Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-03-2021, 12:04   #181
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Johnson, Thomson i Smith niemal jednocześnie wzruszyli ramionami. Nikt nie miał zamiaru łamać nóg Malavianowi, żeby zobaczyć ślady drutów. Nikt nie chciał też dyskutować długo z Ventrue. Najwyraźniej straż miała jasne instrukcje i była też przygotowana na takie sytuacje.

Katherina nie chcąca oddać swojego Hejgugla została poinstruowana aby go wyłączyć, ponieważ jeżeli chciałaby z niego skorzystać na balu, to zostanie wyproszona. Wszystko w miłym i uniżonym tonie, jakim zwykł przemawiać szkolone ghule do szlachetnych wampirów. Była w tym pewna subtelna, acz niewypowiedziana groźba. Wszak jak inne wampiry spojrzą na kogoś, kto zostaje wyproszony z balu u Królowej? Wszak odsunięto by ją od dworu na wiele lat. Czy mogli sprawdzić czy Hejgugl jest włączony? Nie była pewna, ale łamanie tego zakazu i nastawienie się na pośmiewisko nie było tego warte. Nie mniej, ten wszystkowiedzący prostokąt pozostał w jej torebce.

Winda zjechała, a w jej wnętrzu znajdował się kolejny ochroniarz wyglądający jak klon swoich trzech kolegów. Skłonił się elegancko i zaprosił do wnętrza. Tylko Utamukeeus zwrócił uwagę na to, że Johnson podniósł kołnierzyk do ust i powiedział: - Jedzie do was szóstka, sprawiają kłopoty, miejcie ich na oku.

Sama winda jechała niecałe pół minuty. Nie wyświetlały się nigdzie numery pięter, ale i nie zakładali, że ta konkretna winda jest dostępna z innych poziomów. W końcu zatrzymała się. Było to dziwne uczucie. Część heroldów nie jeździła nigdy windą. Dla części nie było to nic nowego, choć nigdy nie jechali tak szybko.

- Witamy na sześćdziesiątym szóstym piętrze.

Drzwi windy rozstąpiły się ukazując ogromne i przeszklone atrium. Ktoś zaprojektował to piętro tak, że dwa poziomy łączyły się ze sobą. Ściany zewnętrzne były ogromnymi sześciometrowymi taflami szkła. Z każdej strony można było podziwiać panoramę miasta. A pomiędzy tymi przeszklonymi przestrzeniami znajdowały się kanapy, krzesła, stoliki. Kilka wysp pełniło rolę barów. W dalszej części piętra znajdowały się zamknięte pomieszczenia, do których co jakiś czas ktoś wchodził i wychodził.



Na imprezie były już tłumy. Prawdopodobnie organizatorka sortowała gości wedle ważności. Pytanie więc, czy byli mniej, czy bardziej ważni od tych, którzy już byli na miejscu?

Yusuf i Spoon, którzy praktycznie zawsze spodziewali się zagrożenia natychmiast zauważyli, że za ich grupą podąża wzrok ochroniarzy. Odnotowali czterech w promieniu najbliższych pięciu metrów.

- Lady Montague, jakże miło panią widzieć - zabrzmiało niemal jak syknięcie powitanie eleganckiej kobiety w białej sukni. W dłoniach dzierżyła ona wielki notatnik obity ciemnobrązową skórą.


Catherine rozpoznała kobietę. Jej twarz… z jakiegoś powodu kojarzyła się z czerwoną suknią i złotymi kolczykami. 1920? 1921? Kiedy ostatnio były razem na “imprezie”? Lady Scarlet Churchil. Ventrue. Wspomnienia wpływały do umysłu Catheriny niczym fale zalewające Titanica.

1921… Nie… 1924, tak. Europejska premiera Cesarzowej… tak, Pola Negri miała tę złotą sukienkę. Wtedy się zaczęło… Ah… czyli Scarlet miała nadal o to żal. O Astrid Trevelli z klanu Toreador. Ile lat minęło? 80? 90? Jak długo Ventrue może nosić w sobie żal? Ta myśl jakoś tak rozbawiła Cath, co wywołało niekontrolowany skurcz na twarzy Scarlet.

- Przyznam szczerze, że myślałam, że zginęłaś w jednym z bombardowań w czasie wojny. Cóż, plotki były mocno przesadzone jak widzę. Cieszę się, że widzę cię w dobrym zdrowiu. - Kłamała z uśmiechem na ustach.

- Astrid nie pochwaliła się, że będziesz. Na liście też nie odnotowałam twojego nazwiska, a to znaczy że jesteś tu z... - Scarlet przeniosłą wzrok na eleganckiego i wysokiego mężczyznę z zabawkową koroną na głowie.
- Jak mniemam sir Qwerty Uiop - trzeba było przyznać, że Scarlet była dobra w tym co robiła. Wszelkie ślady tego, że obecność Catheriny jakkolwiek na nią wpłynęła zniknęły. Jedną ręką otworzyła notatnik i eleganckim długopisem coś w nim zanotowała.
- Nazywam się Scarlet Churchil i dziś pełnię rolę majordomo jej Wysokości Królowej Anny. Już otrzymałam informację o tym, że państwa podarek ma niematerialny charakter - nie przerywając kontaktu wzrokowego z Qwertym, którego najwyraźniej uznała za przywódcę wykonała delikatny ruch dłonią w swoim notesie. Postawiła krzyżyk. Tudzież skreśliła kogoś… coś… czy prezent miał tak duże znaczenie? Gierki Ventrue były męczące dla Malkavianina już od pierwszej sekundy.
- Zachęcam do skorzystania z gościnności. Królowa w tej chwili przyjmuje umówione audiencje - Zerknęła do notatnika - Przez telefon wspominał pan o chęci takowej. Obawiam się, że nie będzie mogła przyjąć każdego z państwa indywidualnie, ale może chcieliby Państwo wyrazić swój szacunek wobec królowej jako grupa?

Przekartkowała stronę szukając dostępnych godzin.

- Mielibyśmy około dziesięć minut około dwudziestej drugiej dwadzieścia - uniosła brwi pytająco.


A do tego czasu mieli czekać ponad godzinę…

***


Gdy sir Qwerty i lady Catherina jako ich główne siły uderzeniowe związały socjalną walką majordomo Churchil reszta robiła to, co wydawało im się słuszne. Udawała, że są niewidzialni, a jeszcze lepiej nieistniejący. Poświęcali czas na wychwytywanie szczegółów.


Całe wydarzenie uświetniła muzyka grana przez kapelę, a nie jedynie puszczana z głośników. Było pianino. Skrzypce. Saksofon. Nikt nie śpiewał. W powietrzu roznosiła się jedynie przyjemna linia melodyczna.

Wokół była cała masa ludzi. Yusufowi przez myśl przebiegł tylko użyty w dyskusji argument o tym, że nie powinni zabierać ludzi na zamkniętą imprezę. Cóż… widocznie czasy zmieniły się bardziej niż myślał.

Ochrona starała się pozostawać niewidzialna, a jednak byli rozstawieni z wprawą. Tak, żeby można było błyskawicznie dotrzeć do ewentualnego źródła problemów. Raczej nie byli wampirami, ale z całą pewnością wiernymi ghulami. Wampirom byłoby ciężko się skupić w takim natłoku jedzenia.

Śmiertelnicy byli każdego rodzaju. Młodzi i starzy, Mężczyźni i kobiety. Spoon z radością zauważył grupę stłoczoną wokół dwóch półnagich mężczyzn toczących bój na pięści. Ochrona nie reagowała. Po chwili okazało się, że jeden z wampirów w eleganckiej marynarce wbił swoje kły w ramię zwycięzcy. Podczas gdy drugi, którego kolczyki w lewym uchu kontrastowały z rozpiętym garniturze pił z przegranego. Znał ten typ. W czasie walki u ludzi wydzielała się adrenalina. Była baaardzo przyjemna we krwi.

W zamkniętych pomieszczeniach odbywały się bardziej wysublimowane akty konsumpcji. Część spokrewnionych odżywiała się w trakcie aktów seksualnych, czego nie chcieli ukazywać tak publicznie jak bójek.

Na jednym z barów leżała naga kobieta, w której pierś wpijał się nosferatu. Mimo eleganckiej koszuli brak nosa na jego twarzy zdradzał natychmiast klan z jakiego pochodził.

Grupa wampirów plotkowała bliżej. Inna plotkowała dalej. Trudno było sobie wyobrazić lepsze miejsce do zasięgnięcia języka i poszukiwania starych znajomych. Oto znaleźli się na festiwalu krwawej orgii.

Utamukeeus starał się nie obserwować tego wszystkiego. Starał się. Jednak był zwiadowcą. Całe życie przede wszystkim obserwował. Przez moment wydało mu się, że w jednym z pomieszczeń widział konia. Był dość daleko i wszechobecny zapach krwi mógł pomieszać mu zmysły, ale logika podpowiadała, że przecież nie jest jedyny w swoim rodzaju. Są inne wampiry, które nie piją z ludzi. Widok wiszących przy barze paczek z plazmą upewnił go, że każdy znajdzie na na tym poziomie coś dla siebie.

Musieli tylko ustalić co dalej...
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 19-03-2021, 13:03   #182
 
8art's Avatar
 
Reputacja: 1 8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację
Bal odbywał się w miejscu całkowicie pojechanym, jak na gust Tonego. Ekstrawagancja przestronnego pomieszczenia, a zarazem minimalizm kompletnie inny od znanego z lat trzydziestych art deco czy eklektyzmu przypadał Brujahowi do gustu. Ciekawie oswajał się z wnętrzem i wszystkimi zebranymi w budynku ludźmi i kainitami.

Nie iał zamiaru wyrywać się z odpowiedziami przy Scarlet, uznając, że lepeiej pozostawić do w gestii Cath, ale dyskretnie szepnął jej do ucha na wzmiankę spotkania z Lady Anne jako grupa:

- Thats fucking great option love.

Ponieważ mieli jeszcze godzinę, nie miał zamiaru stracić jej na kontemplowanie sufitu, tudzież widoku z wielkich okien. Trudno było o lepszą mozliwość, aby rozejrzeć się, być może spotkać kogoś, kogo się kiedyś znało, lub po prostu zasyszeć kilka ciekawych inforamcji.

Dla Tonego zarówno informacje jak kontakty były sprawami niezmiernie ważnymi,a nie dało się ukryć, że kilkadziesiąt lat letargu wytrzebiło niegdyś szerokie grono znajomych do zera. No może nie tak do końca do zera, bo być może żyli potomkowie jego kontaktów, a niektóre wampiry być może dalej cieszyły się słusznym zdrowiem. Mogło nie być lepszej okazji, żeby odnowić stare znajomości, zawrzeć nowe i czegoś się dowiedzieć. Brujah usmiechnął się do swoich:

- Alright guys. Nie wiem jak wy, ale ja takiej okazji nie przepuszcze - nie wyjaśnił, czy chodiło mu o bar z workami plazmy czy o coś innego: - widzimy się o godzinie 22:10 w tym miejscu. Nie wypada nam się spoóżnić na audiencję.

Po czym odpaliwszy wrodzony mu czar udał się na łowy. Ale kły nie były mu potrzebne. Dziś miał łowić kontakty i informacje...
Odpalam Awe i rzucam sie wir odnawiania/zawierania znajomosci

 
8art jest offline  
Stary 19-03-2021, 13:42   #183
Rot
 
Rot's Avatar
 
Reputacja: 1 Rot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputację
Spoon przyszedł na bal głównie w jednym celu. Musiał porozmawiać z Cyrilem Mastersem… Szeryfem Londynu. O tym co miejscowa policja serwuje w strzykawkach wampirą. Chodź przepych i winda w sumie z czymś mu się kojarzyły. Sądził, że Bru zawsze lubiła miejsca w takim stylu. On… On… Chyba też…

Oczy Bruhja szybko rozbłysły klanowym urokiem kiedy zobaczył zgromadzone wampiry. Trzeba to przyznać dobrze czuł się w grupie i to praktycznie w każdej grupie. A kiedy usłyszał krzyki i zobaczył bitkę to nie był by sobą jakby natychmiast nie podszedł bliżej. Jeszcze zanim przybył na bal obiecał sobie że nie umoczy kłów w krwi chociaż… teraz kiedy czół zapach adrenaliny w powietrzu było to dużo trudniejsze….

Ale cóż… mógł się zabawić w inny sposób...

Przepchnął się obok stłoczonych wampirów żeby znaleźć się w „pierwszym rzędzie”.

-Bloody Hell bitka! Można robić na nich zakłady? Wasz szeryf Cyril Masters pozwala na takie rzeczy? Słyszałem, że jest bardzo surowy… W ogóle ktoś go tu widział? Chciałbym żeby ktoś mi dokładnie wyłuszczył co wolno mi robić w tym mieście a czego nie, żebym potem nie żałował. – zaśmiał się głośno i to chyba nawet szczerze…. Widok krwi i stłoczonych wampirów wywoływał w nim same pozytywne uczucia i trudno było mu się przed tym bronić.

-Ej a z nimi też można się bawić? Oczywiście z wyczuciem… - zapytał na fali dobrego nastroju podchodząc do ludzkiego „zwycięscy”. Możliwość przyłożenia komuś nagle wydała mu się bardzo kusząca…

Też odpala Awe i stara się znaleźć szeryfa, albo skupić na nim jego uwagę.

 

Ostatnio edytowane przez Rot : 19-03-2021 o 17:13.
Rot jest offline  
Stary 20-03-2021, 08:42   #184
 
8art's Avatar
 
Reputacja: 1 8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację
Ktoś, Tony nie pamiętał kto, powiedział, że Brujaha idzie łatwo rozpoznać. Ten ktoś wydawał się mieć rację. Kilka osób zdecydowanie chciało byc zauważonymi. Czy byli ubrani nieelgancko? Nie to zbyt duzo powiedziane. Stroje były wieczorowe, ale skórzane dodatki, ekstrawaganckie, kolorowe fryzury mówiły swoje. Castelli wygładził smoking, poprawił muszkę i podszedł jak do swoich. Przywitali go jak swojego, głośno i zarzucając dziwnym slangiem, który początkowo wydał mu się dość nie zrozumiały, ale przeiceż nie był głupkiem i szybko ogarniał sie w dwudziestopierwszowiecznej nomenklaturze. Gdy skierował rozmowę na tor policji polującej na kainitów odpowiedzieli prześmiewczo:

- Paru wieśniaków podobno dało się złapać. Ale kumasz czacze. Psiarnia siedzi w kielmanie Mastersa od prawie dwustu lat, to weź ziomuś wytęż bańkę i skumaj kto za tym stoi. Polityka panie, polityka! Albo pewnie zaleźli chujki Cirilowi za kołnierz i teraz jebaniutki załatwia swoje sprawy łapami bobbich.

- Fucking bollocks mate! - wtrącił się drugi z Brujahów: - To Tremere próbują przejąć Londyn od śmierci Mitry. Próbują już od setek lat! A teraz czują pismo nosem i odpierdalają takie policyjne klocki z zausznikami królowej!

Znając temperament Krzykaczy, Tony szybko zmienił temat na jakiś neutralny, nim mogło dojść do poważniejszej kłótni lub nawet rękoczynów, a wkrótce potem pożegnał się i dołączył do innej grupki żywo dyskutującej o czymś. Stawiał na Toreadorów i nie pomylił się. Wymienili zdawkowe przywitania i Castelli zaczął się przysłuchiwać początkowo kompletnie neutralnej konwersacji. Nie tracił jednak nadzieji, wcześniej czy później musiał dowiedzieć się czegoś mniej lub bardziej przydatnego. Rozmowa przyjęła nagle ciekawy obrót:

- Wiecie że podobno na dworze Anne jest Archon?

- Co ty opowiadasz? Pytanie po co mógłby przybyć i z czyjego polecenia? A czemu nie Justyciariusz? - posypał się gros pytań, których Tony nawet wszystkich nie dosłyszał. Skupiał się próbując przypomnieć sobie kim mógł być ten wspomniany archon. Na szczęście pamięć nie płatała mu zbytnich figli i szybko odkrył gdzieś w zakamarkach umysłu, że archoni byli psami Camarilli, ogarami Justyciariuszy. Wniosek wysnuł już sam. Z takiej plotki wynikałoby jasno jedno, jeśli oczywiście byłaby w niej choć krztyna prawdy: Albo Anne miała kłopoty i wezwała Archona aby pozbyć się wrogów, albo królowa sobie nie radziła i to Camarilla wysłała tu swego reprezentanta aby bacznie patrzył jej na ręce.

Spojrzał na zegarek i zunał że czas już ruszyć na miejsce spotkania. Królowa Anne nie będzie na nich czekać.
 
8art jest offline  
Stary 20-03-2021, 16:25   #185
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Bal u królowej był... Niezwykły. Z pewnością niektórzy uznali by widzialne w około ekscesy za wspaniałe. Z całą pewnością takie były, w końcu Yusuf niemal natychmiast poczuł zapach słodkiej Vitae, tętniącej w swoim, niezwykłym rytmie, charakterystycznym tylko dla gęstych skupisk wampirów. Krew w powietrzu niemal na niego ryczała, by się skusił, by po nią sięgnął. Powstrzymał się. Nie o to walczył. Nie o bezmyślne ekscesy, dążenie do samozadowolenia, któremu otaczające wampiry się w pełni oddawały.

Niemal nie zauważył jak Castelli i Spoon wkręcili się w tłum, natychmiast skupiając na sobie uwagę wszystkich w otoczeniu. Przez krótką chwilę zastanawiał się nad wzięciem którejś z Lalek i odpowiednim... doprawieniu jej krwi, ale szybko odrzucił ten pomysł. Księżna z całą pewnością miała na miejscu własnych magów, a na konfrontację Sędzia nie był gotowy. Jeszcze.

Westchnął delikatnie pod nosem i wsłuchał się ponownie w muzykę krwi. Wiedziony jej rytmem zbliżał się powoli do centrum, miejsca w którym jej ryk był najklarowniejszy. Zabrał jedną z poduszek, rzucił ją na podłogę w dogodnym miejscu, usiadł w pozycji lotosu i zamknął oczy, słuchając, ciekaw co usłyszy dzisiaj.
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 20-03-2021 o 16:28.
Zaalaos jest offline  
Stary 20-03-2021, 22:32   #186
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Qwerty poczuł się nieco przytłoczony rozmachem imprezy. Z jednej strony spodziewał się zobaczyć tutaj wiele osób zajmujących się najróżniejszego rodzaju aktywnościami… a z drugiej chyba nie przygotował się na to odpowiednio. Na pewno nie pod względem psychicznym. Rozglądał się na wszystkie strony, zastanawiając się nad tym, jak wiele osób powinien w tym towarzystwie znać. Amnezja była okropnym przekleństwem. Sugerowała zagrożenie z każdej strony. A co, jeśli miał wielu śmiertelnych wrogów i ci już ostrzyli sobie na niego łapy? Oczywiście nie zabiją go w Elizjum, jednak to nie do końca uspokajało Uiopa. Może dlatego uczepił się Scarlet. Kobieta nie wyglądała tak, jak spodziewał się Qwerty, mimo że nie spodziewał się kompletnie niczego. Była atrakcyjna i na pewno bardzo zadbana, choć jej orientalne rysy i kolor skóry nie kojarzyły mu się z angielskimi Ventrue. Ciężko mu było uwierzyć, że ten wywyższający się klan przemieniłby kogoś takiego i to wiele lat temu. Może jednak nie wszyscy byli rasistami.

Qwerty nie do końca wiedział jednak, o co miał pytać Scarlet. Już poprzednim razem zadawał jej pytania, jednak odparła, że nie ma wystarczającej wiedzy, aby udzielić na nie odpowiedzi. Choć może problemem było połączenie telefoniczne. Na żywo sprawy mogłyby prezentować się zupełnie inaczej. Uśmiechnął się szeroko do Spokrewnionej, nawet jeśli należała do tego paskudnego klanu.
„Ja sam, w towarzystwie dwóch Ventrue”, pomyślał. „Zlituj się nade mną Boże.”
Trochę odczuwał wyrzuty do kolegów, że tak szybko rozpierzchli się, zostawiając go samego, ale z drugiej strony nie mógł ich za to do końca winić. Sam postąpiłby dokładnie tak samo.

Ale nie mógł. Czas zmienić się w Czarującego Dżentelmena. Uiop skoncentrował się na tym z całych sił. Zaczął mówić kursywą i ozdobną czcionką.


- Wyrazy uznania i miłości w kierunku jej wysokości, Królowej Anny! - Qwerty poważnie potraktował stanowisko herolda. - To dzięki jej dobremu sercu wszyscy mogliśmy się tutaj spotkać. A to naprawdę wielki zaszczyt i przyjemność, znaleźć się na dzisiejszym balu - rzekł. - Samo słowo bal pochodzi z łacińskiego ballare, które oznacza „tańczyć”. I muszę przyznać, że kiedy tylko panią zobaczyłem, lady Churchil, momentalnie poczułem ochotę, żeby z panią zatańczyć. Proszę mi wybaczyć te niestosowne słowa, jednak dżentelmenowi nie przystoi kłamać, zwłaszcza w towarzystwie tak urokliwej damy. Piękno tego otoczenia nie jest wcale oparte na cudownych, szklanych powierzchniach - Qwerty przesunął dłonią w stronę okien. - Nie zawiera się w finezyjnym wyposażeniu i ozdobach - dłoń Malkaviana skierowała się na meble i bary. - Ani też w cudownym, wykwintnym parkiecie - ręka ruszyła w stronę podłogi. - Choć muszę przyznać, że wyjątkowy wzór słojów drewna mnie po części hipnotyzuje - zażartował. - Jednak nie tak bardzo jak czerwień pani ust, jakże pełnych i kuszących. Czy to od nich pochodzi pani imię? Scarlet. Cudowne. To jak język dwa razy dotyka podniebienia przy dwóch ostatnich spółgłoskach, „l” i „t”… ScarLeT - mówił imię z francuskim akcentem. - Poezja. A to dopiero początek pani zalet - mruknął i pokręcił głową, jak gdyby nie mógł uzmysłowić sobie, jak tak idealna istota mogła istnieć. - Czerń pani oczu, cóż za głębokie spojrzenie! Lekko skręcone włosy, opadające majestatycznie na jedno ramię. Wąska kibić skryta pod bielą najcudowniejszej sukni, jaką widziałem od naprawdę dłuższego czasu - uśmiechnął się urokliwie i dotknął ramienia Montague. - Przepraszam Catherine - szepnął do towarzyszki, po czym przeniósł wzrok z powrotem na Scarlet. - Ale tak jest - dokończył i mrugnął okiem, dając do zrozumienia, że to tylko niewinny żart.

Miał nadzieję, że nie przesadzał z pochwałami. Poza tym wywyższył Scarlet kosztem Montague, co mogło nie spodobać się tej drugiej. Ale ciężko było z tego zrezygnować. Jeśli kobiety kochały coś w świecie bardziej od diamentów, to było to poczucie wyższości nad innymi kobietami. Co normalnie zapewniały diamenty... Ale że ich tutaj nie było, to Uiop postanowił przejąć ich rolę. Poza tym przyszło mu na myśl, że jego sposób flirtowania mógł być trochę przestarzały, ale Qwerty nie dysponował nowoczesnymi wzorcami w tym zakresie. Pozostało mu więc zaśmiać się urokliwie i kontynuować.

- Jednak mówię o rzeczach, które dostrzega każdy wchodzący tutaj gość. Nie bez powodu została pani wybrana na majordoma. Postawienie na tej pozycji osoby tak spektakularnej ma na celu zbicie każdego z pantałyku, kiedy tylko pojawi się na balu. I na pewno udaje się. Jednak ja dostrzegam w pani więcej. Dużo więcej! Chociażby przywiązywanie wagi do detali… Pani kolczyki odpowiadają idealnie ozdobom na sukni, współgrając z nimi bezbłędnie. Poza tym intuicja… nawet nie przedstawiłem się, a z miejsca wytypowała pani moją tożsamość! W takim nawale gości - Qwerty rozejrzał się po otoczeniu. - Pełen profesjonalizm i przygotowanie. Kobieta idealna nie tylko ciałem, ale i umysłem - pokręcił głową. - Chciałbym więc poznać jej duszę, aby upewnić się, że istoty niebiańskie rzeczywiście chodzą po ziemi - uśmiechnął się. - Perfekcyjne istotnie w każdym względzie.

Skłonił się i teatralnym gestem zdjął koronę z głowy. Następnie wyprostował się i obdarzył Scarlet miną tak przepełnioną sympatią i uznaniem, jak tylko potrafił.
- To się nie godzi nosić koronę w towarzystwie osoby szlachetniejszej - powiedział. - A uważam, że taka pani jest, na pewno szlachetniejsza ode mnie. Czy jednak zgodziłaby się pani poświęcić nieco czasu na rozmowę ze mną? - zapytał. - Wszyscy goście są już na balu, więc nie musi być pani nadal na posterunku. Zasługuje pani na chwilę relaksu. Czyż nie dla niego znajdujemy się tutaj wszyscy? - zapytał, po czym jego spojrzenie przeniosło się na bijących się mężczyzn. Parsknął śmiechem. - Choć nie wszyscy, jak widzę! Lady Churchil, zaklinam panią! Musimy stanowić przeciwwagę dla tych dżentelmenów. Jeśli na balu w jednym miejscu dochodzi do bijatyki, to w drugiej jego części należy stworzyć przyczółek intelektualnych rozmów. Tak bardzo, jak oni są brutalni, my będziemy wyrafinowani - mruknął uwodzicielsko i przybliżył się nieco, filuternie mrużąc oczy.

Jeżeli pistolety mogłyby strzelać wiązkami uroku osobistego, to Qwerty bombardował Scarlet pełną artylerią. Nie posiadał Prezencji, ale może to nawet lepiej. Gdyby Churchil wyczuła na sobie Dyscypliny, mogłaby się zjeżyć. Uiop musiał ją do siebie przekonać oldschoolowo. Miał nadzieję, że wystarczy. Od powodzenia zależało WSZYSTKO.

A przynajmniej wiele. Jeżeli udałoby mu się uwieść Scarlet, nie miałoby znaczenia to, że nie przynieśli żadnego materialnego prezentu. Uiop przeczuwał, że jeśli na tej liście nie będzie skreślenia, to brak faktycznego podarunku nie będzie miał najmniejszego znaczenia. Poza tym Scarlet mogłaby mu tak wiele powiedzieć… Wyjawić tak wiele sekretów… Niekoniecznie od razu przekazałaby informacje o Pieczęci, ale Uiop nie był w gorącej wodzie kąpany. Mógł pracować nad Churchil długo. Jeżeli misja wymagałaby od niego tego, to mógłby się w niej nawet zakochać, jeśli dzięki temu ona miałaby zakochać się w nim. Tak bardzo jak Spokrewnieni mogli kochać… rzecz jasna. Ale wciąż, podobnie jak ludzie, byli istotami społecznymi. Pragnęli adoratorów, zwolenników, postaci, dzięki którym mogliby poczuć się wyjątkowo. Taka Scarlet najpewniej całe życie stała w cieniu Księżnej, czy może raczej Królowej Anny. Czy nie chciałaby choć raz być tą najważniejszą kobietą? Qwerty mógł jej zapewnić to uczucie.

W zamian pragnął jedynie…
…wszystkiego.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 21-03-2021 o 02:03.
Ombrose jest offline  
Stary 22-03-2021, 16:28   #187
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Gdy Yusuf zajął miejsce i poświęcił się medytacji większość osób go ignorowało. Kilka osób ukłoniło się z szacunkiem. Kilka parsknęło śmiechem. Bez otwierania oczu Sędzia mógł określić którzy są dziećmi mającymi mniej niż pięć dekad, a którzy niosą ze sobą doświadczenia minionych wieków.

Poczuł też ją. Kojarzyła się z ptakiem w klatce. Przyszła usiąść na kanapie. Patrzyła na niego. A potem wstała i poszła. Za dwie minuty wróciła zajmując inną kanapę. Na tej kanapie ruszała się, to w lewo to w prawo. Słyszał ją bardzo dokładnie. Utrudniała mu skupienie dużo bardziej niż muzyka i tłumy ludzi wokół.

Sędzia z wciąż zamkniętymi oczami wstał i bezbłędnie zajął miejsce na kanapie obok nieznajomej.

- Witaj siostro. - powiedział z szacunkiem i dopiero w tym momencie otworzył oczy - Co nie pozwala twojej krwi spocząć?

Oczom Yusufa ukazała się szczupła, lecz dobrze zbudowana dziewczyna o nierównych i pofarbowanych na biało włosach. Miała na sobie dziwne połączenie jedwabnej i zwiewnej sukienki ze skórzanymi ćwiekowanym naramiennikiem oraz osłonami przedramion. Jej ciało było zadbane i wytrenowane jeszcze za życia, ale dusza roztrzęsiona.

Jej wzrok wodził błędnie wokół. Zatrzymywał się na różnych pijących krew wampirach. Ewidentnie nie wiedziała co powiedzieć. Na dłoni miała ślad po wbiciu w nią swoich paznokci. Wyglądała jak... narkoman na głodzie.

- Adisa. Imię me Adisa. - rzekła w końcu.

Yusuf ocenił kobietę jeszcze raz. Była więźniem. Więźniem własnego głodu. Pytanie tylko czy pożądała krwi śmiertelnych, czy była uzależniona od jakiegoś pana.

- Miło mi. Yusuf. Masz pytania i liczysz na to że ja mam odpowiedzi. - stwierdził i zamilkł na moment, wiedział że kobieta chce jego pomocy, ale czuł że nie chce się do tego przyznać - Jak długo się nie nasyciłaś? - spytał po chwili.

To co działo się na Twarzy Adisy można by długo omawiać. Najpierw przerażenie. Tak skrywała się ze swoimi planami, a tu Mędrzec odkrył wszystko w mgnieniu oka. I zanim zdążyła powiedzieć choć słowo Yusuf już zdiagnozował problem. Chciała zaprzeczyć. Chciała wyprzeć. Zaciskała zęby. Walczyła w walce z największym wrogiem. Z samą sobą.

W końcu uciekła ze wzrokiem na podłogę.
- Pięć nocy temu. Miałam się spotkać przed imprezą z Jeremiahem. Moim ghulem. Miał mi zorganizować worki z krwią. Z całodobowego centrum krwiodawstwa. Coś musiało pójść nie tak.

- Czemu więc nie napijesz się z tych worków które wiszą tam? - spytał wskazując bar - Czyżby nie były ogólnodostępne?
- Ja... - dziewczyna była bardziej niż zakłopotana.
- Jestem bardzo głodna. Bardzo. Boję się, że gdy poczuję smak krwi to wpadnę w szał.

Yusuf zamilkł na moment. Brak kontroli był najgorszym grzechem jaki wampir mógł popełnić. A strach przed Bestią był... zrozumiały. Współczuł kobiecie.
- Rozumiem. Strach przed twoim wewnętrznym Łowcą jest naturalny. Sam boję się mojego, ale strach da się przekuć w siłę. Weź trzy worki i chodź ze mną do jednego z odseparowanych pomieszczeń. Postaram się dopilnować byś nie zrobiła krzywdy... Sobie ani innym.

To powiedziawszy Yusuf wstał i ruszył ku “prywatnym” pokojom, po drodze zabierając pusty puchar z którego ktoś wcześniej pił. Potrzebował kilku minut by znaleźć jakiś pusty. Te do których wszedł zanim znalazł ten właściwy przedstawiały pełną gammę wampirzej demoralizacji. Wampiry pijące równocześnie z wszystkich dostępnych tętnic. Ludzie odziani w dziwne obcisłe i błyszczące ubrania z jednym otworem - na usta, przykuci do ściany i wyraźnie czekający aż ktoś się do nich dobierze. Para śmiertelników w trakcie kopulacji, karmieni w trakcie krwią swojej pani. Wampirzyca uniosła tylko brew gdy zobaczyła Yusufa, ale nie zareagowała w żaden inny sposób, pochłonięta spektaklem przed sobą. Jakieś wielkie, futrzaste zwierze, otoczone przez mały tłum wampirów, każdy z malutkim ostrzem. Po bliższym przyjrzeniu się Yusuf rozpoznał w nim konia, tyle tylko że z wyjątkowo długą sierścią. Zwierze krwawiło z dziesiątek, jeśli nie setek malutkich ran do basenu pod sobą.

W końcu zajął jedno pomieszczenie w którym nie było niczego oprócz szerokiego łóżka i kruczoczarnej pościeli. Nie czekał długo. Adisa dołączyła do niego z strachem w oczach, ale równocześnie ze zdecydowaniem. Dobrze. Gestem wskazał łoże na którym siedział.

- Pozwolisz… - mruknął wyjmując z rąk Adisy worki z krwią. Przegryzł pierwszy i wlał jego zawartość do zdobycznego pucharu - Nie mam ze sobą niczego co mogłoby nam posłużyć jako przekaźnik, do rytualnego skupienia. Nie mogę też pomóc tobie w żaden… nadnaturalny sposób. Musimy więc to zrobić w sposób… przyziemny. - dodał, wlewając do pucharu kolejny worek. Ciecz podeszła niebezpiecznie wysoko, grożąc wylaniem.

Yusuf postawił naczynie na brzegu łożka, a Adisa wyraźnie traciła panowanie nad sobą. Jej oczy zaczęły świecić krwawym blaskiem, a jedna dłoń wbiła się głęboko w przedramię. Nozdrza zaczęły poruszać się jak u psa czującego woń bażanta. To był cud że jeszcze się na kogoś nie rzuciła.

- Klęknij. - powiedział, wskazując ziemię przed pucharem, po czym zajął zdecydowanie miejsce za nią, również ukląkł i wykręcił jej ramiona za plecami. Bez ceregieli popchnął ją ku pucharowi. Nie musiał mówić nic więcej. Ciało kobiety przebiegł dreszcz wyraźnej rozkoszy gdy zaczęła chłeptać krew. Rozkoszy którą Yusuf wyczuł w jej Vitae, i sam zadrżał nieznacznie. Trwało to kilkanaście sekund nim opróżniła puchar.

- Adisa? Wszystko dob… - zaczął mówić gdy kobieta nagle wierzgnęła, niemal wybijając Yusufowi zęby i zrzucając go z siebie. Była silna, ale pozycja którą wcześniej zajął pozwoliła mu utrzymać nad nią kontrolę. Zdecydowanie popchnął ją na łoże, przewracając puchar i wylewając z niego ostatnie krople krwi. Zacisnął uchwyt, czemu towarzyszyło nieprzyjemne trzeszczenie kości i stawów.

Był przekonany że ją tak utrzyma gdy ta nagle podkurczyła nogi pod sobą i wybiła się, wyskakując z uchwytu Yusufa i równocześnie rzucając nim na drzwi. Na szczęście były porządne, ale hałas z pewnością został usłyszany na zewnątrz.

Sędzia nie miał czasu na rozmyślania. Adisa rzuciła się na niego z rykiem Bestii, palcami wykrzywionymi w szpony i kłami celującymi w jego szyję. Była… Doskonała. Była wcieleniem chaosu niosącego śmierć. Yusuf zrobił w ostatniej chwili krok w bok, pozwalając kobiecie go wyminąć i wyrżnąć z impetem w drzwi. Adisa poderwała się w ułamku sekundy i wyprowadziła serię morderczych ciosów, przed którymi Yusuf nie miał szansy uciec. Skupił się więc na ich blokowaniu. Jeden z nich przyjął na przedramię które chrupnęło nieprzyjemnie.

Trwało to jeszcze kilka chwil, aż Yusuf zobaczył swoją szansę. Schylił się pod idącym ciosem, zdrową ręką złapał wyprostowane ramię i rzucił kobietą w stylu którego nie powstydziłby się żaden judoka. Tyle że Yusuf był wielokrotnie silniejszy od zwykłego człowieka, a i Adisa poruszała się z gigantyczną prędkością, co oznaczało gigantyczną energię. Wojowniczka wyrżnęła z impetem o ścianę i osunęła się po niej. Yusuf nie tracił czasu, dopadł do niej i założył jej kolejną dźwignię.

Po minucie wrzasków i szarpania się kobieta w końcu doszła do siebie. Krwawa mgła zeszła z jej oczu i z przerażeniem spojrzała na Yusufa.

- Ja… ja przepraszam. - powiedziała - Nie chciałam zrobić tobie krzywdy, naprawdę! Ja… -

- Spokojnie siostro. - przerwał jej wywód i zwolnił powoli dźwignię - Nie ma wstydu w szukaniu pomocy. Dobrze że mnie znalazłaś.

- Dziękuje… - podniosła się, otrzepała i usiadła na łóżku. Przez chwilę milczała po czym wyjęła wizytówkę - Mój numer telefonu. Gdybyś czegokolwiek potrzebował, kiedykolwiek, dzwoń.

Yusuf przyjął ją i pieczołowicie schował do wewnętrznej kieszeni swojego stroju.
- Dziękuję. Co sprawiło że przybyłaś do Londynu Adiso?

Kobieta zaśmiała się.
- Głupota. Jestem asamitką, tak jak i ty? - ni to spytała, ni to stwierdziła, a Yusuf skinął twierdząco głową - Jestem Wojowniczką naszego klanu. Tam gdzie żyłam do tej pory byłam najlepsza, mogłam sobie pozwolić na wszystko, nic nie stanowiło dla mnie wyzwania. Przyjechałam tutaj myśląc że zostanę…

Nagle drzwi wyleciały z zawiasów, a do środka wpadła dwójka ghuli z karabinami w gotowości. Czerwone kropki zaświeciły na torsie Yusufa i Adisy.

- Wszystko w porządku prosze państwa? - spytał jeden z nich, wyraźnie widząc że sytuacja jest nieodpowiednio spokojna do hałasów które przed chwilą dochodziły z pomieszczenia.

- Tak. Dziękujemy. - odparł Yusuf odprawiając ich gestem dłoni - Jeśli możecie postawcie drzwi zanim wyjdziecie. - dodał, a wyraźnie uspokojone karki opuściły pomieszczenie, stawiając drzwi mniej więcej w framudze.

- Chciałam pracować dla jakiegoś szeryfa, być zbrojnym ramieniem prawa, ale wyszło jak wyszło. Jeszcze nigdzie się nie zahaczyłam, a dzięki tobie nie spaliłam sytuacji na dworze Księżnej. Może tutaj mi się uda. Co z tobą?

- Chcę miasta które stanie się perłą nocnego świata. Miasta w którym wszystkie klany i śmiertelnicy będą mogli pracować razem, związani prawem, wolą, krwią i duszą. - Yusuf westchnął. - Głupi sen, ale jeśli gdzieś ma się ziścić to tylko tutaj. A teraz wybaczysz siostro, obowiązki wzywają. - dodał wstając, po czym ukłonił się Adisie głęboko. Ta również wstała i wykonała ten sam gest.

- Do zobaczenia Yusufie.

***

Sędzia już opuszczając pomieszczenie zmusił swoją Vitae do zaleczenia ran które odniósł. Zdecydowanym krokiem ruszył do łazienki gdzie przyjrzał się krytycznie swojemu odbiciu. Sam nie przykładał uwagi do swojego wyglądu, ale wiedział że inni to robili. Wiedział że prawo jest postrzegane tak jak jego przedstawiciel. Poprawił pogniecione walką ubrania, zmył krew która przywarła do jego dłoni i opłukał twarz. Wyglądał przyzwoicie. Opuścił pomieszczenie i ruszył do baru.

- Jaką grupę pan preferuje? - spytał uprzejmie mężczyzna w czarnej, atłasowej kamizelce narzuconej na śnieżnobiałą koszulę z podwiniętymi rękawami. - Mamy wszystkie możliwe kombinacje, wiek dawców od osiemnastego do sześćdziesiątego roku życia. Niestety nic młodszego, ani starszego.

- A co pan poleca? - spytał zaintrygowany Yusuf, na co barman uśmiechnął się promiennie. Widać lubił takie pytania.

- B rh+, krew pełna, dawca bez chorób towarzyszących, poza niedoczynnością tarczycy. W normalnych warunkach byłby zdyskwalifikowany z krwiodawstwa, ale… zapomniał o tym wspomnieć osobie kwalifikującej. Większość smaku naturalnie została wypłukana przez antykoagulanty, ale wprawne podniebienie z pewnością wyczuje delikatne uczucie spokoju i powolności, doskonale kontrujące otaczające nas pobudzenie Elizjum. - mówiąc to barman nalał krew do sporej lampki od wina i włożył do środka szeroką słomkę. - Polecam mieszać dość regularnie, aby uniknąć wykrzepiania. - dodał i obrócił się do kolejnego wampira.

Yusuf uniósł brew i wziął swój napój. Wypił go w kilka minut uzupełniając w ten sposób Vitae która dała mu siłę załatać własne rany i opanować Adisę. Nie był pewien czy uległ sugestii barmana, czy faktycznie w tej krwi coś było, bo smakowała lepiej niż typowy workowy syf.

Spojrzał na elektroniczny zegar, wiszący na jednej ze ścian. Miał jeszcze trochę czasu. Zdecydowanie ruszył ku miejscu które zajmował wcześniej, zanim porwał go chaos nocy, zajął poduszkę leżącą w tym samym miejscu co wcześniej i ponownie wsłuchał się w tańczącą w okół krew.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 23-03-2021, 03:17   #188
 
Klejnot Nilu's Avatar
 
Reputacja: 1 Klejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputację
"Dawno temu, w czasach, kiedy niebo było kompletnie ciemne, żył Wódz, który miał dwóch synów. Młodszy z nich zwał się Ten-Który-Chodzi-Po-Niebie, starszy zaś Wschodzący-Po-Czasie. Młodszy syn bardzo się smucił, widząc wiecznie zaciemnione niebo, dlatego stworzył maskę z drewna i smoły, a następnie ją podpalił. Od tamtej pory codziennie wędruje po nieboskłonie. Kiedy jest zmęczony, kładzie się spać pod horyzontem, a jego chrapanie krzesa iskry z maski, które zamieniają się w gwiazdy na niebie. Starszy syn widząc to wszystko, stał się zazdrosny. Żeby również zaimponować ojcu, wysmarował twarz łojem i węglem drzewnym i kiedy jego brat śpi, kroczy po nieboskłonie swoją własną ścieżką.
***

Zgodnie z oczekiwaniami, tłum na przyjęciu zrobił wrażenie na Navaho. Negatywne, dla jasności. Nawet mierny obserwator nie miałby problemu dostrzec, że Gangrel nie czuł się dobrze wśród tylu sylwetek i głosów naraz. Dorzućmy do tego jeszcze rozpasanie niektórych gości, przepych dookoła i degenerację jakichkolwiek zasad moralnych i już można próbować sobie wyobrazić, jaką torturą musiało być dla niego przebywanie tutaj. Zauważonej gdzieś sylwetki konia nawet nie chciał sprawdzać dokładnie - bał się tego, co może odkryć, a jeszcze bardziej tego, jak mógłby zareagować. Ratunkiem z tej sytuacji był widok z oknami.

Sześćdziesiąte szóste piętro. Utamukeeus nie miał pojęcia, ile to może być metrów. Metryka nie miała zresztą znaczenia, chodziło o samo uczucie bycia tak wysoko, tak blisko Nieba. Wszystkie indiańskie legendy o nieboskłonie nagle straciły wiele ze swojej... nieosiągalności. Oto zwykły śmiertelnik, biały śmiertelnik, zdobył coś co było zarezerwowane tylko dla bogów i ptaków. Wzniósł się ponad chmury, niemal sięgając stóp Ojca Niebo. Po co to zrobił? Biorąc pod uwagę widok, jaki roztaczał się na cały Londyn, można by było pomyśleć, że dla poczucia władzy. Dla wywyższenia się nie tylko ponad Matkę Naturę, ale też ponad swoich bliźnich, tam poniżej.

Co jednak najbardziej bolało Navaho, to fakt, że nie był w stanie oderwać się od nieziemskiego widoku, mimo świadomości, jak bardzo złe i niemoralne jest być tak blisko takiego sacrum jak nieboskłon.

- Ciekawe czy widać stąd dom tej kobiety, Sylvi? - zapytał się sam siebie w myślach. Dlaczego w takiej chwili pomyślał akurat o niej?

Gdy w końcu udało mu się oderwać od widoku na zewnątrz, do czasu audiencji Navaho skupił się na unikaniu zbyt ciekawskich oczu i zbyt natrętnych rozmów. On sam jednak, zupełnie bez poczucia jakiejkolwiek hipokryzji, przypatrywał się innym gościom, próbując rozpoznać jakiekolwiek twarze. Jedną z nich, miał nadzieję, mógł być sam Richard de Worde.
 
__________________
The cycle of life and death continues.
We will live, they will die.
Klejnot Nilu jest offline  
Stary 23-03-2021, 10:07   #189
Rot
 
Rot's Avatar
 
Reputacja: 1 Rot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputację
Brujah to umieją się bawić. Oczywiście szybko okazało się, że można było obstawiać. Zakłady nie były wysokie. Wojownicy się zmieniali. Ogólnie nie łamali sobie niczego, a gdy przypadkiem jeden łamał nogę drugiego, to jeden z wampirów podawał wojownikowi krew, żeby ten mógł się podleczyć przed tym jak z niego pito.
Spoon wypytywał o Mastersa obserwując walki gdy ktoś złapał go za ramię i gwałtownie odwrócił.

Zmysły wampira zareagowały szybko. Uchylił się przed ciosem odruchowo wyprowadzając cios w brzuch napastnika. Whil usłyszał jęknięcie. Wampiry zaczęły się “szturchać”, wyprowadzając ciosy. Mocne. Bardzo mocne.
Spoon przeszedł do szybkiego natarcia wyprowadzając serię trzech szybkich ciosów w głowę, kolano i brzuch. Ale przeciwnik skutecznie je wszystkie zablokował. Chwilę krążyli wokół siebie, gdy role się odwróciły i nieznany oponent wyprowadził atak na herolda. Celując w głowę i brzuch jednak Spoon zręcznie uniknął wszystkich tych ciosów.
Zapadła cisza. Obaj mężczyźni krążyli wokół siebie, gdy nagle Whiliam rzucił się ponownie na swojego przeciwnika, na którego teraz spadł bezlitosny grad ciosów. Rywal zdołał uchylić się przed ponownym ciosem w głowę udało mu się też zablokować uderzenie w mostek, czy cios w szyję. Ale potem dostał kopniak z pół obrotu w głowę, poprawiony zaraz kolejnym uderzeniem w łeb i wreszcie perfekcyjnie wyprowadzonym nokautem w sam środek żuchwy.
Przeciwnik Spoona poleciał do tyłu i upadłby na podłogę gdyby nie złapało go dwóch jego “przydupasów”.
Po chwili pokonany wampir splunął krwią i stanął na równe nogi. Opuchlizna pod jego okiem zaczęła się natychmiast leczyć. Nieznajomy przemówił:
- Spoon ty stary drabie, nie widziałem cię ze sto lat. Ale widzę para w łapach ci została. Chodź, pogadamy.
Mężczyzna położył rękę na ramieniu Spoona w serdecznym geście. Whiliam miał wrażenie, że go zna ale nie mógł za bardzo przykleić jego twarzy do swoich wspomnień.
Nagle przypomniał sobie jak stoi z nim w ringu. W rękawicach. Bili się. A potem zaczęli się śmiać. Wspomnienia były niewyraźne... ale heroldowi się zdawało, że to jego kumpel. I chyba miał na imię Markus.
Mężczyzna prowadził zwycięskiego wampira w ustronne miejsce, po schodach do jednego z położonych na półpiętrze pomieszczeń.

Spoon nie bardzo rozumiał co tutaj zaszło, ale coś zaszło na pewno. I… Gdy pokonany wampir go poznał i podał jego nazwisko to po prostu go zamurowało. No innymi słowy opadła mu szczęka. Bo cholernie długo utrzymał swoją przykrywkę. No bo ile dał radę nie rzucać się w oczy? 5 minut od przejścia przez bramkę? Potarł się po włosach zmieszany i natychmiast skorzystał z okazji by zniknąć z widoku. Zwłaszcza, że wokół nich zebrał się mały tłumek ciekawskich, zainteresowanych rozrywką wampirów.
Dopiero gdy się oddali od innych na bezpieczną odległość do pomieszczenia na półpiętrze postanowił się odezwać. Miał… Miał setki pytań a to był ktoś kto mógł znać wszystkie odpowiedzi.
-Markus… Mów mi Frank, nie przedstawiłem się swoim imieniem bo nie rozumiem co się tu dzieje. Gdzie jest moja Brusilla i dlaczego na Arwyn urządza się krwawe łowy? W ogóle ja też jestem na jakiejś czarnej liście po śmierci Mitrasa? I do kurwy nędzy od kiedy to śmiertelnicy wstrzykują wampirom jakiś syf do krwiobiegu? – potarł skroń.
-Co się dzieje z Bruhja w mieście? Nic z tego nie rozumiem. Możesz mi streścić co się wydarzyło w ostatnim wieku ograniczając się do najważniejszych informacji. Muszę wywieźć Brusille z miasta bo mam wrażenie, że zaraz w twarz wybuchnie mi taki syf, którego już nie ogarnę.

Markus zdawał się szychą. Kilku ochroniarzy mu się skłoniło. Chętnie ustępowali mu z drogi. Ostatni nawet otworzył drzwi do pomieszczenia.
Luksusowa sala konferencyjna. Tak można było określić pomieszczenie na szczycie schodów. Długi stół i dwanaście krzeseł równo ustawionych po obu stronach. Jedna ściana idealnie gładka. Jedna obwieszona zdjęciami Londynu. Dwie pozostałe były przyciemnianymi szybami. Szybami, przez które można było patrzeć na dół, na kłębiące się wampiry i ludzi.
Markus szepnął coś ochroniarzowi, po czym zamknął drzwi podszedł do okna. Położył sobie rękę na karku i wygiął go wywołując chrupnięcie kości. Słuchał z uwagą tego, co mówił Spoon.
- Uspokój się proszę. Nie nadążam. Jacy śmiertelnicy? Jaka strzykawka? I czemu Frank?
Podszedł do jednego z krzeseł. Wisiała na nim jego marynarka. Na dużym stole leżała torba podróżna z której ostentacyjnie wystawała kolba karabinka półautomatycznego.
Markus zakładał marynarkę czekając na wyjaśnienia.

Spoon nerwowo krążył po pomieszczeniu. Nie potrafił się tak po prostu uspokoić. Podszedł do leżącej na stole broni.
-Markus po co Ci to? Myślałem że tu nie trzyma się broni. - powiedział biorąc gnata do ręki i oglądając. W końcu przemógł się i usiadł przy stole. Milczał chwilę. Wyglądało na to że jego przyjaciel z przeszłości pracował dla księżnej ale chciał to po prostu od niego usłyszeć.
Po chwili podjął.
-Widzisz… Mark… Mojego.... Mojego przyjaciela zaatakował policjant. Wbił mu strzykawkę prosto w pierś wstrzykując coś do krwiobiegu. To... To było poprzedniej nocy. Ten... Ten kumpel na razie, na razie ma się dobrze ale jest podenerwowany całym tym zajściem. Chciał... Chciał żebym odszukał szeryfa i zapytał go o to bo to on ponoć kontroluje policje. Ale no... może ty wiesz coś na ten temat. - powiedział odkładając oglądaną broń na blat.
Uśmiechnął się lekko.
-I kurwa nie wiem czemu akurat Frank, to było pierwsze co mi przyszło do głowy. Ostatnio żyję w ciągłym stresie, próbując odszukać Brusille.

Markus uśmiechnął się i usiadł naprzeciw Spoona. Popatrzył na HK MP5 krytycznie.
- Gnaty to pomysł Cirila i Letiti. Znasz mnie… ja to najpewniej jakby przyszło co do czego to napierdalałbym kolbą.
Po tych słowach mężczyzna wyciągnął dłoń przed siebie gotową do uścisku:
- Markus Kiley, Szeryf południowego Londynu od 1944 roku.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejść - powiedział Markus.
Do pomieszczenia weszły trzy kobiety. Brunetka, blondynka i ruda. W przykrótkich i wyuzdanych sukienkach złotej, czerwonej i czarnej. Wyuczonym ruchem dygnęły w ukłonie, a ochroniarz zamknął za nimi drzwi.
- Dobry wieczór panie - zaczęła brunetka, a Markus przyłożył tylko palec do ust.
- Ciiii mała. Nie lubię gdy jedzenie jest zbyt gadatliwe. - Spojrzał ponownie na herolda i powiedział:
- Mądre głowy Brainbridga powiedziały, że to jakiś ka… ko...koagator...koagulator? W każdym razie blokuje dostęp do krwi. Twój kumpel miał szczęście. Rzadko kto tyle ma. Po wstrzyknięciu tego badziewia nie można się leczyć, ani korzystać z mocy krwi. I nagle koleś uzbrojony w pałkę mógł mu spuścić solidny wpierdol. Ponoć działa kilka godzin.
Markus poklepał blat stołu przed sobą, a gadatliwa brunetka usiadła przed nim rozkładając nogi. Przez moment Spoon widział tylko wycięcie sukni na jej plecach. Po chwili gdzieś z okolic jej tętnicy udowej doszły słowa szeryfa:
- Napij się, może to cię uspokoi.

-Zaraz… Ty jesteś szeryfem? – zapytał Spoon podając odruchowo rękę Markusowi i starając się pozbierać w głowie wszystkie fakty do kupy.
-Cirila i Letiti też są szeryfami? Jest trzech szeryfów w mieście? – zapytał zbity z tropu.
-Znaczy… Chciałem powiedzieć, że gratuluje sukcesu zawodowego Mark. – zaczął nieskładnie pocierając podenerwowany włosy i zdając sobie sprawę że nie bardzo wie co jeszcze mógł powiedzieć. Postanowił zmienić temat.
- Zaraz… Czym jest w sumie ten Brainbridg? Albo… - Przypomniał sobie ostatnie słowa kapłana.
-Syndexioi? Słyszę ostatnio tyle nowych nazw których kompletnie nie rozumiem. I… Kto dał ludziom ten ko… koagulator? Przecież to kurwa cholernie niebezpieczne! Cholera! Coraz bardziej martwię się o Brusille… Widziałeś ją ostatnio? Przedwczoraj w nocy zginęły dwa silne wampiry Mickey Wheeler i Adeloni da Silva. Miasto nie jest bezpieczne…- Spoon zapatrzył się na plecy siedzącej przed nim kobiety. Słyszał pijącego Markusa. Chyba… Chyba mógł się napić… Jego wzrok uciekł do blondynki… Jednak praktycznie pod nosem miał już brunetkę. Poza tym skoro Markus z niej pił wydawała się bezpieczniejsza do konsumpcji…
W końcu podniósł się i chwycił kobietę za włosy boleśnie odciągając jej głowę do tyłu. Wbił się w wyeksponowaną szyje. Zamknął oczy skupiając się na krwi i tętnie ofiary, żeby wyjąć kły zanim zacznie spadać.
Nie chciał zrobić „bałaganu”, ale… chyba faktycznie powinien się napić. Był spięty a to mogło się rzucać w oczy.

Brunetka wysysana przez Markusa oplotła mężczyznę nogami. Pojękiwała delikatnie z rozkoszy. Gdy Spoon pochwycił jej włosy to jęknęła głośno. A gdy Brujach wbił się w jej szyję to zacisnęła mocno dłonie w pięści, a zęby na dolnej wardze.
Markus oderwał się i zaczął coś mówić, ale Spoon rozkoszował się krwią. Była zaprawiona ginem. Miała w sobie zupełnie inny posmak niż tuczący się po twarzach mężczyźni.
- Stary... zachowujesz się jakbyś przeleżał sto lat w grobie, a robale zżarły twój mózg.
Słowa przebiły się do umysłu Brujah.
- Brainbridge to primogen Tremere. Stary pryk. Ale ogarnia wiele rzeczy. Szeryfów jest czterech. Każdy ma swoją część Londynu. Więc jest jeszcze Rowena z Gangreli, ona ma pod sobą Londyn wschodni.
Markus wstał dając chwilę Spoonowi na poskładanie wszystkiego.
- Syndexioi to prywatna agencja ochrony. Anna jest jej właścicielką, a zarządza jej ghul. Ale dziś elizjum zabezpieczają nasi ludzie. Znaczy moi, Roweny, Cirila Mastersa z klanu Bentrue i Letiti Shy z klanu Malkavian. Od miesiąca wiemy o tym, że Ministerstwo Obrony wsadziło do Policji swoich ludzi, odcinając kontakty Mastersa. Mają swoich przeszkolonych komandosów. I broń jakby skrojoną na wampiry. W tym to gówno w strzykawkach. O Wheelerze trzeba powiedzieć Rowenie. Był jej człowiekiem. Cholera...
Markus wyglądał na zmartwionego, a brunetka opadła bez przytomności na stół.

Spoon pił łapczywie czując jak nowa krew wlewa się w jego żyły a płynący w niej alkohol uderzał do głowy. Markus miał rację rozluźnił się. Pochylił się nad nieprzytomną brunetką i zalizał ranę. Takie rzeczy robił już odruchowo. Ponownie usiadł. Poczuł wpływ nowej krwi i wchłanianego do krwiobiegu alkoholu. I to od głowy po kolana.
-Markus masz racje… Nie do końca jestem sobą. Ale… Ale już mi lepiej. Dziękuje. To był gin prawda? Ja… Ja Dawno… Dawno nie piłem nic mocniejszego. – zapatrzył się na nieprzytomną Brunetkę.
W końcu przeniósł wzrok na Markusa. Oczy mu silnie błyszczały po niedawnym posiłku.
-I zaraz… Anna jest właścicielką Syndexioi? Naprawdę? – Spoon był tym zaskoczony. Wyglądało na to że to właśnie księżna pomogła uratować heroldów. Ale przed kim?
-Czekaj… Ministerstwo obrony? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że na wampiry polują sobie ludzie i to w świetle prawa? To jest żart? Owszem pamiętam że zawsze byli łowcy, ale to były jakieś frakcje fanatyków. A teraz rząd z ludzi utworzył jakieś komórki do walki z wampirami. Cholera czemu nikt się tym nie zajął? Tych ludzi trzeba się pozbyć. Wszystko jedno jak byle skutecznie! I to natychmiast!– Spoon zerwał się i walnął pięścią w stół i nagle przypomniał sobie, że miał się zachowywać.
Potarł skroń.
-Okey już… Już mi lepiej panuje nad sobą. – ponownie usiadł, krew krążyła w nim jakoś leniwie.
-Powiedz mi jeszcze Markus o co chodzi z Arwyn? Skąd te krwawe łowy? Obiecuje że nie będę się wściekać. Chciałbym… Chciałbym to wszystko zrozumieć.

Markus na moment uchylił drzwi i wpuścił do środka ochroniarza. Facet z łatwością zabrał brunetkę. Dwie pozostałe patrzyły ufnie na Markusa w nadziei, że zechce napić się z którejś z nich. On jednak machnął ręką w stronę drzwi.
- Spadajcie. Ktoś tam na dole jeszcze was possie.
Pokiwały entuzjastycznie głowami i ruszyły za ochroniarzem.
Markus opadł na krzesło.
- Też chciałbym wiedzieć o co w tym chodzi. Widzisz, plotki głoszą, że za wydziałem, wewnętrznym stoi Mitra. A powrót starego doprowadziłby Królową do upadku. Powiedz, ty siedziałeś w tym jego kulcie, prawda? Kiedyś zdaje się coś mi o tym wspominałeś. W zasadzie to bez znaczenia. Ale Arwyn... tak, Arwyn... Jego wierny sierżant. Baba mająca prawie dwa tysiące lat a wpatrzona w Ventrasa jak w obrazek. Jeśli w pogłosce o powrocie Mitry jest choć odrobina prawdy, to Arwyn pierwsza wsadzi swój gladius w dupę królowej. No to co może zrobić Anna? Ogłosi krwawe łowy i wykurzy starą z Londynu. I moją siorkę pewnie razem z nią. Co zrobić... zawsze jej mówiłem, żeby się nie angażowała politycznie.

-Mitra kurwa nie żyje tyle mi powiedziano i ja generalnie nie wiem co się dzieje. Nie wiem przerażająco dużo rzeczy, oprócz tego że ci ludzie z hmn… “Ministerstwa obrony” próbowali mnie zabić i że muszę wywieźć z miasta Brusille i wynieść się najlepiej na zupełnie inny kontynent. - Spoon pomasował skronie starając się usprawnić szeroko pojęte myślenie.
-I… Czekaj Twoja siostra? Ją również mam wywieźć? - Wzruszył ramionami.
-Jedna osoba w jedną czy w drugą stronę nie zrobi to już różnicy. Skombinuje po prostu większy wóz.

- Rany Spoon.... Bru jest moją siostrą.

Spoon popatrzył na Markusa kompletnie zbity z tropu. Milczał dłuższą chwilę wreszcie pokiwał głową.
-To… To nawet ma sens. - powiedział obejmując głowę obiema dłońmi i patrząc w blat.
-Oni… Oni coś mi zrobili Markus, ale powiedzieli, że wszystkie wspomnienia mi wrócą, tylko nie wiem… Nie wiem kiedy. A teraz ich już nie zapytam bo oboje nie żyją zabici przez hmn… “Ministerstwo obrony”. - podniósł wzrok na szeryfa.
-Ty nie wiesz gdzie jest Brusilla prawda? - zapytał żeby mieć już absolutną pewność, że zapytał o wszystko o co zapytać powinien… Kiedy nagle przypomniał sobie o pieczęci.
-Markus… a pieczęć Mitry. Jest tutaj?

- Spoon, tobie zrobili jakieś pranie mózgu? Czyszczenie głowy?

Spoon spojrzał na Markusa już trochę poirytowany. Jeszcze trochę i zacznie go traktować jak “upośledzonego” wampira, a to mu napewno ni jak nie pomoże.
-Markus nie wiem co mi zrobiono. Mam problem z otworzeniem swojego życia. Pamiętam głównie fragmenty. Ciebie i mnie na ringu. Brusille... Ale to są nie połączone z sobą wyspy wspomnień. Trochę trudno jest mi się w tym odnaleźć. Ale... Myślę że z dnia na dzień jest lepiej i trochę to schodzi. - Zastanowił się chwilę. Po czym ponownie się odezwał.
-Opowiesz mi o mnie Mark? Może to mi trochę pomoże i coś sobie przypomnę...

Markus sięgnął po torbę sportową z której nadal wystawał karabin. Przyciągnął ją do siebie i zaczął czegoś szukać.
- Podobno byłeś w kulcie Mitry. Podobno, bo ja nigdy nie byłem, a ludzie z kultu nie zdradzali swoich tajemnic ludziom spoza kultu. I podobno byłeś Biczem Mitry. Kojarzysz funkcję? Widzisz, jeżeli ja jestem szeryfem i dbam o porządek, to ty byłeś katem. Żadne śledztwa, żadne przestrzeganie maskarady. Prosta zależność. Mitra mówi kto ma zginąć, a ty wprowadzałeś jego słowa w czyn. A całą resztę czasu, gdy nie wykonywałeś ściśle tajnych zadań dla "boga słońca", byłeś normalnym kolesiem.
Przy słowach "boga słońca" Kiley przewrócił oczami, a w żyłach Spoona zabuzowała krew. Nadal był lojalny Mitrze. A takie wstawki go wyprowadzały z równowagi. Kiley nie mówił o Mitrze z szacunkiem. Dlaczego więc się przyjaźnili w przeszłości?
- Lubiłeś dobrą zadymę. Fajne panienki. Szybkie auta. Tak jak ja. Ale sypiałeś w grobie, co zaowocowało pewnymi tarciami między tobą a klanem Hekata.
Markus mrugał myśląc chwilę. Po czym uśmiechnął się szeroko:
- Hekata to coś nowego. Pamiętasz klan Giovannich z Sabatu? Albo wybitych w szabanastym wieku Capadocian? A może ten voodoo staf z Jamajki? Czy z Afryki? Różne małe klany, czy nawet linie krwi zajmujące się nekromancją doszły do wniosku, że są bez znaczenia. Dlatego od jakiegoś czasu występują pod nazwą Hekata. Jako niby jeden klan, ale to tak naprawdę klany w klanie. Nie wiem. Mnie nigdy nie ciągnęło do trupków. W każdym razie na imprezie nie ma żadnego Hekata jeśli to chciałbyś wiedzieć.
Z torby Markus wyciągnął teczkę. W sumie teczek miał kilka, ale jedną przejrzał i położył na stół, po czym pozostałe schował do torby.
- Pieczęć Mitry? Nie mam pojęcia dlaczego miałaby tutaj być. Anna nie jest jego seneszelem. Sama pieczętuje swoje dokumenty. Nawet gdyby dziś miała spotkania biznesowe, to nie mam pojęcia czemu miałaby przywozić ze sobą pieczęć nie żyjącego księcia?
Otworzył ją.
- Przejdźmy do nieprzyjemnych rzeczy. Poznajesz tę dziewczynę?
Na wierzchu leżała odbitka rysunku dziewczyny. Bardzo ładnej dziewczyny. Spoon pomyślał nawet że Catherina wygląda na tym rysunku lepiej niż w rzeczywistości.
- Dostałem to od Cirila. Dziewczyna zdała się facetowi tak piękna, że oddał jej wszystkie pieniądze i swoje auto. Następnego dnia chciał zgłosić kradzież. Oczywiście gliny go wyśmiały, ale sprawa trafiła do Mastersa. I cieszcie się kurwa, że do niego.
Na kolejnych stronach były zdjęcia z monitoringu centrum handlowego. Spoon w innym kolorze włosów i czapce zasłaniającej twarz. Cath ukrywająca twarz przed kamerami. I zdjęcie gdy obydwoje wsiadają do auta Spoona na parkingu. Na ostatnim zdjęciu zbliżenie tablic rejestracyjnych.
- Ponoć znowu nakręciła innego kolesia na zakup telefonów komórkowych. Czy ten facet z nią to ty? Bo jakoś nikt nie pamiętał twarzy kolesia, ale wszyscy zapamiętali tego aniołka, dla którego chcą zrobić wszystko. Powiem ci tak... dla mnie to brzmi cholernie nadnaturalnie. Ciril załatwił usunięcie wszystkiego z archiwum policji, ale cholera wie kiedy ci stojący za łowcami wyjebią jego ludzi. Cokolwiek byście robili, to nie wychylajcie się. Sprawa z łowcami jest na mój nos w cholerę poważniejsza niż wygląda to na pierwszy rzut oka.

-Byłem biczem Mitry? - Spoon zapytał retorycznie i uśmiechnął się szeroko.
-To w cholerę dobrze brzmi… - przypomniał sobie człowieka którego dostarczył Mitrze i to jak jego Pan go pochwalił. Po kręgosłupie przebiegło mu ciepło kiedy przed oczami stanęła mu ta scena.
I kiedy zobaczył lekceważący stosunek szeryfa w stosunku do Mitry to poczuł jak krew mu się zagotowała i zmusił się żeby odwrócić wzrok. Poświęcił chwilę żeby nad sobą zapanować. W końcu przemówił.
-Markus nie wiele pamiętam, ale pamiętam, że Mitra mi pomógł, mi i Brusilli kiedy mieliśmy tarcie z Camarillą i to w tym ciężkim czasie kiedy wszyscy się od nas odwrócili. Jest dla mnie ważny. Nawet… Nawet jak nie żyje… - powiedział pocierając włosy. Utkwił wzrok w przyjacielu.
-I Markus nie twierdzę że cmentarze nie mają naturalnego piękna. Ale wybrałem je dla mnie i Brusilli bo były bezpieczniejsze niż hotele. Zwłaszcza jak nie wiesz kto i kiedy spróbuje cię zabić. Wiele nie pamiętam ale nekromancja nigdy mnie nie interesowała. Zresztą chyba jak każdego Bruhja. Ja… Ja nie pamiętam co się stało może, może wyrzuciłem kilku Hekate czy tam bliżej nieokreślonych nekromantów z ich domeny. Cholera. Ja nawet nie wiem o co teraz są wściekli!
Wziął do ręki zdjęcie Cath w milczeniu słuchał tego co powiedział szeryf. Był zły, zły na siebie.
-Ja wiedziałem, że powinienem zabić tego człowieka. Wszystko we mnie krzyczało, żebym to zrobił ale go puściłem. Nie wiem co sobie wyobrażałem. To był błąd i więcej się on Markus nie powtórzy… - warknął rzucając fotografię na blat.
Potrząsnął głową słysząc ponownie o tych łowcach.
-Kurwa Markus tych łowców trzeba zabić! Dlaczego nie zrobimy tego tak jak zawsze?! Dwóch z nich obserwuje magazyn przy którym zginął Wheeler i de Silva. Można ich przechwycić przepytać i dobrać się do całej tej popranej organizacji. Jakbyś dał mi ludzi przyniósł bym ich Tobie i innym szeryfą.
Popatrzył chwilę na zdjęcie rejestracji.
-Cholera… Szlak by to trafił. Polubiłem ten wóz… A musze teraz i z tym coś zrobić...

- Nie chcę cię rozczarowywać, ale samych łowców jest garstka. Tyle, że oni są głową tej misji. A nie mam do nich dojść. Ci dwaj, to pewnie krawężniki, które za kare zostały tam posłane. Wyciągnę z nich tylko, że koleś w graniaku przyszedł i powiedział: "idź zrób". Ciril kombinuje jak wsadzić kij w mrowisko, ale musimy być subtelni. Kurwa. Jakbym był mistrzem subtelności. Wozem się nie przejmuj. Jeśli go używasz, to machnę dwa telefony i wyczyszczę kartotekę tego auta. Ale uważaj na przyszłość. Tymczasem ja muszę do roboty wracać. Mam nadzieję, że znajdziesz Bru, zanim dotrą do niej frajerzy z Hunt Clubu.

-Dzięki Mark. Nad poszukiwaniem Brusilli już pracuje. I ja też powinienem już spadać. Mamy jakąś konferencje z Anną. - Spoon zastanowił się chwilę.
-Zaraz...Czekaj Markus, a gdyby tak te krawężniki związać krwią? Może by dali cynka kiedy pojawi się gość w garniaku i tak po kolei wspinać się po łańcuchu pokarmowym aż na szczyt. Pomyśl nad tym i... - Spoon wyciągnął telefon pokazując swój nowy numer.
-To mój numer. Jak dasz swój zostaniemy w kontakcie.
Uśmiechnął się krzywo.
-I mów mi dzisiaj Frank. Ja nie wiem ile mam tu wrogów ale wolę nie kusić losu. Spięcie z Camarillą było dawno, ale oni są pamiętliwi. A teraz jak Mitry nie ma mogą sobie o mnie przypomnieć.
Wyciągnął rękę by pożegnać przyjaciela. Bardzo mu dzisiaj pomógł.

- Ciril pracuje nad tym od tygodnia. Ale ciii - Markus przyłożył palec do ust.
- Nie wiemy czy jakieś wampiry stąd nie stoją za tymi z ministerstwa. Niestety takie wiązanie krwią i dochodzenie wyżej i wyżej trwa. Trzymaj się Frank. Powodzenia.
Uścisk dłoni Kileya był bardzo mocny i pewny.
Spoon zszedł do reszty wampirów miał im wiele do przekazania.
 

Ostatnio edytowane przez Rot : 23-03-2021 o 18:56.
Rot jest offline  
Stary 23-03-2021, 22:35   #190
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Qwerty mówił… a potem mówił… A kiedy skończył mówić… wtedy znowu mówił. Co ciekawe, Scarlet mu nie przerywała. Zdawała się prawdziwie zaczarowana jego słowami. Uiop z jednej strony spodziewał się takiego efektu, a z drugiej przecież wcale nie mógł być go pewny. Oczy Kainitki zdawały się coraz bardziej okrągłe. Być może nie była przyzwyczajona do takiej galanterii. Gdyby serce Uiopa biło, teraz zaczęłoby dużo szybciej. W pierwszej chwili poczuł ogromną satysfakcję. Jego zadaniem było uwiedzenie kobiety i wszystko wskazywało na to, że mu się udało. Widział to w jej spojrzeniu, mimice. Słowom nie można było ufać. Ale pierwszym odruchom jak najbardziej. A z reakcji Churchil wynikało, że była prawdziwie i bezkreśnie zafascynowana Uiopem.

Zimna satysfakcja Malkaviana jednak nie trwała długo. Naturalna reakcja majordomo działała niczym rozpalony grzejnik. Chciał uwieść Scarlet, ale tym, że dała się uwieść… uwiodła go w odpowiedzi. I to kompletnie nieświadomie.

- Nie odpuszczę pani, pani Churchil - Qwerty chwycił ją za ramiona.
Najchętniej ująłby jej dłonie, ale miała ten notatnik oprawiony skórą. Uiop pragnął go przejąć i przesunąć wzrokiem po liście gości. Czy znajdowały się tutaj osoby wymienione w liście od Patera Thomasa? Tremere Sri Sansa albo Nosferatu de Worde? Uiop wcześniej pragnął zlokalizować i odnaleźć wiele ważnych Spokrewnionych. Taki bal stanowił idealny pretekst do nawiązania znajomości i poszerzenia strefy wpływów.
Ale nie mógł się na tym skoncentrować.
Myślał tylko o Scarlet Churchil.

Wcześniej wymieniał jej przymioty po to, aby się jej przypodobać. Ale teraz naprawdę zaczął zwracać uwagę na piękny odcień jej skóry, czerń oczu, ułożenie włosów, garderobę… Sposób w jaki wypowiadała się i jak układała się jej mimika, kiedy na niego spoglądała. Malkavian był zachwycony nią, a po części wiązało się to z zachwytem nad samym sobą, związany z tym, że udało mu się ją… zachwycić.
To było dużo zachwytu, a Uiop w nim tonął.
Przypominało to spadanie w bezkresną studnię miłości. Nie było tu ciemno, ponuro i wilgotno. Tylko coraz cieplej, milej i rozkoszniej. Wampir czuł, jak jego IQ spada z każdą sekundą. Czuł się coraz bardziej pijany. Co było dziwne, bo przecież nie pożywiał się na żadnym wstawionym śmiertelniku. A jednak jego psychika funkcjonowała inaczej. Pozytywne myśli nawarstwiały się i wnet Qwerty zgubił się w nich.

- Nie odpuszczę pani - powtórzył Uiop. - Nie zapomnę o pani. Jest pani wyjątkowym stworzeniem, co chcę doceniać każdej nocy po przebudzeniu się. Ale… ale wszyscy zasługują na uczucie takie jak nasze - powiedział i w kącikach jego oczu pojawiły się krwawe łzy. - Nie można zazdrośnie chować miłości tylko dla siebie. Trzeba się nią dzielić. To dlatego, bo miłość jest jedyną potęgą we wszechświecie, która po podzieleniu pojawia się w większej ilości. Pączkuje wraz z dobrą wolą Spokrewnionych. I zamierzam rozprzestrzenić ją na całą salę. Nie…! Na cały Londyn! Cały świat! To moje prawdziwe zadanie. Dopiero teraz to rozumiem. Teraz to czuję.

Odskoczył od Churchil. Nawet nie spoglądał na jej reakcje. Nie myślał o tym, co kobieta o nim pomyślała. Uiop był pewny, że go kochała. Wszyscy go kochali! Kiedy rozejrzał się po sali, spostrzegł, że dosłownie każdy Spokrewniony patrzył w jego stronę. Uśmiechał się do niego szeroko. Qwerty zadziwiony spoglądał na bezkresne morze twarzy wyrażających podziw, uwielbienie i miłość w stosunku do niego. Uiop nie dziwił się temu. Przecież sam siebie kochał!

Ruszył prędko w stronę grającego zespołu. Nie było żadnego wokalisty, jednak mikrofon pozostawał na miejscu. Wzywał go. Qwerty czuł pewność, że opatrzność mu go tutaj zostawiła. Chwycił go i zaczął mówić na całą salę.
- Wszystko dzieje się zgodnie z boskim planem - rzekł. - Jesteśmy bożymi dziećmi. Gdyby Bóg nas nie kochał, nie przemieniłby Kaina. Nie dałby mu zdolności pozostawienia potomstwa. Nie jesteśmy przeklętym wynaturzeniem, pomiotem diabła, nieświętymi drapieżnikami w cieniach. Stanowimy jego najdoskonalsze dzieło - mówił Malkavian. - Co więc zdarzy się, jeżeli w jednym miejscu zebrać setkę istot doskonałych? - zapytał. - Uzyskamy rajski ogród i z tego też względu witam was wszystkich na wspaniałym Balu Edenu. Nazywam się Qwerty Uiop i zaszczytem jest powitać was wszystkich w imieniu Jej Wysokości Królowej Anny, pani całego Londynu i niekwestionowanym przywódcy z woli Boga i nas wszystkich. Witam zarówno Dzieci, jak i Starszych. Tak samo Ancillae, jak i Neonatów. Dumnych Ventrue z Klanu Królów, pierwotnych Gangreli z Klanu Bestii, silnych Brujahów z Klanu Uczonych, oświeconych Malkavian z Klanu Księżyca, potężnych Nosferatu z Klanu Ukrytych, zmysłowych Toreadorów z Klanu Róży, uczonych Tremere z Klanu Taumaturgów. Witam również przedstawicieli Lasombry, Tzimisce, Giovannich, Ravnosów, Banu Haquim i Ministerstwa Setytów. Witam też bezklanowów, jeśli tacy zostali zaproszeni. Witam was wszystkich!

Uiop uśmiechnął się szeroko i przesunął wzrokiem po wszystkich zebranych. Pomachał dłonią Scarlet, która musiała być zachwycona, że wyręcza ją z jej pracy. Qwerty zawsze uważał, że należało się dzielić obowiązkami i odciążać zarobionych przyjaciół.

- Być może nasze nieżycie nie jest aż takie smutne i beznadziejne - rzekł. - Może jesteśmy w stanie osiągnąć wspólnie coś pięknego. Czy naprawdę za każdym działaniem Spokrewnionego musi czaić się ukryta agenda oraz sznurki Jyhadu działającego w tle? Czy jesteśmy naprawdę tak zepsuci do szpiku kości i zblazowani dekadami i wiekami spijania krwi oraz zabijania? Czy dwójka nieznajomych Kainitów nie może spotkać się i po prostu zaprzyjaźnić się z sobą? Albo nawet zakochać? Tak po prostu. Wszystko wskazuje na to, że tak. Bo właśnie to mi się przytrafiło dzisiaj. Właśnie to dzisiaj poczułem - powiedział i położył dłoń na swojej piersi. - Każdy z nas jest warty miłości i akceptacji, a co najważniejsze… zasługuje na to, żeby żyć. Wszyscy jesteśmy wyjątkowi i podzieleni, ale musimy znaleźć sposób, żeby nauczyć się współdziałać. Musimy się zjednoczyć, ukochani. Żyjemy w okropnych, niebezpiecznych czasach. Nadciąga zagrożenie. Należy spojrzeć prawdzie w oczy, bez względu na to, jak smutna by nie była. Minęły czasy, kiedy byliśmy niezwyciężonym zagrożeniem z legend i mitów. Kiedy mamki straszyły nami niegrzeczne dzieci, kiedy te zachowywały się nieodpowiednio. Wkroczyliśmy w dwudziesty pierwszy wiek, w którym ludzkość stała się silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Minęły czasy, kiedy byliśmy niekwestionowanymi drapieżnikami, a oni naszymi ofiarami. Teraz granice między tymi dwoma stanami zacierają się… gdyż oni zaczęli polować na nas! - Qwerty krzyknął. - Cóż za hybris! Cóż za potwarz! Widziałem to na moje własne oczy, Bóg mi świadkiem! Ludzkie, miękkie, ciepłe ciała odziane w pancerze twardsze i wytrzymalsze od naszej skóry! Wymyślna broń, której zastosowanie i użyteczność wymyka się wszelkim prawom logiki! Co więcej, niekwestionowana przewaga liczebna w stosunku do naszych sił! - Uiop podniósł do góry dłoń zaciśniętą w pięść. - Byłem świadkiem tego, jak potrafią walczyć i bałem się o moje własne życie, co jeszcze kilka lat temu byłoby nie do pomyślenia. Widziałem, jak najlepsi i najpotężniejsi z nas z trudem są w stanie odeprzeć ich atak… I widziałem też, jak wielu umierało - z oczu Qwerty zaczęły ciec łzy. - Dzieci Abla przelewają Vitae Dzieci Kaina. Świat stanął do góry nogami, ale my musimy odnaleźć się w nowym porządku! Musimy przetrwać!

Dobrze, że Malkavian nie musiał oddychać, bo tylko dzięki temu był w stanie tak szybko przemawiać, nie tracąc tchu.

- Szanuję i uwielbiam was wszystkich - kontynuował Qwerty. - Kocham każdego z was z osobna, gdyż jesteście moimi braćmi i siostrami. Może należymy do różnych klanów, ale wszyscy pochodzimy od Kaina. Jesteśmy jednym ludem, choć tak podzielonym i skłóconym. Dlatego wzywam was do zaprzestania walk i potyczek między sobą. Kiedyś mogliśmy sobie na to pozwolić, ale nie w dobie technologii, internetu, dronów, podsłuchów i satelit. Prowadźmy się nawzajem ku przetrwaniu i Golcondzie. Nie poddawajmy się retoryce, że apokalipsa jest nieunikniona. Jeszcze możemy odwrócić Dzień Sądu, dzień Gehenny. Dlatego mimo, że nie jesteście w torporze… i tak wzywam was do przebudzenia się. Nadszedł czas przemian. Czas wspólnoty, prawdziwej wspólnoty. Nie bezmyślnej walki o władzę nad strukturami, które za chwilę rozpadną się, jeśli niczego nie zrobimy! Bo rodzaj ludzki nadchodzi! I zabije nas tą swoją technologią - Qwerty wymówił to ostatnie słowo jak gdyby było przekleństwem. - Jeżeli mu na to pozwolimy.

Uiop trochę już tracił parę. Jego umysł nie funkcjonował logicznie. To nie był ten sam Malkavian, który zazwyczaj wykonywał ruchy. Nigdy nie działał tak głupio i impulsywnie. Nawet nie uświadomił sobie tego, że powitał wszystkich w imieniu Królowej, po czym praktycznie odwołał Krwawe Łowy. Nie przyszło mu do głowy, w jakim świetle postawił Annę swoją przemową. Jeżeli teraz przyjdzie i każe wszystkim zabić Gwen, wyjdzie na głupią i małostkową osobę, która nie ma szerszej perspektywy. Qwerty w ogóle nie myślał w ten sposób. Przeżywał PTSD po walce w magazynach i chciał zapobiec dalszemu rozlewowi wampirzej krwi, gdyż kochał wszystkich Spokrewnionych. Uśmiechnął się do wszystkich z nadzieją, niewinnością i naiwnością.

- Dziękuję za uwagę - powiedział. - Zdaje sobie sprawę, że moje słowa mogą być niepopularne, ale musiały zostać wypowiedziane. Jestem gotów zaryzykować swoim własnym bezpieczeństwem i dobrym imieniem dla dobra ogółu. Dla waszego dobra. Nie mam żadnych ukrytych intencji ani planów, a zależy mi jedynie na dobru nas wszystkich. Serdecznie zapraszam do kontaktu ze mną wszystkie osoby zainteresowane wspólną walką z prawdziwym wrogiem. Nie tylko ja potrzebuję przyjaciół. Wszyscy ich nawzajem potrzebujemy, aby przetrwać te trudne czasy. Najcięższe od początku istnienia naszego gatunku.

Czyli zaproponował stworzenie w najlepszym przypadku swojej własnej partii, a w najgorszym kultu.

Skłonił się aż do kostek, wyprostował, uśmiechnął raz jeszcze i zszedł z podestu.
 
Ombrose jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172