Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2021, 18:22   #43
Makao
 
Makao's Avatar
 
Reputacja: 1 Makao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputacjęMakao ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9-LD3a28ePE[/MEDIA]
Podobno najlepszym sposobem na radzenie sobie z nadmiarem negatywnych emocji było pozostawanie w ruchu. Siadając na tyłku Kane z pewnością raz po raz wracałaby myślami do dopiero co zakończonej potyczki. Sama walka była tym, czego jej brakowało: działanie, walka w słusznej sprawie i wrażenie, że mają realną szansę zmienić… coś. Mityczne “coś” dzięki czemu na Amerigo znów zapanuje pokój, chociaż droga do niego była długa, a oni dopiero postawili pierwszy krok z ołowiu.

Zagoniono ich do roboty sprawiedliwie, każdemu kto akurat nie był niezbędny do pilotowania statku dano narzędzia i wyznaczono rolę naprawczą… potrzebowali tego. Sarah tego potrzebowała - zająć głowę, skupić uwagę na doprowadzeniu Commando do ponownej sprawności. Przestać rozpamiętywać setek martwych ludzi, wciśniętych w pylistą ziemię jakby byli kolejnymi kamieniami. W sali narad piloci wybrali, ale czy wybrali dobrze? Przecież wsparcia potrzebowano w tak wielu miejscach, a ich była tylko jedna lanca.

A co jeśli popełnili błąd już na wstępie?

A co jeśli pojawili się za późno?

Praca nad mechami wciąż wrzała, ale wrzątek ten już miał zostać wylany. Technicy kończyli spawanie ostatnich blach ablatywnego pancerza na piersi Warhammera - ostatniego z reperowanych mechów. Technicy, oraz Julian. Z tyłu, na plecach wielkiego Warhammera działała Jane, pokrywająca je ochronną farbą. Pozostali uwijali się to tu, to tam, sprawdzając systemy mechów, pomagając przy ładowaniu rakiet, kontroli łączy zaczepów z bombami lotniczymi i nadrabiając robotę na Leopardzie porzuconą przez ostatnie kilka godzin na rzecz napraw i przezbrojenia.

Sarah kończyła właśnie jedną z tych ostatnich - kontrolę elektroniki i fizyczną dla systemu dysz VTOL, obecnie nieużywanych. Na Leopardzie rozległ się klakson, zabłyszczały jasne koguty - żółty alarm. Piętnaście minut do zrzutu, sądząc po głosie z interkomu. Musiała szybko iść do Commando, wykonać próbny rozruch, rozgrzać napęd i przygotować systemy. W korytarzu nadziała się na McKinleya, z zadartymi rękawami aż za łokcie, uwalonego w smarze do konserwacji środków walki.

- Sarah. Tu jesteś. Chcę pogadać na szybko.

- Uh…co?- sierżant sapnęła, wyhamowując w ostatniej chwili. Zapiszczały podeszwy butów, ręce zaparła o ściany bo niestety nie miała ręcznego do natychmiastowego wytracania prędkości. Potrząsnęła głową, wychodząc z zamyślenia dotyczących kolejności przeprowadzenia testów…
- Tak, jasne - mimo nerwowego napięcia zdołała posłać oficerowi szybki uśmiech, garbiąc odruchowo plecy.

Spojrzał na nią z przejęciem. Przypominało to wzrok, który ujrzała po przebudzeniu się ze śpiączki farmakologicznej. Tylko teraz wydawał się intensywniejszy, i próbował go ukryć, ale coś mu to średnio wychodziło. Nie można udawać chojraka, kiedy się nerwowo pociera dłonie.

- Sarah… - na początku nie wiedział jak zacząć, a potem zaczął nerwowo gadać - Czekanie, kiedy przechodziłaś operację, potem patrzenie na ciebie tam w lazarecie - to było trudne. Te starcie, kilka godzin temu… to było bardzo trudne. Byłem za sterami tej wieżyczki, tych laserów, a oni...

- Jake…- dziewczyna wcięła mu się, na chwilę przymykając oczy aby nie dać po sobie poznać emocji. Przełknęła ślinę, odsuwając od siebie poczucie winy. Odchrząknęła.
-Dziękuję ci, za wtedy i za teraz. Byłoby krucho, gdyby nie ty… i Leopard. - jej uśmiech stał się nerwowy, a krew odeszła jej z twarzy - Rozumiem naszą sytuację, nie będę mia… nie bę...

Nie dał jej dokończyć. Po prostu do niej doskoczył i objął ją, mocno. Jakby nie miał zamiaru jej nigdzie wypuszczać.

W pierwszej sekundzie dziewczyna zesztywniała, niespodziewany kontakt, tak inny od działań wojennych, wytrącał z równowagi. Po głębokim oddechu oddała uścisk, wpierw ostrożnie i delikatnie. Mruczała przy tym bez słów, drapiąc podporucznika spokojnie po plecach między łopatkami.
- Nie będę zła jak zechcesz… się wycofać. - szepnęła nagle, opierając policzek o czubek jego głowy - Nie przejmuj się, zrozumiem. Dość… na głowie ter…

- Nie psuj fajnej sceny, ok, mała? - fuknął z udawaną irytacją - Prędzej mi na czole drąg wyrośnie, niż “się wycofam”, się. Pff!

Odetchnął ciężko. Odsunął się na odległość ramion, trzymając - ściskając wręcz - ją swoimi dłońmi za jej łokcie. Lekko nią potrząsał, kiedy mówił z przejęciem.

- Nie daj się zabić. Nie ty. Rozumiesz? Masz wrócić. Chcesz regulaminów, rozkazów? To jest rozkaz. Masz wrócić.

- Tak jest, sir - Kane z ulgą odnotowała, że głos jej nie zadrżał. Patrzyła w dół, obserwując jego twarz jakby chciała zapamiętać każdy detal. Podniosła dłoń i choć tym razem nie miała na niej bandaża, potarła wierzchem wygolony policzek. Albo się jej wydawało, albo coś w kącikach oczu mu się szkliło.
-Wrócę - dodała łagodniej, marszcząc czoło - Ale. Jedna rzecz mi tu nie pasuje, żołnierzu - udała że się zastanawia. Zastój nie trwał długo, bo w następnej sekundzie chwyciła go za przód munduru i pchnęła na ścianę. W następnej chwili podniosła ciężar za chabety, jednocześnie wbijając kolano między męskie uda, aż znalazł się twarzą trochę ponad jej własną twarzą. Wtedy też się wyszczerzyła.
- Teraz możesz nazywać mnie “mała” - wbrew powadze sytuacji parsknęła, skacząc oczami po jego oczach, ustach, znowu oczach. Na koniec pochyliła się żeby uniemożliwić mu odpowiedź własnymi wargami. Całowała mocno, żarliwie. Jakby żegnali się i witali jednocześnie.

Bez wahania podchwycił “rodzaj” pocałunku. Oddawał go i brał zarazem łapczywie, nie chcąc się oderwać, jak śmiertelnie spragniony któremu zaoferowano wodę. Dotykał ją za dłonie, ramiona, barki. Trzymał za policzki. W końcu jednak języki zaczęły drętwieć. Pozostał ciężki oddech i oparcie czoła o czoło. Dotyk nosa o nos.

- Jeśli nie wrócisz, to znajdę cię i wygrzebię choćby spod budynku, gołymi rękoma. Rozumiesz?

- Masz to przeżyć, Jake- odbiła piłkę, przymykając powieki i ciesząc chwilą wspólnego spokoju - Cokolwiek się nie stanie, masz to przeżyć. Ja sobie poradzę, mam Commando… a raczej Commando mnie ma. Poradzimy… ale chcę mieć do czego wracać. Do kogo. Rozumiesz?

Przełknął. Pokiwał głową z determinacją, powstrzymując emocje. Złapał ją znowu za policzki i spojrzał na nią twardszym wzrokiem.

- Utrzymam fort. Dla ciebie. A jak mi go rozwalą, to wygrzebię się z gruzów i zbuduję nowy.

Kane postawiła oficera z powrotem na ziemi. Poprawiła mu mundur, z troską przeczesała mu włosy i pocałowała w czoło.
- Bo rau thap cam wystarczy - mruknęła całkiem pogodnie.

Przez chwilę nie zajarzył. Potem udał zdziwienie.

- Wołowina? Wolę klasyczną chińską, z dużą słodką cebulą i fasolą zieloną. Ale któż śmiałby odmówić pięknej pani?

Spojrzał na czarnobrązowe ślady od smaru, jakie zostawił na kombinezonie Sarah, i na smugi jakie zostawił jej na twarzy.

- Cholera, przepraszam. Utytłałem cię.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Barwy wojenne, nie przejmuj się. Naprawisz jak wrócimy, adres znasz. Gdzie są ręczniki wiesz - machnęła ręką, łokciem drugiej opierając się o ścianę ponad głową oficera. Nachyliła kark, gładząc go po policzku
- Jest ok, chodź tutaj - opuściła ramię, przyciskając go do siebie. Przełknęła ślinę - Jeszcze chwilę, póki jeszcze czas.

Znów się przytulili - tym razem na spokojnie. Przestrach i niepokój minęły. Płomienne deklaracje odnalazły swe ujście… i lustrzane odbicia. Łapczywa namiętność się nasyciła. Pozostała tylko oksytocyna. Niechęć do przerwania tego kontaktu.

Nie wszyscy i nie zawsze chcieli odwracać monetę emocji. Po prostu woleli patrzeć na awers, na stronę spokoju, ciepła… miłości. Wiedzieli jednak, że zaraz trzeba będzie znów działać. Zmierzyć się z tą drugą, ciemną stroną. Gniew. Chłód. Nienawiść. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze mieli parę minut.

- Dlaczego cholery jeszcze nie wymyśliły jakiegoś podwójnego kokpitu do mecha? - mruknął z irytacją.

Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, rzucając mu wymowne spojrzenie.
- Wątpię abym dała radę się skupić gdybyś mi siedział obok. Rozpraszanie uwagi, zamiast skupienia na celu i przeciwniku - tryknęła go czołem w skroń - Ale… muszę spytać. - westchnęła robiąc poważną minę - Jesteś jednym z tych gości którzy trzymali mój plakat nad pryczą? - ledwo zadała pytanie, zaraz zrobiła się czerwona jak burak.

Zerknął na nią od dołu z ukosa. Kącik ust zadrgał mu w tym jego cwaniackim uśmiechu.

- Nie, a ty mój?

Zmrużyła oczy, marszcząc brwi gdzieś na środku czoła w parodii powagi.
- A dałeś mi… - zrobiła minimalną przerwę - ... do powieszenia? Nad łóżkiem.

- Jak wrócimy, to nie będziesz potrzebowała plakatów. - mruknął. Po chwili jednak zbystrzał i spojrzał na nią wprost - Chcesz zdjęcie do Commando?

- Twoje? - zamrugała i zamaskowała śmiech kaszlem, odchylając głowę trochę w bok. - A w mundurze czy bez? - dodała, wracając na poprzednią pozycję i doszeptała - Jak coś… Doe ma dużo miejsca w kokpicie. Jeśli jarają cię mechy… plus niebezpieczeństwo nagłej, paskudnej śmierci -ledwo utrzymała powagę.

Zmrużył oczy i przygryzł dolną wargę.

- Niegrzeczna dziewczynka. Lubię. - zachichotał - Do tej pory nudesów nie robiłem. Mam zwykłe… i... - zastanowił się i wpadł na coś - Jeszcze jedno. Stare. Sentymentalne. Będzie dla ciebie. Żeby…

- PIĘĆ MINUT DO ZRZUTU. STANOWISKA BOJOWE! - zagrzmiały szczekaczki głosem Barnesa.

- Już czas. Dokopać im trzeba, chodźmy.

Minutę później, kiedy wsiadała już do mecha, w dłoni ściskała starą, pomarszczoną fotografię. Przedstawiała Jake’a, siedzącego na jakiejś skale. Wieczór albo świt. Na ramieniu torba, na oczach lustrzanki, na nogach solidne spodnie i trapery. O ramię oparty kostur. W tle krajobraz iście górzysty, ale zarazem morski, wyspiarski. Vergennes? Nie powiedział jej, nie zdążył.

Zrobi to po powrocie, musiał. Wiedziała że mu nie podaruje. Tym razem nie odpuści i o ile czegoś koncertowo nie spieprzy…

-Nie spierdol tego - upomniała sama siebie, przyklejając fotografię do bocznego panelu kontrolnego i uśmiechnęła się do płaskiego obrazka.

Minutę później już wyskakiwała na twardą ziemię. Barnes zdesantował lancę około dwóch kilometrów od miejsca docelowego: Fortu i przylegających do nich lotniska i wioski przypominającej roboczą dzielnicę dla osób potrzebnych do utrzymania dwóch pierwszych punktów w gotowości.

Z oddali dobiegł głośny ryk syren alarmowych, gdy ruszali przed siebie trzęsąc ziemią przy każdym kroku metalowych kolosów. W eterze szły rozkazy i informacje na temat sytuacji. Wykryto ich, prócz widocznych zabezpieczeń gdzieś poukrywano wieżyczki typu pop-up.

- Nie spierdol tego - zaciskając zęby Sarah skierowała Commando prosto na elektrownię na obrzeżach osiedla. Przy niej biegł Hadrian w Spiderze, od strony fortu wieżyczka PPC otworzyła ogień, posyłając w ich kierunku sztuczne pioruny, ale mechy były zwinne, przynajmniej te ich. Rakiety wpadły na teren elektrowni, wybuchy wprowadziły zamieszanie i dokonały pierwszych zniszczeń. Mechy wpadły za płot zaraz za rakietami, już Kane przymierzała się do namierzenia generatorów, gdy nagle cała okolicą wstrząsnęła potężna eksplozja która zachwiała ich maszynami.

- Cholera! - dziewczyna zaklęła, utrzymując Commando w pionie, choć fala uderzeniowa zachwiała nią porządnie. Wraz z falą przyszedł kurz, osiadając w powietrzu przez co musieli zdać się na czujniki, ale z drugiej strony wróg też ich nie widział. Przez pierwsze sekundy nerwowego słuchania wiadomości Jake’a i pozostałych aż w końcu mogła odetchnąć: wszyscy żyli, musieli dokończyć robotę.

Salwa rakiet zakończyła żywot generatorów. W okolicznej osadzie i na lotnisku naraz zrobiło się ciemno. Fort jednak miał własne zasilanie i wciąz pruł w ich kierunku z wieżyczek.
Pruła też w Minutemen cała masa drobnicy, ale też całkiem spore oraz szkodliwe machiny. Jedną z nich był J.Edgar i to jego zaatakowała Walkiria, kolejnymi porcjami rakiet i kul, aż wreszcie padł, odciążając Manula i Kriegera.

W szarej mgle najłatwiej szło namierzyć te większe cele, Kruger sam się napatoczył, albo ona prawie na niego wpadła. Wykończyły go z Doe, a jego koniec wywołał u policjantki ponurą satysfakcję.

Zmieniła się ona w zimną wściekłość zaraz potem, bo na scenie pojawił się… jej dawny Kruger. Zmienił się od chwili gdy widziała go ostatnio: załatano go, dodano nowe działka i przemalowano w te obrzydliwe, pustynne wzory przypominające plemienne, a profanujące wspomnienie czym był w Newport. Czym była Sarah zanim przeklęta wojna nie rzuciła jej na te przeklęte odludzie. Zaciskając szczęki i sycząc wściekle skoczyła w kierunku skradzionej własności, używanej nie do ochrony ale siania terroru. Każdy zadany mu cios, każdy pocisk orający pancerz był jak okład na niemogącą się zabliźnić ranę. Dopiero gdy mech przestał się ruszać, bardziej przypominając bezwładną kupę złomu, niż cokolwiek użytkowego, złość ustąpiła. Wokół walka powoli zamierała. Znów coś porządnie wybuchło, Spencer nadawał informacje o tym, by wróg się poddał… i zrobił to.

Za trzecim razem, gdy w odwodzie miał już jedynie śmierć.

Liczyli na miłosierdzie, zlitowanie.

Jakże srogo się zawiedli...
 
__________________
Po makale

Ostatnio edytowane przez Micas : 10-03-2021 o 18:38. Powód: korekta
Makao jest offline