Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2021, 16:53   #83
Deszatie
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
2525.XII.10 bkt; okolice osady Leifsgard, dżungla, przedpole osady, wieczór i noc

Stawił sie na wezwanie Rivery i wysłuchał słów dowódcy. Cieszył się, że został obdarzony zaufaniem, lecz brzemię wiedzy o tym, co ma wydarzyć się w osadzie Norsów musiał zamaskować zobojętniałą miną. Nie rozmawiał na ten temat z Zoi. Szedł zamyślony, nawet kiedy dziewczyna chciała trochę oswoić ciężką atmosferę żartem o nocnym pływaniu, jego ust nie przeciął nawet wymuszony uśmiech.

Na szczęście obowiązki odgoniły ponure myśli. Z werwą zabrali się do rozbijania obozu. Wiedza tubylców była bezcenna. Carsten chętnie doszkolił się w tej dziedzinie, pomagał im gorliwie nie zważając na niedogodności. Chociaż prowizoryczny krąg z ciernistych i kolczastych roślin, nie wyglądał spektakularnie, dawał pewne poczucie bezpieczeństwa, a to już znaczyło bardzo dużo w niegościnnym otoczeniu. Kiedy ogień zapłonął w kolejnym spróchniałym pniu, Eisen cmoknął z uznaniem, wyrażając, tym samym podziw dla umiejętności i pomysłowości dzikusów. Może napotykali na bariery językowe, ale gesty i mowa ciała, przekazywały czasem więcej informacji, niż kaleczony język. Wzajemna komunikacja szła im z każdą godziną lepiej i dobrze rokowała na kolejne dni wędrówki. Szczególnie Togo zarażał optymizmem i niezmiennie czarował szerokim uśmiechem. Ochroniarz poprosił Barbette, by wręczyła dwójce po soczystych owocach i najbardziej smakowity prowiant z posiadanych zapasów.

Sam skłonił się i przekazał słowa: - Dziękujemy za okazaną tu pomoc, wiele dla nas znaczy... - posłał im wymowne spojrzenia. W duszy gryzła go wiedza o pobratymce Kary, która miała dziś zginąć samotnie w męczarniach. Lojalność wobec Rivery i troska o losy wyprawy, nie pozwoliły mu podzielić się tą wiedzą z kimkolwiek.

Straże pozostawały w gestii dowódcy pikinierów, on zaś jako bezpośrednio odpowiedzialny za bezpieczeństwo Amazonki skupił się na swoim zadaniu. Kobiety pochwalone wcześniej przez Kapitana, ochoczo wykonywały swe obowiązki, nie narzekając na trudy i wyrzeczenia, związane z brakiem dostępu do nawet prowizorycznej łaźni. Obóz rozświetlały tylko nieliczne łuczywa zatknięte w ziemi i rozgrzane ognie w spróchniałych pniakach. Żołnierze zwyczajowo rozgadani po całym dniu wędrówki, dziś czuli powagę sytuacji i powściągliwie podeszli do wieczornych rozrywek. Dżungla swym ogromem i groźną obcością tłumiła ochotę do rozrywek i gasiła wesoły nastrój. Gdzieniegdzie tylko było słychać ciche rozmowy lub tajoną hazardową rozgrywkę. Nawet Medrano, który swoją grą na vihueli i głośnymi pieśniami o żołnierskim losie oraz sławiącymi Estalię i uroki tamtejszych ladacznic, dziś odłożył małą gitarę i zasłuchany w odgłosy dżungli, nucił tylko pod nosem:


Urodziłem się pod topolami, matko
Patrzyłem, jak kołyszą się na wietrze
Pod tymi drżącymi topolami
Wyczekiwałem mojej lubej...



Najemnicy mimo pozornego spokoju, półleżących pozycji i swobody, maskowali oznaki nerwowości. Carsten znał się na ludziach, dobrze czytał emocje. Doświadczenie ochroniarza i zarządcy w sylwańskim garnizonie, sprawiały że umiał rozpoznać, kiedy w żołdakach podskórnie kryje się niepewność. Na szczęście nie miał do czynienia z nowicjuszami. Ci tutaj zasmakowawszy trudów i znojów, sumiennie pracowali na gorzki chleb najemników. Byli świadomi, że z tą wyprawą otwiera się przed nimi wielka szansa, której nie myśleli zmarnować. Szczególnie oczy niektórych wyrażały tę chęć podboju i zysku za wszelką cenę.

Obserwował Pigmeja, który nie wydawał się być specjalnie przejęty nowymi okolicznościami i większą eskortą wojskowych. Nadal rozpromieniony dłubał patykiem w zębach, chociaż wyczuwając nastrój lub będąc uprzedzonym przez Kapitana, chwilowo powstrzymywał się od nagłych wybuchów chichotu.

- Prawda... - Carsten potwierdził słowa Anastasio o skąpej obsadzie obozowiska. - Najpierw twoi ludzie i ja. Po północy Zoi, Barbette pod twoją komendą.


- Zastanawiam się czym podpadliśmy kapitanowi, że nas wyznaczył do tego zadania. Oni teraz grzeją tyłki w łóżkach i zabawiają się z norsmeńskimi dziewczętami.

Eisen zdawał się być głęboko wsłuchany w odgłosy puszczy. Jednak po chwili odpowiedział:
- Nie wiem, czy tak to należy traktować. Każdy ma swoje obowiązki. Ja cieszę się, że nie jestem w osadzie... Sam z wielką niechęcią przyjąłbym gościnę Norsów, nawet za cenę wygód, nie ufam im...- słowa wybrzmiały nieco złowieszczo. - Mniejsza o to, oszczędzajmy siły na jutrzejszy dzień. - rzekł z lekka rozdrażniony, jakby niewidzialnie ukłuła go wzmianka o wojownikach. Anastasio spojrzał na niego baczniej, ale nie zdecydował się drążyć tematu. Odszedł, by zaznać nieco odpoczynku.

Bastard warował przed namiotem Amazonki, warcząc z cicha, jeśli ktoś z postronnych zanadto zbliżył się do jurty. Żołnierze jednak świadomie omijali to miejsce, żaden nie przejawiał chęci, by kręcić się blisko dzikuski. Starsi nadzorowali straże, doglądali wart i czasem sypnęli żołnierskim żartem rozładowującym nieco gęstą atmosferę. Carsten do późna miał pieczę nad Karą, ale po północy skrył się do sąsiedniego namiotu, aby choć trochę się zdrzemnąć. Zgodnie z ustaleniami zmienił go Anastasio i żeńska obstawa.

Noc zasnuła obozowisko, skryte przed gwiaździstym niebem pod koronami niezliczonych drzew. Łuczywa i ognie stopniowo dopalały się, jakby spodziewając się już rychłego nadejścia świtu...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 22-03-2021 o 08:35.
Deszatie jest offline