Sid zdjął źle założoną kominiarkę i włożył jak na gangstera przystało. Targany na wszystkie strony jak chusteczka do nosa w środku cyklonu był cały poobijany, a z złamanego nosa leciała gęsta struga czerwonej, jasnej krwi. Edytor bólu nadal działał choć słabł. May w życiu nie sądził, że można być tak zmasakrowanym i pełnym godnego pątnika cierpienia. Mieszało mu się w głowie i chciało mu się puścić pawia.
Dodatkowo zgubił gdzieś karabinek a szaleńcza jazda Żyły, który prowadził jak wariat ze swoją zwichniętą ręką, przypominała sceny akcji z filmów z dzieciństwa. Kule świszczały w powietrzu i nieco przeorały karoserię niebieskiego sześciokołowego vana, a chwilę potem do gry włączył się policyjny kogut, który rezonował z najszybszym możliwym tempie oznaczającym pełną gotowość NCPD. Nie minie chwila a radiolka wezwie posiłki, drony a może nawet AV’kę policyjną.
Dodatkowo gęba Lee wyglądała jak z jakiegoś horroru. Sidney złapał się mocniej paki z puszkami fasoli zastanawiając się jak dużo może być tam narkotyków. Jeszcze kilka minut temu wyobrażał sobie, że wali Grzmota i popala blanta z dawnym znajomym nomadem regenerując siły i biorąc końską dawkę środków przeciwbólowych łatany przez Dicka, grzejąc się w Kalifornijskim słońcu, łapiąc kształtne dupcie nomadówek. Teraz wszystko zdawało się zbliżać do jednego wielkiego finału- śmierci, rozstrzelania lub skończenia z wyrokiem w komorze kriogenicznej na 25 lub 50 lat. Sid zebrał się w sobie i próbował znaleźć zawansowany karabinek szturmowy jednak auto latało to na lewą, to na prawą. Nordic zaczynał słabnąć, ból uderzał w coraz większych spazmach. Solo spojrzał na przednie siedzenia. Abraham oberwał poduszką powietrzną a jego szyja wyglądała jakby złamał mu się kark.
-GAZU KURWA. SPIERDALAJMY STĄD, ZGUBMY POŚCIG! DOBRY POMYSŁ, JEDŹMY PERYFERIAMI!- wykrzyknął Sidney pełen furii, której nie spodziewał się w tym stanie. Chciał kogoś zabić, kogokolwiek, by dać wyraz swojej wściekłości nad którą czasem nie panował. Oczywiście pomijając kompanów w stanie zbliżającej się do ich grzesznych dusz kostuchy. Patrzył na tył vana w poszukiwaniu Mustanga, ale jego ręce trzęsły się coraz bardziej, a kostki zranione przez zdejmowanie okowów o drucianą szczękę Koreańczyka zaczynały puchnąć niczym podobne dwóm dorodnym balonom bogatej trzydziestolatki z przedmieści, po zabiegu implantacji.