Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2021, 09:24   #48
Quantum
 
Quantum's Avatar
 
Reputacja: 1 Quantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputację
Opowieść Galeba na temat Krwawych Toporów sprawiła, że bohaterowie stali się czujniejsi. Jeśli agresywne, bezwzględne plemię odrodziło się w jakiś sposób i wróciło na te ziemie, będzie to problem nie tylko dla ich grupki, ale i dla całej okolicy. Po obu stronach granicy. Orkowie splądrowali całą karczmę, nie pozostawiając nawet jednej butelki alkoholu, czy kawałka chleba. Awanturnicy mieli jednak własne zapasy, przystając na pomysł Bardina, by dzisiejszego wieczoru nie palić w kominku. Nie należało ściągać niepotrzebnej uwagi.
- Będę nocował w stajni - powiedział przy kolacji Viggo. - Ktoś musi mieć oko na zwierzęta. A co do opowieści z mojego życia, herr Zachariasz… to nie jestem z tych, którzy lubią o tym opowiadać. I chyba każdy, kto trochę wojował, wie, że nie ma sensu rozdrapywać ran, które i tak nigdy się nie zagoją.

Po kolacji pożegnał się i wyszedł z gospody. Niedługo później ciemność zbliżającej się nocy zawisła nad okolicą, przynosząc ze sobą opady rzęsistego deszczu. A potem wraz z nimi mocne podmuchy wiatru, który wył między deskami gospody, sprawiając, że te trzeszczały ze starości. Z zewnątrz nie było słychać nic prócz bębniącego o szyby deszczu i zawodzenia wiatru. Niespokojna to była noc, dlatego bohaterowie cieszyli się, że mają dach nad głową. Kolejne warty przyniosły ze sobą czas na refleksje i sprawdzanie wszystkich kątów gospody. Nic się nie działo, ale w taką zawieruchę za oknem raczej nikt nie chciałby ich zaatakować. Nawet, gdyby ktoś wiedział, że siedzą zamknięci w karczmie.

* * *

Poranek obudził ich mglisty i chłodny. Viggo z samego rana dołączył do nich w głównej izbie, ziewając i przeciągając się.
- Paskudna była ta noc. Nic się nie wyspałem… konie niespokojne były, pewnie przez ten zasrany deszcz - rzucił, przecierając zmęczone oczy.

Zachariasz jeszcze przed śniadaniem wyszedł na zewnątrz, by sprawdzić najbliższą okolicę gospody. Jak się szybko okazało, brakowało kilku ciał wieśniaków, które ewidentnie leżały jeszcze tu i ówdzie wczoraj, gdy przyjechali do sioła. Zwiadowca był tego pewny, jednak nawet jeśli w wiosce ktoś lub coś pojawiło się nocą, ciężki deszcz zmył wszystkie ślady jego obecności. Niziołek podzielił się z pozostałymi informacją o zwłokach i usiedli do śniadania.


Z pełnymi brzuchami, w towarzystwie oplatającej ich białej zawiesiny opuścili wioskę, ruszając głównym traktem na Szlak Mroźnych Kłów. Przez większość czasu droga wiodła pod górę, a koło południa mgła zelżała, choć cały czas było zimno. Szczyty widocznych w oddali gór wciąż były zaśnieżone, co o tej porze roku nie dziwiło. Pokonując błotnisty trakt i mijając ogromne kałuże, spotkali na swojej drodze tylko jedną, dużą karawanę kupiecką zmierzającą z przeciwka.
- Nie ma sensu, żebyście dalej tam jechali - powiedział jowialny kupiec jadący na wyładowanym po brzegi wozie. - Wszędzie błoto, pierdolone resztki śniegu i breja.
- Jakieś problemy na szlaku?
- zapytał Viggo.
- Żadnych. Pogoda sprawiedliwa dla wszystkich i bandziorom też się chyba nie uśmiecha zasadzać w takich warunkach - rzucił.

Był to jakiś pozytyw. Im wyżej na szlaku się znajdowaliście, tym temperatura spadała. Trzeba było ubrać grubsze płaszcze, narzucić czapy. Koło drugiego dzwonu z pękatych chmur sypnęło miałkim śniegiem. Żadna to nowość w górach. Najważniejsze, że podróż przebiegała póki co bez żadnych niespodzianek.

* * *

Nim zaczęło się ściemniać, zjeżdżaliście z niewielkiego wzniesienia nieco szerszym ale i tak pozostawiającym dużo do życzenia traktem. Wtedy też poczuliście, jak ziemia pod kopytami koni i kuców zaczyna się trząść. Z każdą sekundą coraz bardziej i bardziej. Jadący na przodzie Zachariasz zatrzymał się nagle, a potem momentalnie zawrócił swojego kucyka w stronę pozostałych i zdołał tylko powiedzieć:
- Ogry!

Gdy zza masywnego wzgórza po lewej wyszło trzech prawie trzymetrowych, obłych i paskudnie wyglądających humanoidów. Odziani w skórznie i zwierzęce skóry, uzbrojeni w wielkie maczugi i topory, zbliżali się z wolna w stronę bohaterów. Konie zaczęły parskać niespokojnie i stawać dęba. Ciężko je było uspokoić, a efektem tego był fakt, że Max został zrzucony z siodła i walnął twardo tyłkiem o ziemię.
- Musimy… musimy… uciekać - rzucił blady jak papier, patrząc na zbliżające się ogry.
Viggo widział, co się dzieje. Szybko zeskoczył z siodła i trzymając jedną dłonią uzdę swego konia, pomógł wstać księciowi.
- Zachowaj zimną, krew, panie - mruknął do niego. - I nie odzywaj się, a najlepiej na nich nie patrz.


Trzech ogrów zbliżyło się na odległość tuzina kroków. Patrzyli po bohaterach z góry swoimi małymi, kaprawymi oczkami. Na ich temat awanturnicy wiedzieli to samo, co i inni mieszkańcy Imperium - ogry nie grzeszyły intelektem, były bardzo silne i wiecznie głodne. Jeśli nie miało się nic, czym można było je przekupić, często samemu kończyło się jako ich posiłek. Stojący na przedzie ogr z czarnym irokezem i w czerwonej chuście wyszczerzył się w uśmiechu.
- Powitać, maluchy! - krzyknął w reikspielu zachrypłym głosem, który poniósł się echem po okolicy. - Widzim z chłopakami, że macie kolację. Wy nam dać trzy kunie i tego chudziaka - wskazał wielkim paluchem na kuca, na którym siedział Galeb - i my wam pozwolić przejść. W przeciwnym razie my wziąć siłom. Jak bedzie? - Ogr przeskoczył głodnym wzrokiem po koniach Felixa, Klausa i Vessy.
 
Quantum jest offline