Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2021, 12:04   #181
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Johnson, Thomson i Smith niemal jednocześnie wzruszyli ramionami. Nikt nie miał zamiaru łamać nóg Malavianowi, żeby zobaczyć ślady drutów. Nikt nie chciał też dyskutować długo z Ventrue. Najwyraźniej straż miała jasne instrukcje i była też przygotowana na takie sytuacje.

Katherina nie chcąca oddać swojego Hejgugla została poinstruowana aby go wyłączyć, ponieważ jeżeli chciałaby z niego skorzystać na balu, to zostanie wyproszona. Wszystko w miłym i uniżonym tonie, jakim zwykł przemawiać szkolone ghule do szlachetnych wampirów. Była w tym pewna subtelna, acz niewypowiedziana groźba. Wszak jak inne wampiry spojrzą na kogoś, kto zostaje wyproszony z balu u Królowej? Wszak odsunięto by ją od dworu na wiele lat. Czy mogli sprawdzić czy Hejgugl jest włączony? Nie była pewna, ale łamanie tego zakazu i nastawienie się na pośmiewisko nie było tego warte. Nie mniej, ten wszystkowiedzący prostokąt pozostał w jej torebce.

Winda zjechała, a w jej wnętrzu znajdował się kolejny ochroniarz wyglądający jak klon swoich trzech kolegów. Skłonił się elegancko i zaprosił do wnętrza. Tylko Utamukeeus zwrócił uwagę na to, że Johnson podniósł kołnierzyk do ust i powiedział: - Jedzie do was szóstka, sprawiają kłopoty, miejcie ich na oku.

Sama winda jechała niecałe pół minuty. Nie wyświetlały się nigdzie numery pięter, ale i nie zakładali, że ta konkretna winda jest dostępna z innych poziomów. W końcu zatrzymała się. Było to dziwne uczucie. Część heroldów nie jeździła nigdy windą. Dla części nie było to nic nowego, choć nigdy nie jechali tak szybko.

- Witamy na sześćdziesiątym szóstym piętrze.

Drzwi windy rozstąpiły się ukazując ogromne i przeszklone atrium. Ktoś zaprojektował to piętro tak, że dwa poziomy łączyły się ze sobą. Ściany zewnętrzne były ogromnymi sześciometrowymi taflami szkła. Z każdej strony można było podziwiać panoramę miasta. A pomiędzy tymi przeszklonymi przestrzeniami znajdowały się kanapy, krzesła, stoliki. Kilka wysp pełniło rolę barów. W dalszej części piętra znajdowały się zamknięte pomieszczenia, do których co jakiś czas ktoś wchodził i wychodził.



Na imprezie były już tłumy. Prawdopodobnie organizatorka sortowała gości wedle ważności. Pytanie więc, czy byli mniej, czy bardziej ważni od tych, którzy już byli na miejscu?

Yusuf i Spoon, którzy praktycznie zawsze spodziewali się zagrożenia natychmiast zauważyli, że za ich grupą podąża wzrok ochroniarzy. Odnotowali czterech w promieniu najbliższych pięciu metrów.

- Lady Montague, jakże miło panią widzieć - zabrzmiało niemal jak syknięcie powitanie eleganckiej kobiety w białej sukni. W dłoniach dzierżyła ona wielki notatnik obity ciemnobrązową skórą.


Catherine rozpoznała kobietę. Jej twarz… z jakiegoś powodu kojarzyła się z czerwoną suknią i złotymi kolczykami. 1920? 1921? Kiedy ostatnio były razem na “imprezie”? Lady Scarlet Churchil. Ventrue. Wspomnienia wpływały do umysłu Catheriny niczym fale zalewające Titanica.

1921… Nie… 1924, tak. Europejska premiera Cesarzowej… tak, Pola Negri miała tę złotą sukienkę. Wtedy się zaczęło… Ah… czyli Scarlet miała nadal o to żal. O Astrid Trevelli z klanu Toreador. Ile lat minęło? 80? 90? Jak długo Ventrue może nosić w sobie żal? Ta myśl jakoś tak rozbawiła Cath, co wywołało niekontrolowany skurcz na twarzy Scarlet.

- Przyznam szczerze, że myślałam, że zginęłaś w jednym z bombardowań w czasie wojny. Cóż, plotki były mocno przesadzone jak widzę. Cieszę się, że widzę cię w dobrym zdrowiu. - Kłamała z uśmiechem na ustach.

- Astrid nie pochwaliła się, że będziesz. Na liście też nie odnotowałam twojego nazwiska, a to znaczy że jesteś tu z... - Scarlet przeniosłą wzrok na eleganckiego i wysokiego mężczyznę z zabawkową koroną na głowie.
- Jak mniemam sir Qwerty Uiop - trzeba było przyznać, że Scarlet była dobra w tym co robiła. Wszelkie ślady tego, że obecność Catheriny jakkolwiek na nią wpłynęła zniknęły. Jedną ręką otworzyła notatnik i eleganckim długopisem coś w nim zanotowała.
- Nazywam się Scarlet Churchil i dziś pełnię rolę majordomo jej Wysokości Królowej Anny. Już otrzymałam informację o tym, że państwa podarek ma niematerialny charakter - nie przerywając kontaktu wzrokowego z Qwertym, którego najwyraźniej uznała za przywódcę wykonała delikatny ruch dłonią w swoim notesie. Postawiła krzyżyk. Tudzież skreśliła kogoś… coś… czy prezent miał tak duże znaczenie? Gierki Ventrue były męczące dla Malkavianina już od pierwszej sekundy.
- Zachęcam do skorzystania z gościnności. Królowa w tej chwili przyjmuje umówione audiencje - Zerknęła do notatnika - Przez telefon wspominał pan o chęci takowej. Obawiam się, że nie będzie mogła przyjąć każdego z państwa indywidualnie, ale może chcieliby Państwo wyrazić swój szacunek wobec królowej jako grupa?

Przekartkowała stronę szukając dostępnych godzin.

- Mielibyśmy około dziesięć minut około dwudziestej drugiej dwadzieścia - uniosła brwi pytająco.


A do tego czasu mieli czekać ponad godzinę…

***


Gdy sir Qwerty i lady Catherina jako ich główne siły uderzeniowe związały socjalną walką majordomo Churchil reszta robiła to, co wydawało im się słuszne. Udawała, że są niewidzialni, a jeszcze lepiej nieistniejący. Poświęcali czas na wychwytywanie szczegółów.


Całe wydarzenie uświetniła muzyka grana przez kapelę, a nie jedynie puszczana z głośników. Było pianino. Skrzypce. Saksofon. Nikt nie śpiewał. W powietrzu roznosiła się jedynie przyjemna linia melodyczna.

Wokół była cała masa ludzi. Yusufowi przez myśl przebiegł tylko użyty w dyskusji argument o tym, że nie powinni zabierać ludzi na zamkniętą imprezę. Cóż… widocznie czasy zmieniły się bardziej niż myślał.

Ochrona starała się pozostawać niewidzialna, a jednak byli rozstawieni z wprawą. Tak, żeby można było błyskawicznie dotrzeć do ewentualnego źródła problemów. Raczej nie byli wampirami, ale z całą pewnością wiernymi ghulami. Wampirom byłoby ciężko się skupić w takim natłoku jedzenia.

Śmiertelnicy byli każdego rodzaju. Młodzi i starzy, Mężczyźni i kobiety. Spoon z radością zauważył grupę stłoczoną wokół dwóch półnagich mężczyzn toczących bój na pięści. Ochrona nie reagowała. Po chwili okazało się, że jeden z wampirów w eleganckiej marynarce wbił swoje kły w ramię zwycięzcy. Podczas gdy drugi, którego kolczyki w lewym uchu kontrastowały z rozpiętym garniturze pił z przegranego. Znał ten typ. W czasie walki u ludzi wydzielała się adrenalina. Była baaardzo przyjemna we krwi.

W zamkniętych pomieszczeniach odbywały się bardziej wysublimowane akty konsumpcji. Część spokrewnionych odżywiała się w trakcie aktów seksualnych, czego nie chcieli ukazywać tak publicznie jak bójek.

Na jednym z barów leżała naga kobieta, w której pierś wpijał się nosferatu. Mimo eleganckiej koszuli brak nosa na jego twarzy zdradzał natychmiast klan z jakiego pochodził.

Grupa wampirów plotkowała bliżej. Inna plotkowała dalej. Trudno było sobie wyobrazić lepsze miejsce do zasięgnięcia języka i poszukiwania starych znajomych. Oto znaleźli się na festiwalu krwawej orgii.

Utamukeeus starał się nie obserwować tego wszystkiego. Starał się. Jednak był zwiadowcą. Całe życie przede wszystkim obserwował. Przez moment wydało mu się, że w jednym z pomieszczeń widział konia. Był dość daleko i wszechobecny zapach krwi mógł pomieszać mu zmysły, ale logika podpowiadała, że przecież nie jest jedyny w swoim rodzaju. Są inne wampiry, które nie piją z ludzi. Widok wiszących przy barze paczek z plazmą upewnił go, że każdy znajdzie na na tym poziomie coś dla siebie.

Musieli tylko ustalić co dalej...
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline