Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2007, 17:36   #32
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Inari Mura, terytorium Klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

- Nie próbowała spoliczkować ani ściąć za obrazę nikogo, bo mniej jest Lwem a bardziej Osą, więc nie tylko bezradnie ryczeć lecz i użądlić, choć lekko, potrafi – mówiąc zdejmowała z końskiego grzbietu rzeczy, które były najbardziej nieporęczne i chłopakowi mogły przeszkadzać. Dwie sakwy położyła na ziemi zaś długie, dość szerokie pudło w którym schowane był jej daikyu położyła na swoich kolanach po tym, jak usiadła na niewielkiej drewnianej ławeczce.
- Hmmm... - chłopak przerwał pracę, by przyjrzeć się uważniej samurai-ko - Osą? Ech, wystaw ten mon klanu jakoś bardziej w takim razie, może tutaj? - poklepał miejsce na piersi. - Inaczej na pewno niejeden Lew, jak się już dowie co i jak, powie, że próbujesz za Lwa uchodzić będąc pomiotem zdrajcy czy inne takowe brednie i będziesz miała pojedynek na karku... a nie widzę katany za Twoim pasem pani, ani nie widzę też, by jaka chodziła za Tobą wabiąc się Twym dzielnym yojimbo, albo choćby konkurentem do ręki. Nie znaczy, że jakiegoś nie ma - rzekł przestając poważnie przypatrywać się kobiecie i wracając do roboty - ale jak nie ma go tu zaraz obok, to taki Lew-arogant będzie dla Cię pani nie lada kłopotem... - znowu znaczące spojrzenie, tym razem rzucone znad kopyta wałacha - jeśli się dowie o Twej osiej przynależności.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę – Keiko skrzywiła się nieładnie. – Jestem na tych ziemiach już od roku i nie mogę powiedzieć, żeby Lwy przyjęły mnie serdecznie. Nie sądziłam jednak, że akurat dzisiaj – gdy mój koń okulał i dla wygody włożyłam najmniej formalne kimono – spotkam kogokolwiek innego niż zajętych pracą heiminów – jej dłonie poruszały się jakby wyznaczając pełen irytacji rytm słów. Irytacja jednak nie mogła zmienić faktu, że rzeczywiście na zielono-brunatnym kimonie mony rodziny Akodo pyszniły się na ramionach, zaś mon Szmaragdowego Czempiona znajdował się jedynie na plecach.
- Zostawmy jednak te formalne drobiazgi – powiedziała trochę weselszym głosem. – Teraz bowiem składam w głębi serca podziękowania losowi, że przyniósł jej możliwość znalezienia się w sytuacji, która żywo przypomina scenę z przedstawienia yarō kabuki. Wdzięczna jest tym bardziej, iż jako prosta kobieta nie przypuszczała nigdy, że podobna rzecz stanie się jej udziałem. Stoi więc przed, przed swym rozmówcą, niczym Dai-lin przed Tsetrungiem – potężnym duchem strzegącym największego ze skarbów, pokornie prosząc, by duch zdradził swe imię i naturę.
Dziewczyna szybko sprawdziła, czy wilgoć nie rozmiękczyła cięciwy założonej na łuk i delikatnie przetarła powierzchnię czarno lakowanego łuku miękkim kawałkiem materiału. Czasami zakrawało na ironię, że naród w języku którego słowo „wojna” oraz „łuk i strzały”: yumi-ya oznaczano tym samym znakiem tak niewiele wiedzą o całej sztuce jaką jest dbanie o łuk. Nie wiedzą, bo łuk ich nie interesuje – święcie przekonani o prymacie katany jako najszlachetniejszej broni, targają ze sobą niewielkie yumi czasem ani razu nie zdejmując z niego cięciwy. Niektórzy podobnie zresztą obchodzą się z daikyu – długim, asymetrycznym, przewyższającym długością dorosłego człowieka. Takim, jaki spoczywał teraz w na kolanach Keiko.
- Pewien mądry człowiek powiedział mi kiedyś, bym odwoływała się do kabuki, legend, historii, gdy nie jestem pewna jak powinnam odpowiedzieć. Nie jestem przekonana o trafności tej odpowiedzi – jej palce wystukiwały nieregularny rytm na wieku zamkniętego już pudła. Spojrzała na młodzika z ciekawością. – Przeżyłeś spotkanie z kolcem jadowym jaki większość Skorpionów ma zamiast języka, nie jesteś więc żabką z opowieści…
- Dobre dobre! Jestem Tsi Zutaka, trzeci syn mego ojca, Tsi Wenfu. Mój wielki ojciec mawia o mnie ten, co za dużo czyta, i niniejszym udzielam Ci pani pozwolenia by tak się do mnie zwracać. - Z szelmowskim uśmiechem chłopak wyciągnął ostatni hufnal i zdjął podkowę, składając ją na bok. Zręcznie pracował, równie zręcznie, jak mielił ozorem. Keiko zauważyła też, że jak na swoje lata, wyraża się dość elokwentnie. - Choć jeśli wolisz wołać Tsetrung, pani, to się nie pogniewam - przeszedłszy do przodu, chłopak pochylił się nad kolejnym kopytem, tak że Keiko nie mogła dostrzec jego twarzy, musiała polegać jedynie na intonacji. Ta zaś z żartobliwej stała się śmiertelnie poważna - Ale jeśli usłyszę onnagata... to ten biedny wałach połamie nogi dziś wieczorem a spadającemu z takiego wierzchowca łatwo o skręcenie karku... - podnosząc się z hufnalem w dłoni, chłopak łysnął zębami w kolejnym uśmiechu mówiąc - Albo jakoś tak. Nie umiem jeszcze za dobrze imitować oj... - uśmiech znikł z jego twarzy jak zdmuchnięty, sam zaś chłopak błyskawicznie przepełzł pod koniem na drugą stronę.

***

Czasem zdarzają się dni, gdy czujesz jak za wewnętrznymi tamami, które zbudowałeś wewnątrz siebie gromadzą się wszystkie irytujące drobiazgi, wszystkie denerwujące szczegóły, wszystkie strachy i bóle. Czasami są takie dni, gdy po wewnętrznej stronie oczy, po drugiej stronie twarzy kłębią się wszystkie złe myśli i niechciane głosy, nieprzyjemne sny i raniące obrazy przechowywane przez pamięć z zajadłością urodzonego archiwisty. W takie dni masz wrażenie, że jeszcze jedno słowo, jeden gest i wybuchniesz, tama zostanie przerwana i nie powstrzymasz już tego, co wylewa, wyrywa się z ciebie.

***

Przez moment Keiko wydawało się, że to zbliżający się tętent końskich kopyt – szybki, równy i lekki, znamionujący tak doskonałych jeźdźców jak i wspaniałe konie – wzbudził niepokój młodego Tsi Zutaka. Dopiero, gdy obok niej pojawił się obcy cień a ona przez ramię zerknęła na niewysokiego, barczystego mężczyznę, który z założonymi na piersi rękami i zmarszczonym czołem wodził wzrokiem po otoczeniu, zdała sobie sprawę, że jakkolwiek bystry i wygadany, młodzik zna bojaźń ojcowską i wcale nie jest tak dorosły, jak chciałby wyglądać.
Zaraz jednak rozsłonecznione powietrze rozdarł melodyjny dźwięk rogu i dziewczyna gwałtownie wstała z ławki odwracając się w stronę źródła dźwięku. Serce zaczęło bić jej szybko wraz z tym jak kiełkował w niej niepokój. „Takie konie na bocznych drogach? To nie kurierzy. W pośpiechu. Ale przecież ja leżę chora na łożu boleści. Nikt nie wie”. Mocniej otoczyła palcami pudło skrywające łuk obserwując wjeżdżających na znajdujący się przez kuźnią placyk.
Dwa Jednorożce na niespokojnych jeszcze po szybkiej jeździe wierzchowcach. W fioletowo-złocistych barwach swego klanu, z gracją utrzymujący się na niemalże tańczących w miejscu bestiach wyższych od przeciętnego konia przeszło głowę, byli pięknym widokiem, doskonałym. I całkowicie nie na miejscu.
Nie tutaj.
Nie teraz.
Nie, gdy ich spojrzenia koncentrują się na Keiko, zamiast przesunąć się po niej jak po kimś obcym, nieznaczącym.
Może to ojciec ich wysłał. Baka, on ich nie zna. A teraz nie zaufałby obcym. Nie po Michiko. Nie po Yuichim. Nie po liście. Nie po przedwczorajszej nocy…” Spięta wodziła wzrokiem pomiędzy nimi. „Myśl, głupia. Nie masz monu na przodzie kimona. Mogli nie zauważyć tego na plechach? Mogli. Więc jest szansa, żeby ich okpić. Skup się, skup się. Co widzisz?
Dwa Jednorożce. Jeden, o jasnobrązowych oczach kontrastujących z czarnymi rzęsami, brodaty, przy daisho tuba o fantazyjnym kształcie wjechał na dziedziniec. Drugi – ciemniejsze włosy, mniej ozdobne ubranie, czarne włosy upięte prosto, przypina róg na powrót do uchwytu przy sakwie, jego dłonie sięgają w kierunku etui kryjącego krótkie, poręczne yumi – ten pozostał w bezpiecznym oddaleniu, na drodze.
Zmrużonymi oczami wpatrywała się w jeźdźców. „Myśl, głupia. Jeden już obmacuje łuk. Złapać lub zabić ostatnie dziecko. Potrójne hasami-tsuke dla Ichizo”.
- Przepraszam, lecz czy nie jesteś pani przypadkiem córką niejakiego Akodo Ichizo? – spokojnym, poważnym tonem odezwał się brązowooki.

Czasem zdarzają się takie dni, gdy wystarczy jedno słowo, by zniszczyć maskę pozornego spokoju, by zagotować w żyłach krew, by zęby same zaciskały się z wściekłości. Jedno słowo, któro przypomina o wszystkim, co boli, co uwiera, co rani. O wszystkich niechcianych obrazach, które zdają się być wypalone pod powiekami:

Chybotliwy płomień świecy, czarka sake, zgarbione ramiona wstrząsane bezgłośnym szlochem.
Jedyny Honorowy Lew, będący dla swojej rodziny zawsze opoką, niewzruszoną skałą, której nic i nikt nie jest w stanie rozkruszyć.
I ostatnie ze złudzeń dzieciństwa – złudzenie doskonałości i wszechmocy ojca, umierające tak, jak umierają nocne motyle.
W ciszy. Przy pojedynczym płomieniu świecy.


- Niejakiego? – w samuraj-ko zawrzało nagle wszystko - Nie, przypadkiem nie jestem córką niejakiego Akodo Ichizo – zasyczała z wściekłością. – Jestem córką TEGO Akodo Ichizo, Jedynego Honorowego Lwa z Shiro no Ashinagabachi. – Twarz miała bladą i wykrzywioną gniewem. - A ty odłóż ten łuk, panie.
Jednorożec popatrzył na nią niewinnie podnosząc lekko do góry ręce, w których trzymał dwa onigiri. Keiko prychęła.
- Będziesz to jadł, Panie – nieznaczny ruch palca sprawił, że zapięcie pokrowca skrywającego daikyu odskoczyło z cichutkim trzaskiem. – czy może masz zamiar nimi we mnie rzucić?
Nim skończyła mówić w jej lewa dłoń pewnym gestem objęła rzemienny uchwyt łuku, prawa zaś szybkim ruchem chwyciła strzałę.
 

Ostatnio edytowane przez obce : 27-08-2007 o 20:15. Powód: drobna zmiana w ostatnim akapicie
obce jest offline