Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2021, 09:58   #152
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Operacja której dokonał Bombastus, druga w tak krótkim czasie, trwała kilka godzin. W tym czasie Hans obserwował to, co się działo w obozie położonym po drugiej stronie kotlinki. On też przyszedł do wszystkich grubo po zmroku z nowiną o nowej sile, która postanowiła odwiedzić okolice Opactwa Słusznego Gniewu. Rzecz wydawała się tak nieprawdopodobną, że Semen pofatygował się sam sprawdzić doniesienia niepewnego kompana. A gdy po dłuższej chwili jego wzrok przyzwyczaił się do dyskretnej gry cieni nie miał już żadnych wątpliwości. Jakkolwiek by niesamowite były by opowieści Hansa, rzeczywiście gdzieś tam, na skraju mroku czaiły się postacie, które tylko śladowo zachowywały ludzkie cechy. Odległość miała prawo płatać wzrokowi figle, jednak widzieli to obaj. I Semen i Hans. A to już znaczyło wiele.

Znaczyło na ten przykład okazję. Pomysł Hansa, by na okoliczność ucieczki w zamieszaniu wdziać mnisie fatałaszki, zdawał się sensowny i logiczny. Dopóki Gunter nie zaczął ubierać wyraźnie za dużego dlań habitu. Krasnolud pomysł zupełnie zarzucił, choć dla habitu miał własne, inne zastosowanie. Drogocenne klejnoty, misy, świeczniki i insze dobra lądowały w skleconym z takowego habitu węzełku. Bigdebin choć ranny, nie miał zamiaru nic pozostawić tym, którzy po nich mieli badać jaskinię. Ale Semen, Bombastus i Hans w habicie prezentowali się niemal jak ci, którzy kilka godzin temu odprawiali w jaskini egzekwie. I nawet ślady krwi na czerwonej wełnie były ledwie widoczne. W mroku najpewniej niezauważalne.

Obawa, by przedłużające się rytuały nie ściągnęły na głowę zgromadzonym w jaskini niepotrzebnych gości, okazała się płonną. Nikt nie kwapił się do kotlinki, może nikt o tym co się tu wyczyniało nie wiedział? Zresztą jakie to miało znaczenie? Najważniejszym dla nich było to, że mieli spokój. Chwilę wytchnienia, zebrania sił przed kolejnym aktem ucieczki. Tym razem jak najdalej od klasztoru. Z łupem. Lub chociażby ocalając skórę. To w sumie ważniejszym było od całego złota i skarbów, jakie udało by się wywlec i zabrać ze sobą. Tym bardziej pomysł krasnoluda, by nie wzięte skarby utopić cichaczem w jeziorku wydawał się przedni. Mogli by po to wrócić. Kiedyś. Kiedyś, brzmiało dobrze. Nie każdy miał przed sobą jakieś „kiedyś”.

Z drugiej wszakże strony to, co Bombastus uczynił z dokumentami jakie wcześniej z biblioteki klasztornej zwędził Hans znacznie zwiększało szansę na przyszłe „kiedyś”. Hans niechętnie dzielił się „zdobyczami”, ale tym razem musiał. Bombastus tak postawił sprawę wobec Semena i cucącego się krasnoluda, że nie sposób było odmówić. Ale i nie żałował, bo choć sam pisał i czytał, to jednak kaligraficzne zdolności Hohensteina to była inna półka. Od razu widać było, że medyk ma za sobą lata nauki a język, którego używa z powodzeniem mógłby szlifować na aulach wykładowych czy sądowych a nie w jaskini pod klasztorem. Zresztą glejtów wziął cały plik i nawet po „pomocy” Hohensteina wciąż miał ich kilka. A słowo pisane jego językiem brzmiało po stokroć lepiej od tego, które sklecił by Weiss. Zaopatrzeni w stosowne dokumenty czuli się pewniej. Choć dalecy byli jeszcze od entuzjazmu. Życie nauczyło ich już pokory.

Chwila w jakie planowali się wydostać z kotlinki, miała być tą w której na niczego się nie spodziewający obóz uderzyć mieli czający się w zasadzce napastnicy. Semen i Hans widzieli w blasku księżyca ich pół zwierzęce kształty. Wiedzieli, że tylko oni mogli by przestrzec straże a co za tym idzie i tych, którzy rozbili namioty. Tych, którzy palili stosy i strzegli wyjścia z podziemi klasztoru. Mogli ich ocalić. Mogli…

Nie uczynili nic. Poczekali w ukryciu do chwili, kiedy do ich uszu dotarły pierwsze oznaki bitewnej wrzawy. Do momentu, kiedy na poły ludzkie bestie uderzyły na niczego nie spodziewające się straże. Do chwili, kiedy krzyk pierwszego mordowanego przeciął ciszę nocy niczym ostrze drze połać sukna. Do chwili, kiedy pierwsze ciśnięte w namioty pochodnie nie rozświetliły ciemności. Dopiero wówczas ruszyli z bezpiecznego tunelu podążając ścieżką do krawędzi kotlinki. Udało im się. Do wylotu z matni dotarli w chwili, kiedy w obozie zapanowało pandemonium. Ryk walczących, szczęk oręża, krzyki rannych i jęki umierających zagłuszyły cichy tupot uciekających. Kryjących się w półmroku. Szukających ocalenia. Mających zwyczajnie, po ludzku, dość. I mających wszelkie bohaterstwo w równie głębokim poważaniu. Bohaterowie żyli … krócej.

Nie patrząc na to co się dzieje mknęli w noc, w knieję. Byle dalej od klasztoru i wszystkiego, co z nim związane. Byle dalej od krwawej kaźni, jaką okolicznym mieszkańcom zgotowali władycy w ramach litowania się nad ich zagubionymi duszami. Byle do ciemnej, zbawczej zieleni. Dotarli do niej w chwili, kiedy w obozowisku rozgorzała już regularna, rozświetlona rozpalonymi ogniami, bitwa. Gdzieś po drodze zgubili Guntera, ale i to nie było najważniejsze. Najważniejsze było to, że byli żywi. I że wynieśli z Opactwa Słusznego Gniewu skórę…




THE END


P.S.: Postaram się do jutra wkleić gdzieś "Raport sesyjny". Na PW rozdawać będę XP. I omawiać ewentualne awanse. Co może interesować wszystkich tych, którzy będą chcieli zagrać u mnie w kolejnej przygodzie w WFRP. Dziękuję Wam za wspólną zabawę.

p
b
.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline