżejsze buty… i lżej w głowie.

Rozejrzał się w środku. Mruknął śmieszno-nieśmiesznie pod nosem. Ta przynajmniej nie rozwaliła całego pokoju.

Przez chwilę się zbierał w sobie. Nieprzyjemny zapach dobitnie uzmysławiał, co zobaczy. Kiedy odgłos spuszczanej wody przebrnął, zastąpiony przez wodę z kranu, o mały włos nie wlazł do tej łazienki. Miał zamiar już nacisnąć klamkę. Zastanawiał się bardzo mocno jak to rozegrać. Co będzie najlepsze dla niej. Myśli wirowały mu jak szalone. Nawet nad takimi bzdurami. Wejść, nie wejść. Może lepiej jak ona wyjdzie. Dał sobie czas, cenne sekundy. Znalazł sobie nawet wymówkę. Jedną. Nie, dwie. Mózg pracował na szybkich obrotach, wyszukując rzeczy, o które mógł się oprzeć. Strefa komfortu, odkryty teren. Oczywiście zawsze też był ten negatywny głosik pieprzący półprawdy w głowie. Tacy jak on mieli go całkiem często. Czasem był głośny, a czasem nic nie mówił. Teraz, skupiając się na pierdołach, wyolbrzymiając je do potęgi sześcianu, mordował się z tym drugim głosem.

Tchórz, czy nie tchórz?

Skupił się na czynnościach. Wrócił do drzwi. Zamknął je na zatrzask. Nacisnął przycisk “nie przeszkadzać”. Podszedł do biurka. Położył tam teczkę z dokumentami. Coś, co wygrzebano wcześniej - raporty z funkcjonowania tego konkretnego mecha, który przypadł Sarah. Obok postawił tackę z czymś dobrym. Kawałek ciasta - sernik. I dwa kubki z kawą.


Spojrzał w stronę drzwi do łazienki. Uśmiechnął się samymi ustami. Czekał.

Od drugiej strony, tej sanitarnej, lała się woda i buczał wywietrznik. Kane w tym czasie kończyła opróżnianie żołądka, a gdy wreszcie stres odpuścił, zaczęła ogarniać siebie. Zaczęła od umycia zębów i przemycia twarzy żeby wyglądać chociaż o stopień mniej przegrywowo. Ze złością ściągnęła koszulę walcząc przez dłuższy moment z guzikami i wymieniła ją na czysty podkoszulek. Raz jeszcze popatrzyła w lustro, ale widok nie podnosił na duchu. Ostatni raz przemyła twarz, dając sobie spokój z udawaniem. Przecież wszyscy wiedzieli że jest żałosna i śmieszna. Udawanie kogoś wartościowego nie sprawi, że taka się stanie.

Drzwi do łazienki wreszcie się otworzyły, dziewczyna stanęła w progu a widok ją zdziwił. Nie przypuszczała, że oficer poczeka. A przede wszystkim nie spodziewała się…
- Sernik? - spytała głupio, pociągając nosem.

- Mhmm. - mruknął z uśmiechem - Cukiernika u nas nie znajdziesz, ale mamy trochę zapasów w lodówach. No i kawa…

Spojrzał na kawę uśmiech zastąpiła mu gęba bez wyrazu.

- Zapomniałem mleka i cukru. Ja piję tylko czarną. Wybacz, nie pomyślałem.

Kane uciekła spojrzeniem gdzieś w bok. Siedział tu od początku? Myślała że wejdzie, zobaczy co się dzieje i da sobie spokój, zamiast kisić się w oparach wymiocin i ludzkiej depresji.
- Mleko i cukier w kawie do dodatki dla… ekhm - chrząknęła, kończąc cytat z pułkownika Kane’a w połowie. Przełknęła ślinę. Paliło ją gardło, lekko chrypiała i miała zapuchnięte oczy. Nisko upadła.

Przez moment wpatrywał się w nią, w jej twarz, o sekundę za długo. Przełknął ślinę, mruknął z uśmiechem aby odchrząknąć i zachować jakieś pozory luzu.

- Dla pedalstwa, wiem. - wzruszył ramionami - Ja lubię testować różne rzeczy takie, jakimi są. Czyste, rozumiesz. Herbata takiej odmiany a takiej, kawa taka albo inna, whisky takie albo różne.

Przez moment zmilczał. Szelmowski, cwaniacki uśmiech wypełzł mu na twarz.

- Kobiety bez makijażu też wolę.

W odpowiedzi dziewczyna przeciągłe spojrzenie z gatunku mocno powątpiewających. Pociągnęła nosem, podchodząc powoli pod stolik krokiem jakby podchodziła do bomby, a im bliżej podchodziła tym mocniej sztywniała. Wreszcie stanęła po przeciwnej do oficera stronie stolika.
- Proszę wybaczyć mi ten brak formy, zapewniam że wszystko jest pod kontro...

Nie dał jej dokończyć, tylko położył sobie palec na ustach. Minę miał cwaniacką, ale serce mu łomotało. Złapał za łyżeczkę, nabrał kawałek sernika… i skierował go do jej ust.

Widząc to Kane wybałuszyła oczy i zamrugała nimi szybko parę razy. Wyglądała tak źle że koleś się nad nią zlitował próbując karmić?
- Ekhhhm… nie jes… - zaczęła, zacinając się. Zaraz jak chciała otworzyć znowu usta, to łyżeczka znalazła się w środku. Był nawet niezły ten sernik, jak na “kupny”.

Wciągnęła powietrze, wydając z siebie zdziwione “mmmmm!” i już bez grymaszenia ściągnęła z łyżki resztę ciasta, żując zapamiętale. Słodka, serowa masa stanowiła miłą odmianę od kwaśnej żółci.

- Widzisz? To było za Commando. Teraz za Leoparda. - wysunął gładko łyżeczkę i nabrał kolejnej porcji. A potem kolejnych - Za Lightninga. Za Spidera. Za Maraudera. Za Warhammera. Za Craba. Za mnie. Za Jennera nie będzie, bo staruch mi go nie dał. A resztę sobie sama zjedz.

Została mniejsza połowa. A w ustach Kane pozostawiona samopas łyżka, w ostatniej sekundzie przytrzymana zębami. Klapnął obok, na fotel, złapał za kawę, siorbnął.

- Nawet nieźle tu masz. Tak samo jak wszyscy, ale udajmy, że lepiej. - mrugnięcie okiem - Zawsze można się urządzić tak jak pani Doe.

Stanie jak kołek z kawałkiem stali w zębach i podziwianie detali otoczenia wydawało się mało poważne. Jak sytuacja z psem który nabroił i udaje że wcale nie, chociaż wokół niego leżą wybebeszone poduszki lub wysypana ziemia z doniczek.
- Aż boję się spytać co ta kobieta wymyśliła - mruknęła z czymś na kształt dowcipu.

- Nie słyszałaś? A, no tak. Dali ci nasenne. Zdemolowała całą swoją kwaterę. Interweniowaliśmy z Neymanem, drugim dyżurnym. Przywaliła mu… - próbował powstrzymać śmiech - Muszlą klozetową. Wyrwaną. A potem nogą od stołu. A na mnie trenowała hudo. I o mały włos nie strzeliła focha i sobie nie poszła, ale jakoś ją powstrzymałem. Cośtam warczała przed paroma chwilami, że nie ma czasu na remont, będzie spała w Crabie, bo ma tam miejsce na śpiwór.

Spojrzał na nią. Siedział, a ona górowała ze swoimi prawie-dwu-metrami jak staroterrańska rzymska kolumna nad turystą.

- Może byś siadła? Kark mnie zaczyna boleć.

- Rany, co za baba… nie zrobiła wam nic? Moze lepiej jak będzie… dalej, w mechu - z ciężkim westchnięciem Sarah usiadła na brzegu krzesła, bawiąc się łyżką i pozornie tej czynności poświęcając całą uwagę. Udawała, że wcale nie czuje się przerażona… już sama nie wiedziała czym bardziej: ojcem, misją, Doe, obecnością McKinleya?
- Przepraszam cię, za salę narad - rzuciła mu szybkie spojrzenie i wróciła do obserwacji sztućca - Chciałam… nie wiem - wzruszyła ramionami - Nie zasłużyłeś żeby po tobie jechać jak po łysej kobyle, ale niepotrzebnie się wcinałam. Chciałam pomóc, a spieprzyłam jak zawsze - prychnęła ponuro - Nie gniewaj się i dzięki za sernik. Naprawdę dobry… a gdzie twój? Chodź, zjemy po połowie. - sięgnęła po kawę.

Podrapał się po karku i spojrzał gdzieś na bok.

- Widzisz, ja swój zdążyłem zjeść. Lubię serniki, jak są dobre. Albo znośne. Ten jest ok. Jedz, bo zaraz sam go zgarnę. A salą odpraw się nie martw, ta cała Jane tak ma. Taki typ, najwyraźniej. Ale rozumiem ją, sporo przeszła. Jak wy wszyscy.

Spojrzał na nią przez chwilę poważniej.

- Nie przeszkadza ci, że się z tobą spoufalam?

Kane zamarła z łyżką wbitą w ciasto i wypuściła powoli powietrze.
- Póki nie ma tu pana pułkownika to… - zamemlała ustami, dziobiąc ciasto jakby było to najważniejsze zajęcie na świecie - Gdy się pojawi zrozumiem jeśli się wycofasz, nie przejmuj się. Normalna rzecz, wszyscy tak robią. Do tego czasu byłoby… naprawdę byłoby miło - chrząknęła, blednąc momentalnie - To bardzo dobry sernik, dawaj. Sama go nie zjem - skończyła unosząc łyżkę tak jak on na początku rozmowy.

Spojrzał na nią. Uśmiech znikł. Trawił to, co usłyszał. Umiał sobie skojarzyć fakty. To był… problem. Poważny problem. Cała otchłań dylematów rozpościerała się właśnie przed nim. Ale zepchnął te myśli na bok. Nikomu takie coś nie pomagało. Znów się natomiast cwaniacko uśmiechnął.

- Jak bardzo miło? Hmm? - wyszczerzył się - To teraz ja. Nakarm chłopczyka.

Uśmiechnęła się. Wpierw sztywno, następnie parsknęła i zachichotała całkiem szczerze.
- Ten chłopczyk jest wyższy… szarżą. I ma całkiem dorosłe obowiązki - mruknęła rozbawiona, wychylając się żeby podstawić łyżkę pod jego twarz.
- Bardzo. Nie pamiętam kiedy ostatni raz ktoś mi przyniósł kawę, o cieście nie wspominając. Masz w sobie coś z samobójcy, co? Niedosyt adrenaliny, zaburzenia odczuwania lęku? Poza tym to ja powinnam spytać czy ci nie… ach, nieważne. Jedz - dokończyła, kręcąc kółka końcem łyżki.

Popatrzył na nią trochę dziwnie. Nie mógł przez moment ukryć wrażenia, że chyba nie wie co robi. Ale zaraz się uśmiechnął. Poczekał, aż go nakarmi. Jedli na zmianę. Tą samą łyżeczką, wszak drugiej nie było. Na twarzy gdzieś mu się błąkał już nie cwaniacki uśmiech, a raczej taki na wzór… miłego, spokojnego.

- To na koniec mnie obetrzyj, jak wtedy na korytarzu.

Kane dziobnęła łyżką pusty talerz i zaśmiała się, żeby po chwili odchrząknąć.
- Czy to rozkaz, sir? - spytała pozorując spokój, ale zdradzały ją oczy nijak nie potrafiące zachować powagi.

- Raczej urocza prośba, Sarah. Jesteśmy z innych formacji, innych służb. Zresztą, regulamin można do klopa spuścić.

- A jeśli przez przypadek znowu cię opluję? - ściągnęła usta żeby się nie roześmiać, ale prośbę spełniła. Wychyliła się do przodu i wierzchem zabandażowanej dłoni przetarła podporucznikowi dół twarzy.
- Nie będziesz miał przez to wszystko problemów? - dodała ciągle patrząc mu w oczy.

- Chodzi o twojego starego? - spytał rzeczowo.

Wzdychając ciężko dziewczyna wróciła spojrzeniem i dłońmi do stołu, konkretnie do kubka z kawą. Ujęła go ostrożnie, patrząc na czarną zawartość.
- Też - przyznała cicho. Zamknęła oczy - Pan Ishida dziwnie się wczoraj patrzył, poza tym plotki… sam wiesz, potrafią szkodzić. Poza tym tak… pan pułkownik ma długie ręce i koneksje. Nie po to kończyłeś szkołę oficerską żeby skończyć na bramie, albo jako kwatermistrz gdzieś na zadupiu.

Zastanowił się chwilę, po czym uśmiech wypełzł mu na usta.

- Jak to Sun Tzu w “Sztuce Wojny” mawiał, “złym dowódcą jest ten, co źdźbło trawy w cudzym oku widzi, a chuja w swej dupie nie dostrzega”. Myślisz, że z chłopakami i dziewczynami nie słyszeliśmy o Jacku Kane’ie? Za czasów jego urzędowania w Pierwszym Batalionie Rangersów, to chyba wszyscy go mieli dosyć. Katował ich tak, jakby z nich chciał zrobić jakichś specjalsów. Ile to durnych historii potem krążyło. Batalion miał wtedy same problemy - część chłopaków robiła z siebie nie wiadomo jakich komandosów, pozostali rezygnowali ze służby. Morale albo wysokie… rzadko, albo gdzieś w odmętach kibla. Nie mówiąc o tym ilu z nich poległo, bo pułkownikowi się zachciało wojaczki na głębokiej Ziemi “Niczyjej”.

Pokręcił głową.

- No, ale był z niego… a tak, “dobry żołnierz”, “oddany ojczyźnie”. Znaczy się, w pewnym momencie ochujał, a jak sztab nie wie co zrobić z ochujałym trepem, to jeb, przeniesienie z awansem. - roześmiał się, nieco gorzko - Wiesz ilu ludzi odetchnęło, jak go wykopali na emeryturę? Krzyż na drogę, kurwa. Dziwię się, że nikt mu nie zaserwował fragging.

Zamrugał, zmilczał. Odchrząknął.

- Przepraszam, czasem mam niewyparzony jęzor i mnie ponosi. - ale zaraz się uśmiechnął półgębkiem - Za śmieszkowanie sam dostałem przeniesienie tutaj. “Z cywilami będzie wam lepiej”, mówił mój przełożony.

Spojrzał gdzieś w bok.

- Teraz żre gruz razem z resztą sztabu generalnego, w zawalonym budynku. A ja żyję. I ty też. To o czymś świadczy, co nie… ruda? - znowu uśmiech.

Kubek z kawą opuścił blat, sierżant upiła łyk żeby kupić czas i ukryć niechętny grymas który pojawił się na jej twarzy bez udziału woli. Powinna zaoponować, miała przecież taki obowiązek: dbać o dobre imię rodziny. Ale jakoś po ostatniej rozmowie zabrakło siły. Przepiła więc kawą niepotrzebne komentarze.
- Powinnam mu w takim razie podziękować. Twojemu przełożonemu stamtąd - powiedziała zamiast tego i parsknęła krótko - Uważaj mały, bo posadzę cię za karę na szafie i sam nie zejdziesz… a ojciec jest, hm. Specyficzny. O oddział zawsze dbał bardziej niż… ekhm. Pij kawę, naprawdę dobra - dorzuciła sucho.

- Typowa lura. Kawa, znaczy się. Czym was tam poją w policji? Chyba tym samym syfem, co nas. Jak to dobrze, że wiedziałem, co to znaczy przepustka i poruszanie się między cywilami.

Spojrzał gdzieś w przestrzeń.

- Nie wiem nawet co ja robię w tym mundurze. Nie, przepraszam. Inaczej bym tu nie trafił. Więc może to ma sens. Ale sobie nie wyobrażasz jak się wojo zesrało przez ostatnie lata. To, że w ogóle zrealizowali ten kontrakt zbrojeniowy to imponujące. A i tak trafił w całości do rąk Bandytów.

Siorbnął sążniście z kubka.

- Banda idiotów. Albo za słabi, albo ochujali. - warknął gorzko - Szaleńcy. A teraz my płacimy za ich decyzje.

- Planowali to od dawna, nikt się… znaczy nie spodziewaliśmy się. Jeszcze przedwczoraj rano piłam z kapitanem Birmą kawę i słuchałam jak żartuje z nami - Kane mówiła patrząc gdzieś na drzwi - Kilka godzin później nas zdradzili. Dużo osób było niezadowolonych z panującego systemu, dużo miało kiepski kręgosłup. Dużo miało krótką pamięć i zapomnieli co przysięgali - wzruszyła ramionami, kręcąc do tego głową - Ale dajmy sobie spokój, chociaż na parę minut, ok? Nic nie poradzimy. Trzeba… przeć do przodu, tak należy… dlaczego oficerka? - zmieniła temat - Wojskowa rodzina? Własna wola? Chęć wywierania wrażenia na kobietach? W końcu wiadomo, że mundur to magnes na płeć przeciwną - uśmiechnęła się krótko.

Wydął usta, zmarszczył brwi. Wyciągnął nogi przed siebie, oparł dłonie o brzuch, zwiesił głowę. Chwilę się namyślał. Uleciały z niego wszelkie żarty i żarciki.

- Jestem sierotą. W naszym rejonie kosmosu mamy trochę do czynienia z piratami. Byłem małym dzieckiem, chyba dwa lata, jak… nie pamiętam. Zostałem porwany, sprzedany albo stuknęli mi rodziców i sobie zabrali. Ktoś mnie uratował. Może im się rajd nie powiódł, może ktoś dostał na nich kontrakt. Nie wiem, dzieciakiem byłem. Odstawiono mnie do najbliższej kolonii, najwyraźniej nikt nie chciał się brzdącem zajmować. Trafiłem na Amerigo, potem cyk, do domu dziecka, naturalizowany obywatel. Nie było mi przesadnie źle, a wbijano nam, by odpłacić się za to, cośmy otrzymali od Nowego Vermontu. Chyba 90% takich chłopaków szła po podstawówce do średniej o profilu mundurowym, a stamtąd niedaleko do woja. Miałem w miarę dobre wyniki w nauce, to cyk do oficerskiej. Z początku było fajnie, już w woju też, ale miałem pecha.

Spojrzał na nią i wypowiedział jedno słowo dobitnie, jakby chciał uzmysłowić jej, z kim się zadaje.

- Degradacja.

Westchnął i kontynuował.

- Dostałem już awans na porucznika, ale trafiłem do sztabu 2nd RCT w Newport. Robiłem w zmechu. Wiesz, co mówią o zmechu? “Zmech to pech, konserwa na trzech.” Dowódca batalionu ciął żołnierzom na żywieniówce, a dla kadry najlepsze frykasy. Wkurwiłem się w końcu i zacząłem japę otwierać. Nie miałem pleców. Cyk, przeniesienie z degradacją. Nie mam bladego pojęcia jakim cudem mnie wrzucili do sztabu generalnego. Jako “kamerdynera”. Podejrzewam… teraz podejrzewam, że to była ingerencja pana Ishidy. Już wtedy mnie obserwował. Ale nie mam pewności.

Spojrzał na nią raz jeszcze.

- I co teraz? Chcesz się z pyskatym lujem zadawać?

Nie uciekła wzrokiem, wytrzymała bez mrugania ani bez zmiany kolorów na twarzy.
- Skoro ten pyskaty luj przynosi kawę i sernik… - odparowała śmiertelnie poważnie - ... ma też jaja żeby wyrażać wprost opinię jeśli widzi nadużycia, więc ma zdrowy system wartości. Uczciwy, z pociągiem do ratowania kotów i płaczących wierzb - przez powagę przebił się cień uśmiechu - Dodatkowo albo szalenie odważny, albo głupio uparty, ale obstawiam to pierwsze. Wygadany dyplomata i fartowny skoro nie dostał jeszcze żadnym kiblem a podobno tu nisko latają - znowu usta jej trochę drgnęły ku górze przez sekundę - Nie masz się czego wstydzić, rodzina też jest czasami przereklamowana. Kiedy postanowiłam złamać święty rodzinny kodeks i zamiast do Border Patrol złożyłam papiery do policji wyklęli mnie praktycznie, przyładowali zestawem klątw i przechrzcili Wysrywem - zaśmiała się ponuro - Mój brat jest tak inteligentny… to nic nie zmieni - wypuściła powietrze, opadając łokciami na stół i składając czoło na zwiniętych pięściach - Póki się tu z ojcem nie pojawią… da się żyć.

Uniósł brwi, zaraz potem zmarszczył w czymś na wzór zmartwienia. Kręcił głową.

- Ja pierdolę. W jakim ty piekle żeś się urodziła, Sarah. Coś ty zmajstrowała w poprzednim wcieleniu, że… ech. - przetarł twarz dłonią, pochylił się, popatrzył na nią z przejęciem.

Sięgnął i po prostu chwycił za jej dłoń.

- Damy radę. Myślisz, że pan Ishida pozwoli na to, by ochujały emeryt i jego żołnierzyk coś tutaj zrobili? Poza tym, trwa wojna. A ty, mały rudzielcze, jesteś naszą bohaterką. Obojętnie co jeden z drugim pajac pierdoli.

Spojrzał w zestaw telekom wbudowany wraz z monitorem i interkomem w ścianę.

- Gadał z tobą. - gniew przemknął mu przez twarz - No jakżeby inaczej. Jakby nie mieli innych spraw, ważniejszych niż “ich” “wysryw”. - prychnął.

Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
- Piekło? Nie, dyscyplina. - odparła spokojnie, stawiając kubek na stole i uśmiechnęła się sztywno, ściskając ofiarowaną dłoń. Teraz to ona potrząsnęła nią delikatnie, jakby dla dodania otuchy - Dlatego tylu go nie lubi, nigdy nie odpuszczał i nie popuszczał. U niego każdy kto by kradł racje dla żołnierzy trafiłby pod sąd… i trafiał. Żadnych układów, żadnych pijaństw, żadnej prywaty. Dyscyplina. Ludzie idący do wojska się dorobić nie lubią dyscypliny - wzruszyła ramionami - Trudne czasy tworzą twardych ludzi, którzy robią co trzeba i co musi zostać zrobione. Ci żyjący w czasach pokoju tego nie zrozumieją, na Pograniczu wciąż trwają konflikty, ale i tak są cieniem tego, w co Góra go wpakowała na początku. Poradził sobie, ci którzy z nim byli też. Straty minimalizował, te przyszłe również - skrzywiła się trochę - Stąd niezadowolenie, relokacje. Nie każdy nadaje się do Border Patrol i na bezpośrednie pole walki. Ci słabsi trafiali z dala od najcięższych potyczek, bo to, co rebelianci odstawili w Newport jest codziennością przy Barierze. Albo cię to złamie, albo zahartuje. On się nie złamał, jego ludzie też. Ci… przedstawiający jakąkolwiek wartość - skrzywienie nabrało smutnego odcienia. Ona do nich nie należała - Ustabilizował region, taki miał rozkaz. Tylko to się liczyło: efekt. Teraz też jest już zajęty, wrócił na służbę i zajmują się stabilizacją granicy… tym, co zostało. Osłaniają odwrót ludności cywilnej… i tak. Mimo natłoku obowiązków życzył sobie ze mną rozmawiać - przymknęła oczy - To moja wina, nie ma się czym przejmować. Powinnam być przygotowana… nie jestem żadnym bohaterem, prędzej wpierdalaczem serników - parsknęła bez wesołości - Ale będę się starać, Jake. Zrobię co trzeba, obiecuję.

Twarz McKinleya trochę stężała, kiedy słuchał słów Sarah. Widać było, że ma mieszaninę emocji kotłującą się gdzieś za oczami. Przez dłuższy czas nie odpowiadał. Widać było, że bije się z myślami. Parę razy chyba nawet ugryzł się w język. Wreszcie odetchnął ciężko przez nos. Zabełtał resztkami kawy w pustym kubku. Kiwnął głową na teczkę z papierami, którą przyniósł.

- Coś specjalnego. - całkowicie zmienił temat - Wygrzebane ze starych archiwów. Raporty sprawności, specyfiki i przymiotów twojego Commando. Nawet nie każdego czy tam byle jakiego COM-2D, tylko tego konkretnego. Twojego. Bohaterko Nowego Vermontu. - ostatnie słowa dodał tonem dobitnym,

- Przestań, proszę - Sarah wzdrygnęła się przy ostatnim, zaciskając usta w kreskę. Spojrzał na nią znowu. Przez moment wyglądał, jakby miał zamiar się dobitnie upierać - ale zrezygnował. Wrócił wzrokiem do resztek kawy, gapiąc się w fusy.
Ona zaś sapnęła krótko i sięgnęła po teczki. Na jej twarz wpierw pojawiło się zaciekawienie, ale kiedy otworzyła okładkę i zajrzała do środka rude brwi wystrzeliły do góry. To też skutecznie zabiło zmieszanie, przez co wyglądała jak dość wysokie i bardzo zaaferowane dziecko.
- To… to naprawdę on. Kompletna specyfikacja... - szepnęła, kartkując zawzięcie tekę. Przełknęła ślinę, a potem podniosła wzrok do góry.
- Jake…- zaczęła, wieszając spojrzenie na oficerze. Oddech potem wychyliła się do przodu, przy okazji wstając żeby zwiększyć zasięg. Szybko pocałowała go w policzek, zastygając z ustami w okolicach jego ucha.
- Ty jesteś bohaterem, dziękuję. - szepnęła - Ratujesz mój dzień… i nie tylko ten.

Zaskoczyła go. Widać to było po mimice twarzy i mowie ciała. Zastygł w bezruchu. Nieźle, jak na kogoś, kto robił za drużynowego cwaniaka. Nawet zaczął lekko palić buraka.

- Ja… - jeszcze zaraz wyszłyby z tego ‘jaja’, ale nabrał powietrza w płuca i uśmiechnął się ciepło - Do usług.

- Uważaj, bo jeszcze zapamiętam - z lustrzano zaczerwienioną twarzą wróciła na krzesło i położyła dłonie na dokumentach, a wzrok nadal miała utkwiony w McKinleyu - Wezmę na poważnie i kijem się nie opędzisz. Ciągle będę potrzebowała konsultacji oficera łącznościowego. Miewam problemy z komunikacją - spuściła na chwilę wzrok, patrząc na teczkę i wróciła nim do buźki w mundurze.

- Daleko nie będę, bo tylko na niebie, robiąc za anioła stróża. - kolejny uśmiech. Na wpół szelmowski, na wpół ciepły - Jak ktoś będzie ci się naprzykrzał z tych frajerów w czerwonych przepaskach, to dostanie pepecem po mordzie.

- Trzymam za słowo, sir - Kane zaśmiała się, aby popatrzeć na zegarek wyświetlany na ekranie naściennego monitora. Sapnęła przy tym, chwilę nad czymś się głowiła, a na koniec spaliła buraka całkowitego.
- Za dwadzieścia minut mam się stawić w skrzydle medycznym - zaczęła trochę przyspieszając tempo mówienia - Wsadzą ten chip, dobrze pójdzie nie wywróci mi charakteru, ani… zarzygałam się, to wstyd - burknęła do wyłamywanych nerwowo palców - Jeśli mogę prosić o przysługę i pomoc w ogarnięciu. Nie… do końca, ekhm - chrząknęła, z całej siły starając się nie patrzeć w stronę podporucznika - Do pełnej sprawności sporo brakuje, a tak pójdzie szybciej. Jeśli oczywiście masz czas, ochotę i… nie przeszkadza ci… no wiesz. - skończyła kulawo.

Popatrzył na nią ze zrozumieniem i… chyba czymś na wzór dobroci?

- Jasne, mały rudzielcze. Chodźmy do łazienki. Po moich karesach nie będzie na tobie ani grama brudu.

Wstał, zgarniając ze sobą krzesło.

- Panie przodem. - dodał z przesadnie dżentelmeńską pozą.
Posadził ją na środku łazienki, plecami do siebie. Widziała jak ściągnął z haka ręcznik, potem pomógł jej zdjąć koszulę odsłaniając białe placki opatrunków.

Zachował kurtuazję przez cały proces, obchodząc z nią ostrożnie.
- Dziękuję - Kane powtarzała tonem zdartej płyty gapiąc się przed siebie i nie mogąc pozbyć wrażenia, że sen już niedługo zmieni się w standardowy koszmar.
Kojący, cichy mrok wypełnił pisk. Z początku cichy, lecz z każdą mijającą sekundą potężniał, aż do poziomu wywołującego jeszcze nie ból, ale z pewnością irytację. Mięśnie twarzy Kane zadrżały, zdrętwiałe palce podkuliły się, opuszkami dotykając lodowato zimnego wnętrza dłoni. Nozdrza wypełnił zapach ozonu i środków dezynfekujących, pozostawiających na języku drażniący nieprzyjemnie osad. Spierzchnięte wargi poruszyły się raz i drugi, pocierając o siebie ze zgrzytem podobnym do pocierania ściany papierem ściernym. Próba przełknięcia śliny zakończyła się totalnym fiaskiem. Ciemnobordowe plamy powoli wypierały dotychczasową czerń pod powiekami. Płuca zapiekły, klatka piersiowa uniosła się, by zaraz wrócić do poprzedniej pozycji i tam zastygnąć na dłuższą chwilę. Do pisku dołączyło głuche dudnienie dochodzące z wnętrza czaszki. Krew w żyłach zawrzała, rozpoczynając szaleńczą gonitwę po całym ciele, usta otworzyły się aby zaczerpnąć pierwszy rozpaczliwy haust powietrza i następny. I kolejny. Rozchylone szeroko wargi łapały zbawczy tlen, na podobieństwo wyciągniętej na brzeg jeziora ryby: pospiesznie, w panice. Z każdym oddechem powracała świadomość, leniwe wciąż myśli rozpędzały się, aby w końcu zmusić wariujące ciało do otworzenia oczu. Ciemnoczerwony mrok zmienił się w kłujący blask, pod powiekami wezbrały łzy. Parę mrugnięć i dwie gorące strużki potoczyły się po bladej twarzy sierżant, łaskocząc skórę od kącika oka aż po linię włosów przy uchu. Obraz z początku rozmyty nabrał ostrości, nadając otoczeniu wyraźniejszych kształtów. Jasne, podłużne plamy czystego blasku zmieniły się w tuby jarzeniówek wiszących wysoko ponad rudą głową. Pulsowały w rytm nadawany przez bijące szybko serce, zakończenia nerwów raz paliły ogniem, żeby po chwili zlać całe ciało zimnym potem i zatrząść nim za pomocą drgawek. Wpierw dziewczynie nie szło ogarnąć czy leży, stoi, a może unosi w białej próżni pośrodku upierdliwego pisku. Czuła jak jej kończyny się drżą, palce działają wbrew jej woli, mięśnie twarzy tak samo. Zamknęła oczy, złapała oddech na uspokojenie i jeszcze raz uchyliła powieki. Tym razem jarzeniówki już nie tańczyły - zaczęły stroboskopowo pulsować. Wrócił również ból, ciężki do zogniskowania, miała wrażenie że całe ciało ją boli, a najbardziej głowa. Po prawej stronie zauważyła inny ruch: powolny, miarowy. Przeniosła tam sam wzrok i tak się zawiesiła, spoglądając tępo w ciurkającą powoli… kroplówkę?
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4vEYFrwUIwQ[/MEDIA]
Wraz z bólem wracało do niej czucie. Mrowienie w ciele, które przypominało sobie o tym, że żyje. Nic przyjemnego… a przynajmniej do momentu kiedy poczuła, że jej prawa dłoń jest znacznie cieplejsza niż lewa. Zmusiła się do wysiłku by spojrzeć w dół.
Siedział przy niej, na dostawionym krześle, przodem do łóżka. Trzymał jej dłoń w obydwu swoich. Przyglądał się jej, albo był zamyślony. Z profilu wyglądał na zasmuconego albo przejętego. Spojrzał gdzieś w górę i westchnął. Kiedy zogniskowała na nim wzrok, miała wrażenie nie, że widzi jego zaczerwienione oczy.
Być może wszystko ją bolało i być może miała rozbite myśli, ale zbyt wiele razy widziała takie oczy we własnym lustrzanym odbiciu, by ich nie rozpoznać. Ronił łzy.

Nad nią.

Przez skołowanie przebiło się do Sarah niezrozumienie. Czyżby umarła, a nad łóżkiem zebrał się jednoosobowy kondukt żałobny? O jedną osobę więcej, niż się spodziewała. Rozchyliła usta chcąc powiedzieć, że wszystko dobrze, nic się nie dzieje. Z pamięci powoli powracały wspomnienia sprzed zaśnięcia: korowód lekarzy tłumaczących dokładnie przebieg operacji, stół na którym została położona gdy profesjonalnie uśmiechnięta pielęgniarka podłączała wenflony i elektrody ciągle do niej mówiąc. Pamiętała lampę wysoko ponad głową i wianuszek zamaskowanych głów w lekarskich kitlach pomiędzy sobą a światłem. Maskę przyłożoną do twarzy, czyjś głos odliczający do dziesięciu, choć przy sześciu straciła przytomność.
Był też inny głos: kobiecy, trochę zachrypnięty i cichy, ale mający w sobie kojące ciepło. Wraz z nim przyszło widmo dotyku na głowie, tak delikatnego jakby wcale nie istniał, czyniony zasuszoną dłonią podpiętą pod nieśmiertelne kroplówki podobne do tych stojących teraz przy łóżku Kane. Szelest kartek papieru i kolorowe obrazki nadrukowane przy czytanym tekście.

- Szukam ludzi - odpowiedział Mały Książę. - Co znaczy "oswojony"?
- Ludzie mają strzelby i polują - powiedział lis. - To bardzo kłopotliwe. Hodują także kury, i to jest interesujące. Poszukujesz kur?
- Nie - odrzekł Mały Książę. - Szukam przyjaciół. Co znaczy "oswoić"?
- Jest to pojęcie zupełnie zapomniane - powiedział lis. - "Oswoić" znaczy "stworzyć więzy".
- Stworzyć więzy?
- Oczywiście - powiedział lis. - Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie.
- Zaczynam rozumieć - powiedział Mały Książę. - Jest jedna róża... zdaje mi się, że ona mnie oswoiła…
- To możliwe - odrzekł lis. - Na Ziemi zdarzają się różne rzeczy…
- Och, to nie zdarzyło się na Ziemi - powiedział Mały Książę.
Lis zaciekawił się:
- Na innej planecie?
- Tak.
- A czy na tej planecie są myśliwi?
- Nie.
- To wspaniałe! A kury?
- Nie.
- Nie ma rzeczy doskonałych - westchnął lis i zaraz powrócił do swej myśli: - Życie jest jednostajne. Ja poluję na kury, ludzie polują na mnie. Wszystkie kury są do siebie podobne i wszyscy ludzie są do siebie podobni. To mnie trochę nudzi. Lecz jeślibyś mnie oswoił, moje życie nabrałoby blasku. Z daleka będę rozpoznawał twoje kroki - tak różne od innych. Na dźwięk cudzych kroków chowam się pod ziemię. Twoje kroki wywabią mnie z jamy jak dźwięki muzyki. Spójrz! Widzisz tam łany zboża? Nie jem chleba. Dla mnie zboże jest nieużyteczne. Łany zboża nic mi nie mówią. To smutne! Lecz ty masz złociste włosy. Jeśli mnie oswoisz, to będzie cudownie. Zboże, które jest złociste, będzie mi przypominało ciebie. I będę kochać szum wiatru w zbożu…
Lis zamilkł i długo przypatrywał się Małemu Księciu.
- Proszę cię... oswój mnie - powiedział.


 
__________________
Po makale

Ostatnio edytowane przez Makao : 01-03-2021 o 18:57.
Makao jest offline  
Stary 01-03-2021, 18:56   #34
 
Makao's Avatar
 
Reputacja: 1 Makao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputację
Widmo niewielkiej książeczki podpiętej pod wysuwany pulpit łóżka zniknęło, rozpłynęła się leżąca na nim zjawa. Wróciło sterylnie białe pomieszczenie i jeden żałobnik wciąż trzymający dłoń dziewczyny… jego oczy których widok wywoływał nowy ból, tym razem w pękającym sercu. Zacisnęła mocniej jego dłoń.
- J… ak...e - wyszeptała, bo na więcej nie pozwoliło opuchnięte gardło. Patrzyła na niego nieprzerwanie. Znowu nie miała niczego poza bandażami aby obetrzeć mu twarz, z tym że teraz nie dawała jeszcze rady podnieść ramienia z materaca.

- Sarah. - powiedział to na wydechu. Jakby westchnienie. Zaraz zbystrzał, uśmiechnął się, przetarł twarz. Drugą dłonią dalej ją trzymał. - Jak się czujesz?

Spróbowała się uśmiechnąć, mięśnie twarzy posłuchały po paru próbach.
-N...ie mam… znowu - zmarszczyła czoło, skupiając się żeby dokończyć myśl, ale ta uleciała. Zastąpiła ją druga.
- Pić…

Sięgnął do pobliskiego stolika po szklankę z wodą, wstał. Pomógł jej się napić. Była na tyle słaba, że praktycznie nie mogła się ruszać. Z tyłu głowy czuła ciepło jego dłoni, kiedy pomógł jej się utrzymać. I kojący strumień letniej cieczy, zmieniający jej gardło nie do poznaki. Wreszcie, skończyła. Odstawił. Kucnął przy niej, opierając się łokciami o łóżko, brodę kładąc na dłoniach. Wpatrywał się w nią.

Dlaczego tu siedział? Musiał mieć masę obowiązków, ważniejszych rzeczy niż pilnowanie pacjenta po operacji. Od tego były pielęgniarki, lekarze… i te oczy. Kane przełknęła ślinę, co tym razem nie wywołało pieczenia w gardle. Przeklinała w duchu osłabienie, gdyby wstała on przestałby się martwić, a tak czuła się jak własna matka. Zgrzytnęła zębami. Nie powinien się zamartwiać, nie o nią.
- Ciąg… ciągle jestem sobą, prawda? - powiedziała cicho, czołgając dłoń po prześcieradle w kierunku podoficera. Zaciskała palce na prześcieradle i przesuwała ramię centymetr po centymetrze, póki opuszki nie dotknęły łokcia w mundurze. Zajęło ją to na tyle, że przerwała rozmowę, póki cel nie został osiągnięty.
- Chustka - dodała przepraszającym tonem -Nie… mam, znowu. Nie ma...rtw się. Jest ok.

Uśmiechnął się tylko blado i przesunął tak, aby mieć twarz na wysokości jej dłoni. Znów ją delikatnie uchwycił… i sobie do tej twarzy przyłożył. Zamknął oczy. Miała wrażenie, że albo chłonie, albo powstrzymuje emocje. A może jedno i drugie?

- Miałaś… trudną operację. Martwiłem się.

-Jest ok… już ok - odpowiedziała szybko. Już było w porządku, nie trzeba się przejmować… i to nią. Istniało milion osób bardziej wartych czyjejkolwiek troski. Choćby McKinley.
-Czy mógłbyś… - zaczęła, wpadając na pomysł. Zamroczony lekami umysł momentalnie go zaakceptował, rozpoczynając realizację.
- Bliżej… - ściszyła głos do szeptu, przymykając oczy bo światło raziło -Podejdź… nie gryzę. Chcę ci… coś powiedzieć.

Patrzył na nią. Wydawało się, że chłonął każde słowo i każdy gest. Z pewnym ociąganiem wstał… ale nie puścił dłoni, wciąż ją trzymał jedną ze swoich. Zbliżył się, nachylił.

Spod wpół przymkniętych powiek obserwowała ten ruch, w głowie przekładając dzielącą ich odległość na realne wartości i czekała, póki nie znalazł się w zasięgu. Wtedy poruszyła się, zapierając łokciami o materac i z głuchym stęknięciem wychyliła głowę do przodu. Nie wyszło idealnie, wpierw zderzyła się nosem z jego policzkiem co wywołało konsternację i prawie zaklęła, ale nie poddała się. Przekrzywiła szyję, korygując koordynaty i trafiając do celu. Drżące, przesuszone medykamentami usta odnalazły te drugie, przywierając do nich na długi moment.

Utrzymał pozycję, cierpliwie i jak skała, nawet pomimo tego zderzenia. Czekał, w środku drżąc jak galareta i starając się nie dać po sobie poznać. Kiedy go pocałowała, nie uciekał, nie umykał, nie puścił. Złapał jej górną wargę swoimi. Wolną ręką pomógł jej utrzymać się w tej pozycji. Poczuła, jak druga zaciska się na jej dłoni.

Miał miękkie usta, ciepłe i przyjemnie kradł czas, odganiając ćmiący w ciele Kane ból. Zrobiło się cicho, stres uleciał gdzieś w bok. Żałowała, że do pełnej sprawności tyle brakowało, ale i tak było… dobrze. Odchyliła głowę do tyłu.
-Nie… nie rzygałam - powiedziała z dumą - Teraz mogę… jest ok. Cieszę się, że tu… nie martw się, nie trzeba. Jest dobrze. Już jest dobrze - dokończyła, znów zbliżając usta to jego ust. Teraz to ona skubnęła go za dolną wargę, zaczepnie drażniąc ją językiem.

Nic nie odpowiedział. Nie trzeba było. Panna Kane właśnie demonstrowała, że wszystko było na najlepszej drodze do pełnej sprawności. Tym bardziej, że w reakcji na jej język ułożył twarz nieco inaczej i zmienił pocałunek - na ten głęboki. Pozwolił sobie wypuścić swój język i zatańczyć nim wokół jej. Powoli, bez pośpiechu. Nie lekko, a intensywnie. Metodycznie. Z namiętnością.

Jeśli w sali były kamery to mogli oboje mieć potem pogadankę, albo narazić się na znaczące spojrzenia personelu. Tylko jakoś sierżant nie umiała się tym przejąć, nie w tej chwili. Nie gdy realizowali coś, o czym myślała gdzieś podskórnie odkąd pierwszy raz oficer prowadził ją półprzytomną korytarzem. Trzymanie karku w pionie męczyło niestety, zaczęła się wycofywać z powrotem na poduszkę, znalazła jednak siłę aby podnieść ramię i chwycić bluzę od munduru na wysokości mostka. Kładąc się ciągnęła ceo za sobą.

Dał się pociągnąć, kontynuując ten obłędny taniec. Nie za szybki, nie za wolny. Nie za słaby, nie za mocny. Idealny. Tak bardzo idealny, że zdawał się być jakąś symulacją, kłamstwem, iluzją. Ale nie. Był jak najbardziej realny. Wreszcie jednak musiał się skończyć. Obydwoje musieli wszak kiedyś wrócić do głębszego oddychania aby się nie podusić. Odchylił się odrobinę, obejrzał sobie jej twarz, oczy, usta.

- Wiedziałem, że to zrobisz. - mruknął.

Kane uśmiechnęła się blado, ale był to ciepły, czuły uśmiech. Senny jak u lunatyka który wie że śni, ale nie ma ochoty się budzić.
- Skąd ta pewność? - spytała rozbawiona, wyciągając szyję aby potrzeć nosem jego nos nim nie opadła z powrotem na poduszkę - A tak… oficer, nie? Za coś go dostałeś, pewnie przewidywalność… przewidywanie sytuacji - przymknęła jedno oko, drugim wciąż na niego patrzyła - Aż tak… kiepsko się kryję?

Drobny gest - potarcie nosem. Ale sprawił, że spojrzał na nią jakoś tak inaczej. Głębiej. Może nawet z podziwem. Odniosła wrażenie, że taką drobną rzeczą osiągnęła nawet coś więcej niż głębokim pocałunkiem. Uśmiechnął się półgębkiem i mruknął.

- Męska intuicja.

- A sernik i kawa wcale nie były zamierzonym posunięciem taktycznym - zaśmiała się cicho, opuszczając dłoń. Zamiast tego zacisnęła zęby i powoli przesunęła ciało w bok, zaczynając od nóg, a kończąc na torsie. Spinała się przy tym, sznurując usta żeby nie wydarł się z nich żaden syk bólu. Odetchnęła z ulgą gdy manewr się zakończył.
- Chodź… jest mi nieswojo kiedy to ty nade mną wisisz. Zaburza mi to perspektywę - zażartowała, klepiąc materac zapraszająco - Dlaczego, swoją drogą, sam mnie nie pocałowałeś? Bałeś się, że cię obezwładnię odruchowo i wyrecytuję z pamięci listę praw obywatelskich?

Bez słowa, za to z ostrożnością władował się na pryczę, leżąc bokiem i nieco wystając. Nie do końca wygodne, ale chyba nie miał nic przeciwko temu. Nie tutaj, nie teraz, nie z Nią. Już miał zamiar coś odpowiedzieć, kiedy Kane zaczęła się do niego kleić.

- Poczekaj. Podnieś się trochę… - kiedy to zrobiła, wsunął pod nią ramię, a drugim objął ją od góry i wtulił w siebie. Bolało, ale nie na długo. Efekt ciepła i objęć Tej Osoby działał jak anestetyk.

Był nieco wyżej od niej, niwelując różnicę wzrostu. Szorstki, jednodniowy zarost trochę drażnił ją w okolicach czoła, brwi i nasady nosa. Milczał. Najwyraźniej nie miał zamiaru wpaść na tą minę.

Ona też zamilkła, dając się porwać i zatrzymać urokowi chwili. Świat wojny i obowiązków zdawał się znajdować po drugiej stronie drzwi. Oni utknęli w czasie poza czasem, wewnątrz białego pokoju z łóżkiem, kroplówką i ekranami monitorowania tętna, czy saturacji krwi. Prawie dało się zapomnieć, że lada moment trzeba będzie wstać i zacząć żyć. Sierżant próbowała sobie przypomnieć kiedy ostatni raz znalazła się w podobnej sytuacji, mogąc bez skrępowania złożyć głowę na czyjejś piersi i mieć wywalone czy ktoś zaraz wejdzie z awanturą i pięściami.
- Dlaczego nie masz dziewczyny? - spytała nagle.

- Miałem narzeczoną. - westchnął ciężko - Zostawiła mnie, jeszcze zanim oficerkę skończyłem. Nie chciała na mnie czekać. A potem… nic, na czym bym się nie przejechał.

Powiedział to spokojnym tonem, ale gdzieś tam pobrzmiewała w nim gorycz.

Kane westchnęła cicho, mocniej przyciskając się do unoszącej miarowo piersi oficera.
- Głupia jakaś - burknęła - Przecież to nie więzienie… no głupia. Jeśli to jedyny powód… przykro mi. Ja na jej miejscu bym poczekała, nie miała przecież pana pułkownika nad karkiem, więc… nie rozumiem. Ale ojciec zawsze powtarza że nie grzeszę inteligencją. Przepraszam, pewnie nie powinnam. To leki, nie wiem co plotę. Oprócz tego że głupia była.- skończyła mu burczeć w guziki munduru.

- Twój ojciec dużo rzeczy gada. - skomentował dobitnie drugą połowę jej wypowiedzi i nie ciągnął dalej tematu. Do pierwszej zbierał się chwilę.

- Myślę, że odpowiedź jest bardzo prosta. Nie kochała mnie. Znalazła sobie innego, kto był w stanie zapewnić jej natychmiastową gratyfikację. Co kto lubi. Głupi to byłem ja, bo żyłem złudzeniami.

-Miałam kiedyś chłopaka, całkiem długo. Chyba przez miesiąc zanim ojciec się nie dowiedział - powiedziała do lśniących guzików i albo jej się wydawało, albo mrugnęły do niej. Sama zamrugała - Potem już nie miałam chłopaka. Dostał przeniesienie daleko od Newport. I nigdy więcej nie odebrał ode mnie telefonu, a ja dostałam wykład na temat… rozpraszania w najważniejszym roku szkoły i jakie nieodpowiedzialne to zachowanie z mojej strony. Przecież powinno mi zależeć na wynikach, mam przestać myśleć cipą i inne takie najlepsze, domowe hity. Mam ich niekończącą się playlistę - zaśmiała się wbrew smutkowi, który ją ogarnął. Przekrzywiła głowę żeby spojrzeć na Jake’a - Jak mówiłam, głupia była.

- Szkoła? To było lata wstecz. Ja się twojego ojca nie boję. Chciałby mi załatwić przeniesienie? Dobra. Sam bym wtedy zrezygnował ze służby. Hmph. Zresztą, nie mówmy o tym. Ja tu jestem. I mam zamiar być. To najważniejsze.

- Dlaczego? - musiała spytać. Potrząsnęła głową, bo chyba źle odbierała bodźce dźwiękowe.

- Ale co dlaczego? Dlaczego tu jestem?

Pokiwała ostrożnie głową. Było i tak łatwiej niż wydobyć z siebie głos który nie wyjdzie piskliwie. To się zwykle nie zdarzało, prędzej by uwierzyła że ją zamkną w karcerze w najgłębszej piwnicy, niż że trafi tu, gdzie była. I z kim była.

- Dla ciebie. - wydobył z siebie po chwili, po czym przytulił ją mocniej.

Oddała uścisk odruchowo, wpijając palce w jego ubranie. Uspokajający oddech później zwolniła chwyt.
- Nie warto - powiedziała głucho - Wiesz o tym… poszło o zakład? Pan Ishida ci… - zamilkła, przypominając sobie jego oczy zaraz po przebudzeniu i krew odeszła jej z twarzy. Sapnęła głucho.
-Szukasz może dziewczyny? Nie… będzie to dobry materiał, ale… postara się - wbiła wzrok w ścianę.

Spojrzał na nią z kpiącym uśmieszkiem.

- Ty też dużo gadasz takich pierdół. To rodzinne? Najwyraźniej. - zachichotał - Do tanga trzeba dwojga, mały rudzielcze. Ja tu już jestem. I już.

- Nie rozumiem czemu tak łatwo chcesz rezygnować z kariery...i to dla kogo. Będziesz miał kłopoty, powinieneś się trzymać z daleka - ruda zgrzytnęła zębami, czując jak żółć podchodzi jej do gardła. Przerabiała ten schemat, przecież próbowała. Kończyło się zawsze tak samo: skup uwagę na obowiązkach, nie bzdurnych emocjach. Przełknęła gorycz.
- Nie chcę żebyś to robił. Trzymał daleko, wolę aktualny dystans. Naprawdę. Mam dość tej wiecznej wojenki rodzinnej. Podsycania gniewu, całej karuzeli nad którą nie panuję. Wyrzutów, pretensji… czucia jak ekskrement. Wrzucanie w to kogoś na kim mi zależy to straszne skurwysyństwo - przyznała cicho, wracając wzrokiem do jego oczu - Normalność… może jeśli w końcu stanę na wysokości zadania i się wykaże, pułkownik odpuści. Choć trochę, w jednym aspekcie. Jak on odpuści, brat zrobi tak samo. Obejdzie się bez kolejnych tragedii i… też tu jestem.- spaliła buraka.

- Sarah. Rozejrzyj się. Wszystko się zmieniło. Trwa wojna, zostałaś wybrana do pilotowania jednego z jedynych bojowych mechów na Amerigo, trzymasz w sobie kawałek LosTechu i jeszcze w dodatku kradniesz serce temu oto przystojnemu oficerkowi. Przeszłość się sypie jak domek z kart. Teraźniejszość praktycznie nie istnieje, została nam wszystkim odebrana. Patrz w przyszłość, i złap ją własnymi rękoma. Silnymi rękoma, bo masz w sobie siłę. I obiecuję, że nie będziesz w tym sama. I my też nie będziemy w tym sami. Jesteś częścią naszego wilczego stada, czerp z nas siłę.

Dziewczyna jęknęła z rezygnacją, zasłaniając oczy dłonią, bo nagły wybuch jarzeniówek praktycznie ją oślepił.
- Uwierz mi, dla niego nic się nie zmieniło - powiedziała, jednak Jake skutecznie wytrącał jej argumenty z dłoni. Albo obdzierał z kolejnych warstw gruzu, a to co znajdowało się w środku chciał otoczyć opieką.
- Ranny ptak - szepnęła, wtulając twarz w bluzę munduru. Po omacku znalazła dłoń oficera i głaskała ją po palcach i wnętrzu.
- Mam… miałam bratanicę, Annie. M...iała pięć lat, bardzo lubiła bajki. Jedna była jej najukochańsza. Nie pamiętam słowo w słowo… znam sens. Wyobraź sobie dwa ptaki, oba ze złamanymi skrzydłami. Pewnego wiosennego ranka zostały ranione przez myśliwych. Oba uciekają i ukrywają się wśród krzaków, aby tam nauczyć się leczyć swoje rany, które powoli zaczynają się goić. Jeden ptak postanawia, że nie pozwoli, aby to nieszczęście zrujnowało mu życie, i mobilizując całą siłę woli, od nowa uczy się latać. Nie jest to łatwe, ptak musi ćwiczy i ćwiczyć, i zdarza się, że nie ma już siły i nadziei, ale w końcu pozytywne nastawienie i ciężka praca przynoszą efekt i ptak wznosi się wysoko nad ziemią, wyżej niż kiedykolwiek wcześniej. Ten lot daje ptakowi wyjątkową radość, ponieważ już wie, co to znaczy nie móc latać. Tymczasem drugi ptak, zbyt przerażony, aby spróbować wznieść się powietrze, kryje się w krzakach, w mroku, tam gdzie jest ciemno i gdzie może do woli litować się nad sobą. Nie może przezwyciężyć żalu i zostawić przeszłości za sobą, więc pozwala, aby złamane skrzydło zdominowało jego życie, więcej, aby je zniszczyło i pozbawiło go rzeczy najcenniejszej ze wszystkich - zrobiła przerwę na oddech, unosząc głowę i podciągając do góry. Blada twarz znalazła się tuż przed tą niedogoloną.
- Wolności - dokończyła patrząc mu w oczy.

Uśmiechnął się, słysząc tą bajkę. Ale po chwili uśmiech ten przerodził się w pewne zamyślenie.

- Myślę, że wolność polega na tym, że możesz i powinnaś móc sobie wybrać, jakie ciężary, jaką odpowiedzialność i jakie brzemię chcesz dźwigać. Rodzina, służba, praca, mąż, dzieci, żona. Hmm. Kariera. Albo coś bardziej szalonego. Odkrywanie, ascetyzm, religia. Każda z nich to opcja. Każda coś daje… i zabiera. Choćby czas.

Odchylił się nieco by mógł sobie ją obejrzeć.

- Ale bajka ładna. Uwierz w nią. Uwierz w siebie, Sarah. Ja już wierzę. Reszta też. Zostałaś tylko ty.

- Odwaga, poświęcenie, determinacja, oddanie, wytrzymałość, serce, talent, śmiałość… z tego składa się dobry glina, nie z cukru. - nabrała powietrza i wypuściła je powoli nosem, sapiąc prosto w Jake’a - Metoda małych kroków, ok? Na razie postaram się uwierzyć, że mogę się… podobać komuś z oficerki i ten ktoś we mnie wierzy. Myślę, że za dwa serniki i trzy kawy wykonam ten krok - wychyliła się jeszcze odrobinę, opierając czoło o jego czoło. - Dzięki Jake. Robisz mi Sajgon w głowie, ale nie przestawaj. Ani nie proś abym po raz kolejny przyznała, że jesteś przystojny. I skromny - trąciła go nosem.

- Tak trzymać, mały rudzielcze. I po to tu jestem. Nawet nie wiesz, co cię z mojej strony czeka... - mruknął, i odpowiedział na jej nos swoim.

- Panie. co pan. - trzeci głos - Z butami się na łóżko szpitalne pakuje. To niehigieniczne. Jeszcze pan pacjentkę syfem zarazi.

Nad wyrem stanęła pielęgniarka. Doświadczona, sądząc po wymowie i wieku. Wzięła się pod boki.

- Złazi mi pan z pryczy, ale już!

Spojrzał na nią. Jej nie znoszącą sprzeciwu twarz. Westchnął ciężko i z ociąganiem zszedł.

- Młodzi to by się tera wszędzie pokładali. Dziś lazaret, jutro na brudnym stole w mesie, pojutrze na schodach do piwnicy, a jeszcze potem się do sufitu przylepią. Wynocha mi stąd.

- Spokojnie siostro…

- Ja ci dam spokojnie, młokosie ty. Bałamucicielu ty jeden tyyy. Panience leki trzeba podać, opatrunki zmienić, obadać szwy pooperacyjne, a ty ją zaraz do wysiłku zmuszasz.

- Nie to, żeby nie miała dostać stymulantów i iść na szkolenia, bo wojna nie wybiera, a pan Ishida może i stary, ale cierpliwości się nie nauczył. - odpowiedział z przekąsem.

- Ty mnie tu nie czaruj! Stymulanty dopiero za godzinę. Wyjazd. I żebyście mi, jedno z drugim, nie tytłali sterylnych miejsc znowu.

Spojrzał na Sarah. Wzruszył ramionami i mrugnął okiem.

- Moja klitka na 4 poziomie nie jest sterylna - Kane podrzuciła nieśmiało, przybierając minę grzecznej pacjentki i posłała pigule uspokajający uśmiech. Szybko skoczyła oczami do Jake’a - Wieczorem, po kolacji. Dwa serniki i trzy kawy do zaliczenia. Ewentualnie szarlotka albo… nie, szarlotka też spoko. Od biedy herbata i… ekhm - zmieniła minę na smutną - Zapomniałam coś panu powiedzieć, podporuczniku, mógłby się pan nachylić? Słaba jestem, coraz ciężej się mówi…

Pod-por wymownie spojrzał na pigułę. Ta fuknęła, machnęła ręką, zakręciła się i poszła. A Jake pochylił się nad dziewczyną i nie było wielkim zaskoczeniem, gdy pocałowała go żarliwie. Potem opadła na poduszki dysząc ciężko, lecz nie wyglądała na zmartwioną, wręcz przeciwnie.

Oddał pocałunek równie gorąco. Spojrzał na nią z czułością, przejechał wierzchem dłoni po jej policzku i skroni. Nie musiał nic mówić. Ten gest mówił wystarczająco wiele. “Będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze.”

- Do zobaczenia wkrótce, Jake - dziewczyna odpowiedziała miękko, a przez bladą twarz przemknął senny grymas dobrego, ciepłego snu na jawie. Wydawała się spokojna, pierwszy raz od pojawienia we wnętrzu góry. Pierwszy raz od bardzo dawna. Przymknęła oczy, zalegając na łóżku praktycznie nieruchomo, jednak gdy McKinley odwrócił się aby odejść, leżąca pozornie nieruchomo na prześcieradle dłoń ożyła. Przecięła powietrze i z charakterystycznym trzaskiem wylądowała na tyle spodni poniżej paska.

Nie podskoczył i nie spiął się, ale z udawanym zdziwieniem i miną na wzór “no no…” spojrzał za siebie. Tylko odchodząc, rozmasowywał sobie piekący mięsień, myśląc sobie “ale ma kopa w tej dłoni.” Sarah obserwowała jak wychodzi, zadowolona, że wreszcie się przełamała robiąc dokładnie to, na co miała ochotę… chyba odkąd zobaczyła ten zgrabny tyłek w swojej kwaterze.
Dźwięk syreny oznaczającej koniec treningu na ten dzień był dla Kane równie piękny co gra anielskich harf. Kolejna doba dzielona między pole ćwiczebne, sale wykładowe, krótkie posiłki i jeszcze krótszy sen dawałyby w kość i bez wcześniejszych kontuzji, a tak wychodząc z mecha ciężko szło opanować drżenie kolan i dwojący się przed oczami obraz. Na szczęście do rana mieli spokój, zanim pan Ishida nie przywita ich w hangarze oszczędnym kiwnięciem głową a potem nie zagoni na nowo do nowych ćwiczeń… ale to jutro. Teraz trzymając się ściany i przystając co kilkanaście kroków sierżant mogła czuć może nie zadowolenie, bo to rzadko odczuwała, ale robiło się mniej ponuro. Co prawda jeszcze nie do końca rozumiała całokształt możliwości wszczepionego chipa, łapiąc się na tym, że jej ręce czasem łapią za drążki sterownicze szybciej niż pomyśli o wykonaniu zwrotu, ale… od tragedii było daleko.

Wreszcie dochodząc pod drzwi kantyny uśmiechnęła się blado, a sam zapach jedzenia przyprawił żołądek o głośne burczenie. Sięgnęła do klamki i nagle z konsternacją zauważyła, że jej dłoń już ją otwiera. Dusząc zmęczone przekleństwo przekroczyła próg, rozglądając po pomieszczeniu. Większość stołów zostawała pusta, gdzieś w kątach siedziało paru znanych z widzenia osób w mundurach. Kiwnęła im głową, odstała swoje w kolejce z tacą, aby w końcu naładować na nią wszystko co tylko wpadło w ręce i zaciskając usta żeby nie zalać talerzy cieknącą śliną. Cofając się pod upatrzony wcześniej stolik nagle zatrzymała się, kątem oka dostrzegając wysoką, chudą postać w kombinezonie i okularach. Ciało zrobiło zwrot o dziewięćdziesiąt stopni, kierując w tamtą stronę.
- Hej - zaczęła cicho, czekając aż podniesie wzrok i ją zauważy. Wtedy dodała - To miejsce jest zarezerwowane, czy wolno się dosiąść?

Oczy za parą okularów o okrągłych szkłach podniosły się znad notesu. Przeżuwając kanapkę Julian bazgrał coś w notesie. Przyłapany na tym procederze próbował coś powiedzieć, ale ostatecznie po prostu zaprosił Sarę szerokim gestem do stołu. Przeżuł szybciej i przełknął. Przeczesał dłonią włosy, poprawił okulary. Nie wyglądał na bardzo zmęczonego, pomimo całego dnia nauki i treningów.

- Ależ zapraszam. Chętnie skorzystam z miłego towarzystwa. - rzekł z uśmiechem - Jak samopoczucie i zdrowie? - zapytał odrywając się od notesu.

Dziewczyna kiwnęła głową, stawiając tackę na blacie i przysiadła po drugiej stronie.
- Dzięki, bywało gorzej. Jest ok, jeszcze nie do końca przywykłam do tego implantu… ale pan Ishida mówi, że wszystko do wyćwiczenia - wykrzesała z siebie kubek optymizmu, chwytając za widelec. Zaatakowała wściekle kopiec tłuczonych ziemniaków, pochłaniając je bez gryzienia. Trwało to z półtorej minutę zanim nie zatrzymała sztućca w połowie drogi między talerzem a ustami. Odchrząknęła.
- Piszesz dziennik? - spytała, wskazując metalowymi ząbkami na zeszycik.

- Nie… nigdy nie miałem do tego głowy. Robię rozpiskę na wolną chwilę by pójść do warsztatu. - odwrócił do policjantki zeszyt, mówił z wydętym policzkiem pełnym przeżutej kanapki.

Kratkowana kartka była gęsto zapisana lekko koślawym pismem. Nazwy metali, oznaczenia, liczby, chyba nazwy jakiś procesów, sił oddziaływania, nierówne rysunki poglądowe jakiś elementów.

- W robocie to by mi takie kłopoty zrobili jakbym coś własnego na warsztacie majstrował… ale tutaj mamy wolny dostęp.

Sarah nachyliła się nad notatkami, żując kawałek kiełbaski której resztę trzymała nabitą na nóż z dala od papieru aby niczego nie pochlapać.
- Zmieniasz branżę na sapera? - zapytała, przekrzywiając głowę i patrząc na plany z różnej perspektywy - Spoko, tutaj nikt ci nie przypnie łatki szalonego naukowca ze starych filmów… o ile nie zaczniesz biegać korytarzami krzycząc “to żyje, to żyje!” - parsknęła krótko - Albo zakradać od tyłu i informować szeptem że dzieci nie powinny się bawić z martwymi rzeczami.

Bez słowa Julian obrócił stronę gdzie rysunkami naszkicował proces technologiczny. Na jeszcze następnej był gotowy zakrzywiony miecz.
- Do łatki szaleńca wystarczy że podchodzisz non stop do ludzi po cichu i odzywasz się stojąc tuż obok nich. Sprawdzone w praktyce.

- Prędzej psychola, takiego krindżowego - sierżant prychnęła, mrużąc oko, a potem wpakowała do ust resztę kiełbasy i zaczęła intensywnie żuć.

- Powiedz to cwaniakowi który zamówił do biura wykładzinę wytłumiającą. - prychnął Julian - A potem każdy musisz drzeć japę na pół openspace’a, by niektórzy mają słaby słuch albo niedosłyszą. W ogóle co znaczy krindż? Słaby jestem w nowomowie.

- Krindż to coś potwornie żenującego - powiedziała po przełknięciu, sięgając po kubek z sokiem. Przyssała się do niego, opróżniając od razu. Sapnęła i podjęła - Coś takiego, albo ktoś taki, że gdy go widzisz, albo jakieś jego… no krindżowe zachowanie, to robi ci się mocno nieswojo i najchętniej byś albo wyłączył TV, albo ewakuował się na któryś z księżyców jak najszybciej.

- Hmmm… w końcu wiem jak krócej powiedzieć czemu nie lubię oglądać telewizji. - pokiwał głową Julian, zabrał zeszyt i wrócił do kanapki.

Sarah na moment przerwała funkcję odkurzacza, zostawiając tacę z kolacją w spokoju.
- Nie oglądasz seriali i teleturniejów? Albo paradokumentów z grą aktorską tak sztywną, że kloc drewna przy tym powinien dostać Oscara? - uśmiechnęła się, a potem nagle westchnęła i wbiła wzrok w stół - Papka dla mas. Podobno. Też nie oglądałam telewizji, nie było za bardzo kiedy, zresztą… to akurat plus - wzruszyła ramionami, chwytając ponownie widelec - Mogę ci zadać krindżowe pytanie?

Słuchając o teleturniejach i serialach Jacksonowi poliki podjechały prawie pod oczy w idealnym grymasie zażenowania, ale na pytanie o pytanie uśmiechnął się po prostu uprzejmie.

- Jasne, pytaj śmiało.

Nastała chwila niezręcznej ciszy, rudzielec stukał sztućcem w tackę i zbierał się w sobie.
- Jesteś facetem, co nie? - padło pytanie i zaraz po nim nerwowy śmiech.
- Ostatni raz jak sprawdzałem to tak.
- Tak, jesteś. Racja… słuchaj, jako facet jest jakaś rzecz którą chciałbyś dostać? Albo...no na miarę naszych aktualnych możliwości.

Julian patrzył na Sarę i widać było że tryby w głowie próbowały wskoczyć na wyższy bieg ale miały z tym problemy.
- To jest miś na miarę naszych możliwości… - wyrwało mu się cicho mimochodem - Trudne pytanie. Na miarę naszych możliwości? Hmmm. Łomot na sali treningowej od ładnej pani policjantki.
Mówiąc to patrzył w oczy dziewczynie bez zażenowania, wesołkowatości… po prostu jakby odpowiedział na pytanie.

Oczy Kane zrobiły się większe niż przepisowo. Siorbnęła z kubka, znaczy próbowała. Niestety naczynie magicznie się nie napełniło.
- Razem z zakuwaniem w kajdanki? - spytała, ściągając usta żeby się nie roześmiać. Przyglądała się Julianowi z zaintrygowaniem - Słuchając nieśmiertelnego "masz prawo zachować milczenie, cokolwiek powiesz może zostać użyte przeciwko tobie. Masz prawo do jednego telefonu. Masz prawo do adwokata". Myślałam nad czymś bardziej… ok, kolekcja siniaków jest jak najbardziej namacalna. Nie masz jeszcze dość po wycisku od pana Ishidy?

- Po wycisku pana Ishidy to mnie dupa boli od siedzenia non stop w fotelu pilota. - stwierdził z powagą ale wesołe iskry skrzyły mu się w oczach - Chętnie się rozruszam… A co do kajdanek... może jak będziemy się ganiać po torze albo po hangarze. Będzie śmiechowo.

Sarah pokręciła głową, zapominając chyba że powinna być poważna. Oparła łokieć o blat i złożyła policzek na owiniętej bandażem pieści.
- To z pewnością - odpowiedziała pogodnie, szczerząc zęby. Do przedniej jedynki przykleił się jej zielony paproch wyglądający jak kawałek majeranku z kiełbasy. - Nie ma sprawy, chętnie przetyram ci skórę. Znaczy pokażę podstawy samoobrony i techniki obezwładniania. Nigdy nie wiadomo kiedy trzeba będzie kogoś rzucić na glebę. W sensie sprowadzić do parteru - poruszyła brwiami, pakując do ust nową porcję ziemniaczanej pulpy. Solidny oddech później kontynuowała, a czerwone policzki prawie wróciły do normalnej, bladej barwy.
- Tylko nie wiem czy nie wzbudzimy zbyt wielkiej sensacji - parsknęła w michę, spuszczając wzrok - U reszty...jacy oni są? Znasz ich lepiej i… - zacięła się, więc poruszyła ramionami, przegryzając nową kiełbasą.

Szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Juliana. Sięgnął po kolejną kanapkę. Nie spuszczał oczu z policjantki.
- Kij z sensacją. Niech się inni wstydzą. - zaśmiał się cicho przypominając sobie stary slogan.
Pogładził się po brodzie w zamyśleniu.
- Haw… profesor Heisenberg to poważny i stateczny człowiek. Był chirurgiem. Tylko... niestety jest mu ciężko, nie wiem czemu. Martwię się o niego. Had to syn elitarnej rodzinki. Prezesi, dyrektorzy, od niedawna też politycy. Nie będę udawał, jestem do takich uprzedzony dlatego poza zawodowymi kontaktami nie znam go. Jane to twarda kobieta, staraj się nie przejmować jej językiem. Cokolwiek się tyka to pracuje za dwóch. Jest preppersem więc nie dziw się jeżeli zobaczysz ją znoszącą skrzynki z żarciem i sprzętem do siebie albo do mecha. O Asagao nic ci nie mogę powiedzieć - poznałem ją parę godzin wcześniej niż ciebie.
Gdy mówił co jakiś czas brał kęs kanapki wypychając sobie policzek jak chomik. Żuł i przełykał między zdaniami.

Kiwanie głową sierżant przypominało bujanie figurki pieska z tylnej półki samochodu. Zapamiętywała, podgryzając kolację.
- Asagao wydaje się w porządku. Zaproponowała pomoc cywilom, zamiast… chcieć ich eksterminować - powiedziała zamyślona. Azjatka przypominała jej żołnierza z plakatu:konkretna, opanowana, kompetentna. Przeciwieństwo Kane.
- Moja kumpela z jednostki bujała się w Spencerze - zaśmiała się, żeby zaraz spoważnieć. Westchnęła - Lepiej żeby nie gadali, wystarczy że na odprawie narobiłam Jake'owi siary… znaczy podporucznikowi McKinley'owi - sprostowała szybko, skupiając spojrzenie na rozdziobanym posiłku i kryjąc twarzy za włosami - Łatwo ci mówić, by się nie przejmować… ale póki pani Doe nie zanosi do swojej jaskini zwłok, chyba jest jednak ok, co? - parsknęła - Miałeś rację, wtedy. Z nich wszystkich ty jesteś tym najmilszym. Dlatego chętnie ci pokażę jak skopać komuś dupę. Dzięki Julian, czuję się trochę mniej...nie na miejscu. Już nie stoję sama pod ścianą w kącie na imprezie, gdzie nie znam nikogo prywatnie... choć każdego widziałam w tv.

Po raz pierwszy to Julian spuścił lekko wzrok i nie wiadomo czy uśmiechnął się do Sary czy sam do siebie. Znów spojrzał jej w oczy. Szukał chwilę słów, w końcu zaśmiał się cicho.
- Nie ma słów bardziej rozświetlających serce męża nad słowa wdzięczności z ust pięknej damy. - przyłożył dłoń do piersi i skłonił uprzejmie głowę.

Policzki Sarah zapiekły, zaczęła strzelać oczami po okolicy, usilnie omijając mężczyznę przed sobą.
- Z tym pięknem bym polemizowała - burknęła speszona. Wreszcie uśmiechnęła się nieśmiało.
- Reszta ma sens, ale słowa uznania w pełni zasłużone. Kurde...jaja sobie ze mnie robisz. Ale to, ekhm - chrząknęła i pod wpływem impulsu wstała, udając że chwyta rąbek kiecki. Dygnęła trochę sztywno.
- Dziękuję, szlachetny panie. Niemniej kiedy znajdziemy się na ringu cofniesz te słowa… po kolacji - usiadła równie czerwona co jej włosy.

- Odrobina humoru jest potrzebna by nie wariować. "Proszę bardzo" jakoś słabo oddałoby jak bardzo mnie to cieszy.
Starał się nie okazać skrępowania i panować nad twarzą. Widok zakłopotanej Sary był równie ujmujący co jej wdzięczność.
- Aha… na pięści jestem cienki jak szczypior. Kolekcja siniaków będzie wręcz malownicza. Możemy potem sięgnąć po kije. Może zdołam się zrewanżować. - mrugnął do Sary.

Zaśmiała się w odpowiedzi, kręcąc przecząco i głową. Usiadła wygodniej, kładąc łokcie na blacie. Może i racja, przecież spinanie się całe życie nikomu nie wychodziło na dobre.
-Niekoniecznie, w samoobronie nie chodzi o siłę i masę, a refleks. Nie musisz wyglądać jak troll żeby się obronić. O zimną krew, wiedzę jak się zachować. To nie boks albo judo, nie ma...zasad, oprócz jednej: sprowadzić przeciwnika do parteru i go unieszkodliwić. Jesteś wysoki, masz długie ramiona, nogi tak samo, więc i spory zasięg. Odpowiednio wymierzony cios w wątrobę, albo grdykę. Wbicie kciuków w oczy, albo wyłamanie palców. Kopnięcie w lub pod kolano, wykręcenie ramienia. Lub zbicie go w łokciu. - mówiąc odzyskiwała pewność siebie. Wróciła też sztywna otoczka, gdy się wyprostowała - Jeśli trafisz, masz pewność, że przynajmniej przeciwnika zastosujesz, dając sobie szansę na reakcję: ucieczka, kontratak… to już wedle sytuacji i procedur. Nie chodzi o pobicie, chodzi o zakończenie potyczki zanim któraś ze stron zrobi coś, czego później będzie żałować. Być może - uśmiechnęła się półgębkiem.

Julian pokiwał głową słuchając uważnie i kończąc swoją ostatnią kanapkę. Podstawa samoobrony - przeżyć. Nie pokonać przeciwnika, a przeżyć.
- Aha. Najbardziej cenione atuty jeżeli chodzi o ludzi naszego formatu. - stwierdził Jackson wesoło, zaraz przy tym zbystrzał - Trzymanie dystansu jest zawsze na propsie. A co ze środkiem ciężkości? Czy jest jakiś sposób oprócz unikania i siedzenia nisko na nogach by nie wykorzystano go przeciw nam? Czy po prostu nie przejmować się drobiazgiem, przywalić gdzie boli i zwiewać?

- Teoretycznie nastawiamy się na zaskoczenie. Szybki, celny atak. Jak najszybsze unieszkodliwienie przeciwnika, nie długą potyczkę. Jest jednak wiele zmiennych i warunków, choćby nasza prywatna predyspozycja. I technika - Sarah wzruszyła ramionami i rzuciła okiem po sali. Chwilę gryzła wargę, a potem podniosła się, stając w przejściu obok stołu.
-Popularnym modelem jest ustawianie leworęcznego z prawą nogą z przodu, a praworęcznego z lewą nogą z przodu. Zwykle opiera się to na argumentacji silniejszej ręki, która ma zadać nokautujący cios, podczas gdy przednia ręka służy do ustawiania przeciwnika pod cios. Zatem ręka silniejsza i mająca zadać silniejszy cios jest ustawiana bardziej z tyłu. - założyła ręce za plecy, patrząc w dół na Juliana - Oczywiście istnieje jeszcze jeden aspekt, a mianowicie dominacji konkretnej półkuli mózgu i kreacji na troglodytę intelektualnego, lub artystę. Ja osobiście wybrałam formę oszukańczą, czyli dominującą ponoć mam lewą półkulę mózgu odpowiadającą za myślenie logiczne i praworęczność, ale udaję artystę i trzymam lewą rękę z tyłu. Osobowościowo może pojawić się dualizm poznawczy w samoświadomości, ale pozwala to ułożyć się od podstaw. Ważnym czynnikiem jest również wątroba. Każdy z nas ją ma, w różnym stanie, ale gdzieś się obija po flakach - klepnęła prawy bok trochę pod żebrami - Wątroba może być bliżej, lub dalej, ale zwykle jest po prawej stronie. Bywają przypadki zmiany pozycji wątroby, która może orbitować wokół kręgosłupa po kopnięciu. Trzeba brać na to poprawkę.

- Ale od początku. Jeżeli ktoś ci wmawiał abyś przenosił środek ciężkości na którąkolwiek stronę to błąd - opuściła ręce i stanęła w lekkim rozkroku, z prawą nogą wysuniętą do przodu - Utrzymanie środka ciężkości pomiędzy obiema nogami jest poprawne, a przenoszenie ciężaru na którąkolwiek z nóg jest odchyłem, który należy wyeliminować. Twoje ciosy mają iść ze skrętu ciała i bioder, a nie z przenoszenia ciężaru ciała na lewą nogę. Zrozum, że najczęściej jest tak iż przenosząc ciężar na lewą nogę to cios wychodzi często "pchany". Czyli mniej efektywny. - podniosła pięści i posłała cios w powietrze, a jej sylwetka zachwiała się lekko. Wróciła do pozycji wyjściowej i uderzyła jeszcze raz, tym razem prowadząc cios z biodra i do pchnięcia ramienia używając skrętu bioder. Pięść popłynęła szybciej, bez rozchwiania - Tak jak mówiłam środek ciężkości wciąż jest pośrodku. To że odpychasz się prawą nogą nie znaczy, że musisz przenosić ciężar na lewą. Musisz mieć stałą równą pozycję na nogach. Skręt i cios. Natomiast przy sierpach siła ciosu idzie z tej nogi z której ręki uderzam. Przy kopnięciach podobnie, skręt i biodro - tym razem posłała w powietrze nogę, wyprowadzając kopnięcie z lewego biodra nad głową pilota i wróciła do pozycji wyprostowanej z rękoma za plecami - Tak będziemy się uczyć. Naturalnie, że z czasem poznasz swoje ciało lepiej i zadając typową torpedę to dla zwiększenia efektu ciężar ciała będziesz przekładał na którąś nogę, ale to z czasem. Na chwilę obecną nauczysz się podstaw i masz się skupić na tym aby ciężar ciała był ZAWSZE 50/50

Kiedy Sarah wstała i zaczęła demonstrować postawę z ciosami Julianowi oczy zabłysły. Słuchał uważnie wpatrując się w policjantkę jak zaczarowany. Część rzeczy o których mówiła wiedział ale o dominacji półkul czy kwestii ułożenia wątroby nie słyszał. Gdy wyprowadziła z wprawą kopnięcie Jackson poczuł się naprawdę onieśmielony.
Przetarł okulary, wstał, pozbierał swoje rzeczy. Spojrzał w oczy dziewczynie.
-Chodźmy. Nie mogę się już doczekać tej kolekcji siniaków.

- Jutro rano dopiero będziesz przeklinał - wytrzymała jego wzrok, a przez powagę przebił się delikatny uśmiech. Pochyliła się, również zbierając swoje graty. - Siniaki to nic, zakwasy dopiero dają w kość, ale warto. Zresztą zobaczysz - pokiwała głową czując się... dobrze. Podejrzanie dobrze i lekko. Przyszło im żyć w takich czasach, że odrobina samoobrony przyda się każdemu z nich, a skoro już coś potrafiła wypadało rzucić tym dalej z nadzieją... może tym razem niczego nie spierdoli.

“Nie spierdol tego.”
Witało ją gdy otwierała opuchnięte, zasypane piachem zmęczenia oczy i gdy zwlekała sztywne ciało do łazienki żeby gorąca woda choć trochę złagodziła ból kontuzji.

“Nie spierdol tego.”
Słyszała w głowie przy każdym treningu. Gdy upadała i wstała żeby powtórzyć manewr. Kiedy wlepiała z uwagą wzrok w prowadzących wykłady taktyki.

”Nie spierdol tego.” - ta myśl towarzyszyła Kane przez cały czas. Nie odpuszczała, a wręcz zintensyfikowała się, gdy przyszło wezwanie.

“Nie spierdol tego.”
Mieliła w myślach, posyłając reszcie pilotów kiwnięcie głowy i szybki uśmiech. Grali teraz w jednej drużynie, jednym oddziale. Patrzyła każdemu w twarz, czując irracjonalną ulgę. Jak wtedy, gdy pakowali się w Newport do Krugerów. Znów nie była sama. Nie mogła sprawić cudu, ale zawsze pozostaje coś co j była w stanie zrobić.

“Nie spierdol tego.”
Obijało się w jej głowie kiedy pospiesznie pakowali się do mechów. Commando wyglądał tak dumnie, swoim stoickim spokojem wlewał spokój w serce Kane. Zdążyli się całkiem nieźle poznać, polubić. Mogła mu zaufać na ślepo.

“Nie spierdol tego.” - usłyszała tuż przy uchu.
Jake miał rację, Julian miał rację. Przecież nie należało patrzeć na całość problemów. Trzeba było zrobić pierwszy krok, potem następny i następny... I tak aż do osiągnięcia celu, przezwyciężenia przeciwności losu. Świat otwierał się Kane u stóp jak dojrzały, rozwinięty kwiat. Musiała tylko pracować i pracować, żeby na to wszystko zasłużyć.

Będąc już w kokpicie Sarah dojrzała na płycie biegnącego podporucznika McKinleya i nie mogła powstrzymać uśmiechu, ani zdradliwego rumieńca, żołądek poruszyło stado skrzydlatych pasożytów. Poczuła widmowy dotyk na dłoni, smak kawowego oddechu na końcu języka i ciepło ramion trzymających ją w bezpiecznej obręczy. Obserwowała jak szybko przebiera nogami, a głos w głowie nabrał tchu i wbił się jej prosto w środek mózgu.
“Jeden raz nie bądź wysrywem. Tego nie spierdol przede wszystkim.”
 
__________________
Po makale
Makao jest offline  
Stary 01-03-2021, 22:59   #35
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Oto nadeszła chwila prawdy. Pierwsza misja. “Dwumisja”, w zasadzie - zaraz po zamieceniu (oby…) tematu pod Middlebury, mieli zamiar czym prędzej lecieć tysiące kilometrów na południowy zachód, daleko poza Ziarna, poza Pogranicze, ku spiekocie Bariery. Bez chwili wytchnienia dla - być może - uszkodzonych maszyn. Byli tyglem na którym skupiła się pokuta narodu, który zdawał się - pomimo całej swej historii i czychających nań realnych niebezpieczeństw - zapomnąć o starym porzekadle.

Si vis pacem, para bellum.

Zapakowali się do mechów w prawie rekordowym czasie. Byli w tym akurat dobrzy. Procedury rozruchu, załadunku i startu. Gotowość do zrzutu. Wreszcie same zrzuty. To opanowali do perfekcji - głównie dzięki temu, że załoganci Leoparda, a w szczególności pilotka Asagao, nie byli “w ciemno bici”. Wystart i lot odbyły się tak, jak należało, choć to drugie było znacznie dłuższe. Mieli do pokonania setki kilometrów i to było odzwierciedlone w czasie przelotu, nawet jeśli Leopard grzał na pełnej mocy.

Jeszcze wiele razy podczas tej kampanii mieli odbyć tą rutynę. Ze swym Leopardem pozostać w symbiozie.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XjfNKCS4VAs[/MEDIA]

Każdy kwadrans oznaczał więcej śmierci i zniszczenia oraz kolejne metry odebrane Nowemu Vermontowi na rzecz Armii Czerwonej Wstęgi. Coraz bliżej Middlebury, które siłą rzeczy musiało być słabiej bronione aniżeli Newport z pełnym RCT, nawet jeśli nieprzyjaciel nie korzystał już z efektu zaskoczenia.

Mknęli jak strzała przez przestworza Ziaren, modląc się, aby te przeklęte DropShips piratów ich nie wykryły i nie zaczęły ścigać. Leopard pewnie zwiałby starym wzorcom z czasów Ery Wojen, ale nie miał szans w boju wobec ich przewagi liczebno-ogniowej (choć sam dysponował solidnym pancerzem i potężnym uzbrojeniem). I chyba wymodlili. Jakieś dziesięć minut od miejsca desantu - i rozpoczęcia pierwszego, krwawego boju w swej karierze - MechWarriors i pilotka AeroSpace podsłuchali rozmowę na wewnętrznym kanale Leoparda.

Przybył bowiem komunikat. Vergennes, wyspa portowa do której trafiło wielu ewakuowanych - w tym VIPowie oraz przyjaciele lub rodziny świeżo upieczonych MechWarriors - została właśnie zaatakowana. I to na pełnej kurwie przez pirackie DropShips & DropShuttles. Silny i podtrzymywany atak lotniczy oraz zrzut mas spieszonych piratów z pewnym wsparciem pojazdów bojowych. Vergennes nie miało szans. Tamtejszy “batalion” Ochotników był nieliczny i pozbawiony broni ciężkiej, a różne oddziały policji, ochrony czy niedobitki wojska równie źle wyekwipowane do walki z przytłaczającą siłą ogniową. Na pewno jednak staną do walki i spróbują kupić czas aby znów ewakuować VIPów.

Wywołało to gorącą dyskusję… w zasadzie to kłótnię, między członkami załogi Leoparda. Rodziny bądź przyjaciele niektórych z nich także zostały ewakuowane na Vergennes. Młodszych załogantów starali się usadzić McKinley i inżynier Steven Barnes, starszy, tęgi i krewki facet o powierzchowności niedźwiedzia. MłodziMłodzip chcieli lecieć na ratunek. Podporucznik ostrzegał, że Leopard już został wykryty i nie będzie efektu zaskoczenia - poza tym zostanie strącony przez takie wrażejskie siły. Barnes grał na innych skrzypcach - “samolubnie chcecie swoich ratować, a skazać na mord dziesiątki, może setki tysięcy innych - wstyd!”

Tak czy inaczej, ta rewelacja była psychologicznym ciosem, którego New Minutemen nie potrzebowali. Wcale. Ich rodziny, ich przyjaciele - ocalali z pogromu Newport - znów byli w śmiertelnym niebezpieczeństwie. A oni, mimo całej swej nowej potęgi, nie byli w stanie im w tej chwili pomóc. To mogło spowodować atak paniki u niejednego…

Pięć minut.

Skanery pracowały na pełnych obrotach, wzmacniane przez przekierowaną moc ze zwalniającego obroty silnika. Udało się namierzyć główną grupę nieprzyjaciół. I nie był to miły widok. Dane zostały wprost przekazane do komputerów maszyn Minutemanów i ich Leoparda.

Tam na asfalcie i na płaskich równinach wokół autostrady była cała, cholerna lanca pirackich BattleMechów. Wiódł nią “stary ale jary” MSK-6S Mackie - stutonowy mech w kl. szturmowej. Słabiej uzbrojony aniżeli późniejsze konstrukcje (“tylko” jeden PPC i jeden AC/10 w ramionach oraz para średnich laserów w pasie), ale był potężnie opancerzony. Rozkuwanie tego betonu to była praca na cały poranek. A wtórowały mu jeszcze trzy maszyny: HOR-1B Hector, starodawny mech kl. ciężkiej - również “słabo” uzbrojony względem późniejszych wymysłów, wyposażony w dwa duże lasery w ramionach oraz dwa wukaemy w… kolanach. Komputery podpowiadały: HOR-1B miały zasobniki naboi zlokalizowane przy kaemach, wewnątrz nóg. Trzecim mechem był kl. średniej SWD-1 Swordsman. Pełnoprawny wojownik, wyposażony w pięciotubową wyrzutnię rakiet dalekiego zasięgu i autodziało kl. 5 na barach, oraz parę naręcznych średnich laserów. Groźny przeciwnik w tej klasie. Ostatnim był lekki mech, bliźniaczo podobny do tego należącego do “Walkirii” - COM-1D Commando, starodawna wersja przejściowa z umiejscowioną w torsie sześcioprowadnicową wyrzutnią rakiet krótkiego zasięgu, oraz jeden naręczny duży laser. Pilotowani przez doświadczonych, regularnych MechWarriors. Jedynym, co mogło działać na korzyść Minutemen, był wiek tych typów maszyn - wszystkie oprócz Mackie bazowały na prymitywnych komponentach i chociażby ich pancerze były znacznie mniej efektywne aniżeli te będące dzisiejszym standardem (67% wzgl. standardu 100%, jeśli wierzyć komputerom).

Ale to nie było wszystko. Było też istne mrowie naziemnych maszyn bojowych. Czołgi, bewupy, kot-y, wsparcie, nawet ciągnione armaty polowe. Niektóre z tych wozów były poważnie uzbrojone. Ponadto byli też Workmeni, ich śmieszne poprzerabiane IndustrialMechy - ale wciąż groźne w rękach doświadczonych pilotów. Trzy egzemplarze. Jeden Buster HaulerMech w numeracji XV, dzierżący w jednej z łap duży laser. Drugim był JAW-66C Jabberwocky w wariancie wyburzeniowym, z dospawaną do barku długą lufą szybkostrzelnego automatycznego działka 20mm p.lot. z nabojami typu Flak (co demonstrował celnym, acz niezbyt skutecznym ogniem w chwilę potem). Trzecim był ktoś, na czyj widok Julian poczuł najpierw zdziwienie, potem falę gniewu. Crosscut w wersji ED-X1, wyposażonej w mały reaktor fuzyjny zamiast silnika spalinowego, z dorzuconym do łapy PPC. Wiedział, pamiętał. Umysł zarejestrował, i teraz mu o tym przypomniał. To ten skurwiel strzelił mu w plecy, kiedy Julian walczył za sterami swojego WI-DMa. Graffiti pokrywające maszynę najemnika było takie same.
Jak wszystkie workmechy Workmenów, te też miały dobudowane pojedyncze cekaemy.

Minuta.

Gęsta salwa rakiet z jednej z mobilnych wyrzutni wyprysnęła z wielu prowadnic, mknąc ku wykrytemu Leopardowi. Większość nie trafiła, część pognała za wypuszczonymi dipolami… ale część przeorała front i dach maszyny. LRMy były upierdliwe - potrafiły lecieć daleko i trzymać kurs, ale zwiększoną ilość paliwa oraz lepszy system namierzający okupowały mniejszą głowicą. Mimo to, parę płyt pancerza już było do wymiany. Zawtórował im jeden duży laser z drugiego wozu wsparcia, który przeorał lewą burtę Leoparda, prawie rozszczelniając jedne z wrót.

Trzydzieści sekund.

Jeden z mini-hangarów pod Leopardem otwiera się. Zaczepy puszczają. Ku ziemi spada skulony Spider, z wielką siłą i tumanem gleby wzbitej w górę waląc w klepisko. Sekundy potem prostuje się i wystrzeliwuje gdzieś w bok swoimi dyszami skokowymi. W samą porę - miejsce lądowania orane jest przez kolejne LRMy, a za mknącą “pchłą” fruną dziesiątki smugowych kul z kaemów. Zaawansowany komputer maszyny Highborna pomagał mu utrzymać przewagę. Przed tym skokiem był jakieś niecałe trzysta metrów od miejsca zrzutu reszty ekipy.

Zero sekund.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=tRVZAAYBWOc[/MEDIA]

Leopard przysiada. Na całym jego froncie brzęczą dziesiątki jak nie setki kul. Trzy lufy działek 20mm, jedenaście luf kaemów wsparcia, dwie lufy autodziałek kl. 2, raz po raz detonacja pary sroższych pocisków typu Flak. Cztery wrota otwierają się. Ze środka wychylają się cztery pozostałe maszyny tej lancy. Zeskakują. Commando biegnie na bok wzorem Spidera, ścigany przez kolejne pociski, które tym razem dopadają swój cel - Walkiria słyszy, widzi i dzięki neurohełmowi mecha “czuje” jak serie półcalowych naboi brzęczą po jej lewym boku, a przed kokpitem widzi deszcz złotych iskier z rykoszetujących i rozpodających się “pestek”. Rozpędza się, ścigana przez więcej serii.

Dobrze, rozpraszali ogień, nie wiedzieli w co celować.

Crab, Warhammer, Marauder. Łomot i małe trzęsienia ziemi, kiedy z wielką siłą skakały na ziemię. A ku nim już mknęły salwy z armat, rakiet, granatników i laserów. Wraże BattleMechy namierzały cele.

This is it, people. - jak to mawiali i mawiają nadal sekundę przed wielką bitwą.

Najszybszy był ten “julianowy” skurwiel za sterami Crosscuta. Jego ramię splunęło ledwo stabilnym, ale wciąż groźnym wyładowaniem, trzaskającym wokół małymi piorunami. ‘Pepec’ jebnął prosto w brzuch maszyny Manula, aż nim zatrzęsło. Gdyby nie neurohełm czerpiący stabilizację dla mecha z błędnika pilota, zwaliłby się na plecy. Przez sekundę po całej maszynie przeszły kaskady wyładowań, ekrany zaśnieżyły, zamrugały. Cholerne PPC. Dobrze nimi walić, gorzej od nich obrywać. O czym wrogowie Manula mieli się zaraz sami przekonać…

Pozostali też mieli nieco problemów. Crab padł “ofiarą” zmasowanego ataku piechoty. Próbowali rozkuwać Beton. Pięć naramiennych wyrzutni rakiet niekierowanych splunęło równą salwą - dwie z nich nawet znalazły cel, bijąc po lamelkowym opancerzeniu krabiej mordy. Zaraz zawtórowały jej kolejne eksplozje - w łapy próbowali jej ciskać (lub strzelać z automatycznej wyrzutni) granatami, od standardowych ręcznych, poprzez mini i micro. Obok kokpitu przyrżnął jej erpeg. Na dach padł LRM z ręcznej wyrzutni, a w kroczu jebnął SRM. Te ostatnie były groźne. Krótszy zasięg, owszem, ale dwa razy większa moc niż LRM albo RL.

Marauder został ostrzelany przez jednotubowe wyrzutnie, których głowice pocisków pękały na jego pancerzu i lekko wstrząsały maszyną. LRM, SRM, RL z trzech technicali - przerobionych… wózków widłowych o wzmacnianym silniku. Małe, szybkie, zwrotne, miejsca dość na jednotubową rakietnicę. No i ten workmenowy Buster - trzy własne rakiety, plus duży laser. Strumień tego ostatniego o włos minął prawy bark maszyny Kriegera - był tak jasny, że miałby powidok, gdyby nie polaryzacja szyby kokpitu.

Itan-sha miała niezgorsze problemy. O pancerzu stopniowo prutym przez kaemy, autodziałka drugiej klasy oraz flaks i lada moment mającemu oberwać kolejną salwą LRMów, musiała działać szybko. Zamknęła wrota i hangarek. McKinley i pozostali dwaj strzelcy rychtowali lasery, pepece i rakiety. Ona miała wskazać cele…
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 02-03-2021, 00:12   #36
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Rodzina jest przestrzenią przejawiania się sprzeczności i zjawisk, których źródła znajdują się gdzie indziej – w sferze pracy, procesach gospodarczych, uwarunkowaniach politycznych, rosnących nierównościach społecznych, czy niepokojach z okazji wszelkiej maści konfliktów zbrojnych. Zewnętrzna rzeczywistość stawia rodzinę przed wieloma wyzwaniami, zmuszając do poszukiwania nowych sposobów radzenia sobie z nimi. Wycofanie się państwa z odpowiedzialności za system zabezpieczeń społecznych i funkcji opiekuńczych podkopuje fundamenty egzystencji. Procesy demokratyzacji i indywidualizacji przyznając prawa jednostce, wymagają znalezienia nowych podstaw dla relacji rodzinnych. Choć pozostają one jedną z najważniejszych, deklarowanych, wartości, to pojawiają się kontrowersje co do znaczenia nowych form życia rodzinnego, a rozmaite praktyki społeczne w tym obszarze różnią się co do stopnia ich społecznej aprobaty. Implikacje gwałtownych transformacji społecznych są często niejasne i dezorganizujące. Z jednej strony zmiany społeczne powodują, że rodzina może wydawać się obciążeniem i przeszkodą na drodze własnego rozwoju. Z drugiej – pozostaje ona niezastąpiona w rozwiązywaniu wielu codziennych problemów, stając się podstawową siecią umożliwiającą radzenie sobie z wyzwaniami współczesnego życia.

Ciężar odpowiedzialności, bagaż emocjonalnego przywiązania… rodzina to przereklamowana wartość podczas wojny. Załoga Leoparda przekonała się o tym jeszcze nim dotarli do punktu zrzutu. Wystarczyła krótka wiadomość, że miejsce przebywania bliskich większości z nich zostało zaatakowane. Parę prostych słów zburzyło nerwowy, pozorowany spokój, zaczynając festiwal wzajemnego przekonywania do swoich racji z dupy.
Doe słuchała tego zamknięta w swoim mechu i z każdym kolejnym zdaniem krzywiła się coraz mocniej. Obszar wokół niej wypełniała mleczna mgiełka z palonych papierosów, siedziała z nogami wyłożonymi na konsoletę łapiąc ostatnie chwile spokoju przed sieczką… a ci jej, kurwa, truli za uszami do tego stopnia, że ledwo co słyszała puszczaną rekreacyjnie muzykę.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=9QNByE7AE0w[/media]

Zrobiła więc głośniej, następnie jeszcze głośniej. Niestety krzyki zaczęły dochodzić nie tylko przez komunikator, ale również z ładowni. Niby mogła się odłączyć, zamknąć kanał pośrednio wykładając lachę na całokształt problemu, lecz nie uśmiechało się jej zostawianie Asagao z bandą młodych jeleni którym nagle upierdoli się w bani wizja buntu na rzecz bliskich którzy prawdopodobnie zostawali właśnie szlachtowani.

Wreszcie Jane przechyliła się w lewo, wciskając przyciski na bocznej konsolecie. Otworzyła kanał ogólny.
- Czy wam, do chuja ciężkiego, już kompletnie jebło na dekiel? - spytała uprzejmie, przekazując wiadomość do całej załogi. Syczała przy tym jakby wewnątrz Craba zamknięto wybitnie wkurwioną i zdegustowaną żmiję. W tle zaś pobrzmiewały subtelne dźwięki ciężkiego metalu oraz wpleciony weń ochrypły growl.
- Sklejcie pizdy, bo się zaraz zesram z wrażenia. Rzut beretem od miejsca zrzutu się wam bierze na lamenty i ssanie? Już nas widzą, teraz tylko pizdy podwijają ogony wkurwiając poza planszę. To robota, nie pakowanie kolegi w kakao. Skończymy tu, jebniemy do Vergennes być troskliwymi misiami. Teraz i tak, do kurwy nędzy, nic nie zmienimy, bo dolot zajmie. Więc… sklejcie te pizdy bo bezsensowne ssanie mi muzykę zakłóca.

Rzadko Doe czuła niesmak, nie lubiła tych chwil. Z jednej strony rozumiała strach młodych i ich chęć zwrotu o sto osiemdziesiąt stopni by pognać na ratunek rodzinom. Z drugiej wiedziała że gówno to w tej chwili zmieni, a co gorsza - zawalą powierzoną im robotę.
Robota rzecz święta.

Na szczęście czasu na martwienie nie dano im wiele. Jeden po drugim mechaniczne olbrzymy wyskakiwały z luków, aby z hukiem i lekkim wstrząsem ziemi wylądować na polu bitwy… ich pojawienia nie dało się nie zauważyć, nie dało przeoczyć. Wróg wziął ich na cel, każdego po kolei. Nie dał im czasu na rozejrzenie i złapanie perspektywy. Wewnątrz Craba Jane czuła wstrząsy wywołane serią eksplozji. LRM, SRM, erpegi, granaty…

A potem z Manula dało się słyszeć złowieszczy wrzask.
- Jedziesz z kurwami! - blondyna poprawiła czapkę, rechocząc we własnej maszynie gdy ujrzała Julsa robiącego z atakujących ją piechociarzy zawartość wychodka. Dzięki temu zyskała wolne pole, obierając za cel jadące na przełaj ciężarówki naszpikowane bronią.
Śmiejąc się opętańczo puściła Craba pędem do przodu.

Dookoła trwało piekło, ziemia robiła się coraz bardziej czerwona, a ona, paradoksalnie, wreszcie odetchnęła pełną piersią. Zniknęła kwadratowa mara siedząca jej w głowie niczym niechciany wyrzut sumienia.

Na wojnie sumienie nie było nikomu potrzebne, liczył się efekt.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 02-03-2021, 02:12   #37
 
Makao's Avatar
 
Reputacja: 1 Makao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputację
Zawsze przychodził taki moment, w którym podejmuje się decyzję wpływającą na przyszły los (nie tylko swój), kiedy na skrzyżowaniu wielu dróg musi się wybrać jedną z nich, nie wiedząc, dokąd ona prowadzi. Ile to razy Kane słyszała, że nie wolno przekreślać nikogo z rodziny, niezależnie od tego, jak ten ktoś się o to stara. Nie ważne, jak bardzo cię nienawidzą, jak cię zawstydzają albo po prostu nie doceniają twojego geniuszu,mimo że wynalazłeś lek na raka…

Nie wolno jej było tylu rzeczy, że traciła rachubę, a gdy tak się działo, siedziała otępiała i wpatrywała w punkt przed sobą. Współczuła tym mającym w atakowanym porcie swoich najbliższych, jednak rozkazy były jasne: stabilizacja rejonu Middlebury i pomoc w zapewnieniu uchodźcom bezpieczeństwa podczas odwrotu z terenów zajętych przez wroga. To był ich cel, priorytet.

Słuchając sprzeczki młodszych załogantów z Jake’iem i Barensem, sierżant czuła wyrzuty sumienia. W tym przypadku doskonale wiedziała co kazałby zrobić pułkownik Kane. W stosunkach międzyludzkich, inaczej niż w armii, skuteczniejsza jest prośba niż rozkaz. Załogę Leoparda dało się podciągnąć pod jednostkę militarną, musieli słuchać. Musieli słuchać tym bardziej, że tak wiele od nich zależało. Ciężar tej odpowiedzialności wciskał sierżant Kane w fotel Commando. Przelatywała wzrokiem po całej masie guzików, wajch i ekranów oklejonych kartkami typu post-it. Żeby pamiętać, móc powtarzać póki jeszcze nie wyskoczyli. Ostatni raz wbić do głowy wiedzę aby później nie opierać się jedynie na odruchach zaprogramowanych w chipie. Trik pomagał również na odegnaniu innego rodzaju lęku: ci na których jej najbardziej zależało znajdowali się na pokładzie Leoparda, mknąc prosto w paszczę otwartego konfliktu.

Nagły harmider dochodzący z Craba na moment przyprawił na bladej twarzy rudzielca krzywy uśmieszek. Ona piekielnego jazgotu nie nazwałaby muzyką, ale dyskusja o gustach była w złym tonie.

- Musimy myśleć o przyszłości tak, jakbyśmy wiedzieli, jaka ma być. Bo inaczej upośledzamy naszą teraźniejszość i odbieramy jej sens… - mruknęła do siebie, łapiąc spojrzeniem wpierw kabinę Warhammera, a następnie profil McKinleya. O dziwo ledwo zaczęła mówić, ten ostatni odwrócił się w jej stronę. Zamrugała, a rzut oka na konsolety odkrył, że nie wyciszyła mikrofonu.

- W gotowości - odchrząknęła i zamknęła gębę, zaciskając szczęki tym mocniej, im mniej czasu zostało do zrzutu. Zeskakując na ziemię miała w głowie wspomnienie zdradzieckiego kapitana. Czymkolwiek się stał, cokolwiek nie zrobił na koniec, to on wbijał oddziałowi SHWAT aby nigdy bez sensu nie narażali niepotrzebnie życia. Uczył ich, że to nie sztuka zginąć. Sztuką było przeżyć i wykonać rozkaz.

Wstrząs, huk i zaraz wokół Commando zaroiło się od rozgrzanych ołowianych pocisków, rykoszetujących po pancerzu. Kane rzuciła się w bok, biegnąc w bok i klucząc aby utrudnić wrogowi namierzenie. Neurohełm pogłębiał wrażenie biegu w deszczu złotych iskier, jakby przestała być człowiekiem, a stała olbrzymem w płytowej zbroi.
Diabelnie zwinnym, szybkim i uzbrojonym po zęby.

- Cel: Laser Carriers. Wchodzę w zasięg - szczeknęła krótko do reszty lancy, zaczynając flankować przeciwnika. Do niej należała obrona molochów za plecami. Należało dbać o ludzi, którym oddałoby się własną nerkę. Nie pozwoli im odejść, wykona zadanie.

Strach, podobnie jak niepewność zostały gdzieś w powietrzu. Nie należało przecież patrzeć na całość. Należało zrobić pierwszy krok, potem następny i następny...
I tak aż do osiągnięcia celu.
 
__________________
Po makale
Makao jest offline  
Stary 02-03-2021, 05:56   #38
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Podstawą ładu społecznego jest zaufanie, iż każdy będzie wykonywał przypisane sobie zadanie. Had miał swoje, a oni swoje. Vergennes i los uchodźców niewiele go zajmował. Pokładał wiarę w Ojca swego i Dziadka swego, że podołają sytuacji, oraz w to, że Matką z Siostrą są gdzieś indziej. Przynajmniej taką pokładał nadzieje.

Czasu na takie rozważania jednak brakowało, a wróg już był świadomy ich obecności.
- Przygotowania do zrzutu… raz… dwa… trzy. Gotów! - puścili go i poleciał, a zaraz musiał skakać dalej, by uniknąć wrogiego ognia.

Skok, obrót, lądowanie z ślizgiem. Aktywacja uzbrojenia, przyszła pora na odpowiedź. Cel Weapon Carrier A z LRMami. Powód - chęć przegrzania i spowodowania eksplozji amunicji konwencjonalnej znajdującej się na pokładzie. Skutek nieznany, bo trzeba było już wiać. Skok, unik, skok Spider zaczyna się grzać. Skok, unik w celu oddalania się od starcia i zajęcia pozycji na flance i zyskania chwili wytchnienia poprzez poczucie odległości od wroga. Trzeba trochę ochłonąć i przemyśleć kolejny ruch.

 
Lynx Lynx jest offline  
Stary 02-03-2021, 06:12   #39
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Kiedy pojawiła się informacja o ataku na miasto portowe gdyby ktoś przyjrzał się łączom zobaczyłby że łącze Juliana zostało wyciszone.

Siedział w fotelu pilota oddychając głęboko.

Zamknął oczy. Objął się w ramionach.

- Nie teraz, nie teraz. - wyszeptał sam do siebie.

Tajfun emocji omal nie rozerwał go na kawałki. Choć nie można mieć było pewności co się stanie on czuł że tym razem szczęście się do niego nie uśmiechnie.

Schował twarz w dłoniach. Obawa o ojca go sparaliżowała. Słyszał na kanale pozostałych.

“samolubnie chcecie swoich ratować, a skazać na mord dziesiątki, może setki tysięcy innych - wstyd!”

Julian przełknął. Postanowił zostać mechwarriorem. Nie mógł już patrzeć tylko na siebie. Musiał też patrzeć na innych. Na wszystkich.

Pozostały czas minął szybko. Za szybko.

Warhammer wyskoczył z luku i dostał strzała z PPC. Prosto w serce.

Prosto w… serce.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=eRsI4NjOZo0[/media]

“Zmuszony do walki przegryza gardła większym od siebie”

Krzykaczka na Warhammerze odezwała się, a po polu bitwy poniósł się ryk wściekłości.
Dwa wystrzały z jego własnych miotaczy cząsteczkowych pomknęły w kierunku Crosscuta.
Zamontowane na korpusie karabiny maszynowe i lekkie lasery odezwały się szatkując piechociarzy ostrzeliwujących Craba.

Gdy wcześniej był w DMie nie czuł nic kiedy masakrował dzikusów i najemników.

Tym razem tak nie było.
Tym razem czuł...

...satysfakcję.

 
Stalowy jest offline  
Stary 04-03-2021, 14:07   #40
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


Twarz Victora była przerażona gdy słuchał o tym, że ich rodziny były zagrożone. To nie tak miało być, to nie tak miało wyglądać, co innego im obiecano!
- Lepiej aby wyszli z tego cało, bo stracicie pilota - warknął gdy wreszcie udało mu się zamienić strach z gniewem. Jego rodzina od początku była powodem dla którego był gotów się w to pakować. Obowiązek wobec nich był tym co pozwalało mu ignorować głód narkotykowy i spychać demony które żyły w jego głowie w głębokie i mroczne zakamarki umysły gdzie pozostawały niewidoczne. Nigdy nie nieobecne, ale przynajmniej ciche. Jeśli ich by zabrakło… pozostałaby już tylko zemsta. Krwawa i okrutna, ale to by się wiązało z ultimatum… Wypuszczenie dżina z lampy. Wojna totalna ze wszystkimi najbrudniejszymi sztuczkami. Broń chemiczna, biologiczna… atak w rodziny przywódców. Tortury… albo zażądał by odstawienia go gdzieś po cywilnemu.

~ * ~
Reactor: Online
Sensors: Online
Weapons: Online
All system nominal

Półcybernetyczne głosy na zmianę męski i kobiecy recytowały formułkę gdy Voctor siedział w podkoszulku przypięty w fotelu. Pierwsza walka. Może tu zginąć i na pewno będzie zabijał. “Po pierwsze: nie szkodzić”. To było tak dawno temu… a z kokpitu Maraudera ludzie wydawali się tacy maluczcy. Tak łatwo było ich przeoczyć… tę myśl właśnie pięlegnował. Nie widzieć tam ludzi. Widzieć mecha którego trzeba zniszczyć. Widzieć mrówki ledwie dostrzegalne bez wspomagania optyką. To nie są ludzie. To bestie. Pasożyty nie mogące żyć bez zabicia hosta. Każdą myśl która próbowała przypisać im cokolwiek ponadto… jakiekolwiek człowieczeństwo odsuwał od siebie myślą o rodzinie która może nie dożyje jutra. Na razie pomagało mu to utrzymać gniew i nienawiść.

~ * ~

Wybiegł z leoparda już pod ostrzałem wroga. Sensoryka już wcześniej ukazała mu pole bitwy. Przez moment przed wyjściem kusiło pruć do mackiego z PPC, ale szybko odsunął myśl. Wielki uber-pancerny z silną bronią… potrzeba by kilkunastu sekund aby zerwać mu pancerz ablacyjny… a w tym czasie pojazdy pancerne uzbrojone były wcale nie dużo lżej, a z nimi wystarczy tylko po jednym strzale… namierzył wrogów i posłał wiązki… wszystko co tylko marauder był w stanie... wywalając w powietrze kilka wozów, wszystkie z ciężką bronią.

Czujniki alarmowały o przegrzaniu systemów.
- All system not nominal, kurwa - warknął do siebie czekając aż się schłodzą, biegnąc przed siebie aby nie ułatwiać trafienia. Gdy tylko ucichły odpalił kolejne strzały w czołgi wroga. W tym czasie Jackson pruł mackiego…

Walka była szybka. Ktoś gdzieś komunikował, że noga mackiego jest prawie zjechana. Zerwał się do szarży i posłał w nią pojedynczą wiązkę PPC. Wystarczyło by ją urwać. Mackie zaczął się przewracać. Pilot próbował odzyskać równowagę ale było to marzenie głupca. Marauder, blisko o połowę wyższy, podniósł nogę i załadował mu kopnięcie w pysk sprowadzając go do na ziemię, miażdżąc kabinę razem z pilotem. Może później uda się odzyskać go dla ich wojska, albo przynajmniej jego uzbrojenie i wesprze ono chłopców na innych frontach.

Krieger wyciągnął potłuczoną stopę z resztek kokpitu mecha. Była uszkodzona. Spodziewał się czego innego, ale wciąż się uczył. Walka się już kończyła. Towarzysze wykoańczali resztki wrogów. Victor jeszcze zdążył posłać pojedynczą wiązkę średniego lasera (bo nie było sensu nic cięższego) w wóz bojowy z ciężkim granatnikiem.

 
Arvelus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172