-
Ma się rozumieć, że teraz pod przykrywką będziemy podróżować - Viggo odpowiedział Vessie a na słowa Klausa o “dziadku” tylko prychnął. -
Jeszcze ten dziadek nieraz cię zaskoczy w czasie podróży, herr Weghorst.
Obok Bardin wypytał Maxa o interesujące go sprawy.
- Studiowałem, czy raczej wciąż studiuję, prawo i ustroje polityczne. Chcę być mądrym i prawym władcą swego królestwa, a ukończenie uniwersytetu w Nuln bardzo mi w tym pomoże. Wiele pożytecznej wiedzy wyniosłem z zajęć i zamierzam część, jeśli nie większość, zaimplementować w Vidovdanie. Myślę, że władca, który śmiało sięga po narzędzia sprawdzone w innych krajach może tylko poprawić życie swoich poddanych. Uważam też, że nie wolno zamykać się na wiedzę, gdyż ona nas rozwija a czerpanie dobrych wzorców od innych jest najlepszym, co można zrobić dla swego ludu. - Książę mówił z podnieceniem, po czym odchrząknął. -
Imprezy? Cóż, nie imprezowałem z innymi żakami, bardziej skupiony byłem na celu, jakim jest nauka, niż marnotrawieniu czasu na picie alkoholu. Poza tym go nie lubię. Po piwie i winie zaczyna szybko boleć mnie głowa, mocniejszych trunków bałbym się w tej sytuacji sprawdzić, bo może nawet bym umarł.
Słuchając Weghorsta, Maximilian co jakiś czas kiwał głową, przytakując.
- Oczywiście, awanturnik z Wissenburga, którego rodziców zabiły orki. Zrozumiałem. Postaram się jednak nie odzywać, gdy spotkamy nieznajomych, pozwalając wam rozmawiać i poprowadzić dyskusję tak, jak chcecie. Sam nie mam w tym doświadczenia. Tak samo, jak w walce. Odebrałem sporo lekcji szermierki, ale nigdy nie używałem rapiera ani nigdy nikogo naprawdę nie zraniłem. Mam nadzieję, że nie będę musiał, gdyż w głębi duszy jestem pacyfistą - uważam, że wszelkie konflikty można zażegnać otwierając się na szczerą i konstruktywną rozmowę, o ile druga strona też chce osiągnąć consensus. Na miecz Viggo możecie jednak liczyć, to doświadczony weteran wielu bitew. I ze zwierzoludźmi i z nieumar…
- Wystarczy, panie, oni nie muszą i pewnie nie chcą tego wiedzieć - wtrącił się siwy ochroniarz. Książę zmitygował się i skinął mu tylko głową.
- Wszystkie rzeczy, o które herr Bardin zabiegał są upakowane na juczniaku, do tego macie racje żywnościowe na tydzień dla siebie i żarcie dla zwierząt. - Wtrącił w końcu baron von Schtauffen i przytaknął Felixowi. -
Oczywiście, oczywiście. Musimy przebrać księcia.
Pstryknął palcami na stojącego w drzwiach wielkiego chłopa, a ten zniknął w kamienicy, po dłuższej chwili przynosząc przyduży, znoszony płaszcz z głębokim kapturem. Po włożeniu go, książe Maximilian wyglądał jak strach na wróble, ale przynajmniej nie rzucał się zbytnio w oczy.
- W ciągu pięciu dni powinniście dotrzeć tam, gdzie rzeka Trebeczka krzyżuje się z drogą na Vidovdan - powiedział baron. -
Oczekujcie nas, przyjedziemy najszybciej, jak się da. Jeśli z jakiegoś powodu my dotrzemy pierwsi, poczekamy na was. A teraz na koń i w drogę.
Dosiedli zwierząt, które okazały się być dobrze ułożone i nie trzeba było być mistrzem jeździectwa, by je okiełznać, po czym ruszyli drogą wyjazdową z miasteczka. W stronę Szlaku Mroźnych Kłów.
* * *
Zasnute ciemnymi chmurami niebo towarzyszyło im przez cały czas odkąd opuścili Kreutzhofen. Na przedzie jechał Zachariasz, przepatrując teren, za nim Vessa, Klaus i Felix. Viggo z księciem pozostawali w środku, a pochód zamykali Bardin z Galebem. Pierwsze godziny jazdy przez upstrzony gdzieniegdzie zagajnikami teren upłynęły spokojnie; w południe zatrzymali się na krótki popas i pół godziny później ruszyli w dalszą drogę. Książę trzymał się blisko swego ochroniarza, co jakiś czas jedynie odpowiadając na pytania, gdy został zagadnięty.
Było spokojnie, a podróż nie nastręczała póki co żadnych problemów. Od Szlaku Mroźnych Kłów dzieliło ich jakieś pół dnia drogi. Koło czwartego dzwonu wjechali w kolejny spory zagajnik, a jadący przodem Zachariasz po jakimś czasie zatrzymał swego kuca i ostrzegawczo uniósł zaciśniętą pięść. Reszta zbliżyła się do niego powoli.
- Co się… - zaczął Maximilian, ale Viggo palcem przyłożonym do ust szybko go uciszył.
Kilkadziesiąt metrów dalej, w poprzek drogi, leżały trupy dwóch koni, które blokowały trakt. Nawet z tej odległości można było spokojnie dostrzec wystające z ciał zwierząt drzewce strzał upstrzone czarnymi lotkami. Gobliny. Lub jak mawiali khazadzi - grobi, tego mogli być pewni. Bohaterowie rozejrzeli się po najbliższej okolicy, jednak pomiędzy gęsto rosnącymi drzewami niczego podejrzanego nie dostrzegli. Byli tylko oni i truchła zwierząt.