Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2021, 21:41   #10
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Cori natomiast pozostała w pomieszczeniu. Nie zamierzała go opuścić bez Zariny. Spróbowała nawiązać kontakt wzrokowy z Lancem. Sama nie chciała rzucać się na Latynosa. Była wykończona. Ale we dwójkę może mogliby dać mu radę. Spróbowała ocenić, czy myśli o tym samym, co ona. Nie miała nastroju na rozlew krwi… chyba że chodziło o krew Villavueny, który jak na jej gust robił stanowczo zbyt wiele zamieszania.
Caroline przez moment obliczała szansę na rozbrojenie mężczyzny. Ale szybko odtworzyła sobie wspomnienie ze zdarzenia, które spowodowało, że w ogóle tu wylądowała. Z tego powodu przez moment coś jakby grymas bólu pojawiło się na jej twarzy. Powróciwszy do normalnego wyrazu, postanowiła spróbować ostatni raz przemówić Villavuenie do rozsądku. Nadzwyczaj ostrożnie i delikatnie położyła mu dłoń na przedramieniu.

— Ernesto, widzę, że jesteś zły — zwróciła się do niego empatycznym tonem. — Biorąc pod uwagę tę całą sytuację, w ogóle ci się nie dziwię. Tak naprawdę wszyscy myślimy podobnie i solidarnie siedzimy w tym razem. Tak, masz zupełną rację i wiem, że chcesz dobrze. Ale biorąc pod uwagę aktualną sytuację, chyba powinieneś rozważyć podjęcie innych kroków. Jako inteligentny mężczyzna na pewno jesteś świadomy, że możesz użyć pistoletu w znacznie lepszym celu. Proszę, pozostało nam naprawdę tak niewiele czasu. Dlatego lepiej będzie, jak opuścisz broń i użyjesz jej do zapewnienia nam, a przede wszystkim sobie, bezpieczeństwa. Twoje życie znajduje się naszych rękach, od teraz wszyscy polegamy na tobie. W pewien sposób zostałeś naszym przywódcą, skorzystaj mądrze z tej pozycji i po prostu pozwól nam stąd jak najszybciej wyjść. Poprowadź nas ku wolności, pokaż jakim jesteś wspaniałym mężczyzną. Ja z kolei zostanę z tyłu i zaopiekuję się Nero. Obiecuję, że nikogo nie zarazi i nie będzie sprawiać kłopotów. Naprawdę liczymy na ciebie, pomożesz nam?

Corinna pomyślała, że naprawdę jedynie robot miałby dość cierpliwości, aby tak pertraktować z Villavueną. Była pod wrażeniem jej samozaparcia, choć irytowało ją, jak wiele czasu poświęcali na rozmowy w module, który zaraz poszybuje w kosmos. Pewnie szybciej byłoby, gdyby unieszkodliwili Latynosa z Lancem, ale mafiozo słuchał androidki. Może lepiej było nie rozpoczynać bójki w ciasnej przestrzeni z tyloma ludźmi i pistoletem. Mimo to każde kolejne uderzenie serca coraz bardziej stresowało Coiro. Było jak zegar. Nieubłaganie odmierzało czas do wystrzelenia ich w kosmos. W przeciwieństwie do Bloomberga Corinna nie sądziła, aby to było kłamstwo ze strony Loczka. Nie zdziwiłaby się, gdyby dowództwo postanowiło podjąć taką decyzję. I zapewne nawet nie byłaby dla nich zbyt trudna. W ich oczach stanowili najpewniej bezwartościową bandę degeneratów, nic więcej. Wymówka, aby się ich pozbyć i zaoszczędzić nieco pieniędzy więzienia na pewno spotkałaby się z dużym entuzjazmem. Utrzymywanie kriokomór, pompowanie substancji odżywczych i tym podobne na pewno nie było darmowe. Cori prowadziła niegdyś swój własny statek łowców głów i dlatego wiedziała najlepiej, że w kosmosie każdy grosz się liczył.

- Wy sami nie wiecie czego chcecie! – wrzasnął Latynos wypluwając przed siebie drobinki śliny. Gdyby układ nerwowy Caroline nie był algorytmem lecz zbiorem neuronów, pewnie by podskoczyła jak oparzona – Jesteście popierdoleni! El locos! Nie skończyłem szkoły, ale nawet ja wiem, że póki grubas oddycha to zanieczyszcza powietrze tymi…tymi prąciami! Ale to wasz problem, ja się stąd zmywam! Hasta la vista!

Villavuena odwrócił się i popędził wąskim korytarzem za Jackiem. Ten już dobiegał do okrągłej czerwonej śluzy, oddzielającej moduł więzienny od grodzi i statku. Obok śluzy znajdował się panel z klawiaturą dotykową oraz czytnikiem kart. Taki sam panel naukowiec zauważył chwilę wcześniej po zewnętrznej stronie śluzy prowadzącej do pomieszczenia z kriomorami.

Lance w końcu chyba dostrzegł spojrzenie Corinny bo wyszeptał do niej tak spokojnie, jakby sam należał do znienawidzonego przez nią gatunku humanoidalnych maszyn.

- W swoim czasie żołnierzu. Wszystko w swoim czasie.

Coiro dyskretnie skinęła głową w odpowiedzi.
Wielkolud specjalnie się nie śpiesząc ruszył za Latynosem. Dzieciak za to rozglądał się dookoła swoimi wielkimi jak spodki oczami, zrobił krok do przodu, ale wtedy poczuł na ramieniu pomarszczoną, upstrzoną plamkami wątrobowymi dłoń starca.

- Nie bądź naiwny młody człowieku. Zginiesz jak ci żałośni głupcy. Wracaj do komory.

Chłopak wydawał się zdezorientowany. Dziadek nie rzucał słów na wiatr, chyba naprawdę wierzył w to co mówił bo po chwili wycofał się i stanął w kriokomorze zamykając za sobą mlecznobiałe wrota sarkofagu. Z powrotem zaczął podpinać receptory do kombinezonu. Dwight skoncentrowany na swojej zamrażarce badał jakieś mechanizmy łączące skrzydło drzwi z kapsułą.

- To chyba da radę wymontować– wskazał na jedno ze skrzydeł, ale czy ktoś w ogóle zwracał na niego uwagę? Jakikolwiek pomysł miał blondyn, było już chyba za późno by się tym zainteresować, czas nieubłaganie odmierzał kolejne sekundy zbliżające ich do spotkania z załogą Archimedesa. Wydawało się, że nie wszyscy wezmą w nim udział. Afrykanka dalej wyła, z niedowierzaniem dotykając biegnącej wszerz brzucha różowej szramy, coraz głośniejszy płacz albinosa już niemal zagłuszał syreny alarmowe. Caroline i bliźniaczki zauważyły jak spomiędzy jego palców, którymi zasłaniał uszy wypływa krew. Ciekła mu też z nosa. Nagle statkiem zatrzęsło a szyba w kriokomorze Dwighta, na której skupiał cały czas swoją uwagę zamieniła w pajęczynę pęknięć jakby uderzył w nią niewidzialny młot.

- To nie byłem ja – zaprotestował blondyn oglądając się z głupią miną na współwięźniów.

Nero nerwowo rechotał rozbieganym wzrokiem szukając wyimaginowanych kamer. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że tylko sekunda lub dwie dzieliły go od przekonania się, czy życie jest rzeczywiście symulacją komputerową.

- Caroline, nie przekonasz wszystkich – zwrócił się do syntetyczki Pickford dotykając ostrożnie jej ramienia – Jeśli przeżyjemy i uda przejąć się nam statek pomożemy tym ludziom. Ale wszystko w swoim czasie. Jeśli jednak zdecydujesz się zostać, to ja też zostanę.

Corinna spodziewała się, za jakąś minutę przyjdą tutaj ludzie z miotaczami ognia. Bardzo nie chciała ich spotkać.

- Przecież oni wiedzą, że zostaliśmy odłączeni - powiedziała. - Chyba wiedzą, co nie?

Może stracili kontrolę nad systemem, ale raczej spodziewali się naszego wybudzenia, skoro zamierzają tutaj zaraz wparować z bronią. Nie ma sensu kryć się w kriokomorach, wyłaź, dzieciaku - rzuciła do młodego.
Następnie rzuciła ciężkie spojrzenie Bloombergowi.

- Jak w nich zostaniemy, to nie będą to już kriokomory, a nasze trumny. Przyjdą i spalą całe zagrożenie biologiczne. Skazujesz go na śmierć. I siebie może też.

Następnie przeniosła wzrok na pozostałych.

- Jak zaraz nie wyjdziemy, to dojdzie do walki w tym wąskim gardle - powiedziała. - Jak puszczą salwę, to nas wszystkich wystrzelą. Większe szanse na przeżycie mamy rozproszeni w wielkim statku. Tutaj jesteśmy w pułapce - dodała i przeniosła wzrok na Pickforda. - Nie flirtuj z koleżanką, tylko otwieraj drzwi - powiedziała.

X4212-Y2 nie chciała nikogo zostawiać. Czuła się więc nieco zagubiona, zwłaszcza będąc pod silną presją czasu. Jej sztuczne neurony pracowały na zwiększonych obrotach, ale nie mogła ustalić najlepszego wyjścia z tej sytuacji. Brakowało jej zbyt wielu danych. Jednak wciąż musiała podjąć jakąś decyzję, bo załoga Archimedesa zrobiłaby to za nią.

— No dobrze. Chodźmy zatem — zwróciła się do towarzysza o lokowanych włosach. — Może uda się nam przejąć ten statek i uratować wszystkich. Oby tylko stało się to bezkrwawo.

Gdy przez kosmicznego lewiatana przeszedł dreszcz, Szajba był już przy grodzi i przyglądał się panelowi sterującemu. Mógł spróbować się do niego dostać i złamać lecz na to potrzebował czasu, a tej akurat waluty nie miał w nadmiarze. Przywarł więc do ściany czekając i licząc na to, że po otwarciu przejścia załoga statku zauważy go jako jednego z ostatnich.
Z wnętrza korytarza dobiegały go krzyki nie-żony, lecz zablokował analizę tych odgłosów jak sprawny system złośliwe oprogramowanie. Czekał. Spięty wewnętrznie. Gotowy do skoku. Tymczasem z wnętrza modułu nadchodził już Latynos, a za nim pozostali.
Zarina już miała wybiegać za resztą, kiedy kątem oka dostrzegła Dwighta. Mężczyzna w dalszym ciągu wydawał nie przejmować chaosem rozpętanym w module przez ludzi i androidy. Szyba w jego kriokomorze pękła, więc podszedł do kolejnej, akurat tej w której ostatnie sześć miesięcy spędziła siostra Corinny. Mężczyzna wydawał się bardzo zdeterminowany, by zrealizować swój plan. Widząc, że dziewczyna chyba podchwyciła jego pomysł i mu się przygląda zawołał do niej.

- Pomożesz mi to wyciągnąć z zawiasów ślicznotko? Próbowałem sam, ale nie dam rady

Kobieta kiwnęła głową. Co prawda nie była fanką rozwiązań siłowych, ale skoro została poproszona o pomoc w ten sposób, chętnie spróbowała. Napięła mięśnie chwytając za drzwi i uniosła do góry, ale było tak, jak się spodziewała. Były one dla niej za ciężkie do wyważenia siłą.

- Może trzeba jakoś osłabić zawias na którym się trzymają, a potem je wyrwać? - zastanowiła się głośno rozglądając po pomieszczeniu. Gdyby osłabić metal zimnym powietrzem, powinien być bardziej kruchy. Choć były to kriokomory, to Zarina nie była raczej pewna czy jest jakaś rura z której doprowadzane jak takie powietrze, żeby można było ją wyrwać i nakierować jej siłę na zawiasy. Całe życie jako górnik, a tu taka technologia.

- Już próbowałem – odpowiedział Dwigth – Chyba nawet w dwójkę nie damy rady.
W pomieszczeniu z kriomorami wciąż pozostali kwilący rozpaczliwie albinos, Zuhura, Nero i Bloomberg, ale wyglądało na to, że żadne z nich nie jest w stanie, lub nie ma chęci im pomóc.

Mimo najlepszych starań, drzwi ani drgnęły, wciąż mocno trzymały się w zawiasach. Wszystko działo się za późno, pomysł z ciekłym azotem, nawet jeśli możliwy do zrealizowania wymagał czasu a ten im się kończył. O ile rzeczywiście zamierzali szybko opuścić moduł i przedostać na statek. Blondyn westchnął pod nosem. Dalej mocował się sarkofagiem, ale jego próby były skazane na porażkę.

- Ja się stąd nie ruszam. Tam jest niebezpiecznie, skupili się w jednym miejscu, w wąskim gardle, tylko ułatwiają im zadanie. Trzymaj się mnie, to przeżyjemy. Niegłupia z ciebie dziewczyna. – stwierdził z przekonaniem. Sprawiał wrażenie człowieka, który zdążył przywyknąć do takich sytuacji. Szybko jednak stracił zainteresowanie Zariną po czym rozejrzał po module, a potem ukrył gdzieś, z tyłu, za komorą znikając z pola widzenia. W zalanym szkarłatnym migającym światłem pomieszczeniu, rzeczywiście trudno było go teraz dostrzec.

Mężczyzna wywołał w Zarinie chwilę refleksji. Co jeśli faktycznie miał rację? W sumie, wydawało się to logiczne. Z drugiej jednak strony, przecież nie było innej drogi wyjścia. Tyle ludzi już stało z przodu, że na spokojnie ci z tyłu zdołaliby przeżyć i uciec; problem jedynie miały osoby stojące na froncie. Mimo tylu opcji, gdzie w sumie tylko jedna zdawała jej się najrozsądniejszą, Zarinie ciężko było wybrać najlepszą drogę. Blondyn zdawał się być kimś naprawdę bystrym, ale nie mogła ufać mu bardziej niż własnej siostrze. Poza tym wciąż miała w głowie jeden, istotny szczegół.

- Jeśli odepną moduł, to chowanie się tutaj jest jak samobójstwo. Szkoda tych drzwi, genialna tarcza, ale trudno. Chodź. Będziemy z tyłu, nie jak kaczki. Może jeszcze w trakcie ucieczki wymyślisz coś równie przydatnego - Zarina starała się zachęcić Dwighta do pójścia razem z nią. Nie oglądając się jednak za siebie i tak ruszyła korytarzem w stronę śluzy i swojej siostry.

Kiedy tylko znalazła się się na korytarzu, ujrzała na przodzie odwróconą do tyłu twarz Cori. Siostra bez wątpienia stała i wypatrywała jej. Kiedy tylko Zarina została zidentyfikowana w przejściu, jej bliźniaczka westchnęła z ulgą i skinęła jej głową. Następnie obróciła się do przodu. Liczyła na to, że uda się wyjść na statek bez większych strat w ludziach. Choć Latynosa i androida uznała za straconych. Potrzebowali jednak mięsa armatniego i jeśli ich ofiara miała sprawić, że bliźniaczki przeżyją… to trzeba było się z tym pogodzić. Corinna nie miała wątpliwości, że znalazły się na wojnie. A żadnej w historii ludzkości nie można było wygrać bez poniesienia pewnych strat.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 16-03-2021 o 08:25. Powód: Kosmetyka
GreK jest offline