Ulice Mariny, 5 listopada 2021, 15:13
Poobijany van pędził z rykiem silnika wąskimi ulicami fabrycznego kompleksu, rozbryzgując kałuże brudnej wody, miażdżąc oponami śmieci i podskakując z jękiem maltretowanych resorów na wybojach. Wciśnięty pomiędzy przednie fotele Arthur z werwą godną mistrzów kina akcji szarpał obiema rękami za sterczącą z kierownicy sflaczałą powietrzną poduszkę, bezceremonialnie trącając przy tym łokciem w obolałą czaszkę Żyły.
- Uważaj kurwa, bo mi łeb rozwalisz! – wrzasnął kipiący adrenaliną Rosjanin, szarpiąc szaleńczo dźwignią skrzyni biegów i przyciskając jednocześnie czoło do przedniej szyby ponad flakiem zużytego airbaga – W bok to ciągnij! Dick, weź mu pomóż!
Zdeterminowany Lee szarpnął poduszkę raz jeszcze, wydarł ją z zasobnika pośród dźwięku rozrywanego materiału przywracając kierowcy pełną widoczność. Uszczęśliwiony tym sukcesem Koreańczyk opadł za siedzenie patrząc szeroko otwartymi oczami jak uwolniony od własnej poduszki Abi wpycha w ręce Sidneya wyciągnięty spod siedzenia maszynowy pistolet.
Solo pochwycił wciśniętą mu broń niczym naćpany booster łapiący za przyrodzenie na widok topowej gwiazdy porno. Roztrącając pudła z fasolą i kontrabandą, mężczyzna przeturlał się przez bagażnik vana, wylądował na klęczkach podnosząc w górę głowę i przyciskając twarz do tylnej szyby pojazdu. W tyle za wściekle błyskającym kogutami radiowozem wciąż widział złowieszcze kształty czarnych furgonów, idących nieustępliwie śladem policyjnego wozu. Jeśli siedzący w Suburbanach goście byli kumplami rzeźników z pływalni, May gotów był uwierzyć, że bez mrugnięcia okiem rozwaliliby by nawet umundurowanych gliniarzy, żeby tylko dopaść swe ofiary.
Vadim dostrzegł furgony w swoim bocznym lusterku i najpewniej doszedł do tych samych wniosków, co Sidney, bo kiedy tylko trafiła się ku temu okazja, skręcił gwałtownie w prawo i wjechał w przerażająco wąski jednokierunkowy szlak tranzytowy, którym w czasach świetności fabryki jeździły wózki widłowe. Prujący zawzięcie radiowóz z trudem wbił się w tę samą uliczkę, ale pierwszy z szerokich Suburbanów wykonał ten sam manewr z minimalnym opóźnieniem, zahaczył o narożnik fabrycznej hali i wbił się w jej ścianę blokując dokumentnie przejazd.
Fikser wrzasnął tryumfalnie widząc efekt swego uniku, uderzył zaciśniętą w pięść dłonią w strzępy rozdartego airbaga. Ceglane ściany fabrycznych zabudowań rozmywały mu się po bokach w jeden ciąg, tworząc szalony labirynt, we wnętrzu którego najmniejszy błąd przy kierownicy mógł kosztować ludzkie życie.
Ulica poszerzyła się znienacka, w ułamku sekundy pojawił się na niej dodatkowy pas. Policjant prowadzący patrolowe BMW, ewidentnie sprzężony neuralnie ze swoim pojazdem, przyśpieszył błyskawicznie i przeskoczył na wolny pas zrównując się ze ściganym vanem.
Siedzący w drugim fotelu funkcjonariusz opuścił nieznacznie wykonaną z pancernego szkła szybę przeładowując jednocześnie w demonstracyjny i jednoznaczny sposób automatycznego Ronina. Śledzący jego poczynania wzrokiem Arthur przełknął nerwowo ślinę domyślając się tego, co długa seria pocisków 5.56 mm mogła zrobić z oponami pędzącego szaleńczo vana.
- Kurwa, oni zaraz zaczną do nas pruć! – krzyknął ściskający w rękach zapomnianego Mustanga Sid, głosem na poły wściekłym jak i zatrwożonym; gdyby bowiem Vadim stracił panowanie nad skutecznie ostrzelanym i pędzącym ponad sto kilometrów na godzinę pojazdem, najpewniej żaden z siedzących w vanie ludzi nie wyszedłby z tej kraksy z życiem.
Żyła pomyślał dokładnie o tym samym. W myślach fiksera pojawiło się znienacka wyobrażenie zgniecionej niczym skorupka jajka karoserii vana, rozcinanej strażackimi piłami metalowej trumny skrywającej w środku nierozpoznawalne ludzie szczątki. W tej sytuacji, w tej nieprawdopodobnie tragicznej chwili młodego Rosjanina mógł ocalić w zasadzie tylko cud. Prawdziwy boży cud.
- Matko Boska, pomiłuj! – wyrzucił z siebie Żyła odzyskując w obliczu tak traumatycznych przeżyć całą swą zaniedbaną latami prawosławną wiarę.
I został wysłuchany.
Humanoidalny kształt spadł gdzieś z góry, iście niczym rozgniewana Matka Boska biorąca w obronę swe zbłąkane dziecię. Wylądował z niewiarygodnym impetem na masce czarno-białego BMW miażdżąc kuloodporną karoserię wozu i dosłownie demolując przedział silnikowy pojazdu. Kawałki lakieru, oderwane elementy maski i szklane drzazgi pochodzące z rozbitej przedniej szyby radiowozu sypnęły na wszystkie strony. Obaj policjanci targnęli się w panicznym odruchu w tył nie wierząc własnym oczom i rozpaczliwie próbując się cofnąć przed rozkraczonym na przedzie wozu intruzem.
- Jezuuuu! – Arthur pod wpływem ekstremalnego wstrząsu odzyskał w jakiś sposób panowanie na językiem, zawył głosem tak przesiąkniętym grozą, że wręcz nieludzkim w swym przerażającym brzmieniu – Aaaaa!
Spod pozgniatanej maski BMW buchnęły płomienie i kłęby dymu. Spowity nimi kształt, utrzymujący się z niesamowitą stabilnością na bloku silnikowym wciąż jadącego radiowozu, odwrócił głowę w stronę vana.
- Terminator! – okrzyk Dicka zawibrował wszystkim pod sklepieniami ich czaszek – On wrócił!
Człowiek na masce radiowozu w zasadzie nie był już człowiekiem. Połowa jego twarzy wisiała w strzępach syntetycznej skóry odsłaniając ukrytą pod spodem srebrzystą czaszkę i płonące w niej czerwonym blaskiem oko.