Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2021, 10:24   #42
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Przez te kilka minut, ktokolwiek byłby w rejonie tego starcia mógłby praktycznie ogłuchnąć. Kaemy i autodziałka pruły, w zawrotnym tempie łomocząc metalicznymi mechanizmami niczym wielkie zszywarki. Brzęk dziesiątek, setek kul o pancerze Leoparda i jego "dzieci". "Petardowe" pękanie kolejnych pocisków, tym razem typu 'flak'. Wizg dziesiątek rakiet lecących w obydwie strony i wybuchających z głuchym, miękkim odgłosem na ziemi, bądź z twardym grzmotem o pancerz jak wielki popcorn. Zgrzytające wyładowaniami elektrycznymi splunięcia sztucznych piorunów PPC - a kiedy odnajdywały swe cele, to trzask jakby ktoś złamał drzewo. "Klasyczny" huk gwintowanych armat i gładkolufowych autodział oraz wybuchy ich pocisków. Najcichsze były w tym koncercie lasery, różnokolorowe, krojące pancerze i struktury jak wielkie spawarki, wydające z siebie mruczące, basowe "zummm".

Przeciwników było wielu. Zbyt wielu. Dwie lance mechów (z czego jedna rzeczywiście groźna), całe mrowie transporterów opancerzonych wypchanych żądnymi krwi Bandytami, wsparcie rakietowe, czołgowe i bezpośrednie działonowe, sporo broni przeciwlotniczej, szybkie gun trucks i technicale. Wszędzie jeżyło się od luf.

W swym wciąż niesprawdzonym w boju instynkcie, Minutemen wiedzieli, że wdepnęli w bagno. Nie daliby rady w piątkę zatrzymać tego pochodu. Zostaliby zgnieceni przez wrażejskie battlemechy... albo zakłuci metodą tysiąca igieł. Kolejne serie z "byle kaemów" stopniowo rozpruwały im pancerze, szczególnie na plecach po osaczeniu ich ilością & prędkością. Leopard ocalił swojej lancy skórę, raz za razem wywalając obłędne salwy po sześćdziesiąt rakiet, wspomagając je laserami i pepecami. Wymiatał "klastry" artylerii rakietowej, przeciwlotniczej, bezpośredniej. Eliminował co bardziej upierdliwe maszyny wroga. Wreszcie, skupiał na sobie najgroźniejszy wraży ostrzał, szczególnie z Mackiego i Swordsmana, podczas gdy zdesantowane mechy rozprawiały się z lżejszą opozycją - aż wreszcie przyszedł czas na wrogie zaplecze oraz battlemechy.

Minutemen odnieśli zdecydowane zwycięstwo. Na tych kilkuset metrach kwadratowych asfaltu, nasypu i zniwelowanej, suchej okolicy właśnie płonęło kilkadziesiąt wraków i poległa wzmocniona kompania piechoty. Ostatnia maszyna, sporych rozmiarów mobilna stacja naprawcza Workmenów, skapitulowała po "dyplomatycznym" omieceniu ogniem z kaemów przez Manula (i, tym samym, śmierci ochroniarzy). "Luźną" piechotę i ocalałych stanowili wyłącznie Bandyci - niektórzy czaili się i próbowali walczyć do ostatniego, niczym kompletni wariaci. Inni spieprzali w popłochu. Nie byli liczni.

I żaden z nich nie uszedł z życiem, bo od północnej flanki przez otwarty teren zajechało kilka lekkich czołgów typu Galleon. Na wieżach miały numeracje i symbolikę 21st Armored Battalion. Jak Minutemen pamiętali ze szkoleń, był to element składowy 4th Interior Regimental Combat Team, skoszarowany w Middlebury. Dowódcą był niejaki major Gregory Poulsen. Teraz, te maszyny przechodziły do kontrataku, zmiatając uciekinierów i niszcząc te pojazdy, które zmitrężyły i nie dołączyły do "Bitwy na Autostradzie".

Dojeżdżało też więcej maszyn. Transportery opancerzone, głównie z 16th Mechanized Infantry Battalion, 3rd Interior RCT. Ubezpieczały czołgi, zajechały po kapitulujący mobilny wóz naprawczy Workmenów. Spieszone desanty zabezpieczały okolicę i jeńców. Jeden wielki, ciężki APC z 21 batalionu zatrzymał się blisko Minutemanów, wypluwając z siebie cały pluton. Żołnierze nie byli w szoku, ten już przeszedł. Zostało im tylko wiwatować.

Każdy z nich oglądał w dzieciństwie bajki o bohaterach Nowego Vermontu. Dzisiaj mogli je przeżywać na nowo.

- Kto tutaj dowodzi? – rozległ się głos z megafonu. Trzymał go jakiś oficer. Odpowiedział mu McKinley przez szczekaczkę Leoparda:

- Oficer łącznikowy, podporucznik Jake McKinley ze sztabu generalnego. Ja odpowiadam za kontakty. Podaję kanał częstotliwości radiowej. – jak powiedział, tak zrobił. Dalszą rozmowę kontynuowali przez radio. Reszta Minutemanów słuchała.

- Kapitan Terrence Young, szesnasty pancerny. Major Poulsen jest KIA. – profesjonalizm i opanowanie zaczęło parować z głosu kapitana – Wy... naprawdę jesteście tymi, na jakich wyglądacie?

Gdyby radio mogło przesyłać uśmiechy, to nie starczyłoby szerokości dla tego, jaki teraz prezentował McKinley.

- Tajest, sir. Nowi Minutemen. Do usług Nowego Vermontu.

- Wow... znaczy się, Hm. – kapitan wyraźnie zgubił rezon – Uh... to co teraz?

- Zabezpieczcie jeńców, pojazd naprawczy i wraki BattleMechs, zabierzcie je do Middlebury, później będziemy ich potrzebować. Odepchnijcie nieprzyjaciela z powrotem pod Newport.

- Nie wesprzecie kontrataku na miasto?

- Nie ma szans, panie kapitanie. Tam są jeszcze co najmniej dwie lance battlemechów i nieznana ilość innych maszyn bojowych, a my mamy braki w pancerzu. Poza tym, lecimy im dokopać w innym miejscu. Bardzo mocno dokopać. Trzymajcie za nas kciuki. Postaramy się jak najszybciej skontaktować ze sztabami trzeciego i czwartego RCT. I, jeśli można, rekomenduję powstrzymać się od ataku na Newport, tylko zabezpieczyć odwrót pierwszego RCT i cywilów. Damy im cynk.

- Tak... tak, to ma sens. – po samym głosie słychać było spochmurnienie oficera, chyba liczył na kontynuację tego kontrataku – Tak zrobimy. Z Bogiem, poruczniku. Wyskoczyliście nam tu jak z filmów akcji. Liczymy na was. Obyśmy mieli więcej szczęścia niż ci pechowcy na autostradzie. Bez odbioru.

- Nie zawiedziemy, panie kapitanie. Bez odbioru.

Komentarz o pechowcach wcale nie odnosił się do nieprzyjaciół. Dopiero teraz Minutemeni, wcześniej ogarnięci bitewną gorączką, rozejrzeli się i przyjrzeli dokładniej. Wzdłuż autostrady i trochę wokół niej roiło się od wraków. Trochę maszyn wojskowych w nadpalonych oznaczeniach pierwszego pułku kapitolskiego... ale przede wszystkim pojazdy cywilne. Samochody, autobusy. A tu i ówdzie leżące sylwetki w mundurach gwardii republikańskiej... ale przede wszystkim w cywilnym ubiorze. Ci, którzy uciekali przed paroma dniami i nocami. Jeszcze za wcześnie by uratowali ich Minutemen, i za wcześnie (bądź bez różnicy) by osłonili ich żołnierze z Middlebury i Fort Ticonderoga (zresztą, sami pobici i zepchnięci po dziesiątkach godzin walk).

Niektórzy odwracali wzrok, inni błądzili myślami, jeszcze inni gotowali się właśnie w sosie z nienawiści. Każdy dzień i każda noc oznaczały więcej poległych żołnierzy, więcej pomordowanych cywilów.

Z tą gorzką myślą zapakowali się do Leoparda i ruszyli w dalszą podróż.

+++

Przelot był znojny. Dotarcie do głębi Bariery swoje zabierało, a Leopard wcale taki szybki nie był w takich dystansach i przy niskim locie (aby uniknąć wykrycia). W pierwszej półgodzinie od startu znowu rozgorzała sprzeczka. „Skoro rozwaliliśmy tych typów to lećmy do Vergennes ratować!” Wyperswadowano to, tym razem znajdując inne wytłumaczenie (a może wymówkę...?): po tym starciu Leopard i lanca miały za mało pancerza ablatywnego. Raport z ataku mówił o trzech pirackich DropShips. Nie było szans w bezpośrednim starciu z nimi, skończyłoby się to kompletną klęską, a podjazdowa walka zjadłaby tylko czas i co najwyżej narobiła trochę strat u wroga, który i tak by osiągnął swój najbliższy cel. Dysproporcja sił i faktor czasu kruszyły mrzonki o skutecznej obronie Vergennes.

Poza tym, Barnes znalazł sposób na to, by zająć ich wszystkich czymś produktywnym. Zostawiając w przedziale dowódczym tylko Asagao jako pilotkę i dwóch niezbędnych inżynierów, zagonił całą resztę – strzelców, inżynierów, techników i pilotów mechów - do roboty. Dostali narzędzia i szybki instruktaż. Mieli reperować mechy. W trymiga i w pocie czoła, po drodze robiąc tylko krótkie przerwy.

Późnym popołudniem, kiedy dolatywali do nowego rejonu operacyjnego, Spider i Commando byli w pełni połatani, podobnie jak zmasakrowane plecy Maraudera i Warhammera oraz lekkie uszkodzenia nogi i głowy Craba. Pozostałe ubytki zostały uzupełnione tylko częściowo (w tym pancerze frontalne WHM i MAD do nieco mniej jak 50%, bez reperacji struktur). Dopełniono także zasobniki z amunicją. Niestety, Leoparda nie dało radę ruszyć (wszak leciał). Mogli tylko zrobić jeden postój na kompletnym zadupiu, gdzie schłodzili napędy i podczepili „prezenty” - nieco bomb lotniczych z ładunkami burzącymi. Według planu Leopard miał zdesantować lancę nieco ponad dwa kilometry od miejscówy Workmenów i trzymać się z tyłu, pełniąc rolę osłonową i przechwytującą. Do akcji miał wejść dopiero wtedy, kiedy nie byłoby już ryzyka zestrzelenia. Bezpośrednie wsparcie lotnicze w tym ataku miało przypaść myśliwcowi Lightning pilotowanemu przez Asagao. Ostatni fragment podróży spędzili już w dwóch lotniczych maszynach. Itan-sha za sterami „Błyskawicy”, eskortująca Leoparda pilotowanego przez Barnesa i dowodzonego przez McKinleya.

Przez ten cały czas pod nimi rozpościerały się różne krajobrazy. Sawanny i równiny Ziaren. Góry, wzgórza i badlands Pogranicza. Pustkowia i pustynie Bariery. Opuszczali terytorium Nowego Vermontu.

Przed paroma dobami Amerigo pogrążyło się w chaosie. Reguły gry zostały zmienione. Przez chwilę żądni krwi drapieżcy grali tak, jak im się chciało. Dość tego. Minutemen wrócili. I mogli powiedzieć...

Teraz gramy według naszych zasad.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=TzLfGnb3MDk[/MEDIA]

Dolecieli. Tuż przed zrzutem Leopard i Lightning omiotły sadybę Workmenów sensorami i skanerami. Ich wyniki pokrywały się z danymi wywiadowczymi. Mieli z grubsza pełen obraz sytuacji. Sadyba dzieliła się na trzy sektory – warowny fort z murami i wieżami obronnymi, skrywający szereg budynków i podziemia; cywilne podgrodzie z pobocznymi osiedlami i infrastrukturą; lotnisko-kosmoport z hangarami i terminalem. Obrona składała się głównie z uzbrojonych wieżyczek i szkieletowej obsady, a w trzewiach bazy pewnie była garść workmechów. Najemnicy nie będą wiedzieli, co ich zmiotło.

Efekt zaskoczenia był minimalizowany przez to, że obsada fortu wykryła ich. Syreny wyły. Ale to bez znaczenia. Będzie bolało.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline