|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
04-03-2021, 11:46 | #141 |
Reputacja: 1 |
|
05-03-2021, 08:35 | #142 |
Reputacja: 1 | Krzyk Bombastusa w jedno zlał się z piskiem, którego nie miała prawa wydać na świat ludzka gardziel. piskiem, który stawiał sztorcem wszelkie włosy na ciele, tłumił dźwięki, sprawiał że pękały zaciskane z wysiłku zęby. Pisku, którym stworzona ze złych mocy bestia obwieściła światu swą gotowość do zmierzenia się ze stawianym jej wyzwaniem. Semen biegł już wówczas wlokąc za kołnierz próbującego nadążyć jego długim susom chłopaka. Nie oglądał się przez ramię, nie tracił czasu na rozważania. Przeskakiwał stopnie wdzierając się na galerię z której dopiero co szarżował w dół. Starając się dobrze wykorzystać czas ofiarowany mu przez krasnoluda. Bombastus wyciągnął rękę dzierżącą posążek Sigmara przed siebie i skromnie zwrócił się do Wszechmocnego o pomoc. Nie znał słów stosownych inkantacji. Nie znał chorałów, pieśni, litanii ni koronek. Jednak z całego serca wierzył, chciał wierzyć, że On spojrzy nań w tej chwili i zrozumie potrzebę. Czy jednak miejsce nie było odpowiednio święte, czy może faktycznie litanie miały większe znaczenie rytualne niźli zwykły człek mógł sądzić, dość powiedzieć, że posążek ani drgnął a skromna prośba Hohensteina zdawała się przejść przez świat niezauważoną. Tylko w uszach medykusa dudnił klekot sandałów oddalającego się czym prędzej brata Arona i ciężki krok truchtającego jego śladem Hansa. Bombastus z żalem spojrzał w oczy martwemu posążkowi, cofając się jednocześnie dwa kroki w tył. odruchowo. Na widok zewłoku wielkiego robala, który choć przypominający pajęczy odwłok, był wszakże ukształtowany ze zgoła innej materii. Materii, która zawierała w sobie wciąż próbujące wykształcić się stworzenia. Ludzkie ramiona , szpony jakichś bestii, nogi zwierzęce zakończone kopytami, pazurami i wielopalcymi stopami. Tak jakby monstrum nie mogło się zdecydować w jaką maszkarę się przepoczwarzyć. Choć i to co miało do zaoferowania, powinno było na nich wystarczyć. Na rannego, bezbronnego niemalże krasnoluda, wydawało się tego aż nadto. Czas jednak często ma ogromne znaczenie. Stając na wprost bestii Bigdebin wiedział, że umrze. Wiedział, że nie ma cienia szans wyjść obronną ręką z tej nierównej walki, bo stwór przerastał go w kłębie, był żwawy i nade wszystko zdrowy. Krasnolud musiał umrzeć. Tyle, że do zakutego, krasnoludzkiego, upartego łba nie docierała ta prawda. Żołnierskie, wciąż pompujące gorącą krew, serce sprawiło że stanął twarzą w twarz śmierci. I się nie uląkł. Nie po raz pierwszy. Jednak tam, gdzie ludziom instynkt kazał uciekać, sensownie przestrzegając ich przed zagrożeniami przerastającymi ich miarę, u krasnoluda działał wręcz odwrotnie. I tym razem weteran bitew, bojów i potyczek ruszając na wroga gotował się jak zwykle na śmierć. Ale gotów był wziąć od losu każde rozdanie. Ciosu, który każdego innego przyszpilił by do ziemi rozdartego zakończonymi długimi na ludzką dłoń pazurami krasnolud zwyczajnie uniknął nurkując na ziemię. Przy okazji chwytając jeden z mieczy, którymi ledwie przed chwilą przyszło mu walczyć. Zaciśnięta na trzonie dłoń wyczuła, że to nie własne ostrze, ale grymasić Bigdebin nie miał zamiaru. Kątem oka dostrzegł nadchodzący cios zakończonej jakimś szpikulcem łapy i zanurkował pod nią, pod zewłok bestii. Gdzieś w plątaninę odnóży i leżących ciał. Ostrze Svena wżarło się w tym czasie w zwisający nad głową krasnoluda kałdun bestii. Jakby pełen furii duch wieśniaka chciał odpłacić za swą przedwczesną śmierć. Pisk cierpienia bestii rzucił wszystkich ludzi w jaskini na kolana. Semen, który był już na galerii, potknął się i byłby sobie pysk rozbił o posadzkę, gdyby nie Gunter, który trzymał go za rękę i tym razem przeważył zatrzymując w połowie drogi. Bombastus cofnięty ku ołtarzowi zachwiał się i niemal upuścił posążek. Hans… Hans sadził długimi susami. W prawdziwym wyścigu życia. Podwójnym by rzec można, bo raz, że gnał dopaść brata Arona a i uciekając z jaskini miał wrażenie, że ratuje i swoją skórę. Powinien jednak był uwierzyć w znaki. A te los dał mu niemal od razu, bowiem rozpoczynając swój pościg Hans wpierw niemal upuścił wór, co samo w sobie było dlań rozwiązaniem nie do przyjęcia. Wytrącony jednak z równowagi stracił do uciekającego mnicha dystans i teraz na tle jaśniejącej plamy wyjścia z pieczary cień mnicha zdał się odleglejszy. Weiss jednak nie był z tych, którzy łatwo się poddają. Zacisnął mocniej sękatą dłoń na sznurze którym związany był wór i wydłużył kroku z satysfakcją rejestrując pisk bestii i krzyki walczących, które pozostawiał za sobą. „Teraz tylko dopaść ostatniego świadka całej eskapady a jeszcze wyjdę na swoje!” myślał zbliżając się do wylotu z podziemi widząc na tle jaskrawego światła sylwetkę mozolnie walczącego z oddechem, pochylonego mnicha. Łom, nieodłączny przyjaciel, prowadził go prosto do celu… Krasnolud zrywając się z kolan poczuł oblewającą go treść, która z szerokiego rozcięcia wylała się nań oblepiając go jakimś straszliwie śmierdzącym paskudztwem. Wątpia bestii nie miały w sobie nic ludzkiego, już sam ich kolor - zielonkawy i żółty - odstręczał a do tego ten smród! Krasnoludem zawładnęły torsje. Zgięty w pół rzygał niczym kot nie bacząc na nic. Nie mając sił na nic. A monstrum rozerwane od spodu straszliwym ciosem, niczym insekt opadło na plecy i kurczowo zginając wszystkimi kończynami walczyło w przedśmiertnych drgawkach o każdą sekundę życia. Z podbrzusza tak obalonej maszkary sterczał utkwiony w niej miecz Svena. Pisk urwał się w jednej chwili zatapiając jaskinię w przytłaczającej wręcz ciszy. Hans dopadł brata Arona resztką sił. Niemal na progu wylotu z jaskini. Konstatując jednocześnie dziwną ciszę, jaka zapanowała za jego plecami. ciszę, która jasno świadczyła o tym, że bestia musiała uporać się już z jego niedawnymi kompanami. Płuca paliło mu od ciężkiego biegu, ale wiedział że musi zrobić to co musi. Łom zatoczył łuk w chwili, kiedy brat Aron próbował coś krzyknąć. Dławiąc w gardle mnicha bezdurne pomysły o wołaniu kogokolwiek. Weiss dla pewności powtórzył cios raz i drugi. Z satysfakcją dostrzegając u leżącej już ofiary szerokie pęknięcie głowy i wylewającą się zeń posokę. To dało mu poczucie spełnienia. I świadomość, że chyba udało mu się wyplątać z całej afery. Teraz jeszcze zostało oddalić się z tego ponurego … Oczy Hansa, powoli przyzwyczajające się do blasku, wyłowiły jakiś błysk, grę barw. Barw na proporcu. Wyostrzył wzrok i zbliżył się ostrożnie do wyjścia z lochu. Tunel kończył się wychodząc ze zbocza skalnego w kotlince, której dnem rozlewało się piękne, turkusowe jeziorko. Jakiś strumyk kaskadami spadał na jego dno szumem wodospadu dodając uroku całemu obrazowi. Tylko te dwa rycerskie namioty rozbite po jego drugiej, wypłaszczonej stronie, oraz krzątający się tam zbrojni w liczbie co najmniej kilkudziesięciu chłopa, burzyły magiczną aurę urokliwego ruczaju. I stosy. Stosy na których właśnie płonęli spętani po kilkoro, przykuci do słupa, ludzie. A przed każdym z nich stał mnich w otoczeniu zbrojnej świty. Mnich odziany zupełnie w taki sam habit, jak nieodżałowany brat Aron. Wykrzykując jakieś inwokacje. Których już z odległości w jakiej się Hans znajdował, usłyszeć nie mógł. Ścieżka zaś z wylotu jaskini wąskim gzymsikiem wiodła na tę stronę kotlinki, która była wypłaszczona. Wprost do obozowiska i pandemonium żywych pochodni… *** 5k100 proszę .
__________________ Bielon "Bielon" Bielon Ostatnio edytowane przez Bielon : 05-03-2021 o 08:38. |
05-03-2021, 21:18 | #143 |
Reputacja: 1 | Semen zatrzymał się widząc, że potwór wyciągnął kopyta i kopnął w kalendarz. - Trzymaj się z dala szczeniaku, to cholerstwo może udawać. Idź do drzwi, jakby nas to jednak zeżarło to uważaj na tego Hansa, bo to szuja. Powoli zszedł na dół gotów do ataku lub ucieczki. - No Durendin, moc w łapach to ty masz. Może na wszelki wypadek trza to porąbać bardziej, uciąć mu łeb czy coś? Medyku znasz się na tym? Czy lepiej spierdalać? |
07-03-2021, 10:48 | #144 |
Reputacja: 1 | Żelazne zastępy zakutych w misternej roboty pancerze zbrojnych stały szpalerem ukazując drogę wiodącą do stóp królewskiego tronu. Grungni - ojciec krasnoludów, społem z Grimnirem panem wojowników i Throrinem Zabójcą i wieloma innymi siedział przy wspólnym stole na podwyższeniu połączony we wspólnej, braterskiej biesiadzie. Podobnie jak królowie i wodzowie, mężni wojownicy i znamienici kowale run. Inżynierowie i zbrojmistrze. Wszyscy połączeni braterską miłością z pieśnią na ustach i opowieściami o dniach chwały. Bigdebin ujrzał również braci, wujów, ojca i obu dziadów. Wszyscy czekali na niego, przyzywali go radosną pieśnią: „Niech się zbiorą wszelkie maszkary pełzające, Szczury, jaszczury, węże plujące, Zwierzoczłeki nędzne, mutanty parszywe, Niech kto podejdzie, a przytnę mu grzywę! Niech no nabluzga kto na mnie, Niech znieważy rasę mą dzielną, Niech mych przodków obrazi, Dużego piwa sobie nawarzy! A ja się nie cofnę przed niczym, Gdyż mam ja swą motywację, Niech mnie kilof Grungiego, Jeśli dziś tu nie mam racji!” Brama zawarła się z trzaskiem zamykając drogę do szczęśliwości. Durendin ryknął wściekle, choć z ust tak na prawdę wyrwało mu się tylko chrapliwe warknięcie. Krasnolud usłyszał jak przez mgłę słowa Semena i w jednej chwili zrozumiał, że bestia zaraz uderzy. Próbował unieść się, dźwignąć na kolana. Sękate dłonie szukały bliskiej mu rękojeści ojcowskiego topora. Znalazł tylko rękojeść miecza. To musiało wystarczyć. Na ten czas. Stawiając szeroką klingę na sztorc, klinując ją pomiędzy kamieniami, Bigdebin wsparł się na mieczu i zaparł co sił. Stękając z wysiłku krasnolud splunął i dźwignął się. Najpierw na czworaki, później już na nogi. Chwiejąc się spojrzał na swoich ludzkich druhów. I roześmiał, chrapliwym, słabym śmiechem. - Nie chcieli mnie tam u góry! Mówią, że mają naszych dość i muszę jeszcze… - nie dokończył, bo z wysiłku odebrało mu mowę a do ust napłynęła żółć i wymiociny. Charknął i splunął znów. Mdłości odeszły. Wraz z nimi wrócił trzeźwy osąd. I świadomość, że jeśli nie potwór, to zabiją go rany. Ruszył zataczając się pod ścianę. Z dala od tej brei. Jeszcze tego brakowało, by umarł od infekcji. Albo by wdało się weń coś gorszego. - Medyku… - zdawało mu się, że krzyknął, ale z ust wypłynął ledwie słyszalny szept. Reszty nie pamiętał, bo osuwał się do stóp ołtarza. Chciał tylko odpocząć. Chwilkę odpocząć. 5k100:65, 34,12,87,26 |
07-03-2021, 21:34 | #145 |
Reputacja: 1 | 5d100=60, 13, 63, 56, 82 Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 08-03-2021 o 20:33. Powód: Uporządkowanie posta. |
08-03-2021, 20:36 | #146 |
Reputacja: 1 |
|
09-03-2021, 10:03 | #147 |
Reputacja: 1 | Emocje związane z pojedynkiem opadły. Zastąpiła je walka o zdrowie krasnoluda. I rozważanie w myślach rewelacji, które przyniósł Hans. Sytuacja nie wyglądała kolorowo, ale z drugiej strony czy kiedykolwiek tak wyglądała? Ten klasztor, Opactwo Słusznego Gniewu, zdawał się ściągać ku sobie złe emocje i złe losy, niczym dobry szynk ochlaptusów. Tyle, że stawką w tej zabawie nie była obita morda i pusta kiesa a życie. Najlepiej dowodzili tego ci, którzy wedle tego co widział i opowiadał Hans, płonęli ku chwale Pana. Kimkolwiek by on nie był. Operacja na krasnoludzie, choć prowadzona wprawioną ręką medykusa, do łatwych nie należała. Nie należała również do szybkich. Kiedy Bombastus kończył na zewnątrz zmierzchało. Choć okolicę wciąż oświetlały stosy. tyle, że już nie stały wokół nich orszaki zbrojnych i mnichów. Obserwujący wszystko dyskretnie z wylotu tunelu Hans widział jak ci rozeszli się do namiotów i innych części wcale rozległego obozowiska. Ostały się jedynie warty, które wszakże zupełnie nie interesowały się resztkami pogorzelców. Ani też kotlinką w której mieścił się wylot tunelu z podziemi. Pozostawieni samym sobie w jaskini, którą wciąż oświetlało kilka pochodni, mogli w spokoju przyjrzeć się zgromadzonym na ołtarzu ofiarom. A było w czym wybierać, bo stało tam kilka misternej roboty złotych świeczników, dwa wysadzane klejnotami kielichy, wysoki na dobre pół metra symbol Sigmara - młot z kamienia, z osadzonymi na trzonie srebrnymi zdobieniami i grocie w który wprawiono solidnych rozmiarów rubin, kilka stylowych wisiorów złotych i srebrnych z wprawionymi w medalion klejnotami, dobre trzysta koron, i dwakroć tyle srebrnych szylingów o takich drobiazgach jak jakieś pierścionki, nausznice, kolczyki czy diademiki nie wspominając. Pod tym wszystkim skrył się również solidny młot o kutym, żelaznym stylisku i takim samym bijaku, na którego bokach ktoś wyrył jakieś inskrypcje. Sam młot sprawiał wrażenie wiekowego, pewnie to była przyczyna, dla której ktoś złożył go w ofierze. Całości bogactw dopełniał posążek Sigmara Młotodzierżcy wyrzeźbiony w jakimś białym kamieniu, którego udało się ocalić Dorianowi. Dla którego posążek wart był więcej niż życie. Czego żywym dowodem było jego trup leżący pod ścianą, gdzie zwlekli wszystkie zwłoki. Korzystając z chwili wytchnienia udało im się również lepiej przyjrzeć zabitym przeciwnikom. O ile bracia zakonni pod habitami nie mieli wiele do ukrycia o tyle zabity przez Semena do spółki z krasnoludem rycerz odziany był w solidnej jakości kolczugę, która puściła tylko w trzech miejscach. Wyraźnie naprawiana, była zbroją wojownika. Nie mogło być co do tego nawet cienia wątpliwości. Pod habitem i pancerzem rycerz skrywał jakę herbową przedstawiającą dwa splecione w walce ptaki na zielonym tle. U porządnego rycerskiego pasa wisiała mizerykordia. dobre buty z jeleniej skóry zdobiły posrebrzane ostrogi. A w sakiewce u pasa wiszącej też nie krył się piach a złoto. Sporo złota. Prawie pół setki koron. Tylko ciało Doriana kryło pod habitem większą niespodziankę. Miał on bowiem w sakiewce u pasa trzy duże kamienie, które zdawały się pulsować wewnętrznym blaskiem. A na palcu prawej dłoni pierścień. O dziwnym krzyżu wyrytym w kamiennym klejnocie. Wszystko to Hans, Semen, Bombastus i Gunter ustalili niejako z nudów. W chwili wytchnienia, kiedy czekali na oznaki życia krasnoluda i na to, jak rozwinie się sytuacja na zewnątrz. W końcu nawet Bigdebin odzyskał przytomność pod czujnym okiem Hohensteina a na zewnątrz zapanował zupełny mrok. Rozświetlany blaskiem zielonkawego księżyca, który to się pokazywał to znów krył za szybko sunącymi po niebie chmurami. Jednak do jaskini w kotlince nie zbliżył się nikt. Tylko wartownicy wokół obozu się zmieniali wymieniając jakieś zdawkowe uwagi… .
__________________ Bielon "Bielon" Bielon |
09-03-2021, 11:29 | #148 |
Reputacja: 1 | - Proponuje podzielić zdobycze. - rzekł Semen, jako że rzec trza o tym było. - Ja bym wziął gotówkę zrzekając się praw do pozostałych rzeczy. Które byście podzielili wedle uznania między siebie. Stoi? Zdawał sobie rzecz jasna, że reszta była więcej warta, potencjalnie, od gotówki, ale gotówkę łatwiej przenosić, niż świeczniki czy figurki. No i nie trzeba trudzić się ze spieniężaniem tego. Wiedział też, że paser, tak znał takie słowa, zedrze ile da radę. |
09-03-2021, 11:31 | #149 |
Reputacja: 1 |
|
09-03-2021, 19:47 | #150 |
Reputacja: 1 |
|