Ulice Mariny, 5 listopada 2021, 15:09
Sprawdzając magazynek wyciągniętego ze schowka odrapanego Glocka, Dickens strzelał oczami we wszystkie lusterka po kolei budując w głowie trójwymiarowy ulicznego ruchu oraz pozycji trzech najbardziej istotnych w tym ruchu pojazdów. Gdzieś na końcu trasy wyścigu widział już w swej wyobraźni obóz nomadów oraz półnagie opalone dziewczęta przeciągające się niczym kotki na siedzeniach chromowanych motocykli. Taka nagroda warta była każdego poświęcenia, nawet wyrzucenia za okna vana worków z narkotykami w nadziei, że inni kierowcy oraz przechodnie rzucą się na jezdnię z żądzy zawłaszczenia tabletek z jednorożcami dla siebie blokując w ten sposób uliczny ruch.
Pełne erotyzmu obrazy młodych jędrnych nomadek wyparowały z głowy Abiego w tej samej sekundzie, w której kierowcy obu czarnych furgonów uznali dalszą dyskrecję za zbędną. Przyśpieszając raptownie, pościg wystrzelił do przodu pchany mocą potężnych silników, a bliższy z czarnych wozów wycelował swą kratownicą rur na masce prosto w tylny zderzak vana.
Naciągający na głowy znalezione w jednym z kartonów kominiarki mężczyźni złapali się znienacka za oparcia foteli oraz ściany wozu, kiedy świadomy intencji napastników Vadim gwałtownie skręcił i siła odśrodkowa tego manewru rzuciła pasażerami w bok. Sidney wrzasnął przeraźliwie, bo zmiana kierunku jazdy zaskoczyła go w połowie czynności związanej z zakładaniem maski. Solo uderzył głową o ścianę kabiny z potworną siłą.
- Kurwa mać, nic nie widzę! - przeraźliwie krzyknął przyciskając do czaszki dłoni - Rozwaliło mi oczy, jestem kaleką! Pomóżcie mi!
Wstrząśnięty tym okrzykiem Lee przechylił się nieporadnie w stronę przyjaciela i zerwał mu z głowy kominiarkę odsłaniając zakrwawioną twarz Sidneya.
- Boże, jednak widzę! - targany niecodziennie silnymi emocjami May niemal rozpłakał się ze szczęścia, potrząsając gwałtownie obolałą głową w wyrazie niewysłowionej ulgi.
- Kominiarkę wsadziłeś złą stroną na głowę, baranie! Otworami na oczy na potylicę! - okrzyczał solosa wychylony zza oparcia fotela Abraham - I nos sobie rozwaliłeś, ale od tego się nie umiera! Wsadzaj ją, szybko! I daj mi jedną!
- Szom sa nami! Gas, gas! - wyrzucił z siebie zdenerwowany jak nigdy dotąd Koreańczyk - Wiechemy sztont!
Cierpiący z powodu upiornego bólu złamanego nosa oraz brutalnie wykręconej ręki, Żyła prowadził nieznanego sobie avana niczym palec samego Boga, z idealną precyzją wpasowując się w lukę pomiędzy dwoma wozami dostawczymi na sąsiednim pasie. Ścigany kakofonią wściekłych klaksonów, natychmiast przesunął się na następny pas, tym razem jednak szczęście go opuściło - a raczej nie jego, tylko kierowcę żółtej CombatCabb jadącego tym pasem pozycję wcześniej. Uderzony z impetem w tył swego pojazdu taksówkarz stracił panowanie nad kierownicą, uderzył z hukiem odpadających kołpaków w krawężnik, wpadł na niewielką stację benzynową ścinając po drodze maską dwa instrybutory i wylądował koniec końców w oknie wystawowym jej budynku. Gnający szaleńczo przed siebie Vadim nie dosłyszał już kanonady, która moment później wybuchła na stacji ani przerażonych okrzyków nakazujących strzelanie w jakieś opony.
Zmasakrowany wcale nie gorzej od nieszczęsnego Arthura, Żyła trzymał kierownicę zbielałymi palcami tak mocno, że jej plastik zaczynał trzeszczeć w żelaznym uścisku Rosjanina.
- Broń, broń! - krzyknął Sid, który jakoś doczołgał się pośród latających na wszystkie strony kartonów pod klapę bagażnika - Skurwysyny będą strzelać!