Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2021, 07:44   #54
sieneq
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Gondoryjska uczona z uwagą słuchała słów nowego władcy Rohanu. Problem, ważki problem jaki wyłożył władca i gospodarz w jednej osobie, doskonale wpisywał się w dywagacje na temat cnót jakim oddawali się przy posiłku. Gdy Thengel skończył mówić, odezwała się.
– Czy wiesz panie co legło u podstaw tak poważnego konfliktu? – Wszak najpoważniejsze spory mogły mieć błahe powody. A ich polubowne rozwiązanie było niemożliwe bez poznania ich początku.
– To są długie lata ich wzajemnej wrogości. Ani pierwszej, ani jedynej kości niezgody próżno dzisiaj szukać. Mój ojciec niestety prowadził politykę dzielenia i rządzenia, znacznie częściej niźli jednania i budowania. Éogar wybranym był szybko prawą ręka mego ojca, kiedy ja opuściłem Rohan za Gondorem. To bezwzględny i wielce lojalny dowódca, który w ciągłym napięciu politykę przygraniczną, przeciw plemionom Dunlandu, z rozkazu mego ojca skrupulatnie prowadził. Król Fengel… – zamyślił się na dłuższy moment. – Cenric nie po ojcu, lecz swym wuju został Trzecim Marszałkiem – zmienił temat w kierunku drugiej Bruzdy – i, jak powiadają, zawsze zazdrościł Drugiemu Marszałkowi jego pozycji przy królu. Podobno nawet starał się usunąć rywala z dworu dawno, dawno temu… Musisz wiedzieć pani Eiliandis, za panowania króla Fengela intrygi wielkie piętno odcisnęło na Rohanie. Dołóż do tego konfliktu dziesięciolecia wzajemnie wyrządzanych krzywd i zniewag, a zobaczysz przepaść między Marszałkami, którą mam żywą nadzieję uda się jeszcze zakopać dla dobra Marchii.
– Zaiste skomplikowany to problem, którego początki ukryte są wśród zawiłych splotów owej sprawy – powiedziała Eiliandis. – Usunięcie chorej tkanki, które niejeden uzdrowiciel zalecił by przy takiej infekcji nie jest możliwe gdyż chodzi o witalne organy. Tutaj trzeba zaaplikować zatem lekarstwo, które okazać się może gorzkie i ciężkie do przełknięcia dla pacjenta mój panie.
– Owszem, mógłbym rozkazać swym marszałkom, aby swe spory uregulowali. Aby różnice wyjaśnili, weregildy wypłacili i przyjęli. Lecz to upokorzyłoby ich dumę, oraz lojalnych im ludzi. – westchnął król.
– Małżeństwo mogłoby dać im pretekst do pojednania bez utraty honoru. – zauważyła królowa Morwen. – Ożenek między dwoma domami ułatwić zakopać spór bez poczucia hańby. Mildred i Esmund mają wolną wolę, lecz warto spróbować ich wyswatać, gdyż może się to okazać zaiste o wiele bardziej proste, niźli zbliżenie ich zwierzchników.
– Z tego powodu – rzekł Thengel. – prosimy was, abyście zostali posłańcami naszej rady do klanów. Nie byłby to rozkaz, ani żadna oficjalna misja dyplomatyczna. Wasze słowa nie miałby za sobą królewskiego autorytetu, ani żadnej władzy. Delikatne to zadanie, z którego jeśli wywiazalibyście się pomyślnie, my byśmy byli wam wielce wdzięczni i wynagrodzili. – zapewnił. – Chcielibyśmy, aby owymi doradcami były osoby niezwiązane z żadnym z klanów, ani moim dworem. Bez obecności córki Gleomera szanse waszej kompani byłyby znikome jako samych cudzoziemców. Gléowyn na dodatek z królewskich ziem pochodzi i zapewne wie wiele o konflikcie obu marszałków, o którym cały Rohan szemrze. – wytłumaczył.

– Mości królu… To zaszczyt – Głos Rogacza jednak nie brzmiał, jakby radował się z onego wyróżnienia – Ale… nie pewniej by było gdybyś Panie posłał po oboje marszałków tutaj? Gdyśmy się z bratem za łby brali, ojciec nam zwykle pracę tęgą zadawał. A taką, że pod koniec już nie pamiętaliśmy o co szło. Gdybyś Panie posłał obu swych marszałków samych z jakąś trudną misją…
– Gdyby to tylko było takie proste jak to przyrównałeś. – król uśmiechnął się smutno i odsunął kielich, którym się bawił słuchając Cadoca.
– Gdyby król nie potrzebował was, nie prosiłby o nic. – rzekła grzecznie królowa uważnie przejrzawszy się Dunlandczykowi.

– Jak rzekł mój zacny towarzysz pani, zaszczyt to będzie dla nas móc się jego wysokość przysłużyć w zażegnaniu takiego sporu. Podzielam jednak sceptycyzm jego. Jako że innych cnót niż męstwo użyć trzeba by bądź co bądź brak cnót pokonać – rzekła Gondoryjka nawiązując do wcześniej rozmowy.

Cadoc słysząc królową spuścił szybko wzrok wbijając go w stół.
– Wybacz Pani – rzekł tylko, zmitygowany.

Królowa lekko uśmiechnęła się skinawszy głową.
– Marszałkowie mają więcej zalet, aniżeli wad. Dlatego potrzebni są Rohanowi zjednoczeni. – odrzekł król do Eiliandis. – Będziecie mieli okazję poznać obu i rozeznać. Inną formą męstwa jest wybaczenie winowajcy mimo otwartej rany, która wciąż jest rozdrapywana. Czas zacząć leczyć ten ból w inny sposób niźli wyrównywaniem rachunków prawa rodowej zemsty.

Gléowyn przysłuchiwała się rozmowie uważnie. Znała historię sporów obu marszałków doskonale. Będąc dzieckiem jeszcze i mieszkając na Złotym Dworze, często słyszała jak służba o tym plotkowała. W domu dziadka również, wspominano o tym wieloletnim sporze. Westchnęła cicho i włączyła się do rozmowy.
– Nie będzie łatwo przemówić obu marszałkom do rozsądku. Obydwaj już dawno zatracili się w tej waśni, pielęgnując wszystkie urazy. Ten spór pochłonął już wiele ofiar. Kilka lat temu bratanek Cenrica zabił kuzyna Éogara w walce o kobietę. Rodzina Éogara oskarżyła go o morderstwo. Rodzina Cenrica stanęła w jego obronie, twierdząc, że zabójca został zaatakowany jako pierwszy i dlatego odmówiła płacenia weregildu. Bratanek ukrył się w wiosce w Folde, ale w następnym roku został złapany na drodze przez jeźdźców z Zachodniej Bruzdy i zabity, a niewiasta, która była przyczyną sporu, mimo wszystko, wyszła za mąż za kogoś z rodziny Éogara. Za śmierć bratanka zaoferowano odszkodowanie, ale Cenric odmówił, mówiąc, że wystarczy sama krew. Sami widzicie, że w ich sercach nagromadziło się wiele urazy. Nie będzie łatwo. – Powtórzyła wcześniejsze swoje słowa. – Nie będzie łatwo odmienić ich zatwardziałe serca.
Nie chciała jednak, by jej słowa zniechęciły jej towarzyszy do działania. Uśmiechnęła się więc do nich serdecznie.
– Nie znaczy to, że jest to niemożliwe. Zarówno Esmund jak i Mildryd cieszą się szacunkiem i poważaniem u swoich dowódców. Zarówno przykładem jak i słowem mogli by przekonać ich do pojednania. Być może miłość tych dwojga mogła by zmiękczyć twarde serca marszałków, a być może oni obaj też już są zmęczeni tym sporem i z ulgą przyjmą pretekst by go zakończyć, nie tracąc przy tym twarzy. O ile faktycznie Mildryd i Esmund obdarzą się uczuciem i będę chcieli zawrzeć związek małżeński.

Zwinnoręki przysłuchiwał się rozmowie, ale jego nieobecny wzrok błądził po sali, czasem tylko zatrzymując się na twarzach kolejnych mówców. Marszczył przy tym czoło, jakby ważąc coś w głowie. Wreszcie pochylił się do Cadoca i szepnął – Panie Rogaczu... pozwolisz dołączyć do kompanii? Do godzenia zwaśnionych i swatania to się nie przydam. Ale jakby do czego złego w drodze przyszło, to pomogę chronić... ee... innych. Z łuku strzelam dobrze. A jak będzie trzeba, to i toporkiem zdzielić potrafię. Mogę tropić, polować. Na postojach oporządzać koo...nie. – chłopak pochylił nagle głowę i w desperacji z rozmachem palnął pięścią w czoło, czemu zawtórowało stłumione syknięcie, jakby trafił w obolałe miejsce. – Toż ja przecież konia nie mam! Ażeby to wszystkie... – zakrył dłonią usta, spostrzegłszy, że jego zachowanie stało się nazbyt głośne. Wyprostował się na krześle i wbił wzrok w stół, w nadziei, że jego niezręczność nie ściągnie nań nadmiernej uwagi pozostałych.

– Zatem dwóch nas jest bezkonnych. I nieswatnych Panie Zwinnoręki – zaśmiał się Rogacz – A do kompanii owszem. Radzim cię powitać. Sęk w tym, że… – Dunlandczyk na powrót zasępił się i podrapał po czuprynie niepewnie zerkając na królową, która jakąś obawę swym spokojem i majestatem w nim zbudziła. – To nie swatów nam tu trzeba. Ani uczuć rozbudzania. Jeśli dobrze rozumiem. A rozumiem swym osądem o klanach wiedzy. To i Mildryd i Esmund wasalami swych suwerenów są. Marszałków to jest. I im winni posłuszeństwo. Ponadto nie są oboje najpierwszej młodości i kochliwości. Łacniej ich to do ożenku racją stanu przekonamy. Ale i to za mało jak marszałki okoniem staną. A z tego co o nich prawi pani Gléowyn to staną na pewno. Potrzebny nam fortel. Albo zwyczaj jaki stary, niechby i zapomniany którego marszałki nie godzą się podeptać.

Zwinnoręki rzucił Rogaczowi krótkie spojrzenie, skinieniem głowy dziękując za aprobatę. Po czym rzekł cicho – Bezkonny? Jakże, to... wszakże na Koniożercę pieszo nie wyruszyliście? Ale nie czas teraz chyba na pytania. – zmitygował się – A co do zwyczaju jakiego – dobrze by panią Gléowyn zapytać. Ona wszak stąd, obyczaje znać powinna, choćby i stare. A może pieśń jaką przypomni sobie, w której pomysł jak temu utrapieniu zaradzić by się znalazł?

Młoda Rohirrimka słysząc wymianę zdań Roderica i Cadoca, zwróciła twarz ku nim.
– Starym obyczajem ślub cementuje i umacnia więzi, jak sojusz podczas wojny na boczny tor odsuwa spory i niesnaski. Esmund jest siostrzeńcem swego marszałka. Mildryd kapitanem przybocznego eoredu Eogara i wdową po członku jego rodziny. Oboje cieszą się zaufaniem i szacunkiem swoich dowódców, dlatego istnieje szansa, nawet spora, że obaj marszałkowie wyrażą zgodę na ślub i uszanują tradycję naszego ludu, zakopując topór wojenny. Jego Wysokość, nie prosił by nas o to, jeżeli nie widziałby szansy na powodzenie całego przedsięwzięcia. Kluczem jest tutaj przekonanie potencjalnych małżonków, że związkiem swoim przerwą dalszy rozlew krwi między klanami, a oni znając dobrze swoich pryncypałów, będę wiedzieć jak do sprawy podejść odpowiednio, by zgodę na zaślubiny uzyskać. Dodam jeszcze, że Cenric przez lata bardzo się wzbogacił dzięki handlowi Marchii z Gondorem, przez co może przychylniej na panią Eiliandis spoglądać i jej łacniej słuchać.

Następnie zwróciła się do króla Thengela.
– Zaszczytem będzie dla mnie służyć Ci pomocą, mój królu, jak i udzielić wsparcia Bractwu Skaczącego Konia. – Jej oczy powędrowały ku Zwinnorękiemu, a usta rozszerzyły się w serdecznym uśmiechu. – Rada bym była, jeżeli pan Roderic, również zdecydowałby się nam towarzyszyć. Odważne serce i wprawione ramię w strzelaniu z łuku, w podróży zawsze jest mile widziane. Być może Jego Wysokość udzieliłby swojej łaski i użyczył obu szlachetnym panom wierzchowców do tej jakże chwalebnej misji ze swojej królewskiej stajni?
–Kto potrzebuje, ten użyczonego będzie miał konia, oraz królewską monetę. – odpowiedział Thengel.

Rogacz zmarszczył brwi w zamyśleniu i sapnął wyraźnie nad czymś się zastanawiając. Odezwał się po chwili.
– Nic po mnie w domu marszałka Marchii Zachodniej. Więcej szkody by mogła moja obecność tam wyrządzić niźli korzyści. Bardziej zdam się na wschodzie.

Gléowyn przytaknęła Rogaczowi ze smutkiem.
– Uraza, jaką pielęgnuje w sercu Mildryd do Dunlanczyków nie ułatwi nam zadania. Sam Éogar toczy z nimi boje od wielu lat. Więc słusznie zauważyłeś panie Cadoc, że mógłbyś mieć problem z komunikacją w Zachodniej Marchii. Dobrze było by nam narodzić się przed wyruszeniem w drogę, a i po dotarciu na miejsce, najpierw zrobić rozeznanie, zanim podejmiemy próby nawiązania kontaktu. Rohirrimowie to dumny naród i honorowy, pamiętają, komu winni wdzięczność, ale i długo chowają urazy w sercach. Są też uparci i nieufni wobec obcych, więc moja obecność, tak jak zauważył Jego Wysokość, może nam otworzyć niejedne drzwi.

Cadoc pierwszy raz spojrzał na Rohirrimkę iście ponuro, a wszelkie objawy wesołości czy biesiadnej beztroski zniknęły z jego oblicza.
– Dumny i honorowy Pani Gleowyn – powtórzył przez zęby – Nie z troski o dumę marszałka Eogara wolę w tej misji nie być u niego na dworze. Tylko w obawie o to co ja mógłbym uczynić. W obliczu tak zapiekłej nienawiści do mych krajan.
Wyglądał jakby jakieś większe słowa chciały z niego wybuchnąć. Sięgnął po karafkę. Nalał sobie pełen puchar, który opróżnił tak energicznie, że aż trunek pociekł mu po brodzie. Wstał z głośnym szurnięciem krzesła i… stał tak dobrą chwilę wpatrzony w stół przed sobą.

Gléowyn również podniosła się z krzesła i z wyraźnym smutkiem w głosie zwróciła się do dunlandczyka.
– A ja nie z troski o jego dumę wspomniałam o tym, tylko świadoma zacietrzewienia i uprzedzeń mojego ludu, obawiam się, czy by kto panu nie uchybił, albo nastawał na życie nawet na ziemiach drugiego marszałka. Jeśli w jakiś sposób obraziłam pana, zapewniam, że nie było to moim zamiarem i proszę o wybaczenie.

Szczęka Dunlandczyka ledwo widocznie drżała pod zarostem, gdy Gléowyn ponownie zabrała głos. I tak jak wcześniej mógł słuchać jej pieśni nad strumieniem, czy tej, która rozbrzmiała w hali jadalnej, z przyjemnością i poczuciem lanego na niespokojne serce miodu, tak teraz jej słowa… drażniły go, jak szturchnięcia kijem.
– Panie. Pani. – rzekł w końcu, unosząc wzrok na królewską parę. Wyraźnie szukał dobrych słów, ale nie znalazłszy w nich sobie znów spuścił oczy i opuścił salę biesiadną.

Thengel kiwnął głową na słowa Cadoca, a później przez chwilę omiatał go niewzruszonym wzrokiem.
– Oboje zapominacie, iż za niczym prowokowany afront posłańcowi z Meduseld samemu królowi policzek się wymierza i przed nim później rozlicza. – powiedziała spokojnie Morwen. – Jak w zgodzie królestwo z sąsiadami próbować żyć może, kiedy wewnętrze skłócone stoi?
Król pokiwał głową.
–Cenrica szukajcie we Wschodnim Emnecie, gdzie wizytuje swe stada i końskie straże. – rzekł władca Rohanu. – Wedle raportów będzie tam i Esmund ze swymi ludźmi. Miejcie baczenie na Gálmóda, pasierba i doradcę Cenrica.
Później dodał.
– A Éogar powinien być u Brodów na Isenie przygotowując się do wiosny i lata. Z Helmowego Jaru Mildred strzeże Wrót Rohanu. Często towarzyszy marszałkowi, którego traktuje jak przybranego ojca.
– W rozmowie z nim, pomóc może zdobycie aprobaty jego żony Esfled. – podpowiedziała królowa po czym obróciła się do elfki.
– Pani Yáraldiel milczy ważąc nasze słowa, czy swoje? – zapytała z uśmiechem w języku elfów.

Zwinnoręki przez dłuższą chwilę siedział nieruchomo, spoglądając na drzwi, za którymi znikł Cadoc. Po słowach wypowiedzianych przez królewską parę obrócił się ponownie do stołu i przebiegł wzrokiem po twarzach zgromadzonych. Spojrzawszy na posmutniałą Gleowyn, otworzył usta, jakby chciał coś rzec, ale zamiast tego wykonał jakiś niezrozumiały gest ręką i, nim zagadnięta przez królową elfka zdążyła odpowiedzieć, powstał. – Wybaczcie, królu i pani królowo. Pójdę… pójdę za panem Rogaczem. Głos mój tu przy radzie na niewiele się zda, a może jego na powrót tu sprowadzić zdołam... Wiem, że gdy samemu ze strapieniem jakim przyjdzie się zmagać, to latwo rzecz taką zrobić, co jej później żałować można. – skłonił głowę przed królewską parą i spiesznie, jakby w obawie, że go kto spŕobuje zatrzymać, podążył śladem Rogacza.

Król skinął ręką. –Jak mawia moja królowa, gdy duma rośnie, mądrość często zanika. – rzekł Thengel spokojnie. – Z tym problemem, właśnie się zmagamy. Kto go pokona, temu łatwiej. Czasem lepiej być uprzejmym niż mieć rację.

Yáraldiel, do tej pory faktycznie milcząca i wydawałoby się nieobecna, odwzajemniła życzliwy uśmiech królowej. Słysząc rodzimy język poczuła się nieco mniej obco i jakby bardziej pokrzepiona.
– Szukam idealnego rozwiązania, droga królowo Morwen – odparła również w języku elfów. – Obawiam się jednak, że droga do celu jest raczej wyboista i pełna przeszkód – dodała, odprowadzając wzrokiem Zwinnorękiego, który podążył za Rogaczem.

– Czasem najprostsze rozwiązania są tymi najtrudniejszymi do odkrycia. – uśmiechnęła się Morwen. – Ufamy, że zrobicie wszystko, aby przybliżyć nas do celu, aniżeli oddalić.

– Sama druga do celu wydaje się słuszna . Tylko czy odpowiednie osoby zostały do tego wybrane?– Eiliandis zaczęła myśleć na głos tym samym starając się nie dać po sobie poznać, że wyjście Cadoca ją poruszyło. I chociaż bardzo chciał za nim podążyć, to nie wypadało ot tak opuszczać królewski obiad, zwłaszcza że gospodarze byli jeszcze obecni. – Co stanęło na przeszkodzie do zawarcia małżeństwa przez Mildred i Esmunda?

– Jeszcze się okaże czy jesteśmy dobrymi sędziami charakterów. – odarł król. – Miej nadzieję pani Eiliandis. – Dumny, acz rozważny wojownik o krwi dunlandzkiej w służbie Sarumana Białego i wybraniec Pierwszego Marszałka wiele do myślenia może dać mym poddanym, <a więcej osiąga się mądrym szukaniem pojednania niż upartym trwaniem w podziałach. – odpowiedział na refleksję Gondoryjki. – Nie było żadnej wiadomej nam przeszkody, chyba, że namowę ojca Esmunda, czy też w lojalności tamtego do rodziciela szukać należy powodów.

– A my dobrymi swatami – powiedziała z cierpkim humorem w głosie Gondoryjka. – Wszak ciężko zachwalać walory małżeństwa, nie wiedząc o czym mowa.

– Nie nastawiajmy się od razu na porażkę, gdyż wtedy taką zapewne poniesiemy. Skoro zarówno król jak i królowa wierzą, że jesteśmy w stanie zdziałać coś w tej delikatnej w swej naturze sprawie, dlaczego nam samym ma brakować tej wiary? – Elfka spojrzała na Eiliandis i uśmiechnęła się łagodnie, a potem przeniosła wzrok na królewską parę. – Chyba rozsądnym będzie, jeśli pójdziemy nieco załagodzić temperament pana Cadoca. Nie będę się jednak mylić, jeśli powiem, że żadne z nas nie zamierza odwrócić się plecami od powierzonego nam zadania. Wszak jesteśmy Bractwem Skaczącego Konia.

Gléowyn nie mogła się już skupić na dalszej rozmowie. Co jakiś czas uciekała wzrokiem w stronę wyjścia z sali, w którym zniknął najpierw Cadoc, a potem Zwinnoręki. Było jej bardzo przykro z powodu zaistniałej sytuacji. Karciła się w duchu, za to, że rozsądniej nie dobrała słów w swojej wypowiedzi. Konflikt na początku znajomości nie wróżył dobrze ani ich misji, ani przyszłym relacjom z dunlandczykiem. Westchnęła cicho. Miała nadzieję, że kiedy emocje u obojga już opadną, będzie mogła porozmawiać z Rogaczem i złagodzić ich spięcie. Jeżeli nie będzie potrafiła się z nim porozumieć, nie podoła również misji, jaką powierzył im król.

Królewska para wstała a w ślad za nimi ich syn.
– Eorlingów łączy lojalność. Trzyma przy przysięgach, zatrzymuje przy krewnych. – rzekł Thengel. – Podobnie jest pośród innych wolnych ludzi Śródziemia.
– Zarazem, nie warto lojalności zbyt swobodnie przysięgać. – dodała królowa Morwen. – Choć jednak nikt nie może być przyjacielem każdego, mądre serce wie, którą drogę wybrać, gdy ścieżka jest niejasna. – spojrzała na wrota, za którymi zniknęli mężczyźni.
– Dziękujemy za wspólny posiłek oraz podjęcie zadania. – powiedział pogodnie król. – Rządca dopilnuje wszelkich formalności, czego potrzebujecie.

***

Z tarasu przed wrotami Złotego Dworu Roderic zobaczył w dole swego towarzysza, zstępującego z ostatnich stopni schodów. Zbiegł spiesznie w ślad za nim.
– Panie Rogaczu – zawołał – czekaj! Rzec coś ci chcę!
Dopędził idącego mężczyznę, i krocząc obok niego, począł mówić.
– Powiesz mi pewnie, żem szczeniak i wiele życia nie widziałem. I to będzie prawda. Ale jako z dobrych rzeczy złe mogą wyniknąć, tak i ze złych dobre. Takich złych, jak waśnie rodowe. Albo i inne. Bo niby źle, że pomiędzy mną a Baldakiem zwada wynikła, krew się rozlała i przez to dom przyszło mi opuścić. Ale w tym dobre znajduję, iż zobaczyłem, że jest świat poza Leśnym Grodem i Mroczną Puszczą. I ludzie inni. A i kompanię dobrą znalazłem. To może i z całej tej sprawy co dobrego wyniknie dla dunlandzkich klanów, jakby po królewskiej woli problem udało się rozwiązać przy twojej pomocy, panie Rogaczu? – umilkł, a po chwili dodał – Wierzę, że pani Gléowyn uchybić ci nie chciała. Może byś tedy urazy poniechał i wrócił do królewskiego stołu?

Słuchając słów Zwinnorękiego, Rogacz minę miał niezmiennie zaciętą. Nie wbijał jednak gniewnego spojrzenia w nowego kompana. Raczej mierzył je z jakimś innym wewnętrznym przeciwnikiem, którego skrywać miał niby roztaczający się stąd widok na rohirrimskie miasto. W miarę kolejnych jednak słów napięcie pchające go na dół ze dworu, jakby słabło aż w końcu gdy Zwinnoręki zadał pytanie, z rogaczowych ust dobiegło niechętne, acz szczere, westchnienie uspokojonej buty.
– Kroplą jej słowa były. Acz tą ostatnią. I niezamierzoną. Wiem to – rzekł w końcu – Wrócę.


 
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem