Droga do starej nekropolii była ponura, ale względnie bezpieczna. Idący na przedzie Frank pewnie prowadził drużynę przez nadgryzione zębem czasu i niedawnej walki dukty. Nawet w dzień, grube warstwy chmur sprawiały, że ziemię spowijał lekki cień, a powykrzywiane gałęzie przydrożnych drzew "ożywały" złowrogo na granicy wzroku. Mimo to podróż upłynęła bezpiecznie, choć im bliżej byli nekropolii, tym częściej Frank przystawał i badał teren. - Uważajcie. - powiedział w pewnym momencie, gdy od zniszczonych murów dzieliło ich ledwie kilka mil. - Są tam uśpieni truposze. To ci, którzy nie zaznali świętego snu, ale nie są aktywni... jakby wyczekiwali. -
Sprawdził czy kołczany są dobrze przymocowane do uda i pleców, i ruszyli dalej.
Gdy w zasięgu wzroku pojawili się pielgrzymi Frank zmarszczył brew. - Wewnątrz jest coś... coś dziwnego. Jakiś zdechlak, nie... trzech, ale dziwnych... - Twarz mężczyzny wyrażała coś pomiędzy zaciekawieniem, a zakłopotaniem. - Czyżby Scrabeny? - mruknął do siebie.
Podjechali bliżej przyglądając się grupce pielgrzymów. Ich pieśni tylko działały mu na nerwy. Avacyn się nie odezwie. Nie ma jej i pewnie już nie wróci. - Co tu robicie? - spytał, gdy podjechał bliżej, a oni mogli przyjrzeć się i odpowiedzieć na pytania szlachcianki. - Tu jest cholernie niebezpiecznie, więc radzę wam zabierać się stąd i znaleźć inne miejsce na rozbicie obozu. -
Ponownie głos Amosa przybrał nieco odległy, beznamiętny, niemal metalicznie obojętny ton, ale było w tej obojętności coś. Coś, co sprawiało, że niejednemu ciarki przechodzą po plecach. |