Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2021, 21:13   #29
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Pulleys Mill

Wieczór (i noc) w tej pipidówie mijała spokojnie.

“Gładki” co prawda w ratuszu balii nie znalazł, wanny nie było, a dwa prysznice w budynku tak wyglądały, iż nikt przy zdrowych zmysłach by tam boso nie wszedł, ale znalazło się czyste wiaderko… woda w zbiornikach na dachu również była, ale cholernie zimna. Więc jakoś podgrzać, choćby w wiaderku, żeby nieco się obmyć?

No cóż, warunki polowe kurde.

Lucas jednak i tak spędził miłe chwile z Orianą. Bardzo, bardzo miłe chwile na osobności. A potem oboje zasnęli zdrowym snem…

~

Bob niespodziewanie dobijał się do drzwi Klary wieczorową porą. Wytatuowana kobieta z uniesionymi brwiami (oraz pistoletem w ręce), najpierw wysłuchała o co chodzi, a później… przyjęła gościa w “swoje” 4 ściany na noc.

James spał więc sam, w innym, pustym pokoju ratusza.


***

Następnego dnia rano, po zjedzeniu śniadania, ruszono w dalszą drogę.

Nikt z miejscowych nie przyszedł w sprawie jakichkolwiek rzeczy związanych z medycyną i Orianą… a sama Oriana była bardzo, bardzo jakoś tak wymęczona i niewyspana. Bardziej niż Lucas.

Bob unikał rozmów z Jamesem(choć po paru godzinach mu przeszło).

Klara z kolei nie miała pojęcia co się działo.


Nikt ich nie pożegnał, nikt nie przejął się ich wyjazdem, ba, nikt nawet nie zwrócił uwagi, iż grupka opuszcza Pulleys Mill. Ot przyjechali, pomędzili, pojechali. Ismaela również nigdzie nie było widać, co zasmuciło Orianę, nie dała tego jednak po sobie poznać.



No to w drogę!

Wskoczyć na autostradę 24, a następnie do węzła, tam na 57, i prosto jak w mordę strzelił na północ, by ominąć bokiem Saint Louis, i tych religijnych zjebów…

Po drodze sporo kolejnych dziur, niektóre już całkowicie zabite dechami, bez nikogo żywego. Ot wymarłe wiochy: Marion. Whitetrash… nie, czekaj, Whiteash(ha-ha), potem Johnston City, West Frankfort(huh? Jakoś szwabsko brzmi).

Benton, Whittington...no i zrobił się kurwa problem.

Nie, nie paliwo…

Most.


A właściwie jego brak. Most, tak jak prowadziła autostrada 57, był zawalony. Kilkaset metrów w prawo, był drugi most, mniejszy, ale również dla pojazdów, i ten gnojek również był rozdupiony. A jezioro Rend Lake szerokie i głębokie, nie ma szans, zapomnij.

Rozpoczęło się więc nerwowe wertowanie atlasów drogowych.

Wrócić się ledwie ze 3 kilometry, i odbić w lewo, a tam powinien być kolejny most. Według map, wjadą na półwysep, na którym był Wayne Fitzgerrell National Park, a potem właśnie przez owy park, i zwyczajowymi drogami, małym łukiem, ledwie 30 min. objazdu, ponownie na 57. No ale były dwa ale…

- Czekajcie, co to jest ten “National Park”?
- No… dużo drzew, wielki las, cisza i spokój, zwierzęta. Kiedyś tam ludzie się wybierali, żeby odpocząć pod namiotem i takie tam…
- Aha.

Były dwa ale: czy trzeci most, umożliwiający owy objazd, jeszcze stał, i jak wyglądały same drogi w parku? Most może być zawalony, w parku masa przewalonych drzew, albo jeszcze trafią na jakieś groźne mutki…

~

Trzeci. Most. Był. Też. Kurwa. Zawalony.

Wertowanie atlasów drogowych…

Wracać na autostradę 57, zjechać z niej na miejscową 37, a potem już totalnymi, totalnymi zadupiami - dla odmiany - odbić w prawo, potem przez szczere pola, przez jakieś Ewing, odbić na drogę nr 2 a potem na Country Rd 1800 N, no i znowu do 57…

A w skrócie: w prawo, w lewo, w lewo, i znowu na 57.

- Country Road? - Zaśmiał się nagle Bob - “Take Me Home…. Country Roads… West Virginiaaaaa!!” - Zaczął śpiewać i rechotać, no ale młode pokolenie nie zrozumiało. No i przecież nie byli w West Virginii, tylko w Illinois.

Bob poczuł się staro. Zresztą nie tylko on...


***

Pierwszą oznaką o nadchodzących kłopotach był przywiązany do drzewa trup. Nagi facet, gnijący już od paru dni, zwisające z bebechów flaki, wydłubane przez ptaki oczy(a może i nie przez ptaki?), smród, muchy, kałuża juchy… każdy się skrzywił.

Zatrzymano się ledwie na dwie sekundy, wzgrydnięto, po czym ruszono dalej. Dosyć szybkie tempo, broń w pogotowiu, obserwacja najbliższej okolicy.

Dziesięć minut okrężnej drogi dalej, zaczęło się.


Najpierw coś brzdęknęło w forda(kula trafiająca gdzieś po karoserii), i na ogonie pojawił się pickup z zamontowanymi na nim dużymi flagami. A w nim rozwrzeszczane towarzystwo, częstujące już ołowiem na prawo i lewo.

Rednecki, i to takie wredne, skurwiałe Rednecki, pewnie dupczące własne siostry, zabijające każdego obcego, dokonujące kanibalizmu, i chuj wie, co tam im jeszcze w tych pojebanych, przetrzebionych kazirodztwem łbach siedziało.

Gaz do dechy, i wiać?!







.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline