Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2021, 19:39   #148
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Łukasz

Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły


[media]http://www.youtube.com/watch?v=29B2ZyEk1CA[/media]

Łukasz był bardzo zajęty. Zaplanował sobie dużo pracy. Tak przynajmniej wydawało się w pierwszej chwili. Chciał zlokalizować Dżumę, potem nauczycieli, na samym końcu Ratsława i Martę Perenc. Zdawałoby się, że będzie musiał każdą z tych osób lokalizować z osobna. Okazało się jednak, że wszyscy znajdowali się w jednym miejscu.



To była dość przestronna, ale pojedyncza izba. Cała drewniana, zdawała się naprawdę pradawna i nieremontowana od wieków. A jednak było w niej coś przytulnego. Może chodziło o liczne pęta suszonych ziół i kwiatów rozwieszone na ścianie. Albo o słony zapach wędzonych ryb i kiełbas, znajdujących się na blatach. Brakowało tu tylko rozpalonego kominka, choć znajdowało się palenisko. Izba zdawała się bardzo prosta, ziemiańska i starodawna. Była również wypełniona ludźmi.



W jednym rogu siedziała związana Berenika, pani Bernadeta, pan Piotr oraz pan Sylwester. Szumna opierała się o ciało wuefistki. Zdawała się cała i zdrowa, choć jednocześnie brudna, spocona i zmęczona. Pasowałoby do niej również wściekłe spojrzenie... ale nie. O dziwo nie była gniewna. Miała pusty wzrok wpatrzony w przestrzeń, a jej mina nie wskazywała na jakiekolwiek emocje. Pozostali nauczyciele spali albo byli nieprzytomni. Bez różnicy.

W przeciwległym rogu znajdowało się łóżko, na którym leżał na wznak mężczyzna. Był otyły, ale blady. Wyglądał na chorego. Jego nogi zdawały się dla kontrastu cienkie jak patyczki. Najwyraźniej mężczyzna nieczęsto z nich korzystał. Być może nawet nigdy nie opuszczał posłania. Wózek inwalidzki znajdujący się niedaleko wydawał się zakurzony. Ciężko było określić wiek mężczyzny, na pewno jednak nie miał więcej niż czterdziestu lat. Na łóżku leżał również Ratsław w pozycji na lewym boku. Stykał się ciałem z niepełnosprawnym, który głaskał go delikatnie po głowie.

– Zabiłem ją – szepnął młodszy mężczyzna. – Zabiłem naszą siostrą, Gniewko. Zabiłem Dobrawę – łkał.
W nogach siedział królik, ale bez wątpienia Ratsław mówił do inwalidy.



Tymczasem z drugiej strony nadeszła Marta Perenc. Miała talerz pełen pierogów ziemniaczanych, polanych roztopionym masłem z dodatkiem przysmażonej kiełbasy. Ślinka ciekła jej na widok dania, ale nie było dla niej. Usiadła na brzegu łóżka – które skrzypnęło pod ciężarem takiej ilości osób – i zaczęła karmić Gniewka. Ten przełknął pierwszy kęs pokarmu, ale wnet odezwał się.



– Biedna Dobrawa. Biedne babcie – westchnął. O dziwo miał silny głos pełen energii. – Jednak to nie jest czas na rozpaczanie – mruknął. – Przejąłem kilka mew krążących nad Rowami i widziałem, co Sataniści przywołali w obozie. Koniec świata... jeżeli temu nie zaradzimy. Musimy czym prędzej znaleźć odpowiednie kroki.

Ratsław usiadł i otarł łzy z twarzy.

– Nie ma nic takiego, co moglibyśmy zrobić – mruknął. – Oczywiście, mogę znów stać się awatarem Trzygłowa. Pewnie udałoby mi się zabić kilka ogarów, ale nie ich Matkę. Nie dam rady sam tego uczynić. Na pewno nie teraz, kiedy straciłem wolę walki. Gdy płonął we mnie gniew, czułem się silny. Ale gdy go straciłem... powietrze kompletnie ze mnie uszło... Przepraszam towarzysze, że was zawiodłem. Że nie udało mi się zemścić na wszystkich. Teraz muszę zostać, aby bronić Świętego Dębu. Jeżeli ogary go zaatakują... – zawiesił głos.

Gniewko milczał przez chwilę. Marta zaczęła nacierać z kawałkiem pieroga, ale gestem zasygnalizował, że nie ma w tej chwili ochoty.

– To nie twoja rola, bracie – mruknął. – To ja jestem Strażnikiem Puszczy. Ja i moje zwierzęta ochronimy Dąb. Mam kontrolę nad większą liczbą niedźwiedzi niż kiedykolwiek wcześniej. Babcie dobrze mówiły, aby je rozmnażać. Teraz nam się przydadzą. Na jakiś czas wystarczą... ale nie na wieki. Musisz znaleźć pomoc – dodał. – Ty i Marta.
– Ja? – Marta zatrzepotała rzęsami. – W czym taka słaba kobitka jak ja mogłaby pomóc takim silnym facetom jak wy? – zapytała uwodzicielskim tonem, po czym przegryzła słowa kawałkiem smażonej kiełbasy.
– Nie bądź taka skromna – odparł Gniewko. – Jesteś dobrą uczennicą. Może jeszcze nie potrafisz tyle co ja, ale twoja kontrola nad jaskółką była bezbłędna. Przydasz się Ratsławowi do zwiadu.

Łukasz poczuł, że męczy się coraz bardziej. Jego kontakt się urywał. Co więcej, niepełnosprawny mężczyzna zaczął spoglądać w jego stronę. Chyba go nie widział... jeszcze... ale z drugiej strony czemu zmarszczył czoło? Zieliński nie miał pewności.



Tymczasem Ratsław wstał i zaczął iść tam i z powrotem.

– Ale jakiego zwiadu? Czego od nas chcesz? Jaki jest twój plan? Ja nie widzę żadnego wyjścia! – krzyknął. – Zawsze byłeś optymistą, bracie. Obawiam się jednak, że przekroczyłeś próg, w którym optymizm zamienia się w głupotę.
– Jestem głupi – przyznał Gniewko. – Ale z innego powodu. Z powodu mojej bezczelności. Odwagi, aby sięgnąć po środek ostateczny...
– Chyba nie mówisz o...
– Masz wiele kart Satanistów. Wieżę, Gwiazdę, Śmierć, Głupca, Eremitę, Sprawiedliwość, Rydwan, Powściągliwość. Nie po to zbierałeś je, abyśmy mieli z nich nie skorzystać.
– Potrzebowalibyśmy wszystkich, aby pokonać Matkę – odezwała się Marta. – Chcesz, żeby Ratsław biegał za naszymi kolegami i próbował im odebrać następne? Nie pozwolę na to, aby ich zabijał. Sławek, już dość dzisiaj zabijałeś – w głosie Perenc zabrzmiała dziwna powaga, którą przełknęła razem z kolejnym pierogiem.
– No wiem – mruknął Ratsław. – W każdym razie...
– To zbyt niebezpieczne, aby biegał po Rowach, kiedy są zainfekowane najgorszym paskudztwem – rzekł Gniewko. – Mamy osiem kart. To dużo. Wystarczą na to, żeby udać się do... i zbudzić...
– Nie, tylko nie ją... przecież...

Kontakt urywał się. Łukasz odniósł wrażenie, że było jeszcze wiele informacji do usłyszenia. Czystym przypadkiem natrafił na moment narady Słowian. A zdawało się, że najbardziej soczyste informacje miały dopiero nadejść. Co takiego chcieli zrobić z kartami? Co lub kogo przyzwać? Jak będzie wyglądał rytuał? Gdzie chcą się udać? Co uczynić ze związanymi jeńcami?
Czy Łukasz miał odwagę, aby zostać dłużej i spróbować uzyskać odpowiedzi na te pytania?

Domek na kurzej łapce dalej obradował.




Maja

This fire is out of control
I'm going to burn this city
Burn this city


[media]http://www.youtube.com/watch?v=haW_ruZ_Be8[/media]

Maja miała prosty i całkiem bezpieczny plan. Wyszła z karetki, zostawiając w środku Łukasza pogrążonego w transie. Doszła na skraj mostu i rozejrzała się wokoło, ale nie ujrzała z tej pozycji nikogo. Uznała więc, że ruszy nieco dalej, ale nie zbyt daleko. Miała złe przeczucie. Było zbyt cicho. W powietrzu coś się unosiło. Jakby złowróżbna zapowiedź wydarzeń, które zaraz będą miały miejsce. Wnet doszedł do tego dziwny swąd siarki, ale tej w pierwszej chwili nie rozpoznała.

Doszła do barierki. Chwyciła ją mocno, spoglądając na zewnątrz. Ujrzała Feliksa oraz Adama, spacerujących brzegiem Łupawy. Przystanęli, spoglądając przed siebie. Wnet na rzece zawirowały dwa błyski błękitnego światła. Maja zmrużyła oczy, próbując dostrzec coś więcej. Była jednak zbyt daleko. Miała jednak dziwne wrażenie, że ta dwójka rozmawiała z tym blaskiem. Trzebiński musiał ją dostrzec na moście, gdyż podniósł dłoń i pomachał jej niezgrabnie. Potem jednak odwrócił się z powrotem do Adama i kolorowych świateł. Aż dreszcze przeszły po ramionach Krawiec. Czyżby w Rowach co chwilę działy się paranormalne wydarzenia? Wszystko wskazywało na to, że za każdym rogiem można było odkryć coraz bardziej i bardziej dziwne zjawiska.

Nawet nie miała pojęcia...



W pierwszej chwili pomyślała, że to spadająca gwiazda. Ognista kula światła spadała z niebios prosto w jej stronę. Maja poczuła gorące podmuchy, które ją nagle owionęły. Część mostu znajdująca się najdalej od niej zapaliła się. Najwyraźniej drewno było stare, suche i wręcz prosiło się o pożar. Źródło ognia przefrunęło tuż nad jej głową i uderzyło w przestrzeń pomiędzy nią i karetką. W miejscu, w którym jeszcze nie tak dawno stała.

To był płonący ptak. Feniks. Ten, którego wcześniej widziała na niebie. Zdawał się zraniony i z rany na jego piersi sączyło się niebieskie światło. Kwilił paskudnie i głośno. Buchały z niego języki ognia... które zdawały się niebezpiecznie blisko karetki. W której znajdował się pogrążony w transie Łukasz! Był w śmiertelnym niebezpieczeństwie! Maja pamiętała, jak bardzo nieprzytomny był poprzednim razem. Pewnie nie zdawał sobie sprawy z wydarzeń mających miejsce tuż przed jego nosem! A Krawiec była jedyną osobą, która mogła mu pomóc. Tyle że musiałaby przebiec obok krwawiącego Feniksa. A to z oczywistych powodów był cholernie niebezpieczne. Czy więc powinna to uczynić dla Łukasza, który przecież opatrzył jej rany, gdy była w potrzebie?

Jakby tego było mało, kolejna postać spadła z nieba. To była młoda, ładna dziewczyna na miotle. Podniosła dwie lub trzy karty i otoczyła ją fala migotliwej energii, która złagodziła impakt. Mimo to zdawał się dość dotkliwy. Wylądowała na samym środku mostu w części, która jeszcze nie płonęła.
– Hej, ty! – krzyknęła wreszcie. – Tak ty! – zwracała się bez wątpienia w stronę Krawiec. – Chodź no tutaj! Potrzebuję twojej pomocy! To sprawa... – rozkaszlała się – ...życia i śmierci!

Maja znalazła się w potrzasku między Feniksem oraz młodą czarownicą.




Estera, Feliks

Time it took us
To where the water was
That's what the water gave me
And time goes quicker
Between the two of us
Oh, my love, don't forsake me
Take what the water gave me


[media]http://www.youtube.com/watch?v=am6rArVPip8[/media]

Esterka i Feliks szli brzegiem Łupawy. Było dość urokliwie. Woda cicho szumiała.

– Czasami mam wrażenie, że jak wsłuchać się w ten szelest, to można odkryć wszystkie tajemnice rzeki – powiedział chłopak. – Trzeba tylko umieć słuchać. Jednak ja straciłem tę umiejętność. Elektryczne światła Warszawy mi ją ukradły. Na samym początku, już jako człowiek, byłem blisko natury. Mieszkałem na wsi mniejszej nawet niż Rowy. Chodziłem po lasach, polach, wokół jezior i rzek. Słyszałem sprzeczki i flirty najróżniejszych duchów i rusałek. Nie czułem się wcale samotny i nawet pomyślałem, że może nie będzie tutaj aż tak źle. Ale nie mogłem dłużej uciekać od prawdy. Na kompletnym zadupiu nie spłacę mojego długu. Z bólem serca musiałem przeprowadzić się do większego miasta. Wybrałem stolicę. Pomyślałem, że zostanę dealerem, choć nie było z tym wcale łatwo – mruknął. – Szczerze mówiąc większość czasu poświęcałem na samo przeżycie. Nie miałem pieniędzy, mieszkania, żadnego startu... wszystko, co mam, zdobyłem sam. Bez niczyjej pomocy. A wcale nie mam wiele. Jestem bezdomny. Znaczy moim domem jest ukradziony samochód. Na początku kradłem również jedzenie, dopiero potem byłem w stanie na nie zarobić handlem narkotykami. To mimo wszystko małe pieniądze, bo sprzedaję ze śmiesznie niską marżą. Chciałem sprzedać jak największe ilości Księżycowego Pyłu. Dla ciebie, Erynnis – mruknął Feliks. – Przyjąłem stypendium tego liceum głównie dlatego, bo jego uczniowie mają chore ilości pieniędzy i wiedziałem, że będą kupować dużo. Poza tym mogłem się regularnie kąpać na licealnym basenie, a wcześniej miałem problem z dostępem do ciepłej wody. Ludzie zauważają, jak śmierdzisz i ciężej jest im wtedy sprzedawać towar. Gdybym wiedział, że przez to wszystko wyląduję w takim miejscu jak Rowy... – fuknął. – Ale może nie skończyło się tak źle. Bo dzięki temu mam ciebie z powrotem – uśmiechnął się do siostry.

Zamilkł na moment.
– Nie wiem, jak zorganizuję nasze życie po tym wszystkim, ale damy radę. Teraz, kiedy mamy siebie nawzajem, wszystko jest możliwe. Zwłaszcza, że dzięki twoim talentom będziemy mogli trochę oszukiwać. Pomoc duchów jest nieoceniona i zatęskniłem za nią dopiero wtedy, kiedy ją straciłem.

Wnet Esterka przycupnęła przy rzece i skoncentrowała się. Zaczęła przywoływać zjawy. Śpiewała do nich czystym, melodyjnym głosem. Przyzywał je i kusił niczym słodki miód. Wnet dwa jasne, niebieskie światła pojawiły się pod taflą wody. Zaczęły się okrążać. Wnet wyłoniły się i przedstawiły.

„Kto mnie wzywa?”, w głowach Faerie pojawił się głos. „Moje imię to Kałamarek. Jeden z wielu duchów Bałtyku. Moją domeną jest woda, pieniste fale oraz potęga morza. Jestem potężny!”

Głos ducha był piskliwy i nieco dziecięcy. Zdawał się nieco obrażony, choć może po prostu miał taką naturę.


„Któż mnie budzi?”, rozległ się kolejny głos. „Zwijcie mnie Błękitką. Jestem panią jeziora Gardno. Największym z tamtejszych duchów. Moją domeną jest słodka woda, narybek, światło księżyca oraz moc uleczania. Nikt mi się nie równa!”


Następnie obydwa duchy zamilkły, spoglądając na siebie nawzajem.
„To znowu ty!”, krzyknęły do siebie w tej samej chwili.
Wtem nastąpił jazgot. Zaczęły się kłócić z sobą tak szybko i niezrozumiale, że nawet Faerie niewiele z tego rozumiały. Feliks wzruszył ramionami, spoglądając na siostrę. Następnie przeniósł wzrok na most. Ujrzał stojącą na nim Maję. Pomachał jej niepewnie.
– Mam nadzieję, że nie słyszy i nie widzi tego – mruknął pod nosem. – Nie wiem, jak jej to wytłumaczymy.

Tymczasem duchy rozdzieliły się i podfrunęły w stronę Erynnis.
„Lud Faerie od wieków jest przyjacielem duchów”, powiedział Kałamarek. „Prowincjonalne duchy jak Błękitka tego nie zrozumieją, ale my, duchy Bałtyku, akceptujemy wasze dorady. Jesteśmy międzynarodowi. Poza tym Bałtyk jest dużo większy od Gardna.”
„To się nie godzi!”, odparła Błękitka. „Ja też akceptuje zdanie Mooinjer Veggey... i nie jestem wcale prowincjonalna. Jestem wyjątkowa! Może i Gardno jest mniejsze od Bałtyku, ale przynajmniej jestem tam panią. A ty musisz dzielić się władzą z wieloma braćmi. Ha! Słabeusz!”

Konflikt miał wybuchnąć na nowo, ale wtrącił się Feliks z niezbyt wyrafinowanym pytaniem.
– Ale o co chodzi?
Duchy o dziwo były skoro do wyjaśnień.

„Toczymy od wieków bój o rzekę Łupawę”, powiedział Kałamarek. „Uważam, że wchodzi pod moją jurysdykcję, gdyż to krótka rzeka uchodząca prosto do Bałtyku w miejscu, które jest pod moją opieką.”
„Ale to nie jest morze”, skontrowała Błękitka. „A Łupawa odchodzi od mojego jeziora, od Gardna. To mała rzeka i jezioro też jest małe, więc stanowią całość. Łupawa należy bardziej do Gardna niż do Bałtyku. Ale ten pokraczny boginek nie może tego zrozumieć!”
„Boginek?! Jak ty mnie nazwałaś?!”
„A boginkiem”, Błękitka przyznała bezwstydnie.
„To się nie godzi, rusałko przebrzydła!”
„Rusałko?! Coś ty powiedział!?”
„A żeś jest rusałką!”

Duchy tak się kłóciły przez kilka długich sekund, aż spojrzały na Esterę.
„To powiedz! Kto z nas ma rację? Do kogo powinna należeć Łupawa? Do mnie, prawda, że do mnie!?”, obydwa duchy krzyknęły jednocześnie.

Feliks przysunął się do siostry i szepnął jej do ucha.
– Po chwili namysłu sądzę, że jednak wcale nie tęsknię za duchami tak bardzo, jak mi się wcześniej wydawało – mruknął z przekąsem.


Jacek, Julia, Katia, Aaliyah, Alan, Amanda, Agata

Holy water cannot help you now
See, I have to burn your kingdom down
And no rivers and no lakes can put the fire out
I'm gonna raise the stakes
I'm gonna smoke you out

Seven devils all around me
Seven devils in my house
See, they were there when I woke up this morning
I'll be dead before the day is done


[media]http://www.youtube.com/watch?v=SM8PU-mTSaI[/media]

Jacek odnalazł Wiadernego, kiedy ten spokojnie dopalał papierosa na uboczu.
- Ale dzień, nie? - zagadał niezręcznie, zerkając to na Alana, to gdzieś w ciemną przestrzeń. Sprawiał wrażenie, jakby ktoś go tu przysłał i nie wiedział co właściwie chce powiedzieć. - W ogóle zrobiłem dwie mołotowy w chatce. Może się przydadzą. Czy coś.
Trójboista podrapał się po głowie i skrzywił. Najwyraźniej płonące koktajle to było coś, co w świecie Gołąbka przełamywało pierwsze lody.
- Trzymasz się?

Alan jednak nie miał czasu, by odpowiedzieć. Sytuacja zmieniała się szybko i niekoniecznie na lepsze. Choć było to dużym niedopowiedzeniem. Wszystko wskazywało na to, że informacja o Mołotowach mogła być bardziej istotna, niż chcieliby tego zebrani uczniowie...

Spomiędzy drzew zaczęły wyłaniać się drobne, upiorne sylwetki. Zdawały się niewielkie tylko i wyłącznie dlatego, gdyż wciąż znajdowały się daleko. Odległość dla tych stworzeń nie była jednak najmniejszą przeszkodą. Przypominały nieco ogary, ale głównie ze względu na to, że poruszały się na czterech łapach. Liczne, wijące się wokół nich macki sugerowały, że te stworzenia nie miały nic wspólnego z ziemską fauną. Na dodatek światło odbijało się od nich w dziwny sposób. Jak gdyby natrafiało na te istoty, jednak nie były zbudowane ze standardowej, zwyczajnej materii. Dlatego też załamywało się pod dziwnymi kątami, tworząc kolory, które ciężko było nazwać. A może to ludzkie oczy nie wiedziały, jak je interpretować.

Jeden z potworów skoczył naprzód i w przeciągu sekundy pokonał kilkanaście metrów. Wylądował na drzewie, które złamało się od impaktu, jak gdyby było uschniętą gałązką. Następnie skoczył raz jeszcze, wzlatując ponownie. Pozostałe monstra również nie odznaczały się opieszałością. Wszystkie ruszyły wprost na chatkę wypełnioną Czerwiami.

– Do łódki! – krzyknęła Julia.
– Głupia, nie zdołamy wszyscy do niej dobiec! – odparła Katia.

Niestety tak prezentowały się fakty. Nie tylko trzeba było odwiązać linę, ale również usadowić się na niewielkiej przestrzeni zarezerwowanej dla dwóch osób. Na dodatek wcześniej planowali pomieścić na niej drugie tyle ludzi. Nawet gdyby wszyscy zerwali się do biegu, mogli zostać rozerwani na strzępy w trakcie przygotowań. Co więcej, nie mieli wcale pewności, że stwory nie potrafiły pływać. Lub nawet biec po wodzie. Stworzenia nie z tego świata posiadały tę irytującą cechę, że można było spodziewać się po nich dosłownie wszystkiego.

Ktoś musiał zostać i spowolnić potwory, jeżeli choć jedna osoba miała wyjść z tego cało.
– Agata, Alan... uciekajcie – powiedziała Katia. – Jacek, chroń ich. Muszą wyjść cało. Możecie wziąć Amandę.
Następnie Ceyn ruszyła w stronę tej ostatniej.
– Posłuchaj, piękna… - zaczęła. - Oddaj mi dziecko – powiedziała wiedźma.
– P-po co? – zapytała Ulyanova, stojąca obok. - Co chcesz od tego dziecka?
– Kurwa, jak myślisz! – wrzasnęła Katia, zerkając raz jeszcze w stronę pola potworów.

Panował chaos... A jednak zrobiło się nagle dziwnie cicho.
– Nie robię tego tylko dla siebie – szepnęła Katia. – To najczarniejsza magia ze wszystkich możliwych. Nawet ja się jej boję. Nawet ciotka mnie przed nią przestrzegała. Jednak jeśli poświęcimy dziecko, będę miała dość energii, aby nas wszystkich ochronić... Amanda, oddaj mi je.
– Nie! – krzyknęła Julia. – Nie pozwolę ci zabić małej! – wrzasnęła. - Amanda, nie słuchaj jej! Nie oddawaj jej dziecka!
Krzyki Rosjanki zdawały się dodatkowo podniecać potwory. Macki wokół ich paszcz poruszyły się jakby szybciej.
– Musi być inny sposób! – krzyknęła jeszcze.
– Mogę zaczerpnąć moc z płodu w twojej macicy, ale poronisz – odpowiedziała Katia niewzruszonym tonem. Trzymała mocno Julię. Potem przeniosła wzrok na Sabotowską. – Wybieraj, Amanda. Dziecko Julii, czy dziecko w twoich ramionach.

Agata zrobiła krok do przodu.
– Jest inny sposób – powiedziała. – Zostaw Julię, błagam – jęknęła. – Nie bierz dziecka od Amandy. Jest inny sposób. Ja was uratuję!
– A jaką ty masz kurwa wartość? – zapytała Katia.
– Mam Ortyszę – powiedziała Woś. – Wydobądź ją na zewnątrz. Ona powstrzyma potwory. Wiem, że jest w stanie. Czuję to.
– Kurwa, czujesz, ale może gówno tego małego gówniaka – rzekła Katia. – Wiesz, o czym do mnie mówisz?! To cię zabije. Nie mam czasu na długi rytuał. Mogę zrobić tylko krótki. Brutalny. Taka akcja sprawi, że niewiele z ciebie zostanie.
– Myślisz, że nie wiem tego? – Agata szepnęła. – Lecz wciąż... chcę – mruknęła. – Chcę – powtórzyła głośniej.

Katia jednak nie chciała poświęcić ewentualnej siostry satanistki.
– To tylko małe gówno – powiedziała w stronę Amandy. – Oddaj mi je i będzie po wszystkim. Puszczę Julię.
– Nie... – Ulyanova łkała. – Musi być inny sposób.... Musi być inny sposób...
– Decyduj, Amanda - powiedziała Ceyn. - Julia czy niemowlę?

 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 20-03-2021 o 20:42.
Ombrose jest offline