Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2021, 08:35   #142
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Krzyk Bombastusa w jedno zlał się z piskiem, którego nie miała prawa wydać na świat ludzka gardziel. piskiem, który stawiał sztorcem wszelkie włosy na ciele, tłumił dźwięki, sprawiał że pękały zaciskane z wysiłku zęby. Pisku, którym stworzona ze złych mocy bestia obwieściła światu swą gotowość do zmierzenia się ze stawianym jej wyzwaniem.

Semen biegł już wówczas wlokąc za kołnierz próbującego nadążyć jego długim susom chłopaka. Nie oglądał się przez ramię, nie tracił czasu na rozważania. Przeskakiwał stopnie wdzierając się na galerię z której dopiero co szarżował w dół. Starając się dobrze wykorzystać czas ofiarowany mu przez krasnoluda.

Bombastus wyciągnął rękę dzierżącą posążek Sigmara przed siebie i skromnie zwrócił się do Wszechmocnego o pomoc. Nie znał słów stosownych inkantacji. Nie znał chorałów, pieśni, litanii ni koronek. Jednak z całego serca wierzył, chciał wierzyć, że On spojrzy nań w tej chwili i zrozumie potrzebę.

Czy jednak miejsce nie było odpowiednio święte, czy może faktycznie litanie miały większe znaczenie rytualne niźli zwykły człek mógł sądzić, dość powiedzieć, że posążek ani drgnął a skromna prośba Hohensteina zdawała się przejść przez świat niezauważoną. Tylko w uszach medykusa dudnił klekot sandałów oddalającego się czym prędzej brata Arona i ciężki krok truchtającego jego śladem Hansa. Bombastus z żalem spojrzał w oczy martwemu posążkowi, cofając się jednocześnie dwa kroki w tył. odruchowo. Na widok zewłoku wielkiego robala, który choć przypominający pajęczy odwłok, był wszakże ukształtowany ze zgoła innej materii. Materii, która zawierała w sobie wciąż próbujące wykształcić się stworzenia. Ludzkie ramiona , szpony jakichś bestii, nogi zwierzęce zakończone kopytami, pazurami i wielopalcymi stopami. Tak jakby monstrum nie mogło się zdecydować w jaką maszkarę się przepoczwarzyć. Choć i to co miało do zaoferowania, powinno było na nich wystarczyć. Na rannego, bezbronnego niemalże krasnoluda, wydawało się tego aż nadto.

Czas jednak często ma ogromne znaczenie. Stając na wprost bestii Bigdebin wiedział, że umrze. Wiedział, że nie ma cienia szans wyjść obronną ręką z tej nierównej walki, bo stwór przerastał go w kłębie, był żwawy i nade wszystko zdrowy. Krasnolud musiał umrzeć. Tyle, że do zakutego, krasnoludzkiego, upartego łba nie docierała ta prawda. Żołnierskie, wciąż pompujące gorącą krew, serce sprawiło że stanął twarzą w twarz śmierci. I się nie uląkł. Nie po raz pierwszy. Jednak tam, gdzie ludziom instynkt kazał uciekać, sensownie przestrzegając ich przed zagrożeniami przerastającymi ich miarę, u krasnoluda działał wręcz odwrotnie. I tym razem weteran bitew, bojów i potyczek ruszając na wroga gotował się jak zwykle na śmierć. Ale gotów był wziąć od losu każde rozdanie.

Ciosu, który każdego innego przyszpilił by do ziemi rozdartego zakończonymi długimi na ludzką dłoń pazurami krasnolud zwyczajnie uniknął nurkując na ziemię. Przy okazji chwytając jeden z mieczy, którymi ledwie przed chwilą przyszło mu walczyć. Zaciśnięta na trzonie dłoń wyczuła, że to nie własne ostrze, ale grymasić Bigdebin nie miał zamiaru. Kątem oka dostrzegł nadchodzący cios zakończonej jakimś szpikulcem łapy i zanurkował pod nią, pod zewłok bestii. Gdzieś w plątaninę odnóży i leżących ciał. Ostrze Svena wżarło się w tym czasie w zwisający nad głową krasnoluda kałdun bestii. Jakby pełen furii duch wieśniaka chciał odpłacić za swą przedwczesną śmierć.

Pisk cierpienia bestii rzucił wszystkich ludzi w jaskini na kolana. Semen, który był już na galerii, potknął się i byłby sobie pysk rozbił o posadzkę, gdyby nie Gunter, który trzymał go za rękę i tym razem przeważył zatrzymując w połowie drogi. Bombastus cofnięty ku ołtarzowi zachwiał się i niemal upuścił posążek. Hans…

Hans sadził długimi susami. W prawdziwym wyścigu życia. Podwójnym by rzec można, bo raz, że gnał dopaść brata Arona a i uciekając z jaskini miał wrażenie, że ratuje i swoją skórę. Powinien jednak był uwierzyć w znaki. A te los dał mu niemal od razu, bowiem rozpoczynając swój pościg Hans wpierw niemal upuścił wór, co samo w sobie było dlań rozwiązaniem nie do przyjęcia. Wytrącony jednak z równowagi stracił do uciekającego mnicha dystans i teraz na tle jaśniejącej plamy wyjścia z pieczary cień mnicha zdał się odleglejszy. Weiss jednak nie był z tych, którzy łatwo się poddają. Zacisnął mocniej sękatą dłoń na sznurze którym związany był wór i wydłużył kroku z satysfakcją rejestrując pisk bestii i krzyki walczących, które pozostawiał za sobą. „Teraz tylko dopaść ostatniego świadka całej eskapady a jeszcze wyjdę na swoje!” myślał zbliżając się do wylotu z podziemi widząc na tle jaskrawego światła sylwetkę mozolnie walczącego z oddechem, pochylonego mnicha. Łom, nieodłączny przyjaciel, prowadził go prosto do celu…

Krasnolud zrywając się z kolan poczuł oblewającą go treść, która z szerokiego rozcięcia wylała się nań oblepiając go jakimś straszliwie śmierdzącym paskudztwem. Wątpia bestii nie miały w sobie nic ludzkiego, już sam ich kolor - zielonkawy i żółty - odstręczał a do tego ten smród! Krasnoludem zawładnęły torsje. Zgięty w pół rzygał niczym kot nie bacząc na nic. Nie mając sił na nic. A monstrum rozerwane od spodu straszliwym ciosem, niczym insekt opadło na plecy i kurczowo zginając wszystkimi kończynami walczyło w przedśmiertnych drgawkach o każdą sekundę życia. Z podbrzusza tak obalonej maszkary sterczał utkwiony w niej miecz Svena. Pisk urwał się w jednej chwili zatapiając jaskinię w przytłaczającej wręcz ciszy.

Hans dopadł brata Arona resztką sił. Niemal na progu wylotu z jaskini. Konstatując jednocześnie dziwną ciszę, jaka zapanowała za jego plecami. ciszę, która jasno świadczyła o tym, że bestia musiała uporać się już z jego niedawnymi kompanami. Płuca paliło mu od ciężkiego biegu, ale wiedział że musi zrobić to co musi. Łom zatoczył łuk w chwili, kiedy brat Aron próbował coś krzyknąć. Dławiąc w gardle mnicha bezdurne pomysły o wołaniu kogokolwiek. Weiss dla pewności powtórzył cios raz i drugi. Z satysfakcją dostrzegając u leżącej już ofiary szerokie pęknięcie głowy i wylewającą się zeń posokę. To dało mu poczucie spełnienia. I świadomość, że chyba udało mu się wyplątać z całej afery. Teraz jeszcze zostało oddalić się z tego ponurego …

Oczy Hansa, powoli przyzwyczajające się do blasku, wyłowiły jakiś błysk, grę barw. Barw na proporcu. Wyostrzył wzrok i zbliżył się ostrożnie do wyjścia z lochu. Tunel kończył się wychodząc ze zbocza skalnego w kotlince, której dnem rozlewało się piękne, turkusowe jeziorko. Jakiś strumyk kaskadami spadał na jego dno szumem wodospadu dodając uroku całemu obrazowi. Tylko te dwa rycerskie namioty rozbite po jego drugiej, wypłaszczonej stronie, oraz krzątający się tam zbrojni w liczbie co najmniej kilkudziesięciu chłopa, burzyły magiczną aurę urokliwego ruczaju. I stosy. Stosy na których właśnie płonęli spętani po kilkoro, przykuci do słupa, ludzie. A przed każdym z nich stał mnich w otoczeniu zbrojnej świty. Mnich odziany zupełnie w taki sam habit, jak nieodżałowany brat Aron. Wykrzykując jakieś inwokacje. Których już z odległości w jakiej się Hans znajdował, usłyszeć nie mógł. Ścieżka zaś z wylotu jaskini wąskim gzymsikiem wiodła na tę stronę kotlinki, która była wypłaszczona. Wprost do obozowiska i pandemonium żywych pochodni…


***

5k100 proszę

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon

Ostatnio edytowane przez Bielon : 05-03-2021 o 08:38.
Bielon jest offline