19-03-2021, 12:04 | #181 |
Reputacja: 1 | Johnson, Thomson i Smith niemal jednocześnie wzruszyli ramionami. Nikt nie miał zamiaru łamać nóg Malavianowi, żeby zobaczyć ślady drutów. Nikt nie chciał też dyskutować długo z Ventrue. Najwyraźniej straż miała jasne instrukcje i była też przygotowana na takie sytuacje.
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
19-03-2021, 13:03 | #182 |
Reputacja: 1 | Bal odbywał się w miejscu całkowicie pojechanym, jak na gust Tonego. Ekstrawagancja przestronnego pomieszczenia, a zarazem minimalizm kompletnie inny od znanego z lat trzydziestych art deco czy eklektyzmu przypadał Brujahowi do gustu. Ciekawie oswajał się z wnętrzem i wszystkimi zebranymi w budynku ludźmi i kainitami. Nie iał zamiaru wyrywać się z odpowiedziami przy Scarlet, uznając, że lepeiej pozostawić do w gestii Cath, ale dyskretnie szepnął jej do ucha na wzmiankę spotkania z Lady Anne jako grupa: - Thats fucking great option love. Ponieważ mieli jeszcze godzinę, nie miał zamiaru stracić jej na kontemplowanie sufitu, tudzież widoku z wielkich okien. Trudno było o lepszą mozliwość, aby rozejrzeć się, być może spotkać kogoś, kogo się kiedyś znało, lub po prostu zasyszeć kilka ciekawych inforamcji. Dla Tonego zarówno informacje jak kontakty były sprawami niezmiernie ważnymi,a nie dało się ukryć, że kilkadziesiąt lat letargu wytrzebiło niegdyś szerokie grono znajomych do zera. No może nie tak do końca do zera, bo być może żyli potomkowie jego kontaktów, a niektóre wampiry być może dalej cieszyły się słusznym zdrowiem. Mogło nie być lepszej okazji, żeby odnowić stare znajomości, zawrzeć nowe i czegoś się dowiedzieć. Brujah usmiechnął się do swoich: - Alright guys. Nie wiem jak wy, ale ja takiej okazji nie przepuszcze - nie wyjaśnił, czy chodiło mu o bar z workami plazmy czy o coś innego: - widzimy się o godzinie 22:10 w tym miejscu. Nie wypada nam się spoóżnić na audiencję. Po czym odpaliwszy wrodzony mu czar udał się na łowy. Ale kły nie były mu potrzebne. Dziś miał łowić kontakty i informacje... |
19-03-2021, 13:42 | #183 |
Reputacja: 1 | Spoon przyszedł na bal głównie w jednym celu. Musiał porozmawiać z Cyrilem Mastersem… Szeryfem Londynu. O tym co miejscowa policja serwuje w strzykawkach wampirą. Chodź przepych i winda w sumie z czymś mu się kojarzyły. Sądził, że Bru zawsze lubiła miejsca w takim stylu. On… On… Chyba też… Oczy Bruhja szybko rozbłysły klanowym urokiem kiedy zobaczył zgromadzone wampiry. Trzeba to przyznać dobrze czuł się w grupie i to praktycznie w każdej grupie. A kiedy usłyszał krzyki i zobaczył bitkę to nie był by sobą jakby natychmiast nie podszedł bliżej. Jeszcze zanim przybył na bal obiecał sobie że nie umoczy kłów w krwi chociaż… teraz kiedy czół zapach adrenaliny w powietrzu było to dużo trudniejsze…. Ale cóż… mógł się zabawić w inny sposób... Przepchnął się obok stłoczonych wampirów żeby znaleźć się w „pierwszym rzędzie”. -Bloody Hell bitka! Można robić na nich zakłady? Wasz szeryf Cyril Masters pozwala na takie rzeczy? Słyszałem, że jest bardzo surowy… W ogóle ktoś go tu widział? Chciałbym żeby ktoś mi dokładnie wyłuszczył co wolno mi robić w tym mieście a czego nie, żebym potem nie żałował. – zaśmiał się głośno i to chyba nawet szczerze…. Widok krwi i stłoczonych wampirów wywoływał w nim same pozytywne uczucia i trudno było mu się przed tym bronić. -Ej a z nimi też można się bawić? Oczywiście z wyczuciem… - zapytał na fali dobrego nastroju podchodząc do ludzkiego „zwycięscy”. Możliwość przyłożenia komuś nagle wydała mu się bardzo kusząca… Ostatnio edytowane przez Rot : 19-03-2021 o 17:13. |
20-03-2021, 08:42 | #184 |
Reputacja: 1 | Ktoś, Tony nie pamiętał kto, powiedział, że Brujaha idzie łatwo rozpoznać. Ten ktoś wydawał się mieć rację. Kilka osób zdecydowanie chciało byc zauważonymi. Czy byli ubrani nieelgancko? Nie to zbyt duzo powiedziane. Stroje były wieczorowe, ale skórzane dodatki, ekstrawaganckie, kolorowe fryzury mówiły swoje. Castelli wygładził smoking, poprawił muszkę i podszedł jak do swoich. Przywitali go jak swojego, głośno i zarzucając dziwnym slangiem, który początkowo wydał mu się dość nie zrozumiały, ale przeiceż nie był głupkiem i szybko ogarniał sie w dwudziestopierwszowiecznej nomenklaturze. Gdy skierował rozmowę na tor policji polującej na kainitów odpowiedzieli prześmiewczo: - Paru wieśniaków podobno dało się złapać. Ale kumasz czacze. Psiarnia siedzi w kielmanie Mastersa od prawie dwustu lat, to weź ziomuś wytęż bańkę i skumaj kto za tym stoi. Polityka panie, polityka! Albo pewnie zaleźli chujki Cirilowi za kołnierz i teraz jebaniutki załatwia swoje sprawy łapami bobbich. - Fucking bollocks mate! - wtrącił się drugi z Brujahów: - To Tremere próbują przejąć Londyn od śmierci Mitry. Próbują już od setek lat! A teraz czują pismo nosem i odpierdalają takie policyjne klocki z zausznikami królowej! Znając temperament Krzykaczy, Tony szybko zmienił temat na jakiś neutralny, nim mogło dojść do poważniejszej kłótni lub nawet rękoczynów, a wkrótce potem pożegnał się i dołączył do innej grupki żywo dyskutującej o czymś. Stawiał na Toreadorów i nie pomylił się. Wymienili zdawkowe przywitania i Castelli zaczął się przysłuchiwać początkowo kompletnie neutralnej konwersacji. Nie tracił jednak nadzieji, wcześniej czy później musiał dowiedzieć się czegoś mniej lub bardziej przydatnego. Rozmowa przyjęła nagle ciekawy obrót: - Wiecie że podobno na dworze Anne jest Archon? - Co ty opowiadasz? Pytanie po co mógłby przybyć i z czyjego polecenia? A czemu nie Justyciariusz? - posypał się gros pytań, których Tony nawet wszystkich nie dosłyszał. Skupiał się próbując przypomnieć sobie kim mógł być ten wspomniany archon. Na szczęście pamięć nie płatała mu zbytnich figli i szybko odkrył gdzieś w zakamarkach umysłu, że archoni byli psami Camarilli, ogarami Justyciariuszy. Wniosek wysnuł już sam. Z takiej plotki wynikałoby jasno jedno, jeśli oczywiście byłaby w niej choć krztyna prawdy: Albo Anne miała kłopoty i wezwała Archona aby pozbyć się wrogów, albo królowa sobie nie radziła i to Camarilla wysłała tu swego reprezentanta aby bacznie patrzył jej na ręce. Spojrzał na zegarek i zunał że czas już ruszyć na miejsce spotkania. Królowa Anne nie będzie na nich czekać. |
20-03-2021, 16:25 | #185 |
Reputacja: 1 | Bal u królowej był... Niezwykły. Z pewnością niektórzy uznali by widzialne w około ekscesy za wspaniałe. Z całą pewnością takie były, w końcu Yusuf niemal natychmiast poczuł zapach słodkiej Vitae, tętniącej w swoim, niezwykłym rytmie, charakterystycznym tylko dla gęstych skupisk wampirów. Krew w powietrzu niemal na niego ryczała, by się skusił, by po nią sięgnął. Powstrzymał się. Nie o to walczył. Nie o bezmyślne ekscesy, dążenie do samozadowolenia, któremu otaczające wampiry się w pełni oddawały. Niemal nie zauważył jak Castelli i Spoon wkręcili się w tłum, natychmiast skupiając na sobie uwagę wszystkich w otoczeniu. Przez krótką chwilę zastanawiał się nad wzięciem którejś z Lalek i odpowiednim... doprawieniu jej krwi, ale szybko odrzucił ten pomysł. Księżna z całą pewnością miała na miejscu własnych magów, a na konfrontację Sędzia nie był gotowy. Jeszcze. Westchnął delikatnie pod nosem i wsłuchał się ponownie w muzykę krwi. Wiedziony jej rytmem zbliżał się powoli do centrum, miejsca w którym jej ryk był najklarowniejszy. Zabrał jedną z poduszek, rzucił ją na podłogę w dogodnym miejscu, usiadł w pozycji lotosu i zamknął oczy, słuchając, ciekaw co usłyszy dzisiaj. Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 20-03-2021 o 16:28. |
20-03-2021, 22:32 | #186 |
Reputacja: 1 | Qwerty poczuł się nieco przytłoczony rozmachem imprezy. Z jednej strony spodziewał się zobaczyć tutaj wiele osób zajmujących się najróżniejszego rodzaju aktywnościami… a z drugiej chyba nie przygotował się na to odpowiednio. Na pewno nie pod względem psychicznym. Rozglądał się na wszystkie strony, zastanawiając się nad tym, jak wiele osób powinien w tym towarzystwie znać. Amnezja była okropnym przekleństwem. Sugerowała zagrożenie z każdej strony. A co, jeśli miał wielu śmiertelnych wrogów i ci już ostrzyli sobie na niego łapy? Oczywiście nie zabiją go w Elizjum, jednak to nie do końca uspokajało Uiopa. Może dlatego uczepił się Scarlet. Kobieta nie wyglądała tak, jak spodziewał się Qwerty, mimo że nie spodziewał się kompletnie niczego. Była atrakcyjna i na pewno bardzo zadbana, choć jej orientalne rysy i kolor skóry nie kojarzyły mu się z angielskimi Ventrue. Ciężko mu było uwierzyć, że ten wywyższający się klan przemieniłby kogoś takiego i to wiele lat temu. Może jednak nie wszyscy byli rasistami. Ostatnio edytowane przez Ombrose : 21-03-2021 o 02:03. |
22-03-2021, 16:28 | #187 |
Reputacja: 1 | Gdy Yusuf zajął miejsce i poświęcił się medytacji większość osób go ignorowało. Kilka osób ukłoniło się z szacunkiem. Kilka parsknęło śmiechem. Bez otwierania oczu Sędzia mógł określić którzy są dziećmi mającymi mniej niż pięć dekad, a którzy niosą ze sobą doświadczenia minionych wieków. Poczuł też ją. Kojarzyła się z ptakiem w klatce. Przyszła usiąść na kanapie. Patrzyła na niego. A potem wstała i poszła. Za dwie minuty wróciła zajmując inną kanapę. Na tej kanapie ruszała się, to w lewo to w prawo. Słyszał ją bardzo dokładnie. Utrudniała mu skupienie dużo bardziej niż muzyka i tłumy ludzi wokół. Sędzia z wciąż zamkniętymi oczami wstał i bezbłędnie zajął miejsce na kanapie obok nieznajomej. - Witaj siostro. - powiedział z szacunkiem i dopiero w tym momencie otworzył oczy - Co nie pozwala twojej krwi spocząć? Oczom Yusufa ukazała się szczupła, lecz dobrze zbudowana dziewczyna o nierównych i pofarbowanych na biało włosach. Miała na sobie dziwne połączenie jedwabnej i zwiewnej sukienki ze skórzanymi ćwiekowanym naramiennikiem oraz osłonami przedramion. Jej ciało było zadbane i wytrenowane jeszcze za życia, ale dusza roztrzęsiona. Jej wzrok wodził błędnie wokół. Zatrzymywał się na różnych pijących krew wampirach. Ewidentnie nie wiedziała co powiedzieć. Na dłoni miała ślad po wbiciu w nią swoich paznokci. Wyglądała jak... narkoman na głodzie. - Adisa. Imię me Adisa. - rzekła w końcu. Yusuf ocenił kobietę jeszcze raz. Była więźniem. Więźniem własnego głodu. Pytanie tylko czy pożądała krwi śmiertelnych, czy była uzależniona od jakiegoś pana. - Miło mi. Yusuf. Masz pytania i liczysz na to że ja mam odpowiedzi. - stwierdził i zamilkł na moment, wiedział że kobieta chce jego pomocy, ale czuł że nie chce się do tego przyznać - Jak długo się nie nasyciłaś? - spytał po chwili. To co działo się na Twarzy Adisy można by długo omawiać. Najpierw przerażenie. Tak skrywała się ze swoimi planami, a tu Mędrzec odkrył wszystko w mgnieniu oka. I zanim zdążyła powiedzieć choć słowo Yusuf już zdiagnozował problem. Chciała zaprzeczyć. Chciała wyprzeć. Zaciskała zęby. Walczyła w walce z największym wrogiem. Z samą sobą. W końcu uciekła ze wzrokiem na podłogę. - Pięć nocy temu. Miałam się spotkać przed imprezą z Jeremiahem. Moim ghulem. Miał mi zorganizować worki z krwią. Z całodobowego centrum krwiodawstwa. Coś musiało pójść nie tak. - Czemu więc nie napijesz się z tych worków które wiszą tam? - spytał wskazując bar - Czyżby nie były ogólnodostępne? - Ja... - dziewczyna była bardziej niż zakłopotana. - Jestem bardzo głodna. Bardzo. Boję się, że gdy poczuję smak krwi to wpadnę w szał. Yusuf zamilkł na moment. Brak kontroli był najgorszym grzechem jaki wampir mógł popełnić. A strach przed Bestią był... zrozumiały. Współczuł kobiecie. - Rozumiem. Strach przed twoim wewnętrznym Łowcą jest naturalny. Sam boję się mojego, ale strach da się przekuć w siłę. Weź trzy worki i chodź ze mną do jednego z odseparowanych pomieszczeń. Postaram się dopilnować byś nie zrobiła krzywdy... Sobie ani innym. To powiedziawszy Yusuf wstał i ruszył ku “prywatnym” pokojom, po drodze zabierając pusty puchar z którego ktoś wcześniej pił. Potrzebował kilku minut by znaleźć jakiś pusty. Te do których wszedł zanim znalazł ten właściwy przedstawiały pełną gammę wampirzej demoralizacji. Wampiry pijące równocześnie z wszystkich dostępnych tętnic. Ludzie odziani w dziwne obcisłe i błyszczące ubrania z jednym otworem - na usta, przykuci do ściany i wyraźnie czekający aż ktoś się do nich dobierze. Para śmiertelników w trakcie kopulacji, karmieni w trakcie krwią swojej pani. Wampirzyca uniosła tylko brew gdy zobaczyła Yusufa, ale nie zareagowała w żaden inny sposób, pochłonięta spektaklem przed sobą. Jakieś wielkie, futrzaste zwierze, otoczone przez mały tłum wampirów, każdy z malutkim ostrzem. Po bliższym przyjrzeniu się Yusuf rozpoznał w nim konia, tyle tylko że z wyjątkowo długą sierścią. Zwierze krwawiło z dziesiątek, jeśli nie setek malutkich ran do basenu pod sobą. W końcu zajął jedno pomieszczenie w którym nie było niczego oprócz szerokiego łóżka i kruczoczarnej pościeli. Nie czekał długo. Adisa dołączyła do niego z strachem w oczach, ale równocześnie ze zdecydowaniem. Dobrze. Gestem wskazał łoże na którym siedział. - Pozwolisz… - mruknął wyjmując z rąk Adisy worki z krwią. Przegryzł pierwszy i wlał jego zawartość do zdobycznego pucharu - Nie mam ze sobą niczego co mogłoby nam posłużyć jako przekaźnik, do rytualnego skupienia. Nie mogę też pomóc tobie w żaden… nadnaturalny sposób. Musimy więc to zrobić w sposób… przyziemny. - dodał, wlewając do pucharu kolejny worek. Ciecz podeszła niebezpiecznie wysoko, grożąc wylaniem. Yusuf postawił naczynie na brzegu łożka, a Adisa wyraźnie traciła panowanie nad sobą. Jej oczy zaczęły świecić krwawym blaskiem, a jedna dłoń wbiła się głęboko w przedramię. Nozdrza zaczęły poruszać się jak u psa czującego woń bażanta. To był cud że jeszcze się na kogoś nie rzuciła. - Klęknij. - powiedział, wskazując ziemię przed pucharem, po czym zajął zdecydowanie miejsce za nią, również ukląkł i wykręcił jej ramiona za plecami. Bez ceregieli popchnął ją ku pucharowi. Nie musiał mówić nic więcej. Ciało kobiety przebiegł dreszcz wyraźnej rozkoszy gdy zaczęła chłeptać krew. Rozkoszy którą Yusuf wyczuł w jej Vitae, i sam zadrżał nieznacznie. Trwało to kilkanaście sekund nim opróżniła puchar. - Adisa? Wszystko dob… - zaczął mówić gdy kobieta nagle wierzgnęła, niemal wybijając Yusufowi zęby i zrzucając go z siebie. Była silna, ale pozycja którą wcześniej zajął pozwoliła mu utrzymać nad nią kontrolę. Zdecydowanie popchnął ją na łoże, przewracając puchar i wylewając z niego ostatnie krople krwi. Zacisnął uchwyt, czemu towarzyszyło nieprzyjemne trzeszczenie kości i stawów. Był przekonany że ją tak utrzyma gdy ta nagle podkurczyła nogi pod sobą i wybiła się, wyskakując z uchwytu Yusufa i równocześnie rzucając nim na drzwi. Na szczęście były porządne, ale hałas z pewnością został usłyszany na zewnątrz. Sędzia nie miał czasu na rozmyślania. Adisa rzuciła się na niego z rykiem Bestii, palcami wykrzywionymi w szpony i kłami celującymi w jego szyję. Była… Doskonała. Była wcieleniem chaosu niosącego śmierć. Yusuf zrobił w ostatniej chwili krok w bok, pozwalając kobiecie go wyminąć i wyrżnąć z impetem w drzwi. Adisa poderwała się w ułamku sekundy i wyprowadziła serię morderczych ciosów, przed którymi Yusuf nie miał szansy uciec. Skupił się więc na ich blokowaniu. Jeden z nich przyjął na przedramię które chrupnęło nieprzyjemnie. Trwało to jeszcze kilka chwil, aż Yusuf zobaczył swoją szansę. Schylił się pod idącym ciosem, zdrową ręką złapał wyprostowane ramię i rzucił kobietą w stylu którego nie powstydziłby się żaden judoka. Tyle że Yusuf był wielokrotnie silniejszy od zwykłego człowieka, a i Adisa poruszała się z gigantyczną prędkością, co oznaczało gigantyczną energię. Wojowniczka wyrżnęła z impetem o ścianę i osunęła się po niej. Yusuf nie tracił czasu, dopadł do niej i założył jej kolejną dźwignię. Po minucie wrzasków i szarpania się kobieta w końcu doszła do siebie. Krwawa mgła zeszła z jej oczu i z przerażeniem spojrzała na Yusufa. - Ja… ja przepraszam. - powiedziała - Nie chciałam zrobić tobie krzywdy, naprawdę! Ja… - - Spokojnie siostro. - przerwał jej wywód i zwolnił powoli dźwignię - Nie ma wstydu w szukaniu pomocy. Dobrze że mnie znalazłaś. - Dziękuje… - podniosła się, otrzepała i usiadła na łóżku. Przez chwilę milczała po czym wyjęła wizytówkę - Mój numer telefonu. Gdybyś czegokolwiek potrzebował, kiedykolwiek, dzwoń. Yusuf przyjął ją i pieczołowicie schował do wewnętrznej kieszeni swojego stroju. - Dziękuję. Co sprawiło że przybyłaś do Londynu Adiso? Kobieta zaśmiała się. - Głupota. Jestem asamitką, tak jak i ty? - ni to spytała, ni to stwierdziła, a Yusuf skinął twierdząco głową - Jestem Wojowniczką naszego klanu. Tam gdzie żyłam do tej pory byłam najlepsza, mogłam sobie pozwolić na wszystko, nic nie stanowiło dla mnie wyzwania. Przyjechałam tutaj myśląc że zostanę… Nagle drzwi wyleciały z zawiasów, a do środka wpadła dwójka ghuli z karabinami w gotowości. Czerwone kropki zaświeciły na torsie Yusufa i Adisy. - Wszystko w porządku prosze państwa? - spytał jeden z nich, wyraźnie widząc że sytuacja jest nieodpowiednio spokojna do hałasów które przed chwilą dochodziły z pomieszczenia. - Tak. Dziękujemy. - odparł Yusuf odprawiając ich gestem dłoni - Jeśli możecie postawcie drzwi zanim wyjdziecie. - dodał, a wyraźnie uspokojone karki opuściły pomieszczenie, stawiając drzwi mniej więcej w framudze. - Chciałam pracować dla jakiegoś szeryfa, być zbrojnym ramieniem prawa, ale wyszło jak wyszło. Jeszcze nigdzie się nie zahaczyłam, a dzięki tobie nie spaliłam sytuacji na dworze Księżnej. Może tutaj mi się uda. Co z tobą? - Chcę miasta które stanie się perłą nocnego świata. Miasta w którym wszystkie klany i śmiertelnicy będą mogli pracować razem, związani prawem, wolą, krwią i duszą. - Yusuf westchnął. - Głupi sen, ale jeśli gdzieś ma się ziścić to tylko tutaj. A teraz wybaczysz siostro, obowiązki wzywają. - dodał wstając, po czym ukłonił się Adisie głęboko. Ta również wstała i wykonała ten sam gest. - Do zobaczenia Yusufie. *** Sędzia już opuszczając pomieszczenie zmusił swoją Vitae do zaleczenia ran które odniósł. Zdecydowanym krokiem ruszył do łazienki gdzie przyjrzał się krytycznie swojemu odbiciu. Sam nie przykładał uwagi do swojego wyglądu, ale wiedział że inni to robili. Wiedział że prawo jest postrzegane tak jak jego przedstawiciel. Poprawił pogniecione walką ubrania, zmył krew która przywarła do jego dłoni i opłukał twarz. Wyglądał przyzwoicie. Opuścił pomieszczenie i ruszył do baru. - Jaką grupę pan preferuje? - spytał uprzejmie mężczyzna w czarnej, atłasowej kamizelce narzuconej na śnieżnobiałą koszulę z podwiniętymi rękawami. - Mamy wszystkie możliwe kombinacje, wiek dawców od osiemnastego do sześćdziesiątego roku życia. Niestety nic młodszego, ani starszego. - A co pan poleca? - spytał zaintrygowany Yusuf, na co barman uśmiechnął się promiennie. Widać lubił takie pytania. - B rh+, krew pełna, dawca bez chorób towarzyszących, poza niedoczynnością tarczycy. W normalnych warunkach byłby zdyskwalifikowany z krwiodawstwa, ale… zapomniał o tym wspomnieć osobie kwalifikującej. Większość smaku naturalnie została wypłukana przez antykoagulanty, ale wprawne podniebienie z pewnością wyczuje delikatne uczucie spokoju i powolności, doskonale kontrujące otaczające nas pobudzenie Elizjum. - mówiąc to barman nalał krew do sporej lampki od wina i włożył do środka szeroką słomkę. - Polecam mieszać dość regularnie, aby uniknąć wykrzepiania. - dodał i obrócił się do kolejnego wampira. Yusuf uniósł brew i wziął swój napój. Wypił go w kilka minut uzupełniając w ten sposób Vitae która dała mu siłę załatać własne rany i opanować Adisę. Nie był pewien czy uległ sugestii barmana, czy faktycznie w tej krwi coś było, bo smakowała lepiej niż typowy workowy syf. Spojrzał na elektroniczny zegar, wiszący na jednej ze ścian. Miał jeszcze trochę czasu. Zdecydowanie ruszył ku miejscu które zajmował wcześniej, zanim porwał go chaos nocy, zajął poduszkę leżącą w tym samym miejscu co wcześniej i ponownie wsłuchał się w tańczącą w okół krew. |
23-03-2021, 03:17 | #188 |
Reputacja: 1 |
__________________ The cycle of life and death continues. We will live, they will die. |
23-03-2021, 10:07 | #189 |
Reputacja: 1 | Brujah to umieją się bawić. Oczywiście szybko okazało się, że można było obstawiać. Zakłady nie były wysokie. Wojownicy się zmieniali. Ogólnie nie łamali sobie niczego, a gdy przypadkiem jeden łamał nogę drugiego, to jeden z wampirów podawał wojownikowi krew, żeby ten mógł się podleczyć przed tym jak z niego pito. Spoon wypytywał o Mastersa obserwując walki gdy ktoś złapał go za ramię i gwałtownie odwrócił. Zmysły wampira zareagowały szybko. Uchylił się przed ciosem odruchowo wyprowadzając cios w brzuch napastnika. Whil usłyszał jęknięcie. Wampiry zaczęły się “szturchać”, wyprowadzając ciosy. Mocne. Bardzo mocne. Spoon przeszedł do szybkiego natarcia wyprowadzając serię trzech szybkich ciosów w głowę, kolano i brzuch. Ale przeciwnik skutecznie je wszystkie zablokował. Chwilę krążyli wokół siebie, gdy role się odwróciły i nieznany oponent wyprowadził atak na herolda. Celując w głowę i brzuch jednak Spoon zręcznie uniknął wszystkich tych ciosów. Zapadła cisza. Obaj mężczyźni krążyli wokół siebie, gdy nagle Whiliam rzucił się ponownie na swojego przeciwnika, na którego teraz spadł bezlitosny grad ciosów. Rywal zdołał uchylić się przed ponownym ciosem w głowę udało mu się też zablokować uderzenie w mostek, czy cios w szyję. Ale potem dostał kopniak z pół obrotu w głowę, poprawiony zaraz kolejnym uderzeniem w łeb i wreszcie perfekcyjnie wyprowadzonym nokautem w sam środek żuchwy. Przeciwnik Spoona poleciał do tyłu i upadłby na podłogę gdyby nie złapało go dwóch jego “przydupasów”. Po chwili pokonany wampir splunął krwią i stanął na równe nogi. Opuchlizna pod jego okiem zaczęła się natychmiast leczyć. Nieznajomy przemówił: - Spoon ty stary drabie, nie widziałem cię ze sto lat. Ale widzę para w łapach ci została. Chodź, pogadamy. Mężczyzna położył rękę na ramieniu Spoona w serdecznym geście. Whiliam miał wrażenie, że go zna ale nie mógł za bardzo przykleić jego twarzy do swoich wspomnień. Nagle przypomniał sobie jak stoi z nim w ringu. W rękawicach. Bili się. A potem zaczęli się śmiać. Wspomnienia były niewyraźne... ale heroldowi się zdawało, że to jego kumpel. I chyba miał na imię Markus. Mężczyzna prowadził zwycięskiego wampira w ustronne miejsce, po schodach do jednego z położonych na półpiętrze pomieszczeń. Spoon nie bardzo rozumiał co tutaj zaszło, ale coś zaszło na pewno. I… Gdy pokonany wampir go poznał i podał jego nazwisko to po prostu go zamurowało. No innymi słowy opadła mu szczęka. Bo cholernie długo utrzymał swoją przykrywkę. No bo ile dał radę nie rzucać się w oczy? 5 minut od przejścia przez bramkę? Potarł się po włosach zmieszany i natychmiast skorzystał z okazji by zniknąć z widoku. Zwłaszcza, że wokół nich zebrał się mały tłumek ciekawskich, zainteresowanych rozrywką wampirów. Dopiero gdy się oddali od innych na bezpieczną odległość do pomieszczenia na półpiętrze postanowił się odezwać. Miał… Miał setki pytań a to był ktoś kto mógł znać wszystkie odpowiedzi. -Markus… Mów mi Frank, nie przedstawiłem się swoim imieniem bo nie rozumiem co się tu dzieje. Gdzie jest moja Brusilla i dlaczego na Arwyn urządza się krwawe łowy? W ogóle ja też jestem na jakiejś czarnej liście po śmierci Mitrasa? I do kurwy nędzy od kiedy to śmiertelnicy wstrzykują wampirom jakiś syf do krwiobiegu? – potarł skroń. -Co się dzieje z Bruhja w mieście? Nic z tego nie rozumiem. Możesz mi streścić co się wydarzyło w ostatnim wieku ograniczając się do najważniejszych informacji. Muszę wywieźć Brusille z miasta bo mam wrażenie, że zaraz w twarz wybuchnie mi taki syf, którego już nie ogarnę. Markus zdawał się szychą. Kilku ochroniarzy mu się skłoniło. Chętnie ustępowali mu z drogi. Ostatni nawet otworzył drzwi do pomieszczenia. Luksusowa sala konferencyjna. Tak można było określić pomieszczenie na szczycie schodów. Długi stół i dwanaście krzeseł równo ustawionych po obu stronach. Jedna ściana idealnie gładka. Jedna obwieszona zdjęciami Londynu. Dwie pozostałe były przyciemnianymi szybami. Szybami, przez które można było patrzeć na dół, na kłębiące się wampiry i ludzi. Markus szepnął coś ochroniarzowi, po czym zamknął drzwi podszedł do okna. Położył sobie rękę na karku i wygiął go wywołując chrupnięcie kości. Słuchał z uwagą tego, co mówił Spoon. - Uspokój się proszę. Nie nadążam. Jacy śmiertelnicy? Jaka strzykawka? I czemu Frank? Podszedł do jednego z krzeseł. Wisiała na nim jego marynarka. Na dużym stole leżała torba podróżna z której ostentacyjnie wystawała kolba karabinka półautomatycznego. Markus zakładał marynarkę czekając na wyjaśnienia. Spoon nerwowo krążył po pomieszczeniu. Nie potrafił się tak po prostu uspokoić. Podszedł do leżącej na stole broni. -Markus po co Ci to? Myślałem że tu nie trzyma się broni. - powiedział biorąc gnata do ręki i oglądając. W końcu przemógł się i usiadł przy stole. Milczał chwilę. Wyglądało na to że jego przyjaciel z przeszłości pracował dla księżnej ale chciał to po prostu od niego usłyszeć. Po chwili podjął. -Widzisz… Mark… Mojego.... Mojego przyjaciela zaatakował policjant. Wbił mu strzykawkę prosto w pierś wstrzykując coś do krwiobiegu. To... To było poprzedniej nocy. Ten... Ten kumpel na razie, na razie ma się dobrze ale jest podenerwowany całym tym zajściem. Chciał... Chciał żebym odszukał szeryfa i zapytał go o to bo to on ponoć kontroluje policje. Ale no... może ty wiesz coś na ten temat. - powiedział odkładając oglądaną broń na blat. Uśmiechnął się lekko. -I kurwa nie wiem czemu akurat Frank, to było pierwsze co mi przyszło do głowy. Ostatnio żyję w ciągłym stresie, próbując odszukać Brusille. Markus uśmiechnął się i usiadł naprzeciw Spoona. Popatrzył na HK MP5 krytycznie. - Gnaty to pomysł Cirila i Letiti. Znasz mnie… ja to najpewniej jakby przyszło co do czego to napierdalałbym kolbą. Po tych słowach mężczyzna wyciągnął dłoń przed siebie gotową do uścisku: - Markus Kiley, Szeryf południowego Londynu od 1944 roku. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. - Wejść - powiedział Markus. Do pomieszczenia weszły trzy kobiety. Brunetka, blondynka i ruda. W przykrótkich i wyuzdanych sukienkach złotej, czerwonej i czarnej. Wyuczonym ruchem dygnęły w ukłonie, a ochroniarz zamknął za nimi drzwi. - Dobry wieczór panie - zaczęła brunetka, a Markus przyłożył tylko palec do ust. - Ciiii mała. Nie lubię gdy jedzenie jest zbyt gadatliwe. - Spojrzał ponownie na herolda i powiedział: - Mądre głowy Brainbridga powiedziały, że to jakiś ka… ko...koagator...koagulator? W każdym razie blokuje dostęp do krwi. Twój kumpel miał szczęście. Rzadko kto tyle ma. Po wstrzyknięciu tego badziewia nie można się leczyć, ani korzystać z mocy krwi. I nagle koleś uzbrojony w pałkę mógł mu spuścić solidny wpierdol. Ponoć działa kilka godzin. Markus poklepał blat stołu przed sobą, a gadatliwa brunetka usiadła przed nim rozkładając nogi. Przez moment Spoon widział tylko wycięcie sukni na jej plecach. Po chwili gdzieś z okolic jej tętnicy udowej doszły słowa szeryfa: - Napij się, może to cię uspokoi. -Zaraz… Ty jesteś szeryfem? – zapytał Spoon podając odruchowo rękę Markusowi i starając się pozbierać w głowie wszystkie fakty do kupy. -Cirila i Letiti też są szeryfami? Jest trzech szeryfów w mieście? – zapytał zbity z tropu. -Znaczy… Chciałem powiedzieć, że gratuluje sukcesu zawodowego Mark. – zaczął nieskładnie pocierając podenerwowany włosy i zdając sobie sprawę że nie bardzo wie co jeszcze mógł powiedzieć. Postanowił zmienić temat. - Zaraz… Czym jest w sumie ten Brainbridg? Albo… - Przypomniał sobie ostatnie słowa kapłana. -Syndexioi? Słyszę ostatnio tyle nowych nazw których kompletnie nie rozumiem. I… Kto dał ludziom ten ko… koagulator? Przecież to kurwa cholernie niebezpieczne! Cholera! Coraz bardziej martwię się o Brusille… Widziałeś ją ostatnio? Przedwczoraj w nocy zginęły dwa silne wampiry Mickey Wheeler i Adeloni da Silva. Miasto nie jest bezpieczne…- Spoon zapatrzył się na plecy siedzącej przed nim kobiety. Słyszał pijącego Markusa. Chyba… Chyba mógł się napić… Jego wzrok uciekł do blondynki… Jednak praktycznie pod nosem miał już brunetkę. Poza tym skoro Markus z niej pił wydawała się bezpieczniejsza do konsumpcji… W końcu podniósł się i chwycił kobietę za włosy boleśnie odciągając jej głowę do tyłu. Wbił się w wyeksponowaną szyje. Zamknął oczy skupiając się na krwi i tętnie ofiary, żeby wyjąć kły zanim zacznie spadać. Nie chciał zrobić „bałaganu”, ale… chyba faktycznie powinien się napić. Był spięty a to mogło się rzucać w oczy. Brunetka wysysana przez Markusa oplotła mężczyznę nogami. Pojękiwała delikatnie z rozkoszy. Gdy Spoon pochwycił jej włosy to jęknęła głośno. A gdy Brujach wbił się w jej szyję to zacisnęła mocno dłonie w pięści, a zęby na dolnej wardze. Markus oderwał się i zaczął coś mówić, ale Spoon rozkoszował się krwią. Była zaprawiona ginem. Miała w sobie zupełnie inny posmak niż tuczący się po twarzach mężczyźni. - Stary... zachowujesz się jakbyś przeleżał sto lat w grobie, a robale zżarły twój mózg. Słowa przebiły się do umysłu Brujah. - Brainbridge to primogen Tremere. Stary pryk. Ale ogarnia wiele rzeczy. Szeryfów jest czterech. Każdy ma swoją część Londynu. Więc jest jeszcze Rowena z Gangreli, ona ma pod sobą Londyn wschodni. Markus wstał dając chwilę Spoonowi na poskładanie wszystkiego. - Syndexioi to prywatna agencja ochrony. Anna jest jej właścicielką, a zarządza jej ghul. Ale dziś elizjum zabezpieczają nasi ludzie. Znaczy moi, Roweny, Cirila Mastersa z klanu Bentrue i Letiti Shy z klanu Malkavian. Od miesiąca wiemy o tym, że Ministerstwo Obrony wsadziło do Policji swoich ludzi, odcinając kontakty Mastersa. Mają swoich przeszkolonych komandosów. I broń jakby skrojoną na wampiry. W tym to gówno w strzykawkach. O Wheelerze trzeba powiedzieć Rowenie. Był jej człowiekiem. Cholera... Markus wyglądał na zmartwionego, a brunetka opadła bez przytomności na stół. Spoon pił łapczywie czując jak nowa krew wlewa się w jego żyły a płynący w niej alkohol uderzał do głowy. Markus miał rację rozluźnił się. Pochylił się nad nieprzytomną brunetką i zalizał ranę. Takie rzeczy robił już odruchowo. Ponownie usiadł. Poczuł wpływ nowej krwi i wchłanianego do krwiobiegu alkoholu. I to od głowy po kolana. -Markus masz racje… Nie do końca jestem sobą. Ale… Ale już mi lepiej. Dziękuje. To był gin prawda? Ja… Ja Dawno… Dawno nie piłem nic mocniejszego. – zapatrzył się na nieprzytomną Brunetkę. W końcu przeniósł wzrok na Markusa. Oczy mu silnie błyszczały po niedawnym posiłku. -I zaraz… Anna jest właścicielką Syndexioi? Naprawdę? – Spoon był tym zaskoczony. Wyglądało na to że to właśnie księżna pomogła uratować heroldów. Ale przed kim? -Czekaj… Ministerstwo obrony? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że na wampiry polują sobie ludzie i to w świetle prawa? To jest żart? Owszem pamiętam że zawsze byli łowcy, ale to były jakieś frakcje fanatyków. A teraz rząd z ludzi utworzył jakieś komórki do walki z wampirami. Cholera czemu nikt się tym nie zajął? Tych ludzi trzeba się pozbyć. Wszystko jedno jak byle skutecznie! I to natychmiast!– Spoon zerwał się i walnął pięścią w stół i nagle przypomniał sobie, że miał się zachowywać. Potarł skroń. -Okey już… Już mi lepiej panuje nad sobą. – ponownie usiadł, krew krążyła w nim jakoś leniwie. -Powiedz mi jeszcze Markus o co chodzi z Arwyn? Skąd te krwawe łowy? Obiecuje że nie będę się wściekać. Chciałbym… Chciałbym to wszystko zrozumieć. Markus na moment uchylił drzwi i wpuścił do środka ochroniarza. Facet z łatwością zabrał brunetkę. Dwie pozostałe patrzyły ufnie na Markusa w nadziei, że zechce napić się z którejś z nich. On jednak machnął ręką w stronę drzwi. - Spadajcie. Ktoś tam na dole jeszcze was possie. Pokiwały entuzjastycznie głowami i ruszyły za ochroniarzem. Markus opadł na krzesło. - Też chciałbym wiedzieć o co w tym chodzi. Widzisz, plotki głoszą, że za wydziałem, wewnętrznym stoi Mitra. A powrót starego doprowadziłby Królową do upadku. Powiedz, ty siedziałeś w tym jego kulcie, prawda? Kiedyś zdaje się coś mi o tym wspominałeś. W zasadzie to bez znaczenia. Ale Arwyn... tak, Arwyn... Jego wierny sierżant. Baba mająca prawie dwa tysiące lat a wpatrzona w Ventrasa jak w obrazek. Jeśli w pogłosce o powrocie Mitry jest choć odrobina prawdy, to Arwyn pierwsza wsadzi swój gladius w dupę królowej. No to co może zrobić Anna? Ogłosi krwawe łowy i wykurzy starą z Londynu. I moją siorkę pewnie razem z nią. Co zrobić... zawsze jej mówiłem, żeby się nie angażowała politycznie. -Mitra kurwa nie żyje tyle mi powiedziano i ja generalnie nie wiem co się dzieje. Nie wiem przerażająco dużo rzeczy, oprócz tego że ci ludzie z hmn… “Ministerstwa obrony” próbowali mnie zabić i że muszę wywieźć z miasta Brusille i wynieść się najlepiej na zupełnie inny kontynent. - Spoon pomasował skronie starając się usprawnić szeroko pojęte myślenie. -I… Czekaj Twoja siostra? Ją również mam wywieźć? - Wzruszył ramionami. -Jedna osoba w jedną czy w drugą stronę nie zrobi to już różnicy. Skombinuje po prostu większy wóz. - Rany Spoon.... Bru jest moją siostrą. Spoon popatrzył na Markusa kompletnie zbity z tropu. Milczał dłuższą chwilę wreszcie pokiwał głową. -To… To nawet ma sens. - powiedział obejmując głowę obiema dłońmi i patrząc w blat. -Oni… Oni coś mi zrobili Markus, ale powiedzieli, że wszystkie wspomnienia mi wrócą, tylko nie wiem… Nie wiem kiedy. A teraz ich już nie zapytam bo oboje nie żyją zabici przez hmn… “Ministerstwo obrony”. - podniósł wzrok na szeryfa. -Ty nie wiesz gdzie jest Brusilla prawda? - zapytał żeby mieć już absolutną pewność, że zapytał o wszystko o co zapytać powinien… Kiedy nagle przypomniał sobie o pieczęci. -Markus… a pieczęć Mitry. Jest tutaj? - Spoon, tobie zrobili jakieś pranie mózgu? Czyszczenie głowy? Spoon spojrzał na Markusa już trochę poirytowany. Jeszcze trochę i zacznie go traktować jak “upośledzonego” wampira, a to mu napewno ni jak nie pomoże. -Markus nie wiem co mi zrobiono. Mam problem z otworzeniem swojego życia. Pamiętam głównie fragmenty. Ciebie i mnie na ringu. Brusille... Ale to są nie połączone z sobą wyspy wspomnień. Trochę trudno jest mi się w tym odnaleźć. Ale... Myślę że z dnia na dzień jest lepiej i trochę to schodzi. - Zastanowił się chwilę. Po czym ponownie się odezwał. -Opowiesz mi o mnie Mark? Może to mi trochę pomoże i coś sobie przypomnę... Markus sięgnął po torbę sportową z której nadal wystawał karabin. Przyciągnął ją do siebie i zaczął czegoś szukać. - Podobno byłeś w kulcie Mitry. Podobno, bo ja nigdy nie byłem, a ludzie z kultu nie zdradzali swoich tajemnic ludziom spoza kultu. I podobno byłeś Biczem Mitry. Kojarzysz funkcję? Widzisz, jeżeli ja jestem szeryfem i dbam o porządek, to ty byłeś katem. Żadne śledztwa, żadne przestrzeganie maskarady. Prosta zależność. Mitra mówi kto ma zginąć, a ty wprowadzałeś jego słowa w czyn. A całą resztę czasu, gdy nie wykonywałeś ściśle tajnych zadań dla "boga słońca", byłeś normalnym kolesiem. Przy słowach "boga słońca" Kiley przewrócił oczami, a w żyłach Spoona zabuzowała krew. Nadal był lojalny Mitrze. A takie wstawki go wyprowadzały z równowagi. Kiley nie mówił o Mitrze z szacunkiem. Dlaczego więc się przyjaźnili w przeszłości? - Lubiłeś dobrą zadymę. Fajne panienki. Szybkie auta. Tak jak ja. Ale sypiałeś w grobie, co zaowocowało pewnymi tarciami między tobą a klanem Hekata. Markus mrugał myśląc chwilę. Po czym uśmiechnął się szeroko: - Hekata to coś nowego. Pamiętasz klan Giovannich z Sabatu? Albo wybitych w szabanastym wieku Capadocian? A może ten voodoo staf z Jamajki? Czy z Afryki? Różne małe klany, czy nawet linie krwi zajmujące się nekromancją doszły do wniosku, że są bez znaczenia. Dlatego od jakiegoś czasu występują pod nazwą Hekata. Jako niby jeden klan, ale to tak naprawdę klany w klanie. Nie wiem. Mnie nigdy nie ciągnęło do trupków. W każdym razie na imprezie nie ma żadnego Hekata jeśli to chciałbyś wiedzieć. Z torby Markus wyciągnął teczkę. W sumie teczek miał kilka, ale jedną przejrzał i położył na stół, po czym pozostałe schował do torby. - Pieczęć Mitry? Nie mam pojęcia dlaczego miałaby tutaj być. Anna nie jest jego seneszelem. Sama pieczętuje swoje dokumenty. Nawet gdyby dziś miała spotkania biznesowe, to nie mam pojęcia czemu miałaby przywozić ze sobą pieczęć nie żyjącego księcia? Otworzył ją. - Przejdźmy do nieprzyjemnych rzeczy. Poznajesz tę dziewczynę? Na wierzchu leżała odbitka rysunku dziewczyny. Bardzo ładnej dziewczyny. Spoon pomyślał nawet że Catherina wygląda na tym rysunku lepiej niż w rzeczywistości. - Dostałem to od Cirila. Dziewczyna zdała się facetowi tak piękna, że oddał jej wszystkie pieniądze i swoje auto. Następnego dnia chciał zgłosić kradzież. Oczywiście gliny go wyśmiały, ale sprawa trafiła do Mastersa. I cieszcie się kurwa, że do niego. Na kolejnych stronach były zdjęcia z monitoringu centrum handlowego. Spoon w innym kolorze włosów i czapce zasłaniającej twarz. Cath ukrywająca twarz przed kamerami. I zdjęcie gdy obydwoje wsiadają do auta Spoona na parkingu. Na ostatnim zdjęciu zbliżenie tablic rejestracyjnych. - Ponoć znowu nakręciła innego kolesia na zakup telefonów komórkowych. Czy ten facet z nią to ty? Bo jakoś nikt nie pamiętał twarzy kolesia, ale wszyscy zapamiętali tego aniołka, dla którego chcą zrobić wszystko. Powiem ci tak... dla mnie to brzmi cholernie nadnaturalnie. Ciril załatwił usunięcie wszystkiego z archiwum policji, ale cholera wie kiedy ci stojący za łowcami wyjebią jego ludzi. Cokolwiek byście robili, to nie wychylajcie się. Sprawa z łowcami jest na mój nos w cholerę poważniejsza niż wygląda to na pierwszy rzut oka. -Byłem biczem Mitry? - Spoon zapytał retorycznie i uśmiechnął się szeroko. -To w cholerę dobrze brzmi… - przypomniał sobie człowieka którego dostarczył Mitrze i to jak jego Pan go pochwalił. Po kręgosłupie przebiegło mu ciepło kiedy przed oczami stanęła mu ta scena. I kiedy zobaczył lekceważący stosunek szeryfa w stosunku do Mitry to poczuł jak krew mu się zagotowała i zmusił się żeby odwrócić wzrok. Poświęcił chwilę żeby nad sobą zapanować. W końcu przemówił. -Markus nie wiele pamiętam, ale pamiętam, że Mitra mi pomógł, mi i Brusilli kiedy mieliśmy tarcie z Camarillą i to w tym ciężkim czasie kiedy wszyscy się od nas odwrócili. Jest dla mnie ważny. Nawet… Nawet jak nie żyje… - powiedział pocierając włosy. Utkwił wzrok w przyjacielu. -I Markus nie twierdzę że cmentarze nie mają naturalnego piękna. Ale wybrałem je dla mnie i Brusilli bo były bezpieczniejsze niż hotele. Zwłaszcza jak nie wiesz kto i kiedy spróbuje cię zabić. Wiele nie pamiętam ale nekromancja nigdy mnie nie interesowała. Zresztą chyba jak każdego Bruhja. Ja… Ja nie pamiętam co się stało może, może wyrzuciłem kilku Hekate czy tam bliżej nieokreślonych nekromantów z ich domeny. Cholera. Ja nawet nie wiem o co teraz są wściekli! Wziął do ręki zdjęcie Cath w milczeniu słuchał tego co powiedział szeryf. Był zły, zły na siebie. -Ja wiedziałem, że powinienem zabić tego człowieka. Wszystko we mnie krzyczało, żebym to zrobił ale go puściłem. Nie wiem co sobie wyobrażałem. To był błąd i więcej się on Markus nie powtórzy… - warknął rzucając fotografię na blat. Potrząsnął głową słysząc ponownie o tych łowcach. -Kurwa Markus tych łowców trzeba zabić! Dlaczego nie zrobimy tego tak jak zawsze?! Dwóch z nich obserwuje magazyn przy którym zginął Wheeler i de Silva. Można ich przechwycić przepytać i dobrać się do całej tej popranej organizacji. Jakbyś dał mi ludzi przyniósł bym ich Tobie i innym szeryfą. Popatrzył chwilę na zdjęcie rejestracji. -Cholera… Szlak by to trafił. Polubiłem ten wóz… A musze teraz i z tym coś zrobić... - Nie chcę cię rozczarowywać, ale samych łowców jest garstka. Tyle, że oni są głową tej misji. A nie mam do nich dojść. Ci dwaj, to pewnie krawężniki, które za kare zostały tam posłane. Wyciągnę z nich tylko, że koleś w graniaku przyszedł i powiedział: "idź zrób". Ciril kombinuje jak wsadzić kij w mrowisko, ale musimy być subtelni. Kurwa. Jakbym był mistrzem subtelności. Wozem się nie przejmuj. Jeśli go używasz, to machnę dwa telefony i wyczyszczę kartotekę tego auta. Ale uważaj na przyszłość. Tymczasem ja muszę do roboty wracać. Mam nadzieję, że znajdziesz Bru, zanim dotrą do niej frajerzy z Hunt Clubu. -Dzięki Mark. Nad poszukiwaniem Brusilli już pracuje. I ja też powinienem już spadać. Mamy jakąś konferencje z Anną. - Spoon zastanowił się chwilę. -Zaraz...Czekaj Markus, a gdyby tak te krawężniki związać krwią? Może by dali cynka kiedy pojawi się gość w garniaku i tak po kolei wspinać się po łańcuchu pokarmowym aż na szczyt. Pomyśl nad tym i... - Spoon wyciągnął telefon pokazując swój nowy numer. -To mój numer. Jak dasz swój zostaniemy w kontakcie. Uśmiechnął się krzywo. -I mów mi dzisiaj Frank. Ja nie wiem ile mam tu wrogów ale wolę nie kusić losu. Spięcie z Camarillą było dawno, ale oni są pamiętliwi. A teraz jak Mitry nie ma mogą sobie o mnie przypomnieć. Wyciągnął rękę by pożegnać przyjaciela. Bardzo mu dzisiaj pomógł. - Ciril pracuje nad tym od tygodnia. Ale ciii - Markus przyłożył palec do ust. - Nie wiemy czy jakieś wampiry stąd nie stoją za tymi z ministerstwa. Niestety takie wiązanie krwią i dochodzenie wyżej i wyżej trwa. Trzymaj się Frank. Powodzenia. Uścisk dłoni Kileya był bardzo mocny i pewny. Spoon zszedł do reszty wampirów miał im wiele do przekazania. Ostatnio edytowane przez Rot : 23-03-2021 o 18:56. |
23-03-2021, 22:35 | #190 |
Reputacja: 1 | Qwerty mówił… a potem mówił… A kiedy skończył mówić… wtedy znowu mówił. Co ciekawe, Scarlet mu nie przerywała. Zdawała się prawdziwie zaczarowana jego słowami. Uiop z jednej strony spodziewał się takiego efektu, a z drugiej przecież wcale nie mógł być go pewny. Oczy Kainitki zdawały się coraz bardziej okrągłe. Być może nie była przyzwyczajona do takiej galanterii. Gdyby serce Uiopa biło, teraz zaczęłoby dużo szybciej. W pierwszej chwili poczuł ogromną satysfakcję. Jego zadaniem było uwiedzenie kobiety i wszystko wskazywało na to, że mu się udało. Widział to w jej spojrzeniu, mimice. Słowom nie można było ufać. Ale pierwszym odruchom jak najbardziej. A z reakcji Churchil wynikało, że była prawdziwie i bezkreśnie zafascynowana Uiopem. |