Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2021, 04:01   #77
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 10 - 2525.XII.10 bkt; popołudnie

Czas: 2525.XII.10 bkt; popołudnie
Miejsce: okolice osady Leifsgard, dżungla, przedpole osady
Warunki: jasno, światła obozu, gwar, zachmurzenie, sła.wiatr, skwar


Carsten



- Carstenie. - kapitan podjechał na swoim pięknym, dorodnym rumaku do grupki towarzyszyła ich amazońskiej przewodniczce. Już było wiadomo, że parlamentariusze poszli na pertraktacje i nawet weszli do środka. Co rokowało o tyle dobrze, że Norsmani przynajmniej nie zaczęli tych pertraktacji od rozstrzelania heroldów. Ale jeszcze nie wiadomo co wyjdzie z tych negocjacji.

- Myślę, że tak czy inaczej ty i twoje podopieczne nie spędzicie tej nocy za palisadą. - zaczął kapitan spoglądając z siodła na dowódce eskorty. Nie było to niespodzianką bo od wczorajszej narady był rozważany taki wariant.

- W takim razie przygotujcie się na spędzenie nocy gdzieś tutaj. No jak my też będziemy nocować na zewnątrz to oczywiście będziecie nocować z nami no ale jak nie to będziecie zdani na siebie. Zostawię wam do pomocy tercios Anastasio. Jeśli mogę coś zasugerować to postarajcie się nie rzucać w oczy. Tak dużej grupy jak nasza nie tak łatwo zaatakować jakiejś bandzie czy drapieżnikowi no ale was będzie dużo mniej. - estalijski szlachcic polecił swojemu sylwańskiemu podwładnemu aby był gotowy do wykonania ustalonych wcześniej działań. Po tej rozmowie do grupki Carstena dołączyli ludzie Anastasio. Grupka zawodowych pikinierów znacznie zwiększajac liczebność oryginalnej eskorty Kary. Ale nadal w porównaniu do całości ekspedycji to mieli tylko ułamek ich sił. Okazało się, że kapitan zostawił im też jeden z rogów. Mogli nim wezwać pomoc. Chociaż nie ukrywał, że po nocy i nie wiedząc dokładnie dokąd trzeba się udać to odsiecz jaka miałaby się zebrać i ruszyć na pomoc miałaby spore szanse być spóźnioną. Niemniej zawsze była to jakaś nadzieja zwłaszcza jakby grupce Carstena i Anastasio udało się przeciągać sprawę.

- Ta co wczoraj się z nami kąpała to bretońska szlachcianka. Siostra tego Bertranda. Widziałam ich dzisiaj rano razem w obozie nim żeśmy ruszyli w drogę. Nie wydaje się jakaś groźna. - po drodze Zoja nawiązała do tego o czym wczoraj wieczorem mówił Carsten. Czegoś jednak udało jej się dowiedzieć w sprawie owej kobiety jaka jako ostatnia dołączyła do pływania w rzece. Okazało się, że i Kara coś miała do powiedzenia na temat tego wieczornego pływania. Oczywiście za pośrednictwem Togo i Jarvis.

- Oni mówią, że krokodyle. Chyba chodzi o krokodyle. Nie jestem pewna. Ale te duże, pływające gady tutaj nie pływają bo jest dla nich za słona woda. Nie lubią morza. A jakieś ryby jakie nazywają piraniami, atakują tylko słabe albo krwawiące ofiary. - estalijska służka Myrmidii przetłumaczyła nieco dłuższą wymianę zdań w tym barwnym trójkącie amazońsko - pigmejsko - estalijskim. Sporo też miał do powiedzenia język migowy. Zwłaszcza Togo był w tym bardzo utalentowany. Jak ramionami robił wielką, kłapiącą szczękę gdy rozmawiali o tych pływających gadach albo sugestywnie na sobie pokazywał wypływającą krew albo wnętrzności gdy szło o te drapieżne ryby. A i dzisiaj ta wzmianka co sam de Rivera powiedział do nich gdy podjechał aby porozmawiać z Carstenem też chyba mogła być nawiązaniem do porannej rozmowy.

- Widzę, że nasza przewodniczka wciąż cała i zdrowa. Świetnie, oby tak dalej, to mi się podoba. Oby tak dalej. - pochwalił ich jako całą grupkę. Tak oficjalnie i przy sąsiednich oddziałach. Widać było, że dziewczynom taka pochwała sprawiła przyjemność.



Amris, Cesar, Bertrand



Negocjacje wbrew początkowym obawom nie przebiegały jakoś tragicznie. Chociaż jarl okazał się mieć bardzo wybuchowy charakter. No ale też był znacznie lepiej zorientowany w lokalnych sprawach tak w swojej osadzie jak i okolicy.

- Wyprawa? W dżunglę? Tam nic nie ma. Tylko dżungla. I piramida. - cel wyprawy zdziwił wodza Norsmenów. Chyba nie za bardzo widział sens udania się w głąb trzewi nieprzyjaznej dżungli. Ale o samej piramidzie jednak wiedział.

- A. Po złoto idziecie. Łupy. Tak. Ma sens. Ale to daleko. Ciężko. - pokiwał głową gdy widocznie domyślił się po co można się jednak wyprawiać do tej piramidy przez tą dżunglę. I nie okazał zdziwienia a nawet zrozumienie dla takiej łupieskiej wyprawy. Sami Norsmeni przecież byli znani na całym świecie jako piraci, rozbójnicy i łupiący wybrzeża łupieżcy właśnie. Za to na grzeczne pytanie bretońskiego szlachcica o te ślady walki zareagowął jednym z tych swoich wybuchów gniewu.

- To te suki z lasu! - wykrzyknął gniewnie i tak go poniosło, że przeszedł w gniewie na swój ojczysty język. A i czwórka jego towarzyszy kiwała twierdząco głowami i potwierdzała pomrukami ale nie przerywała wściekłej tyrady wodza.

~ Teraz mówi o tych Amazonkach. Raczej nie są to komplementy. Mają z nimi niezłą zwadę. ~ rzekł cicho Olaf darując sobie dosłowne tłumaczenie tego wybuchu. I pewnie miał rację. Złość i gniew były na tyle uniwersalne, że dało się to wyczuć nawet od samego słuchania i patrzenia. Ot nie było wiadomo detali kogo czy czego to dotyczy. Ale jak Olaf przetłumaczył to co najważniejsze to resztę można było sobie dopowiedzieć samego.

- Ale dobrze! Wy sojusznicy tak? Przyjaciele tak? Dobrze! To witamy! Pomożecie nam z nimi! Dobrze! Dla przyjaciół miejsce się znajdzie! - na koniec jednak gdy już Harald Chyży Topór wypruł z siebie tą żółć pod adresem swoich wrogów jakim było plemię wojowniczek z dżungli nagle znów wrócił na reikspiel i uśmiechnął się do Bertranda i reszty. Jakby przekonał się tą obietnicą, że mogą mieć jednak wspólnotę interesów skoro mają wspólnego wroga. Nawet się zrobił rubaszny i jowialny.

- To zrobimy święto. Złapaliśmy jedną. Wbijemy ją na pal. Wysoki. Zostawimy by zdechła. I niech te jej suki przypatrzą się jak kończą nasi wrogowie! - powiedział jakby robił zapowiadała się wieczorna zabawa z kaźnią na jakiejś Amazonce w roli głównej atrakcji. I na tym ten wstępny etap negocjacji się zakończył. Jarl zapraszał do siebie kapitana na ciąg dalszy. Ale wydawał się być dobrej myśli ot ustalenie ceny za ten nocleg i gościnę. Bo 3 setki osób z pół setką mułów no to nie było byle co dla tak małej osady. To nie było 3 albo 3 dziesiątki osób.



Iolanda



Skoro Betrand zgłosił się do roli herolda to jego siostra skorzystała z okazji aby odwiedzić estalijską koleżankę. Musiała zadzierać głowę aby spojrzeć w górę na kogoś kto siedział w siodle. Co prawda sama baronowa nie miała okazji sprawdzić jak się podróżuje na własnych nogach przez tą dżunglę. Ale z perspektywy siodła nie wyglądało to zbyt zachęcająco. Koński grzbiet pozwalał wznieść się ponad ten znojny trud deptania krzaków, traw i błota. I zapewniał nieco lepszą perspektywę ponad głowami kolumny maszerujących żołnierzy. Chociaż trzeba było uważać na nisko zwisające liany, porosty i gałęzie więc trzeba było się pochylać na siodle. Ale i tak wydawało się to błahostką w porównaniu do osobistego marszu przez dżunglę. Tylko suknia niezbyt sprzyjała konnej jeździe. Spodnie były pod tym względem bardziej praktyczniejsze. Pod względem doboru stroju młodsza szlachcianka też miała pewne pytanie o radę swojej starszej koleżanki.

- Myślisz, że nie wyglądam głupio w tak krótkiej spódnicy? Tak niestosownie? Betrand nic mi nie mówił, że nie tak. No ale on jest mężczyzną. Mam jeszcze spodnie. Ale nie wiem czy już wyschły po tej porannej ulewie. - zapytała zerkając na swoją kreację. A miała na sobie spódnice rzeczywiście bardzo krótką. Widać było całe łydki a nawet kolana. Na salonach czy choćby na ulicy dla młodej damy z dobrego domu której zależało na reputacji taki strój był kompletnie niedopuszczalny. Powinna chodzić w sukniach do samej ziemi. Niemniej przy marszu po takich krzakach, zwalonych pniach i reszcie tego badziewia jakie zalegało na dnie dżungli nie było trudno sobie wyobrazić jak taka długa suknia się rwie i zaczepia o te wszystkie kolce, gałęzie i wyrostki. Pod tym względem zasady praktycyzmu marszu przez dżunglę zdawały się kompletnie rozbieżne z zasadami dobrego wychowania z salonów.

- A co do tego oddziału to Bertrandowi też się spodobał taki pomysł. Mam nadzieję, ze te dzikusy z północy nic mu nie zrobią. Przecież jest posłem. Posłowie są nietykalni. - rzekła Izabella u której widocznie starszy brat miał całkiem spory autorytet. I martwiła się co tam się dzieje gdzieś za tymi drzewami w tej osadzie Norsmanów do jakiej wraz z innymi on się udał. Ale aby nie martwić się po próżnicy wznowiła wątek o jakim rozmawiały.

- Ale to chyba musiałybyśmy porozmawiać z Carlosem. Bez niego to może być ciężko. Poszłabyś ze mną aby z nim porozmawiać? Chyba cię lubi. Dał ci konia. - zaproponowała koleżance przewidzianej na szefową takiego kobiecego oddziału. A o tym podarowanym przez dowódcę wyprawy koniu to nawet dała się wyczuć nutka zazdrości. W końcu z całej wyprawy de Rivera tylko baronsessę wyróżnił w taki sposób by użyczyć jej własnego konia. A koń był iście szlachecki. Zdrowy, silny, potężnie zbudowany. W sam raz by dźwigać opancerzonego jeźdźca do szarży na polu bitwy.



Ektehlion



Ekthelion ze swoim oddziałem robił to co zazwyczaj robiło się na większości wojen. Czekał. Odkąd parlamentariusze weszli przez furtę palisady właściwie elfy nie miały pojęcia co się z nimi dzieje. Nawet jakby ich tam mordowano i szlachtowano to nie byłoby nic widać. Może najwyżej słychać jakiś rumor. Ale szanse na reakcję aby im pomóc były właściwie zerowe. Odkąd weszli na teren Norsmenów zdali się na ich łaskę. Największą ich tarczą ochronną był status herolda. Ale czy te dzikusy z północy potrafią to uszanować tego nie było wiadomo.

W międzyczasie na dole pozycję zajęły wojownicy Amrisa. Czekali ze swomi łukami gotowi wesprzeć swojego pana. Ale póki ich pan wraz z resztą negocjatorów byli za palisadą mogli zrobić to samo co Ekthelion ze swoimi wojownikami. Czyli czekać i obserwować. Wśród nich była grupka kobiet wojowniczek. Stanowiły widocznie eskortę wokół swojej liderki która wojowniczką raczej nie była. Ta kobieta i nietuzinkowej urodzie musiała być jakąś szlachcianką, może nawet uczoną albo magiem. I tak obie grupki elfów czekały wśród drzew i krzaków zerkając co jakiś czas na siebie, rozmawiając cicho i tłukąc insekty które właziły gdzie się tylko dało solidarnie na wszystkich tak samo. Pierwszy raz niejako sąsiadowali tuż obok siebie. Bo wcześniej w nocy obozowali gdzie indziej a w ciągu dnia najwyżej sztafetowo zmieniali się w szyku na czele kolumny co niezbyt sprzyjało poznaniu się. Dopiero teraz jak tak tkwili w ciszy i bezruchu mieli okazję się sobie przyjrzeć dokładniej.

Mogło upłynąc ze trzy, może cztery pacierze obserwowania tej palisady i dachów chat. Odkąd stracili z oczu parlamentariuszy na blankach zrobił się odpływ ludzi. Znów zostali głównie strażnicy. Chociaż z czasem zrobiło się ich trochę więcej. Ci co pracowali przy palisadzie skończyli swoją robotę i przez tą samą furtę spokojnie wrócili do wnętrza. Ale właściwie nie działo się nic ciekawego. Aż niespodziewanie furta otworzyła się i kolejno ukazała się cała czwórka negocjatorów de Rivery. Jeden, drugi, trzeci, czwarty. Wszyscy. Wyglądało na to, że wracają cali i zdrowi i nic im nie jest.



Wszyscy



Postój się dłużył. Wszystkim udzieliła się niepewność i niepokój tego oczekiwania. Wiedzieli, że kapitan wysłał parlamentariuszy i, że weszli oni do osady. Ale co z tego wyniknie nie wiedzieli. Jak ich przywitają Norsmeni? Jak przyjaciół? Czy jak wrogów? Trzeba będzie walczyć? Czy uda się dogadać by przenocować w jakimś łóżku za palisadą? Tego nikt nie wiedział. Kolumna stała w tym zawieszeniu. Ani nie było rozkazu by ruszać dalej ani by rozbić się obozem na noc. Dzień zaczynał się kończyć i niedługo zacznie zmierzchać. Ludzie rozmawiali półgłosem, palili skręty, pili z manierek i bukłaków i czekali. Wszystko to uległo ożywieniu gdy wrócili negocjatorzy. Cali i zdrowi no i w komplecie. Przez czekającą kolumnę rozeszło się ożywienie. “Wracają!” powtarzano sobie z ust do ust zanim jeszcze czwórka heroldów zdążyła minąć dany oddział.

- A. Jesteście panowie. Cieszę się, że was widzę całych i zdrowych. Jakie przynosicie wieści swojemu kapitanowi? - de Rivera uśmiechnął się widząc jak już cała czwórka zbliżyła się do niego i czekał na to co powiedzą. Przy okazji w okolicy kapitana czekali już najważniejsi dowódcy oddziałów na tej improwizowanej naradzie w polowych warunkach.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline