Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2021, 20:41   #75
Lord Melkor
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Backertag; popołudnie; osad Leifsgard
- Ruszajmy więc niezwłocznie - stwierdził stanowczo Bertrand, zbierając się do wyjścia.
Kiedy wraz z pozostałymi parlamentariuszami udał się na czoło kolumny, z ciekawością spojrzał na elfa.

- Chyba jeszcze nie mieliśmy się poznać Panie Amris, jestem Bertrand de Truville. Miałem już okazję poznać Ekhteliona, czy podobnie jak on przybyłeś z samego Ulthuanu? - Wyciągnął rękę.

- Miło Pana poznać Bertrandzie de Truville. Tak jestem również synem Ulthuanu. Skąd Pan pochodzi jeśli można zapytać? Co robi z nami na tej szalonej wyprawie? - elf uśmiechnął się serdecznie.
-Pochodzę z bretońsko-estalijskiego pogranicza, gdzie moja rodzina ma włości od pokoleń - szlachcic odparl z nutą dumy.
-Co jest takiego interesującego w tej krainie, że elfy przybywają aż za odległego Ulthuanu? Krainy o której krążą legendy?

W końcu grupka mijała kolejne oddziały jakie obecnie stały na ścieżce wyciętej maczetami i wydeptanej butami i kopytami przez tych co szli do tej pory przed nimi. Mężczyźni i czasem kobiety obserwowali ich gdy ich mijali ale poza tym nikt ich nie nagabywał. W końcu dotarli do grupki elfów Amrisa i zagłębili się w zdawałoby się dziki, nie tknięty cywilizowaną stopą las. Jeszcze kawałek i dotarli do kolejnych elfich sylwetek, tym razem elfów Ektheliona którzy akurat teraz byli na czujce. Elfy wskazały im prześwity pomiędzy drzewami i krzakami zwykle oznaczające jakąś większą przestrzeń wolną od lasu. Gdy tam dotarli ukazał się pas pustej ziemi szeroki na kilkadziesiąt kroków. Nie było tu drzew, tam i tu ostała się jakaś kępa trawy sięgającej kolan albo coś równie mizernego by nie dać napastnikom kryjówki ani osłony. A za nimi była palisada. A jeszcze za nią wystające dachy chat ze zwieńczeniem krokwi w norsmeńskich stylu. Ze dwie osoby były widoczne w łódce na środku rzeki a kilkuosobowa grupka kopała coś przed palisadą. Niedaleko rzeki widać było bramę a z obu jej stron wieże strażnicze z widocznymi tam strażnikami. Na razie wyglądało to na kolejną końcówkę rutynowego dnia i jakiejś inwazji czy gości chyba się w Leifsgard nie spodziewano.

Przez myśl Estalijczykowi przeszło, że szkoda że nie zaproponował Thornowi dołączenia do wyprawy. Teraz jednak było poniewczasie. Obejrzał się na pozostałą trójkę. Nie było co stać i się patrzeć.
- Miejmy to za sobą. - rzekł i ruszył powoli w kierunku wież strażniczych i bramy.

- Oczywiście drogi Cezarze, podejdźmy powoli do bramy. Może część z nich zna jakieś bardziej cywilizowane języki i nie będzie potrzeby wszystkiego tłumaczyć, tak byłoby wygodniej. - odparł pewnie Bertrand, idąc do przodu.

Amris tymczasem wziął do ręki i uniósł nad głowę w powietrzu spory skrawek białego materiału. We wszystkich kulturach oznaczało to jedno pokojowe zamiary. Co prawda trójka wędrowców mogła nie wzbudzić podejrzeń lub większego alarmu. Kto wie jednak jak dobrze rozstawione były czujki i zwiadowcy Norsmenów.

Ekthelion tymczasem rozstawiał swoich wojowników w taki sposób, by w razie czego zabezpieczyć grupie posłańców bezpieczny odwrót, jeśli sprawy przybrałyby zły odwrót. Wojownicy zajmowali więc pozycję wśród okolicznych drzew, starając się objąć polem widzenia jak najszerszy odcinek palisady, a także by skutecznie razić strzałami cały obszar pod bramą, którą posłańcy mieli wejść do osady.
- Bhe`ir mi Ambrath dhu airson do`dhìon. Bu`chòir do bhoghadairean an d�- thaobh a cheangal sìos, gus nach urrainn dhaibh ar dùnadh a-steach. - zasugerował Ekthelion w eltharinie Amrisowi, wskazując ręką konkretne partie palisady.

Wyjście na otwartą przestrzeń niosło ze sobą oczywiste ryzyko. Po to robiło się pas gołej ziemii wokół muru czy palisady aby ułatwić zadanie obrońcom a nie atakującym. Więc i teraz ledwo czwórka parlamentariuszy zrobiła parę kroków po tej otwartej przestrzeni i dało się dostrzec poruszenie. Ci co pracowali na zewnątrz przy palisadzie przerwali pracę i wyprostowali się trzymając w dłoniach kilofy, siekiery i łopaty obserwując przybycie obcych. Coś mówili do siebie ale zbyt cicho aby dało się usłyszeć co. Oczywiście strażnicy na wieżach też zareagowali obserwując podejście tej kroczącej grupki. Nawet ci na łodzi, z bliższej odległości okazało się, że to jacyś chłopcy, też przerwali łowienie ryb i z typową dla wszystkich dzieci ciekawością podziwiali coś nowego w codziennej rutynie. Ale dość krótko. Szybko zaczęli wiosłować w stronę osady.

Chociaż więc Norsmanom nie udało się przegapić przybycia obcy i mieli opinię dzikusów i barbarzyńców to jakoś nie poleciał w stronę grupki idących pod białą flagą żaden kamień, włócznia czy strzała. Ale dało się wyczuć poruszenie na blankach i poza nimi. Cała czwórka cało podeszła pod główną bramę jaka była zamknięta chociaż było jeszcze widno. Jeden z brodatych strażników na wieży krzyknął coś krótko i pytająco. Olaf odpowiedział ponownie wskazując na biały kawałek czyjejś koszuli jaka rabiła za białą flagę. Strażnik znów coś zapytał i tym razem człowiek kapitana zwrócił się do towarzyszy.

- Pytał kim jesteśmy. Powiedziałem, że posłami. Teraz pytają czego chcemy. - powiedział już zwyczajnym głosem skoro nie musiał go podnosić by ci na wieży go usłyszeli wyraźnie.

Ekthelion i jego wojownicy jacy pozostali po bezpieczniejszej stronie dżungli z koron drzew widzieli nieco więcej niż z poziomu gruntu. Ale głównie więcej dachów i górnych poziomów domów. To co najważniejsze gdyby doszło do walki, czyli palisada, dość dobrze spełniała swoją ochronną rolę i czy z drzewa czy z ziemi dawała niezłą zasłonę większości sylwetek obrońców. A wieże miały zadaszenia jakie częściowo chroniły przed deszczem ale także atakami z góry. Gdyby doszło do walki sytuacja posłów byłaby bardzo kiepska. Musieliby pewnie pod ostrzałem w plecy przebiec z kilkadziesiąt kroków. Jedyna szansa, że w tej chwili nie było na blankach zbyt wielu obrońców więc wyglądało to na raczej rutynowy dzień. Z drugiej strony w miastach z murami zwykle bramy zamykano po zmierzchu a tu jeszcze był dzień a brama była zamknięta.

Być może Cesar źle jeszcze rozumiał geopolitykę Lustrii i błędnie uznał, że za wrogów tu raczej uznaje się ożywieńców, mroczne elfy i piratów. Uznał też więc, że skoro na żadne z powyższych ich czwórka nie wygląda, obsada murów zwyczajnie jest uczulona na punkcie ostrożności. Zapewne na skutek bolesnych doświadczeń.
- Powiedz mu, że przysyła nas kapitan de Rivera, który prowadzi wyprawę w głąb Deszczowego Lasu. I że szukamy u nich schronienia na noc i zaopatrzenia. Nie za darmo bynajmniej. I że chcemy rozmawiać z jarlem.

Amris nie wcinał się w wypowiedź Medicusa. Im mniej osób mówiło naraz tym mniej zamieszania. Teraz potrzebne był spokój. Stąd Magister stał niewzruszony trzymając białą flagę wciąż w wyciągniętej ręce.

Bertrand w międzyczasie przyglądał się strażnikom i umocnieniom pod kątem ewentualnego starcia. Taka ewentualność nie rokowała dobrze, zdecydowanie lepiej byłoby znaleźć rozwiązanie dyplomatyczne.

Wytatuowany wojownik skinął głową zerkając na swoich towarzyszy po czym podniósł ją by krzyknąć do obsady wieży. Na pewno wspomniał nazwisko swojego kapitana bo to dało się zrozumieć bez problemu. Reakcja strażników na obu wieżach była różna. Szybko wymieniali się słowami i gestami pewnie dyskutując nad tym niespodziewanym najściem. W końcu jeden z nich coś głośniej powiedział do kogoś na dole po czym sytuacja się uspokoiła bo zaczęło się klasyczne czekanie. W międzyczasie jeszcze ze dwóch mężczyzn pokazało się na palisadzie oglądając czwórkę stojącą pod bramą.

- No to czekamy. - mruknął cicho Olaf pozwalając sobie na ten cichy komentarz do tej sytuacji. - Przynajmniej nie przywitali nas strzałami. Więc nie jest tak źle. - dodał chwilę potem rozglądając się po palisadzie. Chłopcy w łódce zniknęli im z oczu wpływając poza widoczną krawędź palisady. A na samej palisadzie widać było ślady intensywnego użytkowania. Głównie w postaci tkwiących tam i tu grotów włóczni i strzał oraz śladów osmaleń. Chociaż wszystkie były ułamane i pewnie nie utkwiły tam dzisiaj. Ale też nie aż jakoś strasznie dawno temu.

Czekali tak może z pół pacierza a za palisadą robiło się coraz więcej głów. Zupełnie jakby zbiegowisko tylko, że z perspektywy wnętrza i zewnętrzna ogrodzenia. Aż w końcu coś tam się zaczęło dziać i na jednej z wież przy bramie pojawiła się ubrana w koszulę i serdak postać barczystego, brodatego mężczyzny. Nawet w tak dość pospieszne oderwany od codzienności wizerunku z miejsca dało się wyczuć, że to ktoś znaczny dla tubylców bo traktowali go z szacunkiem. Mężczyzna spojrzał ze swojej wysokości na czwórkę pod bramą i coś cicho mówił ze swoimi ludźmi. Teraz już całkiem sporo osób, głównie mężczyzn, pokazało się na palisadzie. Część z nich miała jakieś włócznie albo łuki ale większość nie. Przynajmniej nic dużego ani nie w dłoniach.

- Jestem Harald Chyży Topór! Jestem jarlem! - oznajmił przybysz gromkim głosem o dziwo w reikspiel. Oparł dłonie o krawędź palisady i przyjrzał się czwórce posłów.

- Kapitan de Rivera gdzie? - zapytał ze swojej wysokości.

- Pilnuje marszu naszych sił i dowodzi jak na kapitana przystało. Przysłał nas jako dyplomatów na rozmowy z Jarlem w swoim imieniu. Jestem Magister Amris z rodu Emberfall - przedstawił się elf. Podkreślając zarówno szlacheckiej pochodzenie jak i tytuł. - To kawaler Bertrand de Truville, Medicus Cesar Arrarte oraz nasz tłumacz Olaf. - przedstawił kolejno towarzyszy. - Możemy prosić o gościnę i rozmowy. - Amris przeszedł do konkretu o tyle, że niemal w każdej kulturze obowiązywało prawo gościnności. Jeśli zostałeś o nią poproszony i przyjąłeś kogoś pod swój dach, dawałeś mu jednocześnie na ten czas ochronę i opiekę. Rozmowy zaś powinny odbyć się w miejscu nieco ustronniejszym niż pod palisadą.

Jarl przyjrzał się elfowi jaki przejął pałeczkę w tych krzyczanych negocjacjach jakby uważniej. Zmrużył oczy i zastanawiał się przez chwilę. Spojrzał gdzieś poza palisadę na skraj dżungli jakby szukał wzrokiem czy gdzieś tam nie pokaże się dowódca jaki wysłał to poselstwo przed jego bramę. Powiedział coś cicho do swoich ludzi i jeden z nich zniknął z widoku przybyszy.

- Dobrze! Możecie wejść! Na rozmowy! Będziemy rozmawiać! - wódz podniósł głos obwieszczając i przybyszom i swoim poddanym swoją wolę. Potem odwrócił się i odszedł też znikając im z pola widzenia. Ale nie czekali długo. Mała furta w palisadzie otworzyła się i wyszło przed nią dwóch wojowników. Mieli tarcze i włócznie w dłoniach a za pasem topory. Ale jakoś nie wyglądali by zaraz mieli zrobić z nich użytek. Krzyknęli coś do posłów dając gestem znak aby weszli do środka.

- Chcą abyśmy weszli. Nie jest źle. O ile nie mają z kimś otwartej wojny to raczej nie wysyłają głów posłów jako odpowiedź. - powiedział Olaf półgłosem trochę jakby w formie żartu. - Mam nadzieję, że nie są jakimiś krewniakami tych ze Skeggi. Tamtym zajumaliśmy długą łódź aby wrócić do portu. - rzekł luźnym tonem jakby sprzedawał kolegą jakąś dyfteryjkę z dawnych czasów.

- Byłoby szkoda gdyby nam tłumacza podczas rozmów na pal wbili - odparł równie półgłosem Cesar, choć już bez wesołości Norsmena, a wręcz całkiem poważnie. - Panowie.
Skinął na resztę i ruszył za dwójką strażników.

Jak przeszli przez tą otwartą furtę znaleźli się w całkiem innej scenerii. Widać było początek długich chat w jakich lubowali się Norsmeni. No i samych Norsmenów. Widocznie przybycie niezapowiedzianych gości było nie lada wydarzeniem bo przed brama uzbierał się pstrokaty tłum mężczyzn, kobiet i dzieci. Ale znów w oczy rzucał się jarl jaki czekał centralnie przed bramą w asyście swoich wojowników.

- Chodźcie. - rzekł do nich krótko i mieszana grupa tubylców i obcych poszła długą, prostą ulicą. Po drodze z drzwi albo na poboczu ulicy byli obserwowani przez zaciekawionych tubylców. Ale jakoś nikt nie ingerował w ich przemarsz. Aż weszli do jednej z chat ozdobionej czaszkami jakichś maszkar, runami, totemami i kośćmi istot nie wiadomego pochodzenia. Jednak było też kilka czaszek jakie wyglądały na ludzkie co niejako przypominało o dzikości ludu północy jacy u południowców mieli opinię barbarzyńców.


W końcu usiedli chyba jako goście jarla. Bo przy jednym stole chociaż on zajmował najważniejsze miejsce u szczycie stołu. Zaś po jego prawicy zasiadła czwórka pewnie jego doradców lub innych ważnych dla niego osób. Lewa strona stołu została oddana do dyspozycji gości. Najbliżej wodza siedział jakiś starszy i tęgi mężczyzna ale blizny i opaska na oku świadczyła o bujnej przeszłości. Był też jakiś obwieszony dziwnymi talizmanami, piórami i wstążkami co wyglądał na szamana albo kogoś takiego. Wkrótce na stole jakieś dziewczyny przyniosły dzbany z winem i piwem oraz kufle i kubki. Każdy z innego stylu i rodzaju. Wreszcie więc można było zacząć te negocjacje.

Bertrand z ciekawością przyglądał się barwnym Norsemenom, choć starał się nie robić tego demonstracyjnie. Nie miał wcześniej zbyt wiele do czynienia z tym, według standardów jego ojczyzny, barbarzyńskim ludem. Miał nadzieję, że jednak okażą się przewidywalni, jak liczył de Rivera.

- Kapitan chce nocleg. Tak? Gościnę. Tak? No dobrze. A ilu was jest? Na ile chcecie się zatrzymać? I co tu robicie? To nie wasz teren. - jarl mówił dość topornie w reikspiel ale dało się zrozumieć co mówi. Sam widocznie też sporo rozumiał.

Czarodziej planował odpowiedzieć szczerze na pytania jarla. Miał nadzieję, że liczba uczestników wyprawy go nie zaniepokoi. Może wręcz ucieszy jeśli są świeżo po ataku obcych sił a ludzie z Portu wyrzutków mogli być sojusznikami. Tak czy tak Amris zdecydował się nie ukrywać ich liczby, która i tak będzie łatwa w weryfikacji.

- Zmierzamy w głąb dżungli z wyprawą. - Amris nie wnikał w szczegóły bo i każda wyprawa w dżunglę była pewną niewiadomą. - Nie będziemy długo w okolicy. Chcemy przenocować i dać zarobić osadzie kupując zapasy. Jest nas około trzystu osób i trochę zwierzakówi do obsługi przedsięwzięcia. Chcemy kontynuować tradycje pokojowej współpracy. - zapewnił Magister. - Widziałem też ślady walki na palisadzie dość… świeże. Kto was zaatakował jeśli można spytać? - elf starał się mówić powoli by być dobrze zrozumianym i z szacunkiem by nie urazić gospodarza.

- Radziśmy również - dopowiedział Cesar do zgrabnej przemowy czarodzieja - wieści z Deszczowego Lasu posłuchać. Wymienić za zamorskie.

- Widać, ze dowodzisz potężnymi i nieustraszonymi wojownikami, Jarlu. Bylibyśmy zaszczyceni gdybyśmy mogli zawrzeć z tobą sojusz, w głębi dżungli czai się wielu wspólnych wrogów. - dodał Bretończyk.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 13-03-2021 o 20:57.
Lord Melkor jest offline