Markiz de Szatie | 2525.XII.10 bkt; okolice osady Leifsgard, dżungla, przedpole osady, wieczór i noc
Stawił sie na wezwanie Rivery i wysłuchał słów dowódcy. Cieszył się, że został obdarzony zaufaniem, lecz brzemię wiedzy o tym, co ma wydarzyć się w osadzie Norsów musiał zamaskować zobojętniałą miną. Nie rozmawiał na ten temat z Zoi. Szedł zamyślony, nawet kiedy dziewczyna chciała trochę oswoić ciężką atmosferę żartem o nocnym pływaniu, jego ust nie przeciął nawet wymuszony uśmiech.
Na szczęście obowiązki odgoniły ponure myśli. Z werwą zabrali się do rozbijania obozu. Wiedza tubylców była bezcenna. Carsten chętnie doszkolił się w tej dziedzinie, pomagał im gorliwie nie zważając na niedogodności. Chociaż prowizoryczny krąg z ciernistych i kolczastych roślin, nie wyglądał spektakularnie, dawał pewne poczucie bezpieczeństwa, a to już znaczyło bardzo dużo w niegościnnym otoczeniu. Kiedy ogień zapłonął w kolejnym spróchniałym pniu, Eisen cmoknął z uznaniem, wyrażając, tym samym podziw dla umiejętności i pomysłowości dzikusów. Może napotykali na bariery językowe, ale gesty i mowa ciała, przekazywały czasem więcej informacji, niż kaleczony język. Wzajemna komunikacja szła im z każdą godziną lepiej i dobrze rokowała na kolejne dni wędrówki. Szczególnie Togo zarażał optymizmem i niezmiennie czarował szerokim uśmiechem. Ochroniarz poprosił Barbette, by wręczyła dwójce po soczystych owocach i najbardziej smakowity prowiant z posiadanych zapasów.
Sam skłonił się i przekazał słowa: - Dziękujemy za okazaną tu pomoc, wiele dla nas znaczy... - posłał im wymowne spojrzenia. W duszy gryzła go wiedza o pobratymce Kary, która miała dziś zginąć samotnie w męczarniach. Lojalność wobec Rivery i troska o losy wyprawy, nie pozwoliły mu podzielić się tą wiedzą z kimkolwiek.
Straże pozostawały w gestii dowódcy pikinierów, on zaś jako bezpośrednio odpowiedzialny za bezpieczeństwo Amazonki skupił się na swoim zadaniu. Kobiety pochwalone wcześniej przez Kapitana, ochoczo wykonywały swe obowiązki, nie narzekając na trudy i wyrzeczenia, związane z brakiem dostępu do nawet prowizorycznej łaźni. Obóz rozświetlały tylko nieliczne łuczywa zatknięte w ziemi i rozgrzane ognie w spróchniałych pniakach. Żołnierze zwyczajowo rozgadani po całym dniu wędrówki, dziś czuli powagę sytuacji i powściągliwie podeszli do wieczornych rozrywek. Dżungla swym ogromem i groźną obcością tłumiła ochotę do rozrywek i gasiła wesoły nastrój. Gdzieniegdzie tylko było słychać ciche rozmowy lub tajoną hazardową rozgrywkę. Nawet Medrano, który swoją grą na vihueli i głośnymi pieśniami o żołnierskim losie oraz sławiącymi Estalię i uroki tamtejszych ladacznic, dziś odłożył małą gitarę i zasłuchany w odgłosy dżungli, nucił tylko pod nosem: Urodziłem się pod topolami, matko
Patrzyłem, jak kołyszą się na wietrze
Pod tymi drżącymi topolami
Wyczekiwałem mojej lubej...
Najemnicy mimo pozornego spokoju, półleżących pozycji i swobody, maskowali oznaki nerwowości. Carsten znał się na ludziach, dobrze czytał emocje. Doświadczenie ochroniarza i zarządcy w sylwańskim garnizonie, sprawiały że umiał rozpoznać, kiedy w żołdakach podskórnie kryje się niepewność. Na szczęście nie miał do czynienia z nowicjuszami. Ci tutaj zasmakowawszy trudów i znojów, sumiennie pracowali na gorzki chleb najemników. Byli świadomi, że z tą wyprawą otwiera się przed nimi wielka szansa, której nie myśleli zmarnować. Szczególnie oczy niektórych wyrażały tę chęć podboju i zysku za wszelką cenę.
Obserwował Pigmeja, który nie wydawał się być specjalnie przejęty nowymi okolicznościami i większą eskortą wojskowych. Nadal rozpromieniony dłubał patykiem w zębach, chociaż wyczuwając nastrój lub będąc uprzedzonym przez Kapitana, chwilowo powstrzymywał się od nagłych wybuchów chichotu. - Prawda... - Carsten potwierdził słowa Anastasio o skąpej obsadzie obozowiska. - Najpierw twoi ludzie i ja. Po północy Zoi, Barbette pod twoją komendą. - Zastanawiam się czym podpadliśmy kapitanowi, że nas wyznaczył do tego zadania. Oni teraz grzeją tyłki w łóżkach i zabawiają się z norsmeńskimi dziewczętami.
Eisen zdawał się być głęboko wsłuchany w odgłosy puszczy. Jednak po chwili odpowiedział: - Nie wiem, czy tak to należy traktować. Każdy ma swoje obowiązki. Ja cieszę się, że nie jestem w osadzie... Sam z wielką niechęcią przyjąłbym gościnę Norsów, nawet za cenę wygód, nie ufam im...- słowa wybrzmiały nieco złowieszczo. - Mniejsza o to, oszczędzajmy siły na jutrzejszy dzień. - rzekł z lekka rozdrażniony, jakby niewidzialnie ukłuła go wzmianka o wojownikach. Anastasio spojrzał na niego baczniej, ale nie zdecydował się drążyć tematu. Odszedł, by zaznać nieco odpoczynku.
Bastard warował przed namiotem Amazonki, warcząc z cicha, jeśli ktoś z postronnych zanadto zbliżył się do jurty. Żołnierze jednak świadomie omijali to miejsce, żaden nie przejawiał chęci, by kręcić się blisko dzikuski. Starsi nadzorowali straże, doglądali wart i czasem sypnęli żołnierskim żartem rozładowującym nieco gęstą atmosferę. Carsten do późna miał pieczę nad Karą, ale po północy skrył się do sąsiedniego namiotu, aby choć trochę się zdrzemnąć. Zgodnie z ustaleniami zmienił go Anastasio i żeńska obstawa.
Noc zasnuła obozowisko, skryte przed gwiaździstym niebem pod koronami niezliczonych drzew. Łuczywa i ognie stopniowo dopalały się, jakby spodziewając się już rychłego nadejścia świtu...
Ostatnio edytowane przez Deszatie : 22-03-2021 o 08:35.
|