Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2021, 22:32   #186
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Qwerty poczuł się nieco przytłoczony rozmachem imprezy. Z jednej strony spodziewał się zobaczyć tutaj wiele osób zajmujących się najróżniejszego rodzaju aktywnościami… a z drugiej chyba nie przygotował się na to odpowiednio. Na pewno nie pod względem psychicznym. Rozglądał się na wszystkie strony, zastanawiając się nad tym, jak wiele osób powinien w tym towarzystwie znać. Amnezja była okropnym przekleństwem. Sugerowała zagrożenie z każdej strony. A co, jeśli miał wielu śmiertelnych wrogów i ci już ostrzyli sobie na niego łapy? Oczywiście nie zabiją go w Elizjum, jednak to nie do końca uspokajało Uiopa. Może dlatego uczepił się Scarlet. Kobieta nie wyglądała tak, jak spodziewał się Qwerty, mimo że nie spodziewał się kompletnie niczego. Była atrakcyjna i na pewno bardzo zadbana, choć jej orientalne rysy i kolor skóry nie kojarzyły mu się z angielskimi Ventrue. Ciężko mu było uwierzyć, że ten wywyższający się klan przemieniłby kogoś takiego i to wiele lat temu. Może jednak nie wszyscy byli rasistami.

Qwerty nie do końca wiedział jednak, o co miał pytać Scarlet. Już poprzednim razem zadawał jej pytania, jednak odparła, że nie ma wystarczającej wiedzy, aby udzielić na nie odpowiedzi. Choć może problemem było połączenie telefoniczne. Na żywo sprawy mogłyby prezentować się zupełnie inaczej. Uśmiechnął się szeroko do Spokrewnionej, nawet jeśli należała do tego paskudnego klanu.
„Ja sam, w towarzystwie dwóch Ventrue”, pomyślał. „Zlituj się nade mną Boże.”
Trochę odczuwał wyrzuty do kolegów, że tak szybko rozpierzchli się, zostawiając go samego, ale z drugiej strony nie mógł ich za to do końca winić. Sam postąpiłby dokładnie tak samo.

Ale nie mógł. Czas zmienić się w Czarującego Dżentelmena. Uiop skoncentrował się na tym z całych sił. Zaczął mówić kursywą i ozdobną czcionką.


- Wyrazy uznania i miłości w kierunku jej wysokości, Królowej Anny! - Qwerty poważnie potraktował stanowisko herolda. - To dzięki jej dobremu sercu wszyscy mogliśmy się tutaj spotkać. A to naprawdę wielki zaszczyt i przyjemność, znaleźć się na dzisiejszym balu - rzekł. - Samo słowo bal pochodzi z łacińskiego ballare, które oznacza „tańczyć”. I muszę przyznać, że kiedy tylko panią zobaczyłem, lady Churchil, momentalnie poczułem ochotę, żeby z panią zatańczyć. Proszę mi wybaczyć te niestosowne słowa, jednak dżentelmenowi nie przystoi kłamać, zwłaszcza w towarzystwie tak urokliwej damy. Piękno tego otoczenia nie jest wcale oparte na cudownych, szklanych powierzchniach - Qwerty przesunął dłonią w stronę okien. - Nie zawiera się w finezyjnym wyposażeniu i ozdobach - dłoń Malkaviana skierowała się na meble i bary. - Ani też w cudownym, wykwintnym parkiecie - ręka ruszyła w stronę podłogi. - Choć muszę przyznać, że wyjątkowy wzór słojów drewna mnie po części hipnotyzuje - zażartował. - Jednak nie tak bardzo jak czerwień pani ust, jakże pełnych i kuszących. Czy to od nich pochodzi pani imię? Scarlet. Cudowne. To jak język dwa razy dotyka podniebienia przy dwóch ostatnich spółgłoskach, „l” i „t”… ScarLeT - mówił imię z francuskim akcentem. - Poezja. A to dopiero początek pani zalet - mruknął i pokręcił głową, jak gdyby nie mógł uzmysłowić sobie, jak tak idealna istota mogła istnieć. - Czerń pani oczu, cóż za głębokie spojrzenie! Lekko skręcone włosy, opadające majestatycznie na jedno ramię. Wąska kibić skryta pod bielą najcudowniejszej sukni, jaką widziałem od naprawdę dłuższego czasu - uśmiechnął się urokliwie i dotknął ramienia Montague. - Przepraszam Catherine - szepnął do towarzyszki, po czym przeniósł wzrok z powrotem na Scarlet. - Ale tak jest - dokończył i mrugnął okiem, dając do zrozumienia, że to tylko niewinny żart.

Miał nadzieję, że nie przesadzał z pochwałami. Poza tym wywyższył Scarlet kosztem Montague, co mogło nie spodobać się tej drugiej. Ale ciężko było z tego zrezygnować. Jeśli kobiety kochały coś w świecie bardziej od diamentów, to było to poczucie wyższości nad innymi kobietami. Co normalnie zapewniały diamenty... Ale że ich tutaj nie było, to Uiop postanowił przejąć ich rolę. Poza tym przyszło mu na myśl, że jego sposób flirtowania mógł być trochę przestarzały, ale Qwerty nie dysponował nowoczesnymi wzorcami w tym zakresie. Pozostało mu więc zaśmiać się urokliwie i kontynuować.

- Jednak mówię o rzeczach, które dostrzega każdy wchodzący tutaj gość. Nie bez powodu została pani wybrana na majordoma. Postawienie na tej pozycji osoby tak spektakularnej ma na celu zbicie każdego z pantałyku, kiedy tylko pojawi się na balu. I na pewno udaje się. Jednak ja dostrzegam w pani więcej. Dużo więcej! Chociażby przywiązywanie wagi do detali… Pani kolczyki odpowiadają idealnie ozdobom na sukni, współgrając z nimi bezbłędnie. Poza tym intuicja… nawet nie przedstawiłem się, a z miejsca wytypowała pani moją tożsamość! W takim nawale gości - Qwerty rozejrzał się po otoczeniu. - Pełen profesjonalizm i przygotowanie. Kobieta idealna nie tylko ciałem, ale i umysłem - pokręcił głową. - Chciałbym więc poznać jej duszę, aby upewnić się, że istoty niebiańskie rzeczywiście chodzą po ziemi - uśmiechnął się. - Perfekcyjne istotnie w każdym względzie.

Skłonił się i teatralnym gestem zdjął koronę z głowy. Następnie wyprostował się i obdarzył Scarlet miną tak przepełnioną sympatią i uznaniem, jak tylko potrafił.
- To się nie godzi nosić koronę w towarzystwie osoby szlachetniejszej - powiedział. - A uważam, że taka pani jest, na pewno szlachetniejsza ode mnie. Czy jednak zgodziłaby się pani poświęcić nieco czasu na rozmowę ze mną? - zapytał. - Wszyscy goście są już na balu, więc nie musi być pani nadal na posterunku. Zasługuje pani na chwilę relaksu. Czyż nie dla niego znajdujemy się tutaj wszyscy? - zapytał, po czym jego spojrzenie przeniosło się na bijących się mężczyzn. Parsknął śmiechem. - Choć nie wszyscy, jak widzę! Lady Churchil, zaklinam panią! Musimy stanowić przeciwwagę dla tych dżentelmenów. Jeśli na balu w jednym miejscu dochodzi do bijatyki, to w drugiej jego części należy stworzyć przyczółek intelektualnych rozmów. Tak bardzo, jak oni są brutalni, my będziemy wyrafinowani - mruknął uwodzicielsko i przybliżył się nieco, filuternie mrużąc oczy.

Jeżeli pistolety mogłyby strzelać wiązkami uroku osobistego, to Qwerty bombardował Scarlet pełną artylerią. Nie posiadał Prezencji, ale może to nawet lepiej. Gdyby Churchil wyczuła na sobie Dyscypliny, mogłaby się zjeżyć. Uiop musiał ją do siebie przekonać oldschoolowo. Miał nadzieję, że wystarczy. Od powodzenia zależało WSZYSTKO.

A przynajmniej wiele. Jeżeli udałoby mu się uwieść Scarlet, nie miałoby znaczenia to, że nie przynieśli żadnego materialnego prezentu. Uiop przeczuwał, że jeśli na tej liście nie będzie skreślenia, to brak faktycznego podarunku nie będzie miał najmniejszego znaczenia. Poza tym Scarlet mogłaby mu tak wiele powiedzieć… Wyjawić tak wiele sekretów… Niekoniecznie od razu przekazałaby informacje o Pieczęci, ale Uiop nie był w gorącej wodzie kąpany. Mógł pracować nad Churchil długo. Jeżeli misja wymagałaby od niego tego, to mógłby się w niej nawet zakochać, jeśli dzięki temu ona miałaby zakochać się w nim. Tak bardzo jak Spokrewnieni mogli kochać… rzecz jasna. Ale wciąż, podobnie jak ludzie, byli istotami społecznymi. Pragnęli adoratorów, zwolenników, postaci, dzięki którym mogliby poczuć się wyjątkowo. Taka Scarlet najpewniej całe życie stała w cieniu Księżnej, czy może raczej Królowej Anny. Czy nie chciałaby choć raz być tą najważniejszą kobietą? Qwerty mógł jej zapewnić to uczucie.

W zamian pragnął jedynie…
…wszystkiego.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 21-03-2021 o 02:03.
Ombrose jest offline