Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-03-2021, 17:20   #71
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Backertag; popołudnie; dżungla w okolicy Leifsgard


- Amrisie, myślę, że biorąc pod uwagę twoje wczorajsze słowa jesteś odpowiednią osobą aby negocjować z Norsmenami nasze przybycie. Kawaler Cesar też wczoraj okazał się niezłym wyczuciem to moglibyście pójść razem. Chyba, że ktoś jeszcze ma ochotę? - chociaż w grzecznej formie to jednak na pospieszenie zwołanej naradzie kapitan wybrał dwóch ochotników aby robili za parlamentariuszy i przedstawicieli reszty ekspedycji. Ot aby przypadkiem gospodarzom nie przyszło do głowy, że to jakaś wyprawa wojenna co przybyła ich napaść.

- Dziękuję kapitanie. Reprezentowanie wyprawy będzie dla honorem. - odpowiedział elf uprzejmym tonem. Czekając jednocześnie czy ktoś jeszcze zgłosi się do grupy.

- Chętnie dołączyłbym również jako parlamentariusz. Jako szlachcic myślę że jestem odpowiedni do tej roli. - odezwał się Bertrand, zastanawiając się czemu został pominięty, skoro on też aktywnie brał udział w tamtej naradzie dzień wcześniej.

Medykus skwitował wyróżnienie uprzejmym acz zdawkowym skinieniem głowy.
- Przydałby się też ktoś, kto zna norsmeński. Choćby pobieżnie. Może wśród żołnierzy jest ktoś taki? - Obrzucił spojrzeniem dowódców poszczególnych jednostek i samego kapitana, który i swoją dość multikulturową załogą wszak dysponował.

- Słuszna uwaga. Myślę, że ktoś się znajdzie. - kapitan zgodził się z pomysłem estalijskiego brodacza. Zmrużył oczy chyba robiąc w myślach przegląd odpowiednich kandydatów do tej roli ale widocznie miał kogoś odpowiedniego kto mógłby wesprzeć posłów swoimi zdolnościami językowymi.

- A twój udział Bertrandzie będzie na pewno w sam raz. - Carlos zgodził się także na kandydaturę Bretończyka w tym poselstwie.

- Czy jeszcze coś mamy do omówienia nim ruszycie w drogę? - kapitan rozejrzał się po twarzach jakie go otaczały w tej soczystej, zielonej masie tropikalnego lasu jaka otaczała ich wszystkich.

- Dziękuje, Carlosie. Czego właściwie oczekujemy od Norsemenów poza możliwością przejścia przez ich tereny? - Zastanowił się Bertrand.

- Prawda do gościny i noclegu. Najlepiej aby zgodzili się nas przenocować wewnątrz murów. Jeśli by były jakieś wątpliwości a jednak dało się jeszcze negocjować to możecie posłać po mnie. Na razie najważniejsze aby ich nie spłoszyć i by nie wzięli nas za wrogów. Możemy im zapłacić za ten nocleg i uzupełnienie zapasów. Ale na razie to najważniejsze aby nie wzięli nas za wrogów. - kapitan przyjął te pytanie Bretończyka ze spokojem i zrozumieniem. Odpowiedział szybko i pewnie podkreślając, że przede wszystkim chciałby uniknąć rozlewu krwi i kłopotów.

- O. Jest Olaf. Olaf zna norsmeński. - odwrócił się gdy do stojącej na wygniecionej butami i kopytami ścieżce podszedł ten wytatuowany mięśniak jaki tak często mu towarzyszył. Szybko przekazał mu po co go wezwał i wskazał na trzech parlamentariuszy. Olaf pokiwał głową na znak, że przyjął to do wiadomości i jest gotów pomóc jako tłumacz.

Amris co prawda sądził, że Norsmeni znają staroświatowy a przynajmniej niektórzy z nich.. Był jednak zadowolony z obrotu sprawy. Obecność własnego tłumacza dawała jednak komfort, że nikt nie przekręci ich podczas tłumaczenia chcąc wprowadzić zamęt. Przywitał Olafa skinieniem głowy.
- Miałbym jeszcze jedną sprawę kapitanie. Wspominałem o niej podczas rekrutacji do wyprawy. Chciałbym za pana pozwoleniem i pomocą tu zebranych dowódców i doradców. - spojrzał po zgromadzonych z szacunkiem - rozpowszechnić wiedzę wśród oddziałów o poszukiwaniu przeze mnie następującej rośliny.

Amris wyjął rulon z jej dokładnym obrazem Ufege na środek stołu. Których przed wyprawą przygotował kilkanaście, na taką właśnie chwilę.
- Dobrze zapłacę za wskazanie miejsca gdzie to roślina rośnie lub przeniesieniem jej do mnie przycinając ją na liniii ziemi. - Amris wyjaśnił sposób zdobycia rośliny który najmniej narażał ją na uszkodzenia.

- Amrisie jestem przekonany, że wieczorem przy kolacji będzie mnóstwo czasu i okazji na takie sprawy. Ale w tej chwili najważniejsze to załatwić bezpieczny nocleg na tą kolację i załatwianie takich spraw. - estalijski kapitan rozłożył dłonie w pokojowym geście ale widocznie miał inaczej niż elficki mag rozłożone priorytety na tą rozmowę i nadchodzące negocjacje.

- Oczywiście kapitanie - odpowiedział elf - Nie chciałem jednak tracić całego dnia i rozpocząć poszukiwania natychmiast. Zająłbym teraz raptem kilka minut a samo szukanie zioła nie spowalniałoby nas. - wyraził opinię lecz nie naciskał nic ponad tę opinię. Czarodziej był gotowy schować mapę.

Medykus rzucił okiem na rysunek. Jako żywo takiej rośliny nie widział. Ale to samo mógł powiedzieć o połowie innych jakie rzuciły mu się w oczy gdy przemierzali deszczowy las. Niemniej wyglądał na zainteresowanego.
- Powinieneś panie Amrisie spytać o to przede wszystkim naszego czarnoskórego przewodnika. Będę miał do niego sprawę wieczorem. Jeśli życzysz, dołącz. Posłużę tłumaczeniem.

Czarodziej uśmiechnął się do medyka.
- Dziękuję. Planowałem udać się do naszego tłumacza i Amazonki Kary. Z chęcią skorzystam z propozycji pomocy. Gdy zakończymy sprawę posłowania. - Amris skinął głową Cesarowi.
 
Icarius jest offline  
Stary 12-03-2021, 23:27   #72
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Nowy świat odkrywał przed śmiałkami swoje oblicze. Lub też chciał ich nastraszyć pokazując do czego jest zdolny. Ulewa, która przeszła przez teren obozowiska dobitnie to pokazała.
Wszystko było przemoczone. Ubrania nieprzyjemnie lepiły się do ciała.

Słysząc narzekania dookoło można było odnieść, że ten zimny prysznic, który w lustrijskich warunkach był raczej ciepły, ostudził zapału członków wyprawy. Co nie wróżyło jednak zbyt dobrze. Skoro już na początku słyszy się narzekanie, równie dobrze możnaby od razu wracać.

Iolanda z ogromnym zainteresowaniem przyglądała się jak kapitan de Rivera motywuje ludzi. Wszak po tym można było podziwiać dobrego dowódcę.
Tak jak to jak ów człowiek rozdysponowuje zadania. A takim niewątpliwie było udanie się do wioski i rozmowa z jej mieszkańcami.

Propozycja de Rivery, która padła tuż po porannej odprawie nieco zaskoczyła baronessę de Azuara.
- Dziękuję panie kapitanie. To bardzo uprzejmy z pańskiej strony - opowiedziała z uśmiechem przyjmując zaoferowaną pomoc. - Chętnie z niej skorzystam.

Dobry humor panny de Truville mógłby udzielić się wszystkim. Jej entuzjazm również.
- Trzeba się do tego przyzwyczaić moja droga - baronessa odpowiedziała pannie Isabelli. - I nie wolno nam głośno narzekać - dodała konspiracyjnym szeptem puszczając jednocześnie oko do rozmówczyni.

Proponuję, która padła z ust młodej Bretonki Estalijka uznała za niezwykle zabawną
- Myślę, że to doskonały pomysł - odpowiedziała Iolanda uśmiechając się do drugiej szlachcianki. -
Taki oddział. Z tymi wszystkimi prawnymi zaprawami i ćwiczeniami?
Rozmową można było doskonale zapełnić czas podróży jak i odsunąć od siebie narzekania na jej trudy.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 13-03-2021, 07:45   #73
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację



- A wczoraj jak one we dwie by jednak walczyły ze sobą. Kara i Zoja. Jak myślisz, która by wygrała? Myślisz, że by się zgodziły wstąpić do tego oddziału wojowniczek? - wydarzenia z wczorajszego wieczora i rozmowa o nich widocznie pozwalały Izabelli zająć czymś myśli i łatwiej znosić trudy podróży przez te bezdroża. Przy okazji wróciła do pomysłu z wczorajszego wieczora by porozmawiać z nimi obiema i resztą dziewczyn z eskorty Amazonki no ale rano przed wyruszeniem w drogę już nie zdążyła.

- I elfki myślisz, że też by chciały? Jest ich trochę. Ale nie wiem czy by chciały. Właściwie to od wczoraj całkiem sporo się zrobiło tych elfów. Ale oni wszyscy idą gdzieś tam z przodu. To najwyżej jak się zatrzymamy. - zastanawiała się po drodze. Po dołączeniu elfów Armisa rzeczywiście populacja skośnouchych w ich ekspedycji zauważalnie się powiększyła. Nadal byli mniejszością no ale już nie tak jak choćby wczoraj na placu ratuszowym.

- Wiesz droga siostrzyczko, z tym oddziałem kobiet to raczej żartowałem, choć jakbyś znalazła chętne to czemu nie - Betrand uśmiechnął się i poklepał siostrę w ramię.

- Wątpię żeby elfki chciały odłączyć się od swoich oddziałów, ale na pewno warto byłoby nawiązać z nimi kontakt, ciekawe istoty, w sumie tak do nas podobne ale mają w sobie coś nie z tego świata, prawda? Poznaliśmy już Ehkteliona, ale ten Amris dołączył z jeszcze większym oddziałem….

- No tak. Dużo ich teraz się zrobiło. Chyba nie widziałam tyle elfów w jednym miejscu. Przynajmniej nie tutaj. - brunetka dała krok nad jakimś przewalonym konarem i szła dalej. Ta krótka spódnica do kolan jaką zdecydowała się założyć dzisiaj rano chyba nie dawała jej powodów do marudzenia bo coś się na nią na razie nie skarżyła.

- I ojej no wiem, że to taki żart i zabawa. Nie jestem jakąś naiwną małolatą. - spojrzała na niego z wyrzutem jakby brał ją za niezbyt rozgarniętą. - Ale fajna ta zabawa. I jest co robić. Popytać można. A właśnie… - uśmiechnęła się wesoło i znów na chwilę przerwała aby dać kolejnego większego kroku, tym razem nad jakąś mętną kałużą.

- Myślisz, że te elfy mówią po naszemu? Do tej pory tylko Ekthelion się odzywał do nas. On mówi w reikspiel. Myślisz, że inne też czy tylko on? - zapytała gdy znów wyszedł ten aspekt mieszanki kultur, ras, narodów i języków jakich przedstawiciele brali udział w tej ekspedycji.

- Nie widzę przeszkód żeby je zagadnąć przy najbliższym postoju i to sprawdzić. Dobrze byłoby dowiedzieć się jak najwięcej o tych którzy są z nami na wyprawie. A w ogóle cieszę że tak dobrze sobie radzisz - odparł.

- Tobie też nieźle idzie. - siostra odparła wesoło i przyjaźnie ale widać było, że uznanie w głosie i oczach brata sprawiło jej dużą przyjemność.

- Tak naprawdę nie wiem czy coś z tego wyjdzie. Może po prostu założymy jakieś stowarzyszenie kobiet biorących udział w tej wyprawie. Nie wiem czy dowódcy by się zgodzili oddać kogoś od siebie do innego oddziału. - przyznała widocznie zdając sobie sprawę, że w rzeczywistości zorganizowanie nowego oddziału kosztem tych co już biorą udział w ekspedycji może nie być takie proste.

-Ciekawy pomysł, kto wie, może nawet spodoba się baronessie Iolandzie? A o tym Ulthuanie chętnie bym się więcej dowiedział, starożytna elfia ojczyzna, gdzie podobno żyją jeźdźcy smoków.... - odparł rozbawiony nieco Bertrand. Na razie nie czuli trudów podróży, która była nawet przyjemna. Ale podejrzewał, że dalej może być mniej różowo.
.
 
Lord Melkor jest offline  
Stary 13-03-2021, 15:57   #74
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Propozycja ze strony de Rivery padła dosyć nieoczekiwanie, choć można było ją przewidzieć. Człowiek wrzucał obie grupy elfów do jednego worka, nie patrząc na możliwości obu grup. Dla Rivery jeden elf nie różnił się specjalnie od innego elfa i kapitan najpewniej uznał, że łucznicy towarzyszący Amrisowi mają te same wyszkolenie co wojownicy Ektheliona.
- Dogadamy się kapitanie. W szczególności odnośnie luzowania się - Ekthelion kiwnął głową. Szczegóły wolałby ustalić albo z Amrisem, albo bezpośrednio z jego podoficerem dowodzącym.

Dżungla zabierała, ale i dawała.To było coś, czego wojownicy Ektheliona nauczyli się przez cały miesiąc trenując i polując w pobliżu Portu Wyrzutków. Poranek i rzęsiste przebudzenie wojownicy Ektheliona przywitali najpierw pospiesznie pakując manatki i zabezpieczając głównie zapasy jedzenia, potem zaś jednak zrzucili nieco odzienia, i wykorzystali ciepły deszcz do porannej toalety, która choć krótka, nieco otrzeźwiła wojowników przed kolejnym dniem podróży, który w odróżnieniu do poprzedniego był dużo cięższy. Elfy wykorzystały więc deszcz w sposób twórczy. Przed wyruszeniem w drogę, starannie porozkładali swoje wełniane kubraki na grzbietach przydzielonych dla nich zwierząt, jak również dwóch swoich, które jak zauważył Kilrath znajdowały się w dobrych, choć khazadzkich rękach. Kiedy deszcz w końcu przestał padać, słońce bardzo szybko podsuszyło kubraki. Długie koszule i długie buty jednak wciąż mieli poubierane. O ile deszcz mógł zmyć z twarzy i ciała znużenie i brud, to rozwadniał również glebę i ściółkę, z której wypełzało wszelkiej maści robactwo.


Pomoc elfów Amrisa mogłaby być wybawieniem, bo busz miejscami był tak gęsty, że miecze i długie noże ulthuańczyków były w użyciu niemal przez cały czas, gdyby nie fakt, że właściwie trzeba było ich pilnować na równi ze swoimi, co po prostu dodawało roboty.
To, że nikt nie ucierpiał z powodu zadrapań, ukąszeń insektów i innych pułapek dżungli należało uznać za sukces. Szczególnie, że pod wieczór można było zobaczyć już palisadę osady norsmenów.

Decyzja o wysłaniu jako parlamentariusza nowego w ekspedycji, i właściwie nieznanego elfa nieco zdziwiła Ektheliona. Wiedział, że norsmeni są nieufni w stosunku do elfów i bardziej do tej delikatnej roli pasowałby Bertrand, lub nawet baronowa. Norsowie lubili towarzystwo kobiet, i być może człowieczy dowódca, zawiadujący osadą dałby się zwieść urokowi szlachcianki. Postanowił jednak nie ingerować, za to zrobić wszystko, by w razie problemów, parlamentarzyści mogli przynajmniej liczyć na osłonę jego wojowników.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 13-03-2021, 20:41   #75
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Backertag; popołudnie; osad Leifsgard
- Ruszajmy więc niezwłocznie - stwierdził stanowczo Bertrand, zbierając się do wyjścia.
Kiedy wraz z pozostałymi parlamentariuszami udał się na czoło kolumny, z ciekawością spojrzał na elfa.

- Chyba jeszcze nie mieliśmy się poznać Panie Amris, jestem Bertrand de Truville. Miałem już okazję poznać Ekhteliona, czy podobnie jak on przybyłeś z samego Ulthuanu? - Wyciągnął rękę.

- Miło Pana poznać Bertrandzie de Truville. Tak jestem również synem Ulthuanu. Skąd Pan pochodzi jeśli można zapytać? Co robi z nami na tej szalonej wyprawie? - elf uśmiechnął się serdecznie.
-Pochodzę z bretońsko-estalijskiego pogranicza, gdzie moja rodzina ma włości od pokoleń - szlachcic odparl z nutą dumy.
-Co jest takiego interesującego w tej krainie, że elfy przybywają aż za odległego Ulthuanu? Krainy o której krążą legendy?

W końcu grupka mijała kolejne oddziały jakie obecnie stały na ścieżce wyciętej maczetami i wydeptanej butami i kopytami przez tych co szli do tej pory przed nimi. Mężczyźni i czasem kobiety obserwowali ich gdy ich mijali ale poza tym nikt ich nie nagabywał. W końcu dotarli do grupki elfów Amrisa i zagłębili się w zdawałoby się dziki, nie tknięty cywilizowaną stopą las. Jeszcze kawałek i dotarli do kolejnych elfich sylwetek, tym razem elfów Ektheliona którzy akurat teraz byli na czujce. Elfy wskazały im prześwity pomiędzy drzewami i krzakami zwykle oznaczające jakąś większą przestrzeń wolną od lasu. Gdy tam dotarli ukazał się pas pustej ziemi szeroki na kilkadziesiąt kroków. Nie było tu drzew, tam i tu ostała się jakaś kępa trawy sięgającej kolan albo coś równie mizernego by nie dać napastnikom kryjówki ani osłony. A za nimi była palisada. A jeszcze za nią wystające dachy chat ze zwieńczeniem krokwi w norsmeńskich stylu. Ze dwie osoby były widoczne w łódce na środku rzeki a kilkuosobowa grupka kopała coś przed palisadą. Niedaleko rzeki widać było bramę a z obu jej stron wieże strażnicze z widocznymi tam strażnikami. Na razie wyglądało to na kolejną końcówkę rutynowego dnia i jakiejś inwazji czy gości chyba się w Leifsgard nie spodziewano.

Przez myśl Estalijczykowi przeszło, że szkoda że nie zaproponował Thornowi dołączenia do wyprawy. Teraz jednak było poniewczasie. Obejrzał się na pozostałą trójkę. Nie było co stać i się patrzeć.
- Miejmy to za sobą. - rzekł i ruszył powoli w kierunku wież strażniczych i bramy.

- Oczywiście drogi Cezarze, podejdźmy powoli do bramy. Może część z nich zna jakieś bardziej cywilizowane języki i nie będzie potrzeby wszystkiego tłumaczyć, tak byłoby wygodniej. - odparł pewnie Bertrand, idąc do przodu.

Amris tymczasem wziął do ręki i uniósł nad głowę w powietrzu spory skrawek białego materiału. We wszystkich kulturach oznaczało to jedno pokojowe zamiary. Co prawda trójka wędrowców mogła nie wzbudzić podejrzeń lub większego alarmu. Kto wie jednak jak dobrze rozstawione były czujki i zwiadowcy Norsmenów.

Ekthelion tymczasem rozstawiał swoich wojowników w taki sposób, by w razie czego zabezpieczyć grupie posłańców bezpieczny odwrót, jeśli sprawy przybrałyby zły odwrót. Wojownicy zajmowali więc pozycję wśród okolicznych drzew, starając się objąć polem widzenia jak najszerszy odcinek palisady, a także by skutecznie razić strzałami cały obszar pod bramą, którą posłańcy mieli wejść do osady.
- Bhe`ir mi Ambrath dhu airson do`dhìon. Bu`chòir do bhoghadairean an d�- thaobh a cheangal sìos, gus nach urrainn dhaibh ar dùnadh a-steach. - zasugerował Ekthelion w eltharinie Amrisowi, wskazując ręką konkretne partie palisady.

Wyjście na otwartą przestrzeń niosło ze sobą oczywiste ryzyko. Po to robiło się pas gołej ziemii wokół muru czy palisady aby ułatwić zadanie obrońcom a nie atakującym. Więc i teraz ledwo czwórka parlamentariuszy zrobiła parę kroków po tej otwartej przestrzeni i dało się dostrzec poruszenie. Ci co pracowali na zewnątrz przy palisadzie przerwali pracę i wyprostowali się trzymając w dłoniach kilofy, siekiery i łopaty obserwując przybycie obcych. Coś mówili do siebie ale zbyt cicho aby dało się usłyszeć co. Oczywiście strażnicy na wieżach też zareagowali obserwując podejście tej kroczącej grupki. Nawet ci na łodzi, z bliższej odległości okazało się, że to jacyś chłopcy, też przerwali łowienie ryb i z typową dla wszystkich dzieci ciekawością podziwiali coś nowego w codziennej rutynie. Ale dość krótko. Szybko zaczęli wiosłować w stronę osady.

Chociaż więc Norsmanom nie udało się przegapić przybycia obcy i mieli opinię dzikusów i barbarzyńców to jakoś nie poleciał w stronę grupki idących pod białą flagą żaden kamień, włócznia czy strzała. Ale dało się wyczuć poruszenie na blankach i poza nimi. Cała czwórka cało podeszła pod główną bramę jaka była zamknięta chociaż było jeszcze widno. Jeden z brodatych strażników na wieży krzyknął coś krótko i pytająco. Olaf odpowiedział ponownie wskazując na biały kawałek czyjejś koszuli jaka rabiła za białą flagę. Strażnik znów coś zapytał i tym razem człowiek kapitana zwrócił się do towarzyszy.

- Pytał kim jesteśmy. Powiedziałem, że posłami. Teraz pytają czego chcemy. - powiedział już zwyczajnym głosem skoro nie musiał go podnosić by ci na wieży go usłyszeli wyraźnie.

Ekthelion i jego wojownicy jacy pozostali po bezpieczniejszej stronie dżungli z koron drzew widzieli nieco więcej niż z poziomu gruntu. Ale głównie więcej dachów i górnych poziomów domów. To co najważniejsze gdyby doszło do walki, czyli palisada, dość dobrze spełniała swoją ochronną rolę i czy z drzewa czy z ziemi dawała niezłą zasłonę większości sylwetek obrońców. A wieże miały zadaszenia jakie częściowo chroniły przed deszczem ale także atakami z góry. Gdyby doszło do walki sytuacja posłów byłaby bardzo kiepska. Musieliby pewnie pod ostrzałem w plecy przebiec z kilkadziesiąt kroków. Jedyna szansa, że w tej chwili nie było na blankach zbyt wielu obrońców więc wyglądało to na raczej rutynowy dzień. Z drugiej strony w miastach z murami zwykle bramy zamykano po zmierzchu a tu jeszcze był dzień a brama była zamknięta.

Być może Cesar źle jeszcze rozumiał geopolitykę Lustrii i błędnie uznał, że za wrogów tu raczej uznaje się ożywieńców, mroczne elfy i piratów. Uznał też więc, że skoro na żadne z powyższych ich czwórka nie wygląda, obsada murów zwyczajnie jest uczulona na punkcie ostrożności. Zapewne na skutek bolesnych doświadczeń.
- Powiedz mu, że przysyła nas kapitan de Rivera, który prowadzi wyprawę w głąb Deszczowego Lasu. I że szukamy u nich schronienia na noc i zaopatrzenia. Nie za darmo bynajmniej. I że chcemy rozmawiać z jarlem.

Amris nie wcinał się w wypowiedź Medicusa. Im mniej osób mówiło naraz tym mniej zamieszania. Teraz potrzebne był spokój. Stąd Magister stał niewzruszony trzymając białą flagę wciąż w wyciągniętej ręce.

Bertrand w międzyczasie przyglądał się strażnikom i umocnieniom pod kątem ewentualnego starcia. Taka ewentualność nie rokowała dobrze, zdecydowanie lepiej byłoby znaleźć rozwiązanie dyplomatyczne.

Wytatuowany wojownik skinął głową zerkając na swoich towarzyszy po czym podniósł ją by krzyknąć do obsady wieży. Na pewno wspomniał nazwisko swojego kapitana bo to dało się zrozumieć bez problemu. Reakcja strażników na obu wieżach była różna. Szybko wymieniali się słowami i gestami pewnie dyskutując nad tym niespodziewanym najściem. W końcu jeden z nich coś głośniej powiedział do kogoś na dole po czym sytuacja się uspokoiła bo zaczęło się klasyczne czekanie. W międzyczasie jeszcze ze dwóch mężczyzn pokazało się na palisadzie oglądając czwórkę stojącą pod bramą.

- No to czekamy. - mruknął cicho Olaf pozwalając sobie na ten cichy komentarz do tej sytuacji. - Przynajmniej nie przywitali nas strzałami. Więc nie jest tak źle. - dodał chwilę potem rozglądając się po palisadzie. Chłopcy w łódce zniknęli im z oczu wpływając poza widoczną krawędź palisady. A na samej palisadzie widać było ślady intensywnego użytkowania. Głównie w postaci tkwiących tam i tu grotów włóczni i strzał oraz śladów osmaleń. Chociaż wszystkie były ułamane i pewnie nie utkwiły tam dzisiaj. Ale też nie aż jakoś strasznie dawno temu.

Czekali tak może z pół pacierza a za palisadą robiło się coraz więcej głów. Zupełnie jakby zbiegowisko tylko, że z perspektywy wnętrza i zewnętrzna ogrodzenia. Aż w końcu coś tam się zaczęło dziać i na jednej z wież przy bramie pojawiła się ubrana w koszulę i serdak postać barczystego, brodatego mężczyzny. Nawet w tak dość pospieszne oderwany od codzienności wizerunku z miejsca dało się wyczuć, że to ktoś znaczny dla tubylców bo traktowali go z szacunkiem. Mężczyzna spojrzał ze swojej wysokości na czwórkę pod bramą i coś cicho mówił ze swoimi ludźmi. Teraz już całkiem sporo osób, głównie mężczyzn, pokazało się na palisadzie. Część z nich miała jakieś włócznie albo łuki ale większość nie. Przynajmniej nic dużego ani nie w dłoniach.

- Jestem Harald Chyży Topór! Jestem jarlem! - oznajmił przybysz gromkim głosem o dziwo w reikspiel. Oparł dłonie o krawędź palisady i przyjrzał się czwórce posłów.

- Kapitan de Rivera gdzie? - zapytał ze swojej wysokości.

- Pilnuje marszu naszych sił i dowodzi jak na kapitana przystało. Przysłał nas jako dyplomatów na rozmowy z Jarlem w swoim imieniu. Jestem Magister Amris z rodu Emberfall - przedstawił się elf. Podkreślając zarówno szlacheckiej pochodzenie jak i tytuł. - To kawaler Bertrand de Truville, Medicus Cesar Arrarte oraz nasz tłumacz Olaf. - przedstawił kolejno towarzyszy. - Możemy prosić o gościnę i rozmowy. - Amris przeszedł do konkretu o tyle, że niemal w każdej kulturze obowiązywało prawo gościnności. Jeśli zostałeś o nią poproszony i przyjąłeś kogoś pod swój dach, dawałeś mu jednocześnie na ten czas ochronę i opiekę. Rozmowy zaś powinny odbyć się w miejscu nieco ustronniejszym niż pod palisadą.

Jarl przyjrzał się elfowi jaki przejął pałeczkę w tych krzyczanych negocjacjach jakby uważniej. Zmrużył oczy i zastanawiał się przez chwilę. Spojrzał gdzieś poza palisadę na skraj dżungli jakby szukał wzrokiem czy gdzieś tam nie pokaże się dowódca jaki wysłał to poselstwo przed jego bramę. Powiedział coś cicho do swoich ludzi i jeden z nich zniknął z widoku przybyszy.

- Dobrze! Możecie wejść! Na rozmowy! Będziemy rozmawiać! - wódz podniósł głos obwieszczając i przybyszom i swoim poddanym swoją wolę. Potem odwrócił się i odszedł też znikając im z pola widzenia. Ale nie czekali długo. Mała furta w palisadzie otworzyła się i wyszło przed nią dwóch wojowników. Mieli tarcze i włócznie w dłoniach a za pasem topory. Ale jakoś nie wyglądali by zaraz mieli zrobić z nich użytek. Krzyknęli coś do posłów dając gestem znak aby weszli do środka.

- Chcą abyśmy weszli. Nie jest źle. O ile nie mają z kimś otwartej wojny to raczej nie wysyłają głów posłów jako odpowiedź. - powiedział Olaf półgłosem trochę jakby w formie żartu. - Mam nadzieję, że nie są jakimiś krewniakami tych ze Skeggi. Tamtym zajumaliśmy długą łódź aby wrócić do portu. - rzekł luźnym tonem jakby sprzedawał kolegą jakąś dyfteryjkę z dawnych czasów.

- Byłoby szkoda gdyby nam tłumacza podczas rozmów na pal wbili - odparł równie półgłosem Cesar, choć już bez wesołości Norsmena, a wręcz całkiem poważnie. - Panowie.
Skinął na resztę i ruszył za dwójką strażników.

Jak przeszli przez tą otwartą furtę znaleźli się w całkiem innej scenerii. Widać było początek długich chat w jakich lubowali się Norsmeni. No i samych Norsmenów. Widocznie przybycie niezapowiedzianych gości było nie lada wydarzeniem bo przed brama uzbierał się pstrokaty tłum mężczyzn, kobiet i dzieci. Ale znów w oczy rzucał się jarl jaki czekał centralnie przed bramą w asyście swoich wojowników.

- Chodźcie. - rzekł do nich krótko i mieszana grupa tubylców i obcych poszła długą, prostą ulicą. Po drodze z drzwi albo na poboczu ulicy byli obserwowani przez zaciekawionych tubylców. Ale jakoś nikt nie ingerował w ich przemarsz. Aż weszli do jednej z chat ozdobionej czaszkami jakichś maszkar, runami, totemami i kośćmi istot nie wiadomego pochodzenia. Jednak było też kilka czaszek jakie wyglądały na ludzkie co niejako przypominało o dzikości ludu północy jacy u południowców mieli opinię barbarzyńców.


W końcu usiedli chyba jako goście jarla. Bo przy jednym stole chociaż on zajmował najważniejsze miejsce u szczycie stołu. Zaś po jego prawicy zasiadła czwórka pewnie jego doradców lub innych ważnych dla niego osób. Lewa strona stołu została oddana do dyspozycji gości. Najbliżej wodza siedział jakiś starszy i tęgi mężczyzna ale blizny i opaska na oku świadczyła o bujnej przeszłości. Był też jakiś obwieszony dziwnymi talizmanami, piórami i wstążkami co wyglądał na szamana albo kogoś takiego. Wkrótce na stole jakieś dziewczyny przyniosły dzbany z winem i piwem oraz kufle i kubki. Każdy z innego stylu i rodzaju. Wreszcie więc można było zacząć te negocjacje.

Bertrand z ciekawością przyglądał się barwnym Norsemenom, choć starał się nie robić tego demonstracyjnie. Nie miał wcześniej zbyt wiele do czynienia z tym, według standardów jego ojczyzny, barbarzyńskim ludem. Miał nadzieję, że jednak okażą się przewidywalni, jak liczył de Rivera.

- Kapitan chce nocleg. Tak? Gościnę. Tak? No dobrze. A ilu was jest? Na ile chcecie się zatrzymać? I co tu robicie? To nie wasz teren. - jarl mówił dość topornie w reikspiel ale dało się zrozumieć co mówi. Sam widocznie też sporo rozumiał.

Czarodziej planował odpowiedzieć szczerze na pytania jarla. Miał nadzieję, że liczba uczestników wyprawy go nie zaniepokoi. Może wręcz ucieszy jeśli są świeżo po ataku obcych sił a ludzie z Portu wyrzutków mogli być sojusznikami. Tak czy tak Amris zdecydował się nie ukrywać ich liczby, która i tak będzie łatwa w weryfikacji.

- Zmierzamy w głąb dżungli z wyprawą. - Amris nie wnikał w szczegóły bo i każda wyprawa w dżunglę była pewną niewiadomą. - Nie będziemy długo w okolicy. Chcemy przenocować i dać zarobić osadzie kupując zapasy. Jest nas około trzystu osób i trochę zwierzakówi do obsługi przedsięwzięcia. Chcemy kontynuować tradycje pokojowej współpracy. - zapewnił Magister. - Widziałem też ślady walki na palisadzie dość… świeże. Kto was zaatakował jeśli można spytać? - elf starał się mówić powoli by być dobrze zrozumianym i z szacunkiem by nie urazić gospodarza.

- Radziśmy również - dopowiedział Cesar do zgrabnej przemowy czarodzieja - wieści z Deszczowego Lasu posłuchać. Wymienić za zamorskie.

- Widać, ze dowodzisz potężnymi i nieustraszonymi wojownikami, Jarlu. Bylibyśmy zaszczyceni gdybyśmy mogli zawrzeć z tobą sojusz, w głębi dżungli czai się wielu wspólnych wrogów. - dodał Bretończyk.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 13-03-2021 o 20:57.
Lord Melkor jest offline  
Stary 13-03-2021, 22:07   #76
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Amazonki są zwyczajnymi ludźmi - odparł Estalijczyk na rozważania Ulryki. W przypadku Kary uznał, że najlogiczniejszym będzie zastosowanie klasycznej metody rozumowania sugerowanej przez nulneńskiego uczonego Wilhelma Okharda i zwanej jego brzytwą - Co jest łatwiej wytłumaczyć? To, że Amazonki wynalazły sposób by mnożyć się samemu? Czy raczej biorą skądś mężczyzn? Jak na przykład od Norsmenów, z którymi dziwnym zbiegiem okoliczności mają więcej kontaktów niż z Portem Wyrzutków oddalonym o półtora dnia drogi dalej? - Tym razem jednak jakoś nie mógł się zmusić by przejść obojętnie obok fascynacji imperialnej lekarki. - Co do Togo natomiast… jeśli cię lud jego interesuje, porozmawiamy z nim wieczorem.

Pogoda poranna nie podobała się Cesarowi ze zgoła innego powodu niż wszystkim pozostałym. Przemoczenie nie stanowiło tu żadnego zagrożenia, bo wilgotność była tak wielka, że i bez deszczu ubranie było do cna przesiąknięte. Ale medykus, który naoglądał się ciał wyniszczonych przez żołnierkę był już na kilka rzeczy wyczulonych. Szczególnie jeśli dotyczyły zdrowia wędrującej 200-osobowej grupy. Z tą którą tknęła go teraz w pierwszej kolejności poszedł do Iolandy.
- Nie - odparł baronessie spokojnie acz z uśmiechem wyrozumiałości - Należy to rozumieć dosłownie. Po każdym dniu wędrówki stopy bezwzględnie muszą odpocząć na powietrzu. Tak Twoje pani, jak i każdego z twoich ludzi. To samo dotyczy materiału skarpet i onuc, który należy zmieniać za każdym razem. W przeciwnym razie może dojść do rozwoju poważnych chorób.
Tak samo poinstruował swoją drużynę medyczną, by przekazali to grupom, z którymi przebywali, a sam przekazał tę wieść kapitanowi. W dupie mając jak bardzo niepoważnie to może brzmieć. Odnotowując jednocześnie błahy z pozoru fakt. Zarówno Togo jak i Kara poruszali się po dżungli boso.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 14-03-2021, 04:01   #77
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 10 - 2525.XII.10 bkt; popołudnie

Czas: 2525.XII.10 bkt; popołudnie
Miejsce: okolice osady Leifsgard, dżungla, przedpole osady
Warunki: jasno, światła obozu, gwar, zachmurzenie, sła.wiatr, skwar


Carsten



- Carstenie. - kapitan podjechał na swoim pięknym, dorodnym rumaku do grupki towarzyszyła ich amazońskiej przewodniczce. Już było wiadomo, że parlamentariusze poszli na pertraktacje i nawet weszli do środka. Co rokowało o tyle dobrze, że Norsmani przynajmniej nie zaczęli tych pertraktacji od rozstrzelania heroldów. Ale jeszcze nie wiadomo co wyjdzie z tych negocjacji.

- Myślę, że tak czy inaczej ty i twoje podopieczne nie spędzicie tej nocy za palisadą. - zaczął kapitan spoglądając z siodła na dowódce eskorty. Nie było to niespodzianką bo od wczorajszej narady był rozważany taki wariant.

- W takim razie przygotujcie się na spędzenie nocy gdzieś tutaj. No jak my też będziemy nocować na zewnątrz to oczywiście będziecie nocować z nami no ale jak nie to będziecie zdani na siebie. Zostawię wam do pomocy tercios Anastasio. Jeśli mogę coś zasugerować to postarajcie się nie rzucać w oczy. Tak dużej grupy jak nasza nie tak łatwo zaatakować jakiejś bandzie czy drapieżnikowi no ale was będzie dużo mniej. - estalijski szlachcic polecił swojemu sylwańskiemu podwładnemu aby był gotowy do wykonania ustalonych wcześniej działań. Po tej rozmowie do grupki Carstena dołączyli ludzie Anastasio. Grupka zawodowych pikinierów znacznie zwiększajac liczebność oryginalnej eskorty Kary. Ale nadal w porównaniu do całości ekspedycji to mieli tylko ułamek ich sił. Okazało się, że kapitan zostawił im też jeden z rogów. Mogli nim wezwać pomoc. Chociaż nie ukrywał, że po nocy i nie wiedząc dokładnie dokąd trzeba się udać to odsiecz jaka miałaby się zebrać i ruszyć na pomoc miałaby spore szanse być spóźnioną. Niemniej zawsze była to jakaś nadzieja zwłaszcza jakby grupce Carstena i Anastasio udało się przeciągać sprawę.

- Ta co wczoraj się z nami kąpała to bretońska szlachcianka. Siostra tego Bertranda. Widziałam ich dzisiaj rano razem w obozie nim żeśmy ruszyli w drogę. Nie wydaje się jakaś groźna. - po drodze Zoja nawiązała do tego o czym wczoraj wieczorem mówił Carsten. Czegoś jednak udało jej się dowiedzieć w sprawie owej kobiety jaka jako ostatnia dołączyła do pływania w rzece. Okazało się, że i Kara coś miała do powiedzenia na temat tego wieczornego pływania. Oczywiście za pośrednictwem Togo i Jarvis.

- Oni mówią, że krokodyle. Chyba chodzi o krokodyle. Nie jestem pewna. Ale te duże, pływające gady tutaj nie pływają bo jest dla nich za słona woda. Nie lubią morza. A jakieś ryby jakie nazywają piraniami, atakują tylko słabe albo krwawiące ofiary. - estalijska służka Myrmidii przetłumaczyła nieco dłuższą wymianę zdań w tym barwnym trójkącie amazońsko - pigmejsko - estalijskim. Sporo też miał do powiedzenia język migowy. Zwłaszcza Togo był w tym bardzo utalentowany. Jak ramionami robił wielką, kłapiącą szczękę gdy rozmawiali o tych pływających gadach albo sugestywnie na sobie pokazywał wypływającą krew albo wnętrzności gdy szło o te drapieżne ryby. A i dzisiaj ta wzmianka co sam de Rivera powiedział do nich gdy podjechał aby porozmawiać z Carstenem też chyba mogła być nawiązaniem do porannej rozmowy.

- Widzę, że nasza przewodniczka wciąż cała i zdrowa. Świetnie, oby tak dalej, to mi się podoba. Oby tak dalej. - pochwalił ich jako całą grupkę. Tak oficjalnie i przy sąsiednich oddziałach. Widać było, że dziewczynom taka pochwała sprawiła przyjemność.



Amris, Cesar, Bertrand



Negocjacje wbrew początkowym obawom nie przebiegały jakoś tragicznie. Chociaż jarl okazał się mieć bardzo wybuchowy charakter. No ale też był znacznie lepiej zorientowany w lokalnych sprawach tak w swojej osadzie jak i okolicy.

- Wyprawa? W dżunglę? Tam nic nie ma. Tylko dżungla. I piramida. - cel wyprawy zdziwił wodza Norsmenów. Chyba nie za bardzo widział sens udania się w głąb trzewi nieprzyjaznej dżungli. Ale o samej piramidzie jednak wiedział.

- A. Po złoto idziecie. Łupy. Tak. Ma sens. Ale to daleko. Ciężko. - pokiwał głową gdy widocznie domyślił się po co można się jednak wyprawiać do tej piramidy przez tą dżunglę. I nie okazał zdziwienia a nawet zrozumienie dla takiej łupieskiej wyprawy. Sami Norsmeni przecież byli znani na całym świecie jako piraci, rozbójnicy i łupiący wybrzeża łupieżcy właśnie. Za to na grzeczne pytanie bretońskiego szlachcica o te ślady walki zareagowął jednym z tych swoich wybuchów gniewu.

- To te suki z lasu! - wykrzyknął gniewnie i tak go poniosło, że przeszedł w gniewie na swój ojczysty język. A i czwórka jego towarzyszy kiwała twierdząco głowami i potwierdzała pomrukami ale nie przerywała wściekłej tyrady wodza.

~ Teraz mówi o tych Amazonkach. Raczej nie są to komplementy. Mają z nimi niezłą zwadę. ~ rzekł cicho Olaf darując sobie dosłowne tłumaczenie tego wybuchu. I pewnie miał rację. Złość i gniew były na tyle uniwersalne, że dało się to wyczuć nawet od samego słuchania i patrzenia. Ot nie było wiadomo detali kogo czy czego to dotyczy. Ale jak Olaf przetłumaczył to co najważniejsze to resztę można było sobie dopowiedzieć samego.

- Ale dobrze! Wy sojusznicy tak? Przyjaciele tak? Dobrze! To witamy! Pomożecie nam z nimi! Dobrze! Dla przyjaciół miejsce się znajdzie! - na koniec jednak gdy już Harald Chyży Topór wypruł z siebie tą żółć pod adresem swoich wrogów jakim było plemię wojowniczek z dżungli nagle znów wrócił na reikspiel i uśmiechnął się do Bertranda i reszty. Jakby przekonał się tą obietnicą, że mogą mieć jednak wspólnotę interesów skoro mają wspólnego wroga. Nawet się zrobił rubaszny i jowialny.

- To zrobimy święto. Złapaliśmy jedną. Wbijemy ją na pal. Wysoki. Zostawimy by zdechła. I niech te jej suki przypatrzą się jak kończą nasi wrogowie! - powiedział jakby robił zapowiadała się wieczorna zabawa z kaźnią na jakiejś Amazonce w roli głównej atrakcji. I na tym ten wstępny etap negocjacji się zakończył. Jarl zapraszał do siebie kapitana na ciąg dalszy. Ale wydawał się być dobrej myśli ot ustalenie ceny za ten nocleg i gościnę. Bo 3 setki osób z pół setką mułów no to nie było byle co dla tak małej osady. To nie było 3 albo 3 dziesiątki osób.



Iolanda



Skoro Betrand zgłosił się do roli herolda to jego siostra skorzystała z okazji aby odwiedzić estalijską koleżankę. Musiała zadzierać głowę aby spojrzeć w górę na kogoś kto siedział w siodle. Co prawda sama baronowa nie miała okazji sprawdzić jak się podróżuje na własnych nogach przez tą dżunglę. Ale z perspektywy siodła nie wyglądało to zbyt zachęcająco. Koński grzbiet pozwalał wznieść się ponad ten znojny trud deptania krzaków, traw i błota. I zapewniał nieco lepszą perspektywę ponad głowami kolumny maszerujących żołnierzy. Chociaż trzeba było uważać na nisko zwisające liany, porosty i gałęzie więc trzeba było się pochylać na siodle. Ale i tak wydawało się to błahostką w porównaniu do osobistego marszu przez dżunglę. Tylko suknia niezbyt sprzyjała konnej jeździe. Spodnie były pod tym względem bardziej praktyczniejsze. Pod względem doboru stroju młodsza szlachcianka też miała pewne pytanie o radę swojej starszej koleżanki.

- Myślisz, że nie wyglądam głupio w tak krótkiej spódnicy? Tak niestosownie? Betrand nic mi nie mówił, że nie tak. No ale on jest mężczyzną. Mam jeszcze spodnie. Ale nie wiem czy już wyschły po tej porannej ulewie. - zapytała zerkając na swoją kreację. A miała na sobie spódnice rzeczywiście bardzo krótką. Widać było całe łydki a nawet kolana. Na salonach czy choćby na ulicy dla młodej damy z dobrego domu której zależało na reputacji taki strój był kompletnie niedopuszczalny. Powinna chodzić w sukniach do samej ziemi. Niemniej przy marszu po takich krzakach, zwalonych pniach i reszcie tego badziewia jakie zalegało na dnie dżungli nie było trudno sobie wyobrazić jak taka długa suknia się rwie i zaczepia o te wszystkie kolce, gałęzie i wyrostki. Pod tym względem zasady praktycyzmu marszu przez dżunglę zdawały się kompletnie rozbieżne z zasadami dobrego wychowania z salonów.

- A co do tego oddziału to Bertrandowi też się spodobał taki pomysł. Mam nadzieję, ze te dzikusy z północy nic mu nie zrobią. Przecież jest posłem. Posłowie są nietykalni. - rzekła Izabella u której widocznie starszy brat miał całkiem spory autorytet. I martwiła się co tam się dzieje gdzieś za tymi drzewami w tej osadzie Norsmanów do jakiej wraz z innymi on się udał. Ale aby nie martwić się po próżnicy wznowiła wątek o jakim rozmawiały.

- Ale to chyba musiałybyśmy porozmawiać z Carlosem. Bez niego to może być ciężko. Poszłabyś ze mną aby z nim porozmawiać? Chyba cię lubi. Dał ci konia. - zaproponowała koleżance przewidzianej na szefową takiego kobiecego oddziału. A o tym podarowanym przez dowódcę wyprawy koniu to nawet dała się wyczuć nutka zazdrości. W końcu z całej wyprawy de Rivera tylko baronsessę wyróżnił w taki sposób by użyczyć jej własnego konia. A koń był iście szlachecki. Zdrowy, silny, potężnie zbudowany. W sam raz by dźwigać opancerzonego jeźdźca do szarży na polu bitwy.



Ektehlion



Ekthelion ze swoim oddziałem robił to co zazwyczaj robiło się na większości wojen. Czekał. Odkąd parlamentariusze weszli przez furtę palisady właściwie elfy nie miały pojęcia co się z nimi dzieje. Nawet jakby ich tam mordowano i szlachtowano to nie byłoby nic widać. Może najwyżej słychać jakiś rumor. Ale szanse na reakcję aby im pomóc były właściwie zerowe. Odkąd weszli na teren Norsmenów zdali się na ich łaskę. Największą ich tarczą ochronną był status herolda. Ale czy te dzikusy z północy potrafią to uszanować tego nie było wiadomo.

W międzyczasie na dole pozycję zajęły wojownicy Amrisa. Czekali ze swomi łukami gotowi wesprzeć swojego pana. Ale póki ich pan wraz z resztą negocjatorów byli za palisadą mogli zrobić to samo co Ekthelion ze swoimi wojownikami. Czyli czekać i obserwować. Wśród nich była grupka kobiet wojowniczek. Stanowiły widocznie eskortę wokół swojej liderki która wojowniczką raczej nie była. Ta kobieta i nietuzinkowej urodzie musiała być jakąś szlachcianką, może nawet uczoną albo magiem. I tak obie grupki elfów czekały wśród drzew i krzaków zerkając co jakiś czas na siebie, rozmawiając cicho i tłukąc insekty które właziły gdzie się tylko dało solidarnie na wszystkich tak samo. Pierwszy raz niejako sąsiadowali tuż obok siebie. Bo wcześniej w nocy obozowali gdzie indziej a w ciągu dnia najwyżej sztafetowo zmieniali się w szyku na czele kolumny co niezbyt sprzyjało poznaniu się. Dopiero teraz jak tak tkwili w ciszy i bezruchu mieli okazję się sobie przyjrzeć dokładniej.

Mogło upłynąc ze trzy, może cztery pacierze obserwowania tej palisady i dachów chat. Odkąd stracili z oczu parlamentariuszy na blankach zrobił się odpływ ludzi. Znów zostali głównie strażnicy. Chociaż z czasem zrobiło się ich trochę więcej. Ci co pracowali przy palisadzie skończyli swoją robotę i przez tą samą furtę spokojnie wrócili do wnętrza. Ale właściwie nie działo się nic ciekawego. Aż niespodziewanie furta otworzyła się i kolejno ukazała się cała czwórka negocjatorów de Rivery. Jeden, drugi, trzeci, czwarty. Wszyscy. Wyglądało na to, że wracają cali i zdrowi i nic im nie jest.



Wszyscy



Postój się dłużył. Wszystkim udzieliła się niepewność i niepokój tego oczekiwania. Wiedzieli, że kapitan wysłał parlamentariuszy i, że weszli oni do osady. Ale co z tego wyniknie nie wiedzieli. Jak ich przywitają Norsmeni? Jak przyjaciół? Czy jak wrogów? Trzeba będzie walczyć? Czy uda się dogadać by przenocować w jakimś łóżku za palisadą? Tego nikt nie wiedział. Kolumna stała w tym zawieszeniu. Ani nie było rozkazu by ruszać dalej ani by rozbić się obozem na noc. Dzień zaczynał się kończyć i niedługo zacznie zmierzchać. Ludzie rozmawiali półgłosem, palili skręty, pili z manierek i bukłaków i czekali. Wszystko to uległo ożywieniu gdy wrócili negocjatorzy. Cali i zdrowi no i w komplecie. Przez czekającą kolumnę rozeszło się ożywienie. “Wracają!” powtarzano sobie z ust do ust zanim jeszcze czwórka heroldów zdążyła minąć dany oddział.

- A. Jesteście panowie. Cieszę się, że was widzę całych i zdrowych. Jakie przynosicie wieści swojemu kapitanowi? - de Rivera uśmiechnął się widząc jak już cała czwórka zbliżyła się do niego i czekał na to co powiedzą. Przy okazji w okolicy kapitana czekali już najważniejsi dowódcy oddziałów na tej improwizowanej naradzie w polowych warunkach.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 14-03-2021, 19:37   #78
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Backertag, okolice osady Leifsgard, popołudnie

Róg zawiesił na szyi, mając nadzieję, że zwróci go kapitanowi bez jednego użycia.
- Dobrze, rozejrzymy się za suchszym miejscem, w pewnym oddaleniu od osady. Dziękuję za dodatkowych żołnierzy, to znacznie ułatwi rozbicie obozu i nadzór nad naszym gościem.

- Jutrzejszym rankiem dołączymy do reszty wyprawy. - pewnym głosem wyraził swoje przekonanie. - Warto byłoby ustalić punkt zborny tak, by nie pogubić się w dżungli i na pewno przydałby się nam elfi tropiciel...

Carsten planował rozbić obóz w bezpiecznym oddaleniu od rzeki, na w miarę równym terenie, by uniknąć podmycia, czy zalania błotem na skutek większych opadów deszczu. Oddział Anastasio nie kazał na siebie długo czekać. Żołnierze z wytartym na twarzach doświadczeniem, bliznami z toczonych kampanii. Marzący o bogactwie, sławie i niejednokrotnie polepszeniu swojej pozycji.


Po wymianie uprzejmości z dowódcą nastąpił czas wytężonej pracy. Zmierzch czaił się, niczym zdradliwy cień za ich plecami i należało bez zbędnej zwłoki poczynić przygotowania. Grupa wykarczowała niewielką połać dżungli, głównie gęstą roślinność i krzewy, by bezpośrednio nie zaskoczyły ich ataki spod osłony bujnej roślinności. Namiot Kary i asystujących jej kobiet miał znaleźć się w centrum skromnego obozowiska. Dookoła pierścieniem planował rozstawienie pikinierów. Eisen zasugerował też, aby tej nocy nie palić ognisk, które niepotrzebnie mogły zwrócić na nich uwagę. Zamiast tego zaproponował niewielkie łuczywa wbite w ziemię. Nie wiedział czego można się spodziewać ze strony Norsów. Zakładał różne reakcje na kolejną grupę w okolicach osady i podejrzliwość wojowniczych osadników, jeśli odkryją, że nie wszystkie siły Rivery nocowały w Leifsgardzie.

Carsten porozmawiał z Zoi, przywoławszy wczorajsze wydarzenia.

- Może byłem zbyt podejrzliwy, co do tej panny de Truville - przyznał przed dziewczyną. - Ale sytuacja nie jest zwyczajna i raczej powinniśmy ograniczać zainteresowanie Karą. A co do tych... krokodyli - żywo w pamięci miał jeszcze obrazowe przedstawienie ich przez gesty Pigmeja. - To naprawdę ryzykowaliśmy, poszedłbym o zakład, że te zwierzęta mają swoje krwiożercze instynkty. Ufanie w szczęście, niewiele by tutaj pomogło w przypadku niespodziewanego i agresywnego ataku.

- Spodziewasz się kłopotów dzisiejszej nocy? - zmieniła temat.

- Zawsze spodziewam się kłopotów... - odpowiedział niewzruszony.

Noc zbliżała się nieuchronnie, ochroniarz nie potrzebował nawet spoglądać w niebo, wystarczała mu odczuwalna większa dokuczliwość wszelkich napastliwych owadów...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 15-03-2021 o 16:25.
Deszatie jest offline  
Stary 19-03-2021, 18:18   #79
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Post wspólny drużynowy. Podziękowania dla wszystkich uczestników :)

- A. Jesteście panowie. Cieszę się, że was widzę całych i zdrowych. Jakie przynosicie wieści swojemu kapitanowi? - de Rivera uśmiechnął się widząc jak już cała czwórka zbliżyła się do niego i czekał na to co powiedzą. Przy okazji w okolicy kapitana czekali już najważniejsi dowódcy oddziałów na tej improwizowanej naradzie w polowych warunkach.

- Ja również się cieszę drogi Carlosie - Bertrand odpowiedział uśmiechem, zdejmując swój szykowny kapelusz, który założył na czas negocjacji. Niestety nie mógł nosić go cały czas w dżungli, za bardzo pociły mu się od tego włosy.

- Wieści mamy dobre. Ci Norsemeni są nieco nieokrzesani, ale widzą w nas potencjalnych sojuszników. Byli nieco zdziwieni naszą liczbę, ale Jarl chce koontynuować z tobą negocjacje. Niestety jest jeden problem - oni są w konflikcie z Amazonkami i planują jedną z nich na pal wbić, nawet zapraszają nas na to widowisko. - Bertrand skrzywił się, zastanawiając się czy tamta którą pojmali Norsemeni jest równie ładna jak Kara. Oglądanie kogoś takiego wbijanego na pal nie byłoby przyjemnym widokiem.
- Myślisz, że powinniśmy pozwolić na to barbarzyństwo? Może udało by się ją wykupić?

- Wykup to najoczywistsza droga - pokiwał głową Amris. - Może się jednak zdarzyć, że w wiosce bardzo chcą z niej zrobić przykład. Wtedy trzeba nam użyć fortelu. Ucztę pewnie jakąś wódz wyprawi. Norsmeni pewnie lubią hazard i zakłady zwłaszcza jak popiją. Wtedy możemy spróbować ją wygrać, że tak się wyrażę. Jeśli kapitan da mi wolną rękę w przypadku fiaska negocjacji wykupu, jestem gotów

- No tak, trudna sytuacja, nie możemy sobie pozwolić na konflikt z Norsemenami, potrzebujemy ich wsparcia i teraz i podczas powrotu, zakładam że będziemy z powrotem podróżować tym samym szlakiem, no i nie wiadomo w jakim stanie wtedy będziemy? Chociaż w Amazonkach nie potrzebujemy też wrogów, pytanie czy jeśli pozwolimy jarlowi wbić tamtą na pal to, czy pozostałe się o tym dowiedzą i czy będziemy w stanie zachować tajemnicę przed Karą - Bertrand zmarszczył brwi, nie lubił takich intryg, choć potrafił być dyplomatyczny.

- No i czy wszyscy z naszej wyprawy będą spokojnie patrzeć, jak niewiastę na spróbować. Będe potrzebował wsparcia ale to już szczegóły do omówienia. - Magister wyszedł z dość śmiałym na uwolnienie Amazonki na wypadek braku możliwości tradycyjnego okupu.

- Zresztą chciałbym przestrzec przed propozycja wykupu. To postawi nas w niezręcznej sytuacji. Trzeba by to ubrać w bardzo konkretne słowa. By nie postrzegano nas jako sojuszników Amazonek. Karę zaś w obecnej sytuacji trzeba trzymać z daleka od miasta. Musi je minąć z zachowaniem najwyższych środków ostrożności. - Amris opowiedział o swoich spostrzeżeniach.

- Podejrzanym bardzo będzie, że idąc do dżungli chcemy Amazonkę zabrać - odezwała się baronessa. - Wysoce jest prawdopodobne, że ona na tamten świat kilku norsmeńskich wojowników wysłała. Stawia nas to, co słusznie zauważone już zostało, w niezręcznej sytuacji, zwłaszcza, że tą samą drogą wracać zamierzamy.
Bertrand pomyślał "na pal wbijają, nawet dzikuskę?" Widać było, że de Truville czuł dyskomfort w tej sytuacji. Choć widział już wojnę i wiedział że bywa okrutna. No ale nie będą chyba narażać takiej misji dla jakieś barbarzynki. Następnie spojrzał na Amrisa:

- Ciekawy pomysł z tym zakładem, elfi magistrze. Hazard nie jest mi obcy, jestem też, nie chwaląc się, nie najgorszy w pojedynkowaniu, choć oni raczej rapierów nie używają…. ale słyszałem że lubią różne wyzwania.

- Najrozsądniej będzie nie mieszać się do tego. Dla dobra wyprawy - Ekthelion spojrzał na Amrisa i Bertranda, którzy optowali za innym rozwiązaniem.

- Obawiam się Ekthelionie, że już jesteśmy zamieszany w tą sprawę. Czy coś zrobimy czy nie będziemy oceniani tak przez Norsmenów jak i przez Amazonki. Niestety pechowo dla nas te dwie strony mają ze sobą konflikt. - dowódca ekspedycji pierwsze słowa Bertranda o powodzeniu w negocjacjach przyjął z zadowoleniem. Ale kolejne o tej Amazonce już mniej. Ale, że jego dowódcy i doradcy zaczęli dyskusję między sobą to z początku głównie jej się przysłuchiwał tym wszystkim opcjom i opiniom nim zabrał głos.

- Widzę, że pomysł aby Kara nie wędrowała z nami do Norsmenów okazał się nadspodziewanie trafny. To by pewnie tylko zaogniło konflikt i dało nam jeszcze mniejsze pole manewru. - z tego wszystkiego estalijski wilk morski dostrzegł chociaż jedną dobrą stronę decyzji podjętych prawie dobę wcześniej. I w końcu już byli ludzie wyznaczeni do wykonania tego zadania. Teraz jednak te nowe wieści z jakimi wrócili heroldzi mocno zamieszały w tej sytuacji.

- No cóż… W idealnym świecie moglibyśmy spróbować wykupić, wygrać czy inaczej zdobyć tą Amazonkę. To by pewnie nas postawiło w lepszym świetle w oczach Kary i pewnie reszty jej plemienia. No niestety jest to ryzykowna gra. I jeśli źle to rozegramy możemy w Norsmenach znaleźć zajadłego wroga. A jak słusznie zauważyliście pewnie będziemy wracać tą samą drogą. A nie ma się co łudzić, że będziemy wówczas tak silni, cali i zdrowi jak w tej chwili. - de Rivera przyznał, że to prawdziwie twardy orzech do zgryzienia. Można było sporo zyskać jakby poszło wszystko po myśli członków wyprawy. Ale i zaskarbić sobie solidnych wrogów jak nie u jednej to u drugiej strony konfliktu.

- Olaf ty się znasz na Norsmenach. Co myślisz o tym wykupieniu albo hazardzie? - po chwili dumania kapitan zapytał o zdanie swojego wytatuowanego wojownika. Teraz ten zdając sobie sprawę z powagi sytuacji i pytania zastanawiał się chwilę.

- Trudno powiedzieć. Jakby uderzyć w sprawy honorowe to by może udało się z tym zakładem. Tylko trzeba by wymyślić jak ich namówić by postawili tą Amazonkę. No i my byśmy musieli wystawić coś o podobnej wartości. Coś cennego. Bo pewnie dla nich nie lada gratka tak wbić na pal takiego jeńca. - Olaf zaczął mówić jak to jego zdaniem by mogło wyglądać z tym zakładem o życie cennego jeńca.

- Z wykupem kto wie? Nie wiadomo czego potrzebują. Jakby dać im coś co jest dla nich cenne może by poszli na taką wymianę. Zwykle złoto i klejnoty do nich przemawiają. Ale jak się napalili, że to specjalny jeniec i mają co do niego specjalne plany to może być z tym ciężko. - wytatuowany wojownik przyznał, że przy tak wielu niewiadomych to takie zwykłe stereotypy o danej nacji mogły się okazać bardzo mylące. Ale z drugiej strony skądeś te stereotypy się brały.

- Czasem też jest walka. - dodał coś od siebie. A widząc zachęcającą minę i ponaglający gest dowódcy kontynuował ten wątek. - Czasem pozwalają też walczyć jeńcom. Zwłaszcza jeśli to wojownicy pojmani w walce. Zwykle na jakichś świętach jak pogrzeb jakiegoś ich wojownika, zwłaszcza znaczniejszego. Wtedy jeńcy walczą jak gladiatorzy. A ich krew uświęca taki rytuał. Tylko nie wiadomo z kim by miała walczyć ta Amazonka i czy w ogóle oni by się zgodzili na takie rozwiązanie. No i to ją mogliby usiec. A nie wiem co by zrobili gdyby to ona kogoś usiekła. Więc to też dość ryzykowna sprawa i w ogóle nie wiadomo czy by się zgodzili. - Olaf przedstawił swój pomysł chociaż jak sam przyznawał był mocno niepewny i ryzykowny. A trakcie takiej walki tamta Amazonka mogła zostać zabita. Albo nawet po walce.

- No widzę, że nie ma prostych rozwiązań w tej skomplikowanej sytuacji. - de Rivera zasępił się widząc, że każda z przedstawionych możliwości niesie ze sobą takie lub inne ryzyko czy to natychmiastowe czy rozłożone w czasie i przestrzeni.

- A tym, że chcemy zabrać Amazonkę to chyba nie takie dziwne. Pamiętacie co się działo na aukcji w mieście? Jakie stawki za naszą leciały i ile osób ją chciało mieć? Więc temu chyba akurat nie ma się co dziwić. - Olaf widząc, że na razie kapitan nie zabiera głosu pozwolił sobie na jeszcze jeden krótki komentarz.

- Oczywiście, że jest - powiedziała Iolanda bardzo spokojnie. - To niewielka osada. Ilu tam może być zainteresowanych taką wojowniczką? - Spojrzała po zebranych na dłuższą chwilę zatrzymując wzrok na ich ekspercie od Norsmenów. - Zainteresowanych inaczej niż by upokorzyć i zabić? Załóżmy, że jakoś ją uda się wydostać. Pójdzie z nami w głąb dżungli do swoich. Myślicie, że nie wróci do swoich? Że nie ruszy z nimi ponownie na podbój norsmeńskiej osady? - Mówiąc to baronessa przez chwilę przyglądała się umieszczonym na swych palcach pierścieniach, jakby to one byle teraz najważniejsze. - I co się stanie gdy wróci i znów stanie do boju? Co się stanie gdy zobaczy tych, którzy z pewnością już ją zhańbili? Świata nie zbawimy. A to jest jak wkładanie ręki między drzwi. Kończy się to przytrzaśnięciem ręki.

- Nie sądzę by odróżniali jedną od drugiej - włączył się i milczący dotychczas medykus - Ja sam ich ledwo odróżniam. A wartość uratowanej Amazonki będzie rosnąć z każdym przebytym stajaniem w głąb dżungli. I tam gdzie jedyną pomoc będziemy mogli uzyskać od Amazonek… A sądzę, że nie obejdziemy się bez pomocy… Uratowana będzie bezcenna. To okazja. Jestem za pojedynkiem. Nasz wojownik, przykładowo pan de Trouville, mógłby podać się za kogoś pałającego rządzą zemsty. Norsmeni to zrozumieją. W dodatku dostaną widowisko. I wystarczy by jedynie zranił Amazonkę. Dysponuję specyfikiem, który powinien upozorować jej śmierć.

- Nie mogę się nie zgodzić z twoją tezą Signore Arrarte. Pomoc będzie nam potrzebna Co z panną de Truville? - Iolanda straciła nagle zainteresowanie swą dłonią i spojrzała na brodatego krajana zmieniając przy tym nieco temat. - Rozprawiacie o udzielę w uczcie gdzie dać się mają potworne rzeczy. Wybacz panie de Truville, ale to nie są widoki przeznaczone dla oczu niewinnych panienek - mówiąc to przeniosła wzrok na Bretończyka.

- Nie, nie proszę pani, nie o to mi chodziło. - Olaf widząc chwile przerwy w rozmowie szlachciców pozwolił sobie na małe sprostowanie. - Oni to mają pewnie te Amazonki na co dzień to dla nich żadna sensacja. Ale chodziło mi o nas. Dla nas to nowość. Nie jesteśmy stąd. Pierwszy raz tu przychodzimy. To chyba nie będzie dziwne, że dla nas to nowość i jesteśmy zaciekawieni tymi Amazonkami. - wytatuowany wojownik wskazał na siebie i otaczające go osoby by dać znać, że miał właśnie ich na myśli.

- A z tym pojedynkiem to nie wiem czy by się zgodzili na kogoś od nas. Zwykle walczą ze sobą niewolnicy. Więc jak wystawią ją to może z jakimś innym niewolnikiem. Przynajmniej zwykle tak bywa. - pozwolił sobie też na parę słów także o pomyśle pojedynku.

- Zaiste, czy potrzeba nam aż tylu sprzymierzeńców? W dżungli będziemy raczej zdani na siebie, nie na Norsów czy Amazonki. Jeśli jednak pomoc Amazonek jest niezbędna dla dalszej wyprawy, trzeba znaleźć sposób jak ją od Norsmenow wydobyć. Kwestia zaś stosunków z nimi wydaje się drugorzędna. - Ecthelion zmarszczył brwi niezadowolony.
- Jeśli te przedstawienie z jej egzekucją będzie po zachodzie słońca, być może będzie szansa na to, aby uciekła Norsom. - zaproponował Ekrhelion mając pewien pomysł - o ile ktoś jej w tej ucieczce nieco pomoże.

- Pomoc ani Norsów ani Amazonek nie jest nam niezbędna Ekthelionie. Niemniej byłaby bardzo przydatna. Zwłaszcza, że w obie strony podróżujemy przez ich terytorium. A już na pewno nie jest dla nas korzystne mieć w nich wrogów. - de Rivera wyjaśnił na czym widzi dylemat zachowania kruchej równowagi pomiędzy dwiema wojującymi ze sobą stronami.

- A jeśli masz jakiś inny pomysł jak rozwiązać sprawę z tą schwytaną przez nich Amazonką to proszę byś nam go wyjawił. - powiedział zachęcająco do dowódcy elfickich zwiadowców.

Bertrand skinął głową medykusowi.
- Ciekawy plan z tym pojedynkiem i udaniem, że Amazonka otrzymała śmiertelną ranę, myślę że mógłbym się zgodzić. - pozwolił sobie na uśmiech, widać było że pomysł pojedynku w którym on grał główną rolę przypadł mu do gustu.
Następnie przybrał poważniejszy wyraz twarzy, obracając się do Iolandy.

- Dziękuje, za troskę o moją siostrę Baronesso. Isabella jest dorosła, a przy tym czy właśnie nie planujemy jak oszczędzić jej widoku wbijanej na pal kobiety?

- Myślę, że na przykład ja mogę udać zainteresowanie tę Amazonką, z powodu jej egzotyki chociażby - poproszę żeby ją zobaczyć i udam że chce kupić jako niewolnicę. Zobaczymy jak Norsemeni zareagują. Jak nie będą chcieli sprzedać, to możemy spróbować z zakładem albo pojedynkiem.

- Kapitanie de Rivera, jeśli pomoc Amazonki byłaby niezbędna, mógłbyś odwrócić uwagę Norsów przyjmując wizytę z dużym orszakiem w osadzie. To niewielka osada, na pewno skupicie uwagę. Jeden zaś wojownik, po zachodzie słońca wszedłby niepostrzeżenie przez palisadę, znalazłby Amazonkę i pomógł jej się uwolnić. Upozorował by sprawę tak, że wyglądałoby to na jej samodzielną ucieczkę, w której nie bylibyśmy zamieszani oczywiście. Jeśli jednak pomoc Amazonki nie jest niezbędna, i zależy ci na dobrych stosunkach z Norsami, ponawiam moją radę. Nie mieszajmy się do tego. Pojedynek panie Bertrand jest o tyle ryzykowny, że obstawiam, że może go pan nie wygrać. Z całym szacunkiem dla pańskich umiejętności oczywiście - wyjaśnił Ekthelion przenosząc wzrok na Bretończyka.

- Ten plan lordzie Ekthelionie mógłby się udać… - zastanawiał się głośno Cesar. - gdyby Amazonce pomogła się wydostać Kara. Inaczej uwolniona mogłaby profilaktycznie zabić swojego wybawcę. A na pewno nie zechcieć z nim pójść do naszego obozu. Ale myślę, że zbyt dużo byśmy wówczas ryzykowali. - Zaraz jednak medykus westchnął z jakimś znużeniem i jakby obawą o rozciągającą się dyskusję pokroju tych jakie prowadzili Ulryka i Bartolomeo. I obejrzał po zgromadzonych. - Tak czy inaczej... Nim dojdzie do planu, kapitanie de Rivera, musi pan zdecydować czy ratujemy ją czy nie. Dopiero wtedy zdecydujmy o sposobie. Ja jestem za ratowaniem. Nie wiem czy dobrze rozumiem, ale pan de Truville i pan Amaris również. Przeciwni baronessa i lord Ekthelion.
Zawisł spojrzeniem na każdym z osobna jakby pytając o nieme potwierdzenie, lub zaprzeczenie.

- Trafna uwaga senior Arrarte. - kapitan wskazał na estalijskiego brodacza kiwając głową w uznaniu dla jego rzeczowej uwagi. Po czym przekrzywił nieco głowę i spojrzał ze swojego siodła gdzieś na zielone sklepienie obok upstrzone barwnymi kwiatami, owocami i skrzeczącymi ptakami.

- Tak, senior Ektelion też do pewnego stopnia ma rację. Bezpieczniej było siedzieć na kuprze i nic nie robić. Tylko to byłoby niejako potwierdzeniem naszego sojuszu z Norsmenami przeciw Amazonkom skoro wyprawiają to na naszą cześć. No i pozwalając zabić tą kobietę nie mielibyśmy dodatkowego atutu w dalszej części drogi. Nie wiem co by powiedziała o nas Kara jak wróci do swoich ale jak ta druga by dała świadectwo, że wyrwaliśmy ją z łap Norsów to mógłby być spory plus dla nas. - kapitan na głos zastanawiał się nad różnymi opcjami postępowania. Bowiem konsekwencje czynów albo bierności zapewne ciągnęły by się o wiele dalej niż dzisiejsze, wieczorne spotkanie u Norsmenów.

- Czyli najlepiej dla nas aby wyciągnąć tą koleżankę Kary z łap Norsów ale bez robienia sobie w nich wrogów. Na razie jednak nie wiemy czy w ogóle będziemy nocować wewnątrz osady. A zmierzch się zbliża. Więc czas chyba odwiedzić naszych gospodarzy i pomówić o cenie za ten nocleg. Czy ktoś z zacnych państwa zechce mi towarzyszyć? - kapitan jakby przypomniał sobie, że jak na razie to jarl niby wstępnie się zgodził a przynajmniej nie zdradzał jawnie wrogich zamiarów ale też przesłał tylko zaproszenie dla wodza wyprawy na osobiste negocjacje. A zmierzch nie czekał i zbliżał się z każdym pacierzem a na dnie dżungli to robiło się ciemniej szybciej niż na otwartej przestrzeni. Jeszcze było widno jak w dzień ale dało się już wyczuć presję zbliżającej się nocy.

- Zostanę na zewnątrz i znajdę miejsce, aby przeniknąć do osady. To zaś oznacza, że decyzję trzeba podjąć zanim wyruszycie - skwitował Ekthelion, czekając na odpowiedź kapitana i reszty dowódców

- Może signora de Azuara? - zaproponował Cesar gdy padła propozycja kolejnego poselstwa - Kobieta przy negocjacyjnym stole to zawsze atut, a jarl może nie czuć się już tak pewnie ze swoim nawlekaniem na pal. Poza tym, signora de Azuara będzie miałą okazję przekonać się, że drzwi… to tylko drzwi.
Co rzekłszy uśmiechnął się nieznacznie w głębi szpakowatej brody.

- Ja chętnie się z tobą udam, Carlosie, skoro byłem już w środku i zacząłem rozmowy to chętnie będę kontynuować. Przy okazji może się czegoś więcej o Amazonce dowiemy. - Wtrącił Bertrand, który wydawał się być zamyślony.
- Natomiast co do twoich planów przeniknęcia do osady, panie Ekhtelionie, radziłbym ostrożność - nie uzgodniliśmy że masz wykraść Amazonkę i powinieneś czekać na sygnał od kapitana. - Szlachcic wlepił w elfa spojrzenie, chyba nie będąc zachwycony, że tamten zbijał jego pomysły i forsował własny.

- Dziękuję signore Arrarte - Iolanda uśmiechnęła się do medikusa i kiwnęła nieznacznie głową. - Chętnie wspomogę pana, kapitanie de Rivera, w tych negocjacjach - estalijska arystokrata przeniosła swoje spojrzenie na dowódcę wyprawy. Uśmiech, którym obdarzony zostało Cesar pozostał na jej ustach i tym razem cieszyć się nim mógł drugi Estalijczyk.

- Ekthelionie na razie wszyscy zostajecie na zewnątrz. A my jedziemy dokończyć negocjacje z jarlem. Wydam dyspozycje jak z nich wrócimy i już będziemy wiedzieć na czym stoimy. Obiecuję pamiętać również o tobie i twoim oddziale. - kapitan skinął lekko głową elfiemu dowódcy dając znać, że weźmie pod uwagę jego propozycję. Ale na razie nie było co dzielić skóry na niedźwiedziu więc czas było wrócić do osady. Zwłaszcza, że zmrok się zbliżał z każdym pacierzem a gdyby jednak mieli nocować poza osadą to rozbijanie obozu w dżungli a nie na plaży musiało zająć nie mniej czasu niż wczoraj. Więc opóźnienia groziły, że będą to już robić po ciemku. Dlatego kapitan nie przedłużał sprawy i spojrzał na tych co się zgłosili aby mu towarzyszyć w dalszych negocjacjach.

- Kapitanie Veleta, przejmie pan dowodzenie do mojego powrotu. - zwrócił się do jednego z dowódców jacy zarządzali frontem i tyłem kolumny podczas gdy de Rivera dotąd jechał w centrum. Mężczyzna w nie mniej pięknej zbroi jak dowódca ekspedycji przytaknął otrzymanemu rozkazowi.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 19-03-2021 o 18:30.
Icarius jest offline  
Stary 20-03-2021, 10:40   #80
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
XI.362.4.42. Wieczór
(Post we współpracy z Icarus. Dziękuję)

Amris stanął na skraju dżungli lubił ją obserwować a obecnie przechadzał się na granicy obozu i wpatrywał się w roślinność. Kilku elfich łuczników krążyło wokół niego bacznie się rozglądając. U boku natomiast stał Toras który nigdy nie oddalał się dalej niż na kilka metrów. W czym czasie osobisty służący czarodzieja Ge’els szedł już w stronę obozu Ektheliona. Czarodziej światła pragnął pomówić z pobratymcem dowodzącym jednocześnie często zwiadem po okolicy. Szedł w trochę dalej zamyślony sprawami zbliżającej się wyprawy.

Obóz elfów Ektheliona umiejscowiony był przy północnym krańcu wielkiego obozowiska ludzi. Zgrabnie schowany pomiędzy dwa ogromne, podobne starożytnym menhirom skały umożliwiał łatwą obronę obozowiska od północnej strony, a jednocześnie zapewniał dobry widok na resztę obozujących w dżungli ludzi. Pomiędzy menhirami rozpięto już kilka lin, do których zamocowano płócienne okapy, zaś pod nimi, rozbite na twardym gruncie, wyrastało sześć niewielkich, stożkowych namiotów. Przy obu wejściach widać było straże. Dwóch wojowników przy każdym z nich, w skórzanych, brązowej barwy hełmach, ze stożkowymi, niewielkimi tarczami przypiętymi do przedramion. Jeden z wojowników, pełnił wartę z łukiem, który co jakiś czas sprawdzał. Drugi zaś z włócznią o liściastym, lśniącym w ostatnich promieniach słońca grocie. Pięciu innych wieczerzało właśnie przy niewielkim ognisku, piekąc jakieś mięso, rozmawiając i śmiejąc się głośno. Kiedy elfi mag zbliżył się do obozowiska, mógł usłyszeć świst. Z pozoru podobny do dźwięku wydawanego przez skrzeczące z zielonej ściany lasu papugi, jednak elfie ucho swobodnie mogło wyłowić jedno elfie słowo:
- Baczność! -
Ostrzegawcza komenda doszła gdzieś z wysoka, najpewniej ze szczytu jednego z ogromnych głazów. Rozmowy przy ognisku ucichły, a kilka par elfich oczu spoczęło na nowo przybyłego, taksując go uważnie.
Do obozu w pierwszej kolejności zbliżył się Ge’els widok czujnych elfich wojowników był dla niego codziennością. Służący skinął głową w geście powitania i szacunku następnie zwrócił się do strażników.
- Magister Światła Amris z domu Emberfell chciałby prosić o rozmowę z dowódcą Ekthelionem. - następnie nieuzbrojony sługa spokojnie czekał na odpowiedź.
Rudy, barczysty i mocno zbudowany elf spojrzał na jednego z elfów, który kiwnął głową.
- Zgoda. Zapraszamy - rzucił szybko rudzielec przekręcając piekący się na patyku kawałek mięsa, aż zaskwierczało.
Ge'els poszedł przekazać wieści swemu Panu. Który przyglądał się w tym czasie miejscowej roślinności. Chwilę później przy wejściu do obozu zjawił się Magister Amris, jego przyboczny Tomras oraz widziany przed chwilą Ge'els. Pozostała dziesiątka elfów obstawiła wejście do obozu. Pozdrowili z odległości strażników na wejściu. Po czym zostali na miejscu. Najwyraźniej uznali, że Amris wśród braci będzie całkowicie bezpieczny. Wejście z tak liczny eskortą mogłoby natomiast zostać uznane za niesmaczne. Czarodziej z przybocznymi tymczasem wszedł w głąb obozu.
Elfy Ektheliona już czekały, zgromadzone przy ognisku, i choć obserwowały wchodzącego do obozu magika, żaden nie ruszył się z miejsca. Uważnie jednak taksowały nowoprzybyłego, czekając, co ma im do powiedzenia
Grupa podeszła do ogniska gdzie Ge’els ponownie przemówił.
- Dowódco Ekthelionie to Magister Amris z rodu Emberfall i dowódca Tomras. - służący przedstawił każdego. Po wymianie uprzejmości Amris przeszedł do rzeczy.
- Miłym zaskoczeniem jest obecność naszych współbraci w wyprawie. Przyszedłem osobiście się z zapoznać i powitać. - Magister był szlachetnie urodzonym czarodziejem. Dużym gestem szacunku wobec Ektheliona było jego osobiste pojawienie się w obozie elfów.
Siedzące przy ognisku elfy wstały, ustępując nieco miejsca, aby po wzajemnym przywitaniu, obie strony spokojnie zasiadły do wieczerzy.
- Zaszczyt to dla nas, że magister magii osobiście fatygował się do obozu skromnych żołnierzy. Ekthelion z rodu Dranil wita was przy swoim ogniu. To jest Ambrath z Dol Muir - Ekthelion wskazał na barczystego, postawnego rudzielca o imponującym wzroście, stojącego po swojej prawej stronie który serdecznie się do Amrisa uśmiechnął -adept Finreir z Tor Cair, mój zastępca - przedstawił czarnowłosego, dzierżącego laskę elfa po swojej lewej stronie.
- Ceylinde z Tore Eymyrath zaraz zadba o wasze żołądki a my w tym czasie będziemy mogli nieco lepiej się poznać - Ekthelion kiwnął ręką w zapraszającym geście, pokazując przybyłym przewrócony pień drzewa, na którym zasiadała wcześniej część elfów z jego oddziału
Czarodziej zajął miejsce natomiast jego ludzie stanęli zaraz za nim. Mimo gościny wciąż mieli do spełnienia obowiązki. Ge’els był gotów pomagać swemu panu czekając na polecenie. Tomras zaś… bacznie się rozglądał. Uśmiechał wyglądał na spokojnego i rozluźnionego. Nie mniej był obrońcą swego Pana i nie zamierzał tego zaniedbywać.
- Witajcie. Miło będzie razem podróżować. Nie zajmiemy dużo czasu. - Magister rzeczywiście się uśmiechał i cieszył. Rzucał się w oczy jego dość młody wiek co świadczyło zapewne o sporym talencie magicznym. - Wyprawa czeka nas długa chcę was zapewnić, że w razie kłopotów możecie na nas liczyć. Niezależnie od tego czy kłopoty będą wewnętrzne czy zewnętrzne. - Magister był bardzo bezpośredni i otwarty. Zapewne nie pozwoliłby sobie na to wśród ludzi. Widać było jednak, że nie chce tracić czasu na czcze gadanie.
Ekthelion spojrzał na młodego maga i uśmiechnął się niemal niezauważalnie
- Wewnętrznych nie przewiduję. Z zewnętrznymi sobie radzimy, choć doceniamy chęć pomocy - skwitował elfi wojownik i ciągnął dalej - Co was tu sprowadza? Być może my też możemy zaoferować pomoc? - zaproponował, odkrawając kawałek pieczonego tapira
Amris był pewien, że im dalej wyprawa zajdzie tym bardziej problemy będą ją dzielić. Była to było nie było zbieranina jednostek. Połączona chęcią zysku i spleciona jedynie słowem danym kapitanowi. Wątły fundament na coś stałego w wykonaniu ludzi. Czarodziej też się uśmiechnął delikatnie.
-Nic nadzwyczajnego chcieliśmy się zapoznać. W najbliższym czasie przekaże do wyprawy również prośbę o poszukiwanie pewnej rośliny. - położył rysunek na czystej części pniaka.
- W księgach zwą ją Ufege. Poszukuje jej wraz z siostrą do celów leczniczych. - elf przeszedł do sedna jaki cel sprowadza go prócz zapoznania się z pobratymcami do obozu elfów.
- Nie znam takiej rośliny, ale jeśli możesz, zostaw rysunek. Moi wojownicy zapoznają się z nim i w czasie marszu postarają się aby nie umknęła ich uwadze, o ile ją napotkamy - kiwnął głową. Czarnowłosy adept, Finreir zerknął jednak na rysunek z większą uwagą, długo zastanawiając się, ale w końcu pokręcił przecząco głową, upewniając Ektheliona, że on również jej nie widział.
- Z innych, ważnych kwestii… - Ekthelion nie bawił się w konwenanse - Kapitan poprosił mnie, abyśmy doszli do porozumienia w sprawie współpracy naszych wojowników. Prowadzenie kolumny bierzemy na siebie, jednak martwi mnie, że jeśli doszłoby do walki, ludzie nie znają naszych wojennych zwyczajów. Jeśli de Rivera ustawi strzelców zanim zdążymy się wycofać i wciągnąć wroga w pułapkę, możemy oberwać. W dżungli ciężko jest z rozróżnieniem, kto jest kim. Łucznicy Asur nie są szkoleni do walki w luźnym szyku, i nie na wiele przydacie się w dżungli, a nie pozwolę kapitanowi aby w swojej nieświadomości nas wytracał. Dobrze byłoby, gdyby twoi wojownicy magistrze, byli częściej w pobliżu kolumny ludzi i w razie czego korygowali ich ogień. Warto by też połączyć oba elfie obozy. Lżej będzie rozstawiać warty, i zaoszczędzimy nieco sił na wędrówkę - zaproponował - moi wojownicy od dawna nie słyszeli wieści z ojczyzny. Obie grupy nieco odpoczną od ludzi. Musieliście przybyć niedawno, więc wolałbym uniknąć jakichś niepotrzebnych tarć z estalijczykami. Szczególnie, że są wśród nich również khazadowie - stwierdził fakt raczej, bo jak przypuszczał również elfy Amrisa musiały mieć za sobą długą podróż.
Amris kiwał głową gdy jego rozmówca mówił w większości się z nim zgadzając.
- Naturalnie Ekthelionie. Łucznicy którzy mi towarzyszą przypominają bardziej twój oddział niż klasycznych łuczników z naszej ojczyzny. Zwykli prowadzić nasze wyprawy przez niebezpieczne tereny które najczęściej były lasami w Starym Świecie. Prócz nich towarzyszy mi oddział Morskiej Straży. odpowiednio przygotowanej na wyprawę do dżungli. - Amris przedstawił rys sytuacji - Prócz tego towarzyszy mi siostra będąca uzdrowicielką i magiczką oraz trochę towarzyszy o mniej bojowym zacięciu. Obozy możemy połączyć to praktyczne rozwiązanie a nasze siły powinny się uzupełniać i wspomagać. Torasie - Amris zwrócił się do oficera za swoimi plecami. - zadbaj z dowódcą Ekthelionem o szczegóły. Rysunek oczywiście zostawiam - Magister zwinął go i podał do rąk dowódcy. - Wspomnę tylko, że moja siostra Lycena ma dość swobodną naturę więc proszę byście dali jej odpowiednią przestrzeń od obozowej dyscypliny. Ma swoją strażniczkę i zwykła chodzić swoimi drogami. Resztę zostawię w twoich i Torasa rękach. Sam mam raczej magiczne zainteresowania i talenty stąd nie będę ingerował w wasze ustalenia. Zależy mi jedynie na bezpieczeństwie naszych braci. - Emberfall przedstawił swoje stanowisko.
Ekthelion uśmiechnął się na wzmiankę o podobieństwie wojowników z Naggarythe do łuczników Amrisa, ale nie jej nie skomentował. Zamiast tego przytaknął elfowi lekko, na znak, że aprobuje jego punkt widzenia.
- Czyli sprawa załatwiona. Myślę, że na następnym popasie będzie więcej czasu, aby porozmawiać z twoimi dowódcami o szczegółach. Finreir jest tkaczem cienia. Wydaje się rozczarowany, że pewnego magistra życia ukąsił jadowity pająk. Liczył na inteligentną konwersację z kimś biegłym w arkanach magii. Być może uda się przyspieszyć w ten sposób poszukiwania owego kwiatu - siedzący nieopodal Ektheliona czarnowłosy elf kiwnął głową, jakby wywołany do odpowiedzi
- Będę zaszczycony magistrze mogąc dotrzymać ci towarzystwa - powiedział uprzejmie.
- Tymczasem my, wojownicy, postaramy się odciążyć cię, Amrisie w kwestiach wojennych. W ten sposób zadbamy zarówno o bezpieczeństwo wszystkich elfów, jak i nasze cele - wyjaśnił spokojnie Ekthelion.
- Doskonale - Amris był zadowolony, że Ekthelion zrozumiał i podzielał jego intencje. - Pójdę zatem wydać wszystkie dyspozycje do połączenia obozów.
Ekthelion kiwnął głową, i odprowadził magika do bramy obozu. W międzyczasie sprawdził też jak się miewają ich zwierzęta pociągowe i czy niczego im nie brakuje. Duchota panująca w dżungli długo nie pozwalała zasnąć, więc Ekthelion otworzył swój dziennik, starając się wpierw zapoznać z notatkami Finreira. Było tego całe mnóstwo, bo Finreir miał lekką rękę i swobodnie używał cennego w tej sytuacji papieru. Ekthelion postanowił przez chwilę nie robić wpisów, i zaktualizować dziennik dopiero po dotarciu do osady norsów.


XI.362.4.43. Wieczór

Ekthelion przyjął decyzję kapitana ze stoickim spokojem na twarzy i wrócił do swojego oddziału. Norsmeni przyjęli parlamentariuszy i mieli ochotę rozmawiać, co było dobrą wróżbą. Elfa nie interesował konflikt z norsami. Walczył z nimi co prawda w Nordlandzie, bo wiele norsmeńskich wodzów wspierało inwazję chaosu, ale Ekthelion wiedział, że większość była jedynie nieco bardziej dzikimi ludźmi, i choć zdarzał się czasem jakiś osobnik naznaczony piętnem chaosu, szybko jednak ginął od noży lub strzał wojowników Ektheliona.
Należało jednak przygotować się na każdą ewentualność. Kapitana nie interesował konflikt z norsami, ale chciał zdobyć amazonkę a fakt ten mógł doprowadzić do takowego konfliktu.
Ekthelion patrzył przez chwilę na osadę norsów. Podłużne, połączone domy kryte strzechą. Prawie nie wystające ponad ostrokół. Ten zaś, był wysoki na ponad dziesięć stóp i był zabezpieczony fosą. To, że gdzieś miała swoje źródło było pewne. Należało odkryć, gdzie ono się znajduje, na wypadek, gdyby trzeba było szturmować osadę. Wał ziemny nieco ułatwiał wspinaczkę, ale wbite weń pale i gęsta roślinność wymagała forsowania. Sam szczyt wału z ostrokołem wymagał liny z hakiem. Gdyby Ekthelionowi przyszłoby forsować wał skrycie, musiałby przynieść całkiem sporo rzeczy, ograniczając broń do miecza, sztyletu i łuku. Włócznia najpewniej by mu zawadzała. Wieże umieszczone na obwodzie ostrokołu wydawały się jedynymi budynkami na tyle wysokimi, by dawały większe pole obserwacji. To zaś tworzyło okazję. Reszty ostrokołu nie widział, dlatego postanowił rozeznać się bardziej w sytuacji.

- Ambrath, udasz się do Torasa i powiesz mu, aby zabezpieczył tą bramę swoją strażą morską. Jesteśmy blisko morza, więc przekaż mu, że mógłby poszukać jakiejś drogi podejścia pod norski port. Może uda mu się podejść na tyle blisko, by zobaczyć, ile okrętów mają na przystani. Potem dołączysz do mnie w dżungli, o tam, na wysokości tamtej bramy - Ekthelion wskazał jedną z wież na ostrokole norsów - Finreir, weźmiesz Thairisa i Uffiala i zrobicie czujkę tam, gdzie dołączy Ambrath. Jeśli cokolwiek wyjdzie przez bramę, wycofacie się w kierunku wojowników Torasa i ostrzeżecie resztę - Finreir pokiwał głową na znak, że zrozumiał instrukcje - Coś się szykuje? - zapytał Ambrath - Możliwe, że trzeba będzie zabijać norsów, choć apelowałem, aby się nie mieszać. Ludzie jednak nie rozumieją, a to nie jest do końca nasza wyprawa - odparł Ekthelion i kontynuował wyjaśnianie planu - Reszta idzie ze mną. Pójdziemy dżunglą, po obwodzie ostrokołu, skrycie, aby norsowie się nie spostrzegli. Zaatakowano ich, więc poszukamy miejsca w którym ich szturmowano. Poszukamy śladów i zbadamy pozostałe wejścia do osady i sprawdzimy, czy da się je zablokować obozem. Pytania? - Ekthelion spojrzał na każdego wojownika z osobna.
Pytań prawie nigdy nie było.
- No to naprzód - Ekthelion wydał rozkaz i w niecały kwadrans elfy ruszyły w dżunglę. Na zwiad.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172