Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-03-2021, 00:08   #81
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Scenka wspólna

- W takim razie, panie i panowie proszę za mną. - skłonił się tak Iolandzie jak i Bertrandowi po czym nieco spiął konia ostrogami i ruszył wzdłuż kolumny. Dołączył też Olaf który początkowo szedł przy Bertrandzie bo wycięta maczetami i stratowana butami ścieżka nie bardzo pozwalała iść więcej niż dwóm osobom obok siebie. Pomimo tego, że żołnierze jakich mijali odsunęli się aby ich przepuścić. Tak dotarli do krańca dżungli obsadzonego przez elfy obu grup po czym wyszli na otwartą przestrzeń między dżunglą a palisadą. Tym razem jak się zbliżyli to uchylono jedną połówkę bramy aby przepuścić gości. Po wewnętrznej stronie oczekiwał ich jarl ze swoją świtą i resztą mieszkańców.


https://i.pinimg.com/564x/d2/50/19/d...a90a1edde4.jpg


- A! Czy ty jesteś tym którego zowią kapitan de Rivera?! Jam jest Harald Chyży Topór! Jarl tej warowni! - jarlowi widocznie ta przerwa w negocjacjach też wystarczyła aby się do nich przygotować. Teraz on i jego wojownicy wyglądali bardziej okazale i bojowo niż przy poprzednim spotkaniu jakie zaskoczyło ich w przysłowiowym środku dnia.

- Jam jest kapitan Carlos de Rivera! Pogromca burz i zdobywca morskich szlaków! - odkrzyknął pewny siebie Estalijczyk spoglądając na nich wszystkich z góry, z pozycji swojego siodła. On akurat cały dzień jechał w swoim pancerzu to aż tak bardzo nie potrzebował czasu aby się dozbroić.

- I przychodzisz do nas z prośbą o udzielenie gościny? - wódz Norsmenów pytał jakby to była jakaś część rytuału powitania albo innego.

- Tak jest wielki wodzu którego sława sięga daleko poza lustryjskie wybrzeża! Ja i moi ludzie strudzeni jesteśmy podróżą! Prosimy o gościnę i opiekę tak potężnego wodza i jego sławnych i wspaniałych wojowników! - kapitan skłonił głową z szacunkiem wodząc wzrokiem po zebranych dookoła wojownikach. Teraz rzeczywiście wyglądali jak ci groźni, morscy łupieżcy i piraci, postrach statków, mórz i wybrzeży.

- Czyżby? - w głosie jarla pojawiła się wyraźna ironia. Kapitan spojrzał na niego zaskoczony. Po czym szybko na swoich towarzyszy ale wódz Norsmenów wznowił to co miał do powiedzenia.

- Mówisz, że przychodzisz po gościnę! A może chcesz ukraść nasze statki? Tak jak naszym krewnym ze Skeggi? Ha? - teraz w głosie Norsa dało się słyszeć niebezpieczny, gniewny pomruk. Ręce mocniej zacisnęły się na trzonkach toporów. Gdyby się rzucili chmarą na nieliczną grupkę de Rivery jej los zdawał się być przesądzony.

- Słyszeliśmy o Amundsenie! Ukradliście mu statek! - widząc chwilę zmieszania u kapitana jarl ciągnął dalej ten atak jakby trafiła się wreszcie okazja wyrównania rachunków z winowajcą.

- Nic podobnego przyjacielu! - Estalijczykowi wróciła pewność siebie w głos i zachowanie. Czym chyba zaskoczył gospodarzy. - Amundsen to świnia bez honoru! Zawarliśmy umowę na jaką się zgodził! Wygrałem od niego ten statek i zgodził się abym nim odpłynął z portu! A teraz ta świnia oczernia mnie i moich ludzi! Policzę się z nim jak tylko wrócę do Skeggi aby wyrównać z nim rachunki! Nie wiedzcie temu kłamcy! Nigdy nikogo was nie oszukał?! Ale nie jesteśmy w Skeggi tylku u ciebie jarlu! Zachowaj swoją mądrość i roztropność z jakiej słyniesz nie tylko u swoich ludzi! Zadaj sobie pytanie! Wszyscy sobie zadajcie! Czy pchałbym się tutaj gdybym miał nieczyste sumienie? Przybywam jako gość i przyjaciel! Szukam schronienia dla siebie i swoich ludzi! Nie chcę nic za darmo! Mamy pieniądze! Zapłacimy za nasz pobyt! Możemy zrobić interesy! Nie przybyłem tu szukać wojny! Na pewno nie z tak zacnymi i szlachetnymi wojownikami! - kapitan gromko przemawiał ze swojego siodła patrząc co chwila po zebranym tłumie Norsmenów ale głównie na ich wodza. On był tutaj najważniejszy.

- Jeśli masz czyste sumienie to dlaczego nie wróciłeś potem do Skeggi? Jak mówisz, że Amundsen cię oczernia to dlaczego tam nie wrócisz i nie zrobisz z nim porządku? - jarl nie był do końca przekonany i po chwili narady ze swoimi przybocznymi zadał swoje podejrzliwe pytania.

- Bo Amundsen sprzedał mi szajs jaki zatonął zaraz po wylądowaniu! Z trudem dopłynęliśmy do naszego Portu! A nie jest łatwo zdobyć nowy statek jak się zostaje szczurem lądowym! - tym razem odpowiedź kapitana była szybka i prosta. Chwilę jeszcze jarl naradzał się ze swoimi doradcami zanim głośno odezwał się ponownie.

- Dobrze! Możecie wejść! Będziemy rozmawiać! - Harald Chyży Topór ogłosił swoją wolę. I z miejsca atmosfera się rozluźniła skoro wizja rozlewu krwi znacznie się oddaliła. A grupka de Rivery mogła wejść w głąb osady gdzie znów poprowadzono ich do domu jarla, tego samego co poprzednio i tam znów mogli zasiąść do stołu rokowań.

Towarzysząca de Riverze baronessa z wysokości konia użyczonego przez tegoż że przyglądała się twarzy jarla. Przez cały czas trwania przedstawienia ani na moment nie spuściła przywódcy osady z oczu. Ani na chwilę też nie zmieniło się też jej oblicze, na który od początku malowała się wrodzona a doszlifowana latami profesjonalna neutralność.
Baronessa nie odezwała się również ni słowem. Ta część była popisem umiejętności kapitana i kobieta nie zamierzała zabierać mu tego przedstawienia.

Przy zsiadaniu z konia skorzystała z pomocy Bertranda, który nie zmarnował okazji do dwornego zachowania, dochodząc do siebie po scysji. Kiedy Norsemeni byli gotowi sięgać po broń, jego dłoń odruchowo powędrowała do rapiera, choć wiedział że raczej byłby bez szans przy takiej przewadze liczebnej.
- Gratuluje Carlosie, świetnie z tego wybrnąłeś, zacząłem już się niepokoić że przyjdzie nam walczyć o życie. - powiedział cicho do kapitana posyłając mu wyrażający uznanie uśmiech, kiedy zbliżali się do domostwa Jarla.
- Możemy najpierw zobaczmy jak pójdą negocjacje, a potem ewentualnie zapytam się o Amazonkę, udając że jestem po prostu zaciekawiony. - dodał.

Amris dołączył do grupy która udawała się do osady. Poza wymianą uprzejmości i powitań nie wdawał się jednak w dyskusję przy palisadzie.

Wkrótce wszyscy negocjatorzy obu stron znaleźli się przy stole negocjacyjnym. Tym samym zresztą co poprzednio. Jarla wspierali ci sami doradcy co poprzednio. Głównymi aktorami tej sceny byli on i kapitan. Mieli najwięcej do powiedzenia zarówno w sprawie gospodarzy jak i gości. Ponieważ reikspiel Haralda był dość toporny to wspierał go jego własny tłumacz podobnie jak Carlosowi pomagał Olaf. Negocjacje szły całkiem sprawnie. Wyglądało na to, że za odpowiednią opłatą jarl zgodził się aby przyjąć pod dach wyprawę gości. Mieli spać po parę sztuk w każdym domów. Bo osada miała charakter czysto użytkowy i zamieszkały przez Norsmenów z rodzinami. Był co prawda i jeden dom który pełnić także mógł rolę gospody czy miejsca spoczynku dla gości ale nie było mowy aby tam pomieściło się jakieś 300 osób. Muły zaś miały być spędzone na główny plac osady. Zasada placu była taka sama jak w Porcie Wyrzutków z Placem Targowym i właściwie w każdym innym mieście. Czyli miejsce zebrań, targu i uroczystości. Ale jak cała osadę miał znacznie mniejszą skalę. Więc o ile dwa dni temu na Placu Ratuszowym cała ekspedycja zdołała się zorganizować w jednym miejscu to tutaj powinny się zmieścić same muły i konie wyprawy. Jarl wcale nie ukrywał, że tak liczna wyprawa do spore obciążenie dla jego osady. Ale jedną noc powinni jakoś to znieść. Zwłaszcza po tym jak kapitan podarował mu piękny miecz i sztylet oraz obsypał podarkami jego doradców no i obiecał sowicie opłacić za to ustępstwo.

- No to chyba mamy to załatwione. - powiedział z zadowoleniem de Rivera tym razem patrząc na swoich doradców. Norsmenowie też coś dyskutowali po swojemu i wydawali się być radzi z takiej okazji do zarobku. Na razie dyskusje toczyły się o czysto użytkowe i podstawowe sprawy w sprawie tego noclegu i inne tematy zeszły na dalszy plan.

- Czy chcemy coś jeszcze poruszyć? - zapytał swoich doradców bo okazja wydawała się niezła. Jarl ze swoimi doradcami wydawał się być zadowolony i mieć dobry humor a podstawowy cel kapitana - załatwienie noclegu dla ekspedycji - został osiągnięty. Pytanie więc było czy teraz się pożegnać, wstać i wrócić za palisadę aby pokierować ludźmi aby weszli do tej osady czy próbować poruszyć inne sprawy.

- Chętnie porozmawiałbym z ich znachorem lub szamanem z pomocą Olafa. Dobrze by było też porozmawiać z ich zwiadowcami. Od tych rozmówców dowiedzieć się możemy wielu rzeczy. Mają wiedzę o terenie przed nami o chorobach jakie ich trapiły podczas wypadów w dżunglę. Jakie rośliny i zwierzęta mogą nam zaszkodzić a na jakie warto zwrócić uwagę. Takich pytań jest wiele - Amris wskazał, że wiedza powinna być na tym etapie najważniejsza.

- To można zrobić później. Podczas tej uczty - zauważyła rzeczowo baronessa. - Jestem pewna, że signore Arrarte również będzie zainteresowany taką rozmową.

- Zgadzam się z baronessą Amrisie. To zapewne nie są tematy jakie da się omówić w tym czasie jaki mamy teraz do dyspozycji. Będziemy mieć cały wieczór na to by się zaznajomić z naszymi gospodarzami. - kapitan zgodził się ze zdaniem estalijskiej szlachcianki kiwając głową i wskazując na nią palcem na znak, że widzi tą sprawę podobnie jak ona.

- Zastanawia mnie czy poruszać sprawę tej więzionej wojowniczki. Co radzicie przyjaciele? - zapytał Kapitan precyzując o jaki aspekt dyskusji rozważa czy wart jest poruszenia. Na razie negocjacje szły nadspodziewanie dobrze. Nie było jednak wiadomo jak gospodarze zareagują na nowy wątek w tej dyskusji.

- Ja mógłbym podejść do jarla i zapytać się czy mogę zobaczyć Amazonkę. - myślę, że zainteresowanie będzie wiarygodne z moje strony - zobaczę jak zareaguje jarl, może zaproponuje, że chciałbym ją kupić jako niewolnicę? - odparł cicho Bertrand.

- No to próbuj. Zobaczymy co powie. - po chwili zastanowienia kapitan przystał na prośbę Bretończyka nie widząc innych propozycji ani ochotników od swoich doradców. Odwrócił się w stronę Chyżego Topora sprawdzającego możliwości swojego nowego sztyletu dając okazję do wykazania się inicjatywą Bertrandowi.

- Ten sztylet świetnie ci pasuje jarlu - Bretończyk zwrócił się do Chyżego Torpora.
- Ciekawi mnie ta Amazonka, którą podobno macie na pal wbijać, chętnie bym ją zobaczył, bo to w moich stronach bardzo tajemnicza rasa. Ładna jest? - spytał się z porozumiewawczym uśmiechem.

- Tak, ładna! Ale bardzo ładnie będzie z patykiem między nogami! O tak, damy jej patyka! Ale będzie skakać i wyć! Niech cała dżungla się dowie! Nie bój się! Chcesz to będziesz mógł patrzyć z bliska! - jarl zarechotał rozbawiony tak samo jak i jego pobratymcy. Widocznie kaźń jeńca uważali za świetną rozrywkę, w sam raz na gwóźdź programu jaki ma uatrakcyjnić dzisiejszy wieczór. Co akurat aż tak Norsmenów nie różniło od reszty staroświatowców. Tam też publiczne egzekucje cieszyły się niesłabnącą popularnością gawiedzi. I widocznie Harald uznał, że Bretończyk podziela to zamiłowanie do takich rozrywek skoro o to pyta.

- No tak, nie wątpię, że...widowisko będzie przednie. Może ją teraz pokażecie, to będziemy mieli przedsmak zabawy? - Bertrand starał się okazywać zaciekawienie.
- Choć słyszałem, że one są bardzo dużo warte jako niewolnice. Jakiś arabski kupiec podobno kupił jedną za kilka tysięcy sztuk złota.

- Kilka tysięcy? - wódz Norsmenów jakby wyłowił tylko końcówkę informacji. Spojrzał jeszcze na swojego tłumacza i ten coś szybko do niego powiedział po czym Harald pokiwał głową i znów wrócił do rozmowy z bretońskim szlachcicem.

- No za kilka tysięcy to może i ja bym mu sprzedał. - przyznał tonem towarzyskiej pogawędki jakby rozmawiali o kupnie jakiegoś rumaka. - Szkoda, że do nas nie dotarł ten kupiec. Moglibyśmy zrobić niezły interes. - powiedział rozkładając ramiona na boki z żalem, że się obie strony rozminęły z taką okazja.

- To było raczej niepotrzebne panie de Truville - baronessa odezwała się do Bertranda w swoim ojczystym języku.

- Dlaczego, wzbudziłem jego zainteresowanie opcją kupna, myślę że warto pociągnąć temat - odparł Bretończyk również po estalijsku.
- Choć może trochę przesadziłem z tą kwotą.... - pogładził się po bródce, myśląc co dalej, po czym ponownie zwrócił się do Jarla.
- Tak się składa, że mógłbym nawiązać kontakt z tym kupcem, ale oczywiście cena zależałaby od tego w jakim stanie jest Amazonka, jak wygląda, czy zna jakieś języki - musiałbym ją zobaczyć żeby to ocenić.
- Właśnie. Cena - Iolanda pokiwała nieznacznie głową i uśmiechnęła się do Bretończyka. - Teraz to już mleko rozlało się.
- Ładna niewolnica, ładna cena! - zaśmiał się rozbawiony wódz Norsmenów. Oni zresztą też się roześmiali jakby wódz powiedział najlepszy dowcip.

- Szkoda, że go nie ma. Może byśmy pohandlowali. Nie będziemy czekać. Ona zabawi nas dzisiaj! Sam zobaczysz! Będzie tańczyć na patyku! I wrzeszczeć! Będzie zabawa! Jesteś zaproszony, wszyscy jesteście! - Norsmen widocznie uważał, że w ten sposób honoruje przybycie gości zupełnie jak gdzie indziej z jakichś specjalnych okazji urządzano festyny i uczty.

- Czy mogę panie liczyć na lożę w pierwszym rzędzie? - Baronessa de Azuara zwróciła się do jarla. - I czy mogę do niej zaproponować przyjaciółkę? Po przedstawieniu chciałybyśmy oczywiście pogratulować artystce występu. Czy myślisz mój panie, że dałoby się to zorganizować? - Spojrzała na przywódcę osady z taką niemałą prośbą w oczach. Z takim przymilnym błyskiem, który damy zwykły mężą posyłać gdy chciała by Ci ich zachcianki spełnili.

- Ty ciekawa? Takie widowisko? - szef Norsmenów chyba nie spodziewał się takiej prośby z ust kobiety. Bo przyjrzał się estalijskiej szlachciance jakby dopiero teraz ją raczył dostrzec. Albo zdziwił się, że odezwała się do niego bezpośrednio. Ale chyba miał dobry humor bo w końcu się roześmiał wesoło.

- Tak, tak! Przyjdź! Zobacz! Koleżanka też jak chce! Jak chcesz możesz zobaczyć… i kierować kołem… - jarl zrobił się bardzo jowialny i zapraszał jak specjalnych gości na specjalne widowisko nawet na specjalnych miejscach. Ale zwyczajnie zabrakło mu słów w reikspiel więc na chwilę przeszedł na swój rodzimy język pytając się coś swoich doradców a Olaf wystarczająco wiele usłyszał aby zrozumieć lub domyślić się o co chodzi.

- Chyba chce ci oddać zaszczyt poganiania końmi które będą ją wbijać na pal milady. Tylko zastanawiają się czy jesteś wystarczająco twarda aby znieść tyle krwi i wrzasków. - przetłumaczył szybko i półgłosem a zaraz potem tłumacz jarla rzeczywiście zaczął tłumaczyć coś podobnego. Tylko bez tych dywagacji o jakich wspomniał człowiek kapitana.


Bertrand zmarszczył brwi, zastanawiając się w co gra baronessa. Lady Iolanda niewątpliwie była przebiegłą kobietą świetnie radzącą sobie w męskim świecie. On sam niestety chyba ustępował jej w sztuce intrygowania. W każdym razie ocalenie Amazonki nie wyglądało na prostą sprawę jeśli chcieli utrzymać dobre relacje z Jarlem i jego ludźmi, będą chyba musieli albo zrezygnować albo opracować jakiś dobry plan…..może jednak ten pojedynek jeśli nie uda się wykupić dziewczyny?
 
Lord Melkor jest offline  
Stary 21-03-2021, 03:51   #82
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 11 - 2525.XII.10 bkt; wieczór

Czas: 2525.XII.10 bkt; wieczór
Miejsce: okolice osady Leifsgard, dżungla, przedpole osady
Warunki: noc, ciche rozmowy, zachmurzenie, d.si.wiatr, ciepło



Carsten





https://i.ytimg.com/vi/IxXIFTMh0KE/maxresdefault.jpg


Byli tu obcy. Carsten czuł to przez spoconą skórę. I czuł, że pewnie inni też. Byli tu niczym intruzi. Skuleni pod rozległymi mrocznymi konarami czekając świtu jak zbawienia. Rozmawiali przyciszonymi głosami jakby obawiali się podnieść głos aby niewiadome zło z tropikalnych mroków nie zwróciło na nich uwagi. Wczoraj już nocowali za miastem. Ale wczoraj otaczało ich mrowie innych ludzi i namiotów. Widzieli niebo wolne niebo nad głowami a widok oceanu, nawet nocą wydawał się czymś wspólnym na tym czy innym kontynencie. Zawsze wyglądał tak samo. To było coś swojskiego. Ale nie tu i nie teraz. Przygwożdżeni do podmokłej ziemi, otoczeni czarnymi krzakami jak siecią, przyduszeni zasłoną gałęzi jaka zdawała się odcinać ich od rozgwieżdżonego nieba. Tak, zdecydowanie byli tu obcy. Zdecydowanie byli tu intruzami i nie byli tu u siebie. Ta nocna cisza to nie była tak dosłownie cisza. Tylko brak innych ludzkich głosów w pobliczu. I świdomość, że naprawdę są tutaj sami. Gdzieś, nie tak całkiem daleko była ta osada Norsmanów ale w tej chwili wydawała się równie odległa i nierealna jak Port Wyrzutków czy nawet inne miejsce za oceanem. Tutaj byli obcy. I chyba tylko para tubylców zachowywała się swobodnie i jak dawniej. Siłą rzeczy przykuwając uwagę i niejako stając się przewodnikami po tej obce, dzikiej krainie tropikalnej nocy bardziej niż kiedykolwiek przedtem. A jeszcze jak na ziemi robiła się już szarówka dostali wezewanie do kapitana. On i Glebova.

- No cóż Carstenie. Będziemy musieli się jednak pożegnać na tą noc. Udało nam się załatwić nocleg wewnątrz osady. Więc będziecie zdani na siebie. - gdy kapitan z resztą negocjatorów wrócił z negocjacji niezwłocznie wezwał do siebie szefa ochrony Amazonki i chociaż można było się tego spodziewać to jednak nie zapomniał o nich. No i potwierdził, że jednak większość ekspedycji będzie za murami norsmeńskiej palisady. Przyznał, że ten punkt zborny to dobry pomysł ale lepiej go ustalić gdzieś przy rzece. Gdzieś tam gdzie w dzień przeszła karawana i trawa oraz krzewy wciąż się jeszcze nie podniosły tworząc sprzyjający poruszaniu się szlak a jednocześnie chociaż chwilowy punkt orientacyjny.

- I jeszcze coś. Coś co chyba lepiej nie przekazywać póki co Karze. Ale wygląda na to, że Norsmeni mają jakąś Amazonkę. Jako jeńca. I chyba niestety chcą się z nią dzisiaj rozprawić. Nie wiem czy uda nam się to odkręcić. Nie chciałbym popsuć sobie zawartego układu z jarlem. Ale postaramy się jakoś to odkręcić ale nie wiem czy się uda. Pomyślałem, że lepiej abyście o tym wiedzieli i raczej odradzali Karze nocne wycieczki do osady. Mogłoby to nam wszystkim skomplikować sytuację. - kapitan jak się okazało miał dość ważną informację do przekazanie ich dwójce. I pewnie dlatego ich wezwał bo o tym, że jednak nocują u Norsów to mógł im przekazać i przez posłańca.

- Mam nadzieję, że nie zachce jej się pływać jak wczoraj. - mruknęła Zoja gdy już wracali od kapitana i szli przez oddziały które po tym dłuższym postoju wreszcie zbierały się aby w zapadającym zmierzchu wmaszerować do osady. I tak we dwoje wrócili do Anastasio który pod ich nieobecność przejął obowiązki dowódcy i zajął się przygotowywaniem miejsca pod obóz. Potem pomimo świstu maczet i szelestu gałęzi słyszeli poprzez zasłonę drzew klekot maszerującej armii. Niezrozumiały gwar głosów, rżenie mułów, stukot kopyt i butów na przewalonych pniach czy dźwięki jakie tysiące przedmiotów, sprzączek i manierek ocierało się o siebie albo pancerze. A wszystko to stopniowo cichło i oddalało się gdy stopniowo kolumna ich mijała i pewnie wchodziła do umocnionej wioski. Zupełnie jakby pochłaniał ich mrok zapadającej nocy. I grupka kilkunastu zagubionych w nocnej dżungli ludzi była ostatnim okruchem ludzkości na tym kontynencie.

Z początku jeszcze mieli zajęcie z tym obozem. Trzeba było wykarczować chociaż trochę terenu i musieli to zrobić przy świetle lamp i pochodni. Bo zmrok przeszedł w początek nocy pod baldachimem dżungli jeszcze wcześniej niż na otwartym terenie. I znów okazało się, że tubylcy mają coś ciekawego do powiedzenia.

- Tak, tak. O takie. Takie bierzcie. I teraz tak. Mało czasu. Ale chociaż trochę. O tak. - zarówno Togo jak i Kara mieli własną inwencję co do budowy obozu. A mianowicie szli przy świetle pochodni albo lampy gdzieś w las i szukali jakichś krzewów. Potem ścinali je jak leci i ciągnęli do obozu. No i tam się dzielili. Togo został aby układać te krzaki a Kara wracała po kolejne. Z początku nie bardzo było wiadomo o co im chodzi. Ale stopniowo dało się poznać, że Togo z ekipą ochotników układa coś w rodzaju kolczastej zagrody dookoła obozu. No a Kara z innymi ścina i ściąga budulec na tą zagrodę. Jak skończyli wszyscy byli mniej lub bardziej pokłuci tymi kolcami ale dookoła obozu wzniósł się niezbyt solidny ani szczelny kordon kolczastej zagrody.

- I to coś da? - Babette zapytała dość sceptycznym tonem sprawdzając w świetle lampy tą zasłonę. Na upartego to była do rozwalenia w parę chwil. Chociaż kontakt z tymi kolcami nie był zbyt przyjemny i wymagał pewnego samozaparcia aby je pokonać.

- Jaguar przeskoczy. Jaszczur rozwali. Ptak przeleci. Jaszczurka i pająk przejdzie. Ale dużo zwierząt nie lubi kolców. Zostaną na zewnątrz. Mało czasu. Już późno. Ciemno. Noc. Za późno zaczęliśmy. - Togo tłumaczył w swoim dość kalekim estalijskim co Jarvis tłumaczyła Carstenowi w bardziej zgrabny reikspiel. Wyglądało na to, że mały dzikus zdaje sobie sprawę z niedociągnięć takiej zagrody ale jednak chyba mimo wszystko uważał, że lepiej ją mieć niż nie mieć. Ale jak w końcu uporali się z tą zagrodą i namiotami wreszcie można było usiąść i odpocząć. A para dzikusów odkryła przed nimi jeszcze jedną sztuczkę. Jak rozpalić ognisko wewnątrz spróchniałego pnia. Światła prawie nie dawało a na wierzchu można było zagotować wodę albo co innego. Co znacznie poprawiło humory bo już chyba wszyscy szykowali się na zimną kolację.

- Dobra Carsten, chyba czas ustalić warty. Myślę, że jeden, czy dwóch ludzi na zmianę wystarczy. Nie jest nas aż tak dużo. - zapropnował półgłosem Anastasio gdy tak siedzieli prawie po ciemku przy tym bulgoczącym się na pniu kociołku. Rzeczywiście było ich razem trochę ponad pół tuzina. Noc była jeszcze młoda. Właściwie to nawet wieczór tak naprawdę dopiero się zaczynał. Do rana było jeszcze wiele godzin a więc i wiele zmian wartowników.

- Zastanawiam się czym podpadliśmy kapitanowi, że nas wyznaczył do tego zadania. Oni teraz grzeją tyłki w łóżkach i zabawiają się z norsmeńskimi dziewczętami. - westchnął z żalem Anastasio bo rzeczywiście można było odebrać ten przydział jako karę. Trzepnął jakiegoś komara co mu przysiadł na karku i bez pośpiechu zaczął wyjmować swoją fajeczkę i rozpakowywać tytoń. Nigdzie nie musiał się spieszyć. Dookła była tylko ciemność i mroczne cienie. Oraz masa skrzeków, pisków, porykiwania z których żadne nie brzmiało przyjaźnie a od każdego cierpła skóra.



Czas: 2525.XII.10 bkt; wieczór
Miejsce: osada Leifsgard, główny plac, wieczorna biesiada
Warunki: noc, gwar rozmów, światła ognisk i pochodni, zachmurzenie, d.si.wiatr, ciepło



Wszyscy



Druga faza negocjacji, tym razem bezpośrednio pomiędzy dwoma wodzami gości i gospodarzy zakończyła się wraz z zapadającym zmierzchem. Pomimo nerwowego początku w bramie i oskarżeń jakie kapitanowi jarl rzucił w twarz to jednak skończyło się całkiem dobrze. Bo wódz Norsmenów zgodził się udzielić ekspedycji gościny i potraktować ich jak przyjaciół. A na tym głównie zależało kapitanowi. Dzieki temu cała ekspedycja mogła spędzić noc za bezpiecznymi murami Norsmenów zamiast koczować pod baldachimem dżungli. No a nawet jarl obiecał wyprawić ucztę na cześć nowych przyjaciół a na uczcie była możliwość czy zasięgnięcia języka o tym czy owym. Więc same plusy. Jedynie cieniem kładł się los tej schwytanej przez Norsów Amazonki. Oraz konsekwencje czy próby jej wydobycia z Norsmeńskich rąk czy pozostania w bierności. Takie czy inne wyjście niosło ryzyko poważnych konsekwencji jak nie natychmiast to w przyszłości. Jak nic nie zrobią a Amazonki się o tym jakoś dowiedzą mogły uznać ekspedycję za sojuszników Norsów. A gdyby zbyt grubiańsko poszła próba uwolnienia Amazonki to Norsmeni mogli ich uznać za sojuszników Amazonek. Zadanie to wymagało więc nie lada finezji i odrobiny szczęścia.

- Mam nadzieję, że nie muszę nikomu przypominać, że ani słowa o Karze i oddziale Carstena jaki pozostaje na zewnątrz. Liczę, że dopilnujecie swoich ludzi w tej materii. - przypomniał kapitan wszystkim dowódcom na ostatniej odprawie przed wyruszeniem do trzewi Norsmeńskiej osady.

A potem ruszyli. Noga za nogą kopyto za kopytem, oddział za oddziałem. Po kolei dcierali do skraju już mrocznej dżungli i czerwień zachodzącego dnia jawiła się jak światełko w tunelu. Potem ostatni w miarę prosty odcinek wyciętego przedpola i przejście przez bramę. Tym razem otwartą. A potem był chaos bo musieli zdać się na drużynę gospodarzy. Ci robili za przewodników i kierowali kolejne grupki ku równoległym ulicom a potem już do poszczególnych domów. Z racji tego, że dla tubylców taka masa przybyszy była nie lada wyzwaniem logistycznym nie było innego wyjścia jak dokoptować do każdej norsmeńskiej rodziny po kilku przybyszy. Ci zwykle nie mieli co liczyć na wolne łóżko ale już na miejsce na suchej i ciepłej podłodze tak. A na nie mogli rozłożyć swoje sienniki i w tak ciepłą pogodę robiło się całkiem przyjemne miejsce do spania.

Jedynie kapitan i nieliczni szczęściarze mogli liczyć na własny dom dla gości jaki jarl oddał do ich dyspozycji. Co prawda w skali całej ekspedycji to była kropla w morzu potrzeb ale alternatywy właściwie nie było. W całej osadzie to był jedyny budynek przeznaczony dla gości i pełniący rolę domu uczt. I pewnie nieźle spełniał swoją funkcję ale przy takie masie starczył dla ledwo garstki osób. Kapitan sprawnie rozdysponował tą niewielką przestrzenią. Główną izbę zaanektował dla siebie i najważniejszych dowódców. A te kilka mniejszych izb jakie normalnie pełniły rolę sypialni dla tych najważniejszych kobiet w tej wyprawie. W ten sposób w jednym miejscu miał do dyspozycji swój sztab a jednocześnie cała ekspedycja wiedziała gdzie szukać jego albo najważniejszych dowódców. Zwłaszcza, że przy wejściu frontowym wbił swój sztandar. Czy raczej banderę ze swojego starego statku.

- Ah, i jeszcze jedno panie i panowie. - rzekł kapitan gdy już powoli na głównym placu osady gospodarze po uporaniu się z zagospodarowaniem gości zaczynali znosić stoły i beczki szykując wieczorną zabawę.

- Nie wiem kto z was był tutaj, na tym wybrzeżu podczas ostatniej wojny. - zaczął patrząc po zebranych twarzach mężczyzn i kobiet. - Ale troszkę się tutaj działo. Bardziej na północy, w mieście jaszczuroludzi ale i o nas to zahaczyło. Ta osada jak i Skeggi oficjalnie były neutralne. Ale o ile mi wiadomo sporo wojowników i łodzi dołączyło do grabieżców z północy. My, ludzie z Portu też oficjalnie byliśmy neutralni. Ale też niektórzy z nas pozwolili sobie troszkę poharcować tam i tu. Jak możecie się pewnie domyśleć raczej nie po tej samej stronie co nasi dzisiejsi gospodarze. Ale oficjalnie to wszyscy byliśmy neutralni. - kapitan zdradził nieco jak to wyglądały realia wielkiej wojny z Chaosem w tym zakątku świata. I jak to było z tą powszechną tutaj oficjalną neutralnością. Bo jak się spodziewał jak miód i piwo zaczną płynąć ktoś tam czy tu może chcieć wrócić do tych nie tak odległych przecież czasów.

- A teraz skoro jarl nas przyjął jako oficjalnych gości to jesteśmy jego oficjalnymi gośćmi więc podlegamy jego ochronie. Ale wolałbym uniknąć burd i awantur. Zwłaszcza, że mogą nam dobre relacje z Norsmenami przydać się w drodze powrotnej. - powiedział na zakończenie tej krótkiej przemowy.



Bertrand



Bretończyk nie miał co liczyć na wygody. Właściwie to jako szlachcic miałby powody do sarkania. W końcu przypadło mu miejsce na zwykłym sienniku i to na podłodze. Z drugiej strony jednak sam kapitan i dowódca wyprawy miał podobny siennik w zasięgu wzroku na tej samej podłodze. Carlos zdawał się nie okazywać mu jakiś specjalnych względów a jednak potraktował go jak swojego przybocznego skoro przydzielił mu miejsce w głównej sali domu gościnnego Norsmenów wśród najznaczniejszych dowódców.

Poza tym inni nie sarkali. Wyglądało, że trafił do weteranów bitew i wojaży nawykłych do spania w polowych warunkach. A nawet jak komuś to było nie wsmak to sam de Rivera dawał przykład ze spokojem i pogodą ducha znosząc te drobnostki. Więc nawet głupio było grymasić. Z wszystkich ludzi Bertradna starczyło miejsca tylko dla dwóch bliźniaków. Więc teraz we trzech zajmowali miejsce pod jedną ze ścian. A raczej tutaj powinni spocząc po tej biesiadzie jaka ich czekała. Reszta jego ludzi została rozlokowana w innych domach pokawałkowana po kilka osób tak samo jak inne oddziały.



Ekthelion



Kapitan znów w szczególny sposób wyróżnił elfy. A mianowicie oddał im do dyspozycji cały strych domu gościnnego. Więc chociaż było ciasno obie elfie grupy były jedynym z niewielu w całej osadzie Norsów jakie obozowały jako całość. Oprócz nich tylko tych kilku konkwistadorów w pięknych pancerzach i na dumnych rumakach oraz oddział wielkich mieczy kapitan Konig spali jako całość. Ale poniżej, w izbie głównej. A strych kapitan oddał elfom. I ten okazał się ciepłym i suchym miejscem. Ale dość ciemnym bo nie miał żadnych okien. Mogło to być nawet lepsze miejsce na nocleg niż główna sala na parterze jaką zarekwirował dla siebie kapitan. A jako, że wcześniej oglądał cały dom pod przewodem norsmeńskich gospodarzy raczej to musiał być świadomy wybór.

- Myślę, że teraz będzie okazja znacznie lepsza aby obejrzeć port niż wcześniej. - odparł z uśmiechem Ambrath. Z wcześniejszego rekonesansu od zewnątrz niewiele wyszło z rozpoznaniem od strony rzeki. Po prostu nie dało się tego zrobić z tego brzegu. Trzeba by jakoś przedostać się na drugi brzeg albo chociaż wypłynąć na środek rzeki i to jeszcze podpłynąć pod prąd w stronę a najlepiej wzdłuż osady. Żadnej łodzi ani nawet tratwy nie mieli a czy pływanie w tej rzece jest bezpiecznie tego z elfów nie wiedział nikt. Do tego taki pływak mógłby być zauważony z wieży czy palisady. Ostatecznie więc Ambrath zrezygnował z tego pomysłu zadowalając się obserwacją palisady z pogranicza dżungli.

- Czekam kiedy ta banda chciwców bez honoru rzuci się sobie do gardeł i zacznie się zabijać. Bo na razie kiepsko im to wychodzi. - odparła Ceylinde nawiązując do wcześniejszych słów dowódcy. Miała rację. Odkąd wyruszyli z miast jakoś nikt nie zginął ani nie rzucał się sobie do gardeł. Teraz spotkali Norsmenów, tych sławnych dzikusów z północy i jak na razie też obeszło się bez rozlewu krwi.

- Ektelionie mam nadzieję, że uda nam się nakłonić naszych zacnych gospodarzy do współpracy w sprawie tej drugiej Amazonki. Jeśli nie no to trudno. Nie będę ryzykował całej wyprawy dla jednej, obcej kobiety. - gdy kapitan przyszedł na strych aby sprawdzić jakie są warunki bytowe elfów znalazł okazję aby porozmawiać na chwilę z dowódcą elfiego komanda. I niejako odwołał akcję z siłowym uwalnianiem Amazonki. W końcu nawet nie wiedzieli gdzie ją trzymają w tej osadzie. A ryzyko rozlewu krwi mogło przetrącić kręgosłup całej wizycie u gospodarzy i tej i następnych.


Iolanda



- Ojej zobacz jak ten Carlos o nas dba. Jest naprawdę kochany! - Izabella nie mogła się nacieszyć z tego zaszczytu. Dosłownie na palcach obu rąk można było policzyć osoby jakie z trzech setek w ich wyprawie mogły dzisiaj spać w łóżku. Co prawda w dość zwykłym, takie jakie można było spotkać i w gospodach. Ale jednak łóżku. Chociaż w dość specyficzne, norsmeńskie wzory i z kilkoma futrami jako dopełnieniem pościeli.

Te łóżka stały po dwa w każdej izbie umownie nazywanych sypialnią. Więc standard był podobny jak w dwuosobowych izbach w karczmach. Dwa łóżka, jakiś stół i dwa krzesła, dwa kufry na swoje rzeczy, zwykły regał i wieszaki. Dość prosty wystrój. Ale jednak wszystkie cztery izby de Rivera przydzielił kobietom. I to tym najważniejszym. Wszyscy inni, łącznie z nim samym spali na podłodze, może gdzieś tam komuś udało się dostać jakieś wolne łóżko w którymś domu ale standardem był siennik rozłożony na podłodze. Nawet Bertrand chociaż spał prawie dosłownie za ścianą, w głównej izbie domu gościnnego to jednak też na podłodze a nie w łóżku. Jako sąsiadki miały za ścianą kapitan Konig a jej ludzie spali obok, w sali głównej. A wraz z nią jakaś młoda kobieta o imperialnym akcencie. No i dwie izby naprzeciwko miały zająć elfki.

- Myślisz, że warto dzisiaj zaczynać z nim to rozmowę o naszym oddziale? Czy lepiej kiedy indziej? - zagaiła siostra Bertranda gdy miały okazję aby się po tym całym dniu podróży doprowadzić do porządku. Ale szybko zmieniła temat.

- Myślisz, że oni naprawdę mają tą drugą Amazonkę? I naprawdę chcą ją wbić na pal? To straszne! Barbarzyństwo! Ta nasza Kara nie jest taka zła. Kto wie? Może okaże się całkiem miła? Na razie nie zrobiła nam nic złego. Myślisz, że ta druga jest do niej podobna? Strasznie nie chciałabym aby jej się coś stało. - los nieznanej jej Amazonki widocznie ciążył nad młodą Bretonką i nie mogła nad tym przejść do porządku dziennego. A chociaż nie było jej na żadnych negocjacjach to widocznie stugębna plotka zrobiła swoje i już musiała o tym słyszeć. I jakoś wcale jej to nie radowało.



Cesar



Kapitan szefa służb medycznych uznał widocznie na tyle ważnego, że przydzielił mu miejsce przy swoim boku. Czyli w domu gościnnym Norsów. A dalej mógł już czuć się jak u siebie znajdując sobie kawałek wolnego miejsca aby rozłożyć sobie siennik. Pod tym względem lepiej to już chyba trafiła tylko Ulryka. Bo chociaż była jego podwładną to jako kobieta, z tych ledwo kilku najistotniejszych z całej ekspedycji, dostała przydział do prawdziwego łóżka i sypialni. Dostała pokój razem z tą imperialną panią kapitan od wielkich mieczy. Ci zresztą też tu byli tylko bardziej z Cesarem, de Riverą i resztą czyli w głównej izbie tego domu. Tutaj powinny się odbywać uczty i zebrania no ale jak się oczyściło pomieszczenie ze stołów ław które wyniesiono na zewnątrz aby przygotować ucztę to się zrobiło całkiem sporo miejsca do spania.

- Oj, ja to chyba nie powinnam… Wy jesteście starsi i ważniejsi… - Ulrykę chyba żarły wyrzuty sumienia, że chociaż młodsza wiekiem i w hierarchii to będzie spać w łóżku gdy dwaj starsi od niej koledzy mieli nocować na podłodze.

- Idź dziecko i wyśpij się. Niech ci na zdrowie wyjdzie. Takie stare gnaty jak moje to już wiele miękkości nie potrzebują. Młoda jesteś, jeszcze cię życie wytłucze po gnatach, nie bój się o to a dzisiaj śpij póki masz okazję. - mistrz Bartolomeo mówił ze swoim tileańskim akcentem dobrotliwie jak dziadek do wnuczki. I patrząc na nich to wiekowo nawet by pasowało. Sam zaś wręcz demonstracyjnie rozkładał swój siennik oznamiając wszem i wobec, że nie zamierza się stąd ruszać.



Amris



Amris dostał ze swoimi wojownikami strych domu gościnnego. Do współudziału z oddziałem Ektehliona. Ale kapitanowi chyba było niezręcznie o to pytać a może nie chciał urazić jakiejś nieznanej sobie elfickiej etykiecie. Więc dyskretnie zaproponował, że z czterech sypialni aż dwie może oddać do dyspozycji elfek. Ale chyba wolał aby to elfy zdecydowały między sobą w jaki sposób skorzystać z tej oferty. Natym etapie już było wiadomo, że zdecydowana większość ekspedycji będzie nocować po domach norsmeńskich gospodarzy, nieliczni farciarze jakich osobiście dobierał kapitan w domu gościnnym a z tego jeszcze cztery dwuosobowe sypialnie kapitan zarezerwował dla kobiet. Z czego aż połowę oddał do dyspozycji elfów których nawet jako całość nadal stanowiły niewielki procent całej ekspedycji.

- Niezręczna sytuacja z tymi sypialniami. - Lycena skorzystała z okazji gdy podeszła do brata. Wyjaśniła w czym rzecz. Oczywiście doceniała gest kapitana który widocznie doceniał ich wkład w tą wyprawę, że przydzielił im ten strych a nawet połowę kobiecych sypialni. No ale było pewne “ale”.

- Ale u tego Ekheliona też są kobiety. Czułabym się niezręcznie jakby im chociaż nie zaproponować miejsca. - no przy takiej ciasnocie było to dość problematyczne. Elfki dostały do dyspozycji 2 sypialnie z łącznie 4 łóżkami. Więc normalnie to by było za mało nawet dla Lyceny i jej kobiecej eskorty. A jeszcze dwie czy trzy siostry były w oddziale Ektheliona.

- No i ta Amazonka co chcą ją wbić na pal. Barbarzyńcy. I to ma być na naszą cześć? Barbarzyńcy. Rozumiem dylematy kapitana i wcale mu nie zazdroszczę decyzji. Cieszę się, że zainteresowałeś się tą sprawą bracie i poszedłeś na te negocjacje. Musimy przecież nieść światłość wiedzy i cywilizacji młodszym rasom. Myślałam, że to ich miasto to już no naprawdę by się tam sporo zmian przydało. Jak w każdym ich mieście. Ale tam to chociaż nikogo nie wbijali na pal. - siostra dała upust swoim emocjom w kulturalny i spokojny sposób ale wyglądało na to, że Norsmeni uplasowali się w jej hierarchii cywilizacji zdecydowanie niżej od mieszkańców Portu Wyrzutków gdzie przebywali ostatnio.


Wszyscy





http://entrancementfeeds.weebly.com/.../646754297.jpg



Z zewnątrz dał się słyszeć dźwięk rogu. Potężny i wibrujący. To było wezwanie na biesiadę. Na razie pierwsze. Znak, że gospodarze już skończyli większość przygotowań do wieczornej kolacji na kilkaset osób. A ta miała się odbyć na głównym i chyba jedynym placu tej osady. Z domów wynoszono stoły, rozpalono na środku wielkie ognisko i kilka mniejszych a z domów rozsianej po całej wiosce powoli zaczynali wynurzać się pierwsi chętni co już byli gotowi na tą biesiadę. Zwłaszcza, że od południowego popasu można było jeść najwyżej to co się niosło przy sobie więc żołądki ekspedycji bardzo chętnie głosowały za udaniem się na tą ucztę.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-03-2021, 16:53   #83
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
2525.XII.10 bkt; okolice osady Leifsgard, dżungla, przedpole osady, wieczór i noc

Stawił sie na wezwanie Rivery i wysłuchał słów dowódcy. Cieszył się, że został obdarzony zaufaniem, lecz brzemię wiedzy o tym, co ma wydarzyć się w osadzie Norsów musiał zamaskować zobojętniałą miną. Nie rozmawiał na ten temat z Zoi. Szedł zamyślony, nawet kiedy dziewczyna chciała trochę oswoić ciężką atmosferę żartem o nocnym pływaniu, jego ust nie przeciął nawet wymuszony uśmiech.

Na szczęście obowiązki odgoniły ponure myśli. Z werwą zabrali się do rozbijania obozu. Wiedza tubylców była bezcenna. Carsten chętnie doszkolił się w tej dziedzinie, pomagał im gorliwie nie zważając na niedogodności. Chociaż prowizoryczny krąg z ciernistych i kolczastych roślin, nie wyglądał spektakularnie, dawał pewne poczucie bezpieczeństwa, a to już znaczyło bardzo dużo w niegościnnym otoczeniu. Kiedy ogień zapłonął w kolejnym spróchniałym pniu, Eisen cmoknął z uznaniem, wyrażając, tym samym podziw dla umiejętności i pomysłowości dzikusów. Może napotykali na bariery językowe, ale gesty i mowa ciała, przekazywały czasem więcej informacji, niż kaleczony język. Wzajemna komunikacja szła im z każdą godziną lepiej i dobrze rokowała na kolejne dni wędrówki. Szczególnie Togo zarażał optymizmem i niezmiennie czarował szerokim uśmiechem. Ochroniarz poprosił Barbette, by wręczyła dwójce po soczystych owocach i najbardziej smakowity prowiant z posiadanych zapasów.

Sam skłonił się i przekazał słowa: - Dziękujemy za okazaną tu pomoc, wiele dla nas znaczy... - posłał im wymowne spojrzenia. W duszy gryzła go wiedza o pobratymce Kary, która miała dziś zginąć samotnie w męczarniach. Lojalność wobec Rivery i troska o losy wyprawy, nie pozwoliły mu podzielić się tą wiedzą z kimkolwiek.

Straże pozostawały w gestii dowódcy pikinierów, on zaś jako bezpośrednio odpowiedzialny za bezpieczeństwo Amazonki skupił się na swoim zadaniu. Kobiety pochwalone wcześniej przez Kapitana, ochoczo wykonywały swe obowiązki, nie narzekając na trudy i wyrzeczenia, związane z brakiem dostępu do nawet prowizorycznej łaźni. Obóz rozświetlały tylko nieliczne łuczywa zatknięte w ziemi i rozgrzane ognie w spróchniałych pniakach. Żołnierze zwyczajowo rozgadani po całym dniu wędrówki, dziś czuli powagę sytuacji i powściągliwie podeszli do wieczornych rozrywek. Dżungla swym ogromem i groźną obcością tłumiła ochotę do rozrywek i gasiła wesoły nastrój. Gdzieniegdzie tylko było słychać ciche rozmowy lub tajoną hazardową rozgrywkę. Nawet Medrano, który swoją grą na vihueli i głośnymi pieśniami o żołnierskim losie oraz sławiącymi Estalię i uroki tamtejszych ladacznic, dziś odłożył małą gitarę i zasłuchany w odgłosy dżungli, nucił tylko pod nosem:


Urodziłem się pod topolami, matko
Patrzyłem, jak kołyszą się na wietrze
Pod tymi drżącymi topolami
Wyczekiwałem mojej lubej...



Najemnicy mimo pozornego spokoju, półleżących pozycji i swobody, maskowali oznaki nerwowości. Carsten znał się na ludziach, dobrze czytał emocje. Doświadczenie ochroniarza i zarządcy w sylwańskim garnizonie, sprawiały że umiał rozpoznać, kiedy w żołdakach podskórnie kryje się niepewność. Na szczęście nie miał do czynienia z nowicjuszami. Ci tutaj zasmakowawszy trudów i znojów, sumiennie pracowali na gorzki chleb najemników. Byli świadomi, że z tą wyprawą otwiera się przed nimi wielka szansa, której nie myśleli zmarnować. Szczególnie oczy niektórych wyrażały tę chęć podboju i zysku za wszelką cenę.

Obserwował Pigmeja, który nie wydawał się być specjalnie przejęty nowymi okolicznościami i większą eskortą wojskowych. Nadal rozpromieniony dłubał patykiem w zębach, chociaż wyczuwając nastrój lub będąc uprzedzonym przez Kapitana, chwilowo powstrzymywał się od nagłych wybuchów chichotu.

- Prawda... - Carsten potwierdził słowa Anastasio o skąpej obsadzie obozowiska. - Najpierw twoi ludzie i ja. Po północy Zoi, Barbette pod twoją komendą.


- Zastanawiam się czym podpadliśmy kapitanowi, że nas wyznaczył do tego zadania. Oni teraz grzeją tyłki w łóżkach i zabawiają się z norsmeńskimi dziewczętami.

Eisen zdawał się być głęboko wsłuchany w odgłosy puszczy. Jednak po chwili odpowiedział:
- Nie wiem, czy tak to należy traktować. Każdy ma swoje obowiązki. Ja cieszę się, że nie jestem w osadzie... Sam z wielką niechęcią przyjąłbym gościnę Norsów, nawet za cenę wygód, nie ufam im...- słowa wybrzmiały nieco złowieszczo. - Mniejsza o to, oszczędzajmy siły na jutrzejszy dzień. - rzekł z lekka rozdrażniony, jakby niewidzialnie ukłuła go wzmianka o wojownikach. Anastasio spojrzał na niego baczniej, ale nie zdecydował się drążyć tematu. Odszedł, by zaznać nieco odpoczynku.

Bastard warował przed namiotem Amazonki, warcząc z cicha, jeśli ktoś z postronnych zanadto zbliżył się do jurty. Żołnierze jednak świadomie omijali to miejsce, żaden nie przejawiał chęci, by kręcić się blisko dzikuski. Starsi nadzorowali straże, doglądali wart i czasem sypnęli żołnierskim żartem rozładowującym nieco gęstą atmosferę. Carsten do późna miał pieczę nad Karą, ale po północy skrył się do sąsiedniego namiotu, aby choć trochę się zdrzemnąć. Zgodnie z ustaleniami zmienił go Anastasio i żeńska obstawa.

Noc zasnuła obozowisko, skryte przed gwiaździstym niebem pod koronami niezliczonych drzew. Łuczywa i ognie stopniowo dopalały się, jakby spodziewając się już rychłego nadejścia świtu...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 22-03-2021 o 08:35.
Deszatie jest offline  
Stary 25-03-2021, 22:17   #84
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Novareńczyk uśmiechnął się do zmieszania Ulryki. Dziewczyna jawiła mu się zupełnie naturalna w tym niewycelowanym przeca w lepszą notę u profesora zakłopotaniu. Była tu na równych z nim prawach. Znać zatem było w jej wychowaniu dom z dbałością o maniery.
- Miłym, aczkolwiek nietaktownym by było Ulryko, by któryś z nas dwóch dzielił dach z samymi kobietami. Poza tym, powinna tam wśród nich być medyczka. Idź. A jak tam będziesz to rzuć na Norsmenki okiem medyka. Czy nie borykają się z czymś. A i wypytaj. Wiedza ta może nam się przydać w podróży. A może i wcześniej… To samo wy panie Bartolomeo. Habitat tych ludzi przyjdzie nam poznać od podszewki. Może liźniemy nieco wiedzy zawczasu.

Sam wypytywać zamiaru nie miał, skoro przydzielono mu po temu ludzi. Kapitan miał swoje zmartwienie, a on… No cóż. Nie był w pozycji by działać. Posłał natomiast przez Javiera informację do lorda Ektheliona. Trochę zastanawiał się nad formą. I choć sztuka go nie interesowała, to znudzony za kratami człowiek posłucha o wszystkim o czym mu opowiedzą.

- Mój pan Signor Arrarte -
Javier odezwał się do elfiego lorda głosem kogoś kto recytuje z pamięci to co mu przykazano. Słowo w słowo. - każe mi lordzie Ekthelionie zapytać cię, czy rozważasz aby pomoc w zejściu głównej aktorki na zawsze ze sceny nim nadejdzie finał. Jeśli tak, mógłby użyczyć ci inkaustu do pióra, którym byś ten zwrot akcji napisał.

Następnie Signor Arrarte postanowił zdrzemnąć się przez godzinę, lub dwie na swoim sienniku. Jakoś nie sądził, by wieczór upłynął spokojnie i zakończył się szybko. Z rozpoczęciem biesiady miał zamiar wypytać swoich medyków, czy się czegoś dowiedzieli. I zasiąść strategicznie obok baronessy. Ciekaw był jej wizyty u tej drugiej Amazonki. Jak na przykład tego, czy nie zmieniła zdania. A także… zanosiło się na zamieszanie. Zamieszanie, z którego ktoś dziś napewno spróbuje skorzystać.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 25-03-2021 o 22:25.
Marrrt jest offline  
Stary 26-03-2021, 14:31   #85
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Efekt współpracy z Asmo.

T 11; bck 12.10, wieczór Osada Norsmenów, Amris i Lycena

- Niezręczna sytuacja z tymi sypialniami. - Lycena skorzystała z okazji gdy podeszła do brata. Wyjaśniła w czym rzecz. Oczywiście doceniała gest kapitana który widocznie doceniał ich wkład w tą wyprawę, że przydzielił im ten strych a nawet połowę kobiecych sypialni. No ale było pewne “ale”.

- Ale u tego Ekheliona też są kobiety. Czułabym się niezręcznie jakby im chociaż nie zaproponować miejsca. - no przy takiej ciasnocie było to dość problematyczne. Elfki dostały do dyspozycji 2 sypialnie z łącznie 4 łóżkami. Więc normalnie to by było za mało nawet dla Lyceny i jej kobiecej eskorty. A jeszcze dwie czy trzy siostry były w oddziale Ektheliona.

- No i ta Amazonka co chcą ją wbić na pal. Barbarzyńcy. I to ma być na naszą cześć? Barbarzyńcy. Rozumiem dylematy kapitana i wcale mu nie zazdroszczę decyzji. Cieszę się, że zainteresowałeś się tą sprawą bracie i poszedłeś na te negocjacje. Musimy przecież nieść światłość wiedzy i cywilizacji młodszym rasom. Myślałam, że to ich miasto to już no naprawdę by się tam sporo zmian przydało. Jak w każdym ich mieście. Ale tam to chociaż nikogo nie wbijali na pal. - siostra dała upust swoim emocjom w kulturalny i spokojny sposób ale wyglądało na to, że Norsmeni uplasowali się w jej hierarchii cywilizacji zdecydowanie niżej od mieszkańców Portu Wyrzutków gdzie przebywali ostatnio.

- Spróbujemy pomóc Amazonce. - odpowiedział siostrze Amris mając pewność, że są na osobności. - Obecnie omawiamy jak ale jej życie tak czy owak jest zagrożone. Pamiętaj siostro, że tu panują inne zwyczaje. Myślę, że okrucieństwo jest tu narzędziem strachu obu stron. Owa kobieta też ma swoje na sumieniu. Zobaczymy co da się zrobić. - Magister wyjaśnił siostrze. - Co do noclegu natomiast. Przywilej osobnej izby jest na pewno bardzo miły. Muszę jednak porozumieć się z dowódcą Ekthelionem czy ten gest przyjmiemy i w jakiej formie. Nawiązaliśmy ścisłą współpracę więc trzeba to uszanować w naszych planach.

- No to proszę porozmawiaj z nim bo muszę coś powiedzieć moim dziewczętom. - siostra przytaknęła na te słowa brata i nie oponowała. Ale przyznała mu rację, że lepiej porozumieć się z elfem dowodzącym drugą grupą.

- Dobrze siostro. Wybacz muszę znaleźć prócz naszego dowódcy również Olafa a następnie miejscowego szamana lub znachora. Zapytam go o miejscową florę i faunę oraz naszą roślinę. Może powie coś użytecznego, skoro żyją tu od dawna. - Amris chciał jak najszybciej załatwić te sprawy

- Chyba na tej kolacji na pół setki osób będzie na to okazja. A ja bym wolała przed kolacją wiedzieć jak mogę dysponować swoją sypialnią. - siostra odparła nieco zdziwiona zamiarami brata.

- Olaf na kolacji będzie bardziej zajęty. Teraz wszyscy się rozlokowują więc może miałby wolną chwilę. Pójdę jednak porozmawiać z Ekthelionem, żeby rozstrzygnąć sprawę noclegów. - czarodziej pożegnał się z siostrą i oddalił.



Spotkanie na zewnątrz. Amris i Ekthelion

- Dostaliśmy od gospodarzy miejscówkę na noc dla naszych elfich pań. Taki gest z ich strony. Odmowa byłaby nietaktem ale możemy pewnie te kwatery przekazać innym kobietom z wyprawy. Jako uprzejmość z naszej strony, gdybyśmy nie chcieli nocować w osadzie. Sporo rzeczy może tam pójść nie tak - Magister zwrócił się do Ektheliona. *
- Nasze pokoje dla kobiet też możecie rozdysponować. Ludzkie kobiety mogą tego potrzebować bardziej niż my. Wojownicy ulthuanu nie rozgraniczają swoich wedle płci, a wedle doświadczenia bojowego, więc nasze wojowniczki śpią razem z innymi - Eltharion zgodził się z Amrisem*
- Wśród moich ludzi są kobiety nie będące wojowniczkami. Nie mniej jesteśmy zgodni, trzeba trzymać się razem i poza zasięgiem ludzi... Gdyby miały nastąpić komplikacje. Powiadomię moją siostrę i pozostałych. Wybierz miejsce na obóz i przygotujmy go na noc. - Amris skinął głową dowódcy Ekthelionowi i ruszył ponownie do siostry. *
- Zatem zamierzacie spędzić noc poza osadą? - Ekthelion spytał wychodzącego już elfa*
Amris przez chwilę spojrzał na Ektheliona.
- Nie ufam ani ludziom ani Norsmenów. Tym bardziej, że podstęp odzyskania Amazonki może się nie udać. Jak nas złapią za rękę przy kręceniu, może zrobić się nie zaciekawie. Wtedy i lepiej trzymać się od Norsmenów dalej i łatwiej nam będzie osłaniać odwrót gdyby było to konieczne. To mało prawdopodobne co prawda jednak nie niemożliwe. Z tych powodów lepiej mieć własny i zabezpieczony obóz poza murami. Zdam się jednak na twoją wiedzę - Amris jakby uświadomił sobie, że się zapędził i zapytał towarzysza o opinię.
- Widzisz, Amrisie. Ja przewiduję, że jeśli się jest pomysłodawcą podstępu, który ma szansę się nie udać, trzeba rozważyć użycie siły. O wiele łatwiej jej użyć, mając wojowników w środku osady, niż poza nią. Zrobicie jak uważacie magistrze, ale zza palisady niewiele poradzicie, jak już chaos walki opanuje zaułki tej osady. Mam parę planów na taką ewentualność, a przygotowań, które pozwolą zabezpieczyć zarówno nas, jak i ludzki jest dużo. Moich wojowników jest niewielu. Nawet z waszymi, więcej tu będzie pracy, niż wypoczynku. O ile zechcesz posłuchać, i być może w planie uczestniczyć - wojownik spojrzał na Amrisa, tłumacząc swoją decyzję o pozostaniu w osadzie na noc*
Amris tylko się uśmiechnął Ekthelion trafił w punkt. Amris był pomysłodawcą użycia podstępów by odzyskać Amazonkę. Doradcy kapitana zgrabnie jednak pomysł podchwycili a Magister nie angażował się w to na dalszym etapie. Ryzyko przeskoczyło na innych ludzi a on wręcz umył ręce próbując rozbić obóz poza palisada. Dla niego najważniejsze było bezpieczeństwo jego samego i współbraci.
- Z chęcią wysłucham twojego planu Ekthelionie jako bardziej doświadczone wojownika. - Amris dażył Ekthaliona należnym mu szacunkiem a również jako elfa pewną dozą zaufania.
 
Icarius jest offline  
Stary 27-03-2021, 03:04   #86
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Scena wspólna


Kiedy Carlos i pozostali parlamentariusze wracali z osady Norsemenów do obozu, Bertrand zastanawiał się co zrobić dalej z kwestią Amazonki. Zaczął już zajmować się tę kwestią i czuł potrzebę doprowadzenia jej do końca.

- Wydaje się, że jarl mógłby pójść na odkupienie jeńca, jakbyśmy zaoferowali mu odpowiednio dużo, mamy jeszcze jakieś środki na takie rzeczy? Ja zbyt wiele nie mam, większość wydałem na udział w wykupieniu Kary. - spojrzał się na towarzyszących mu de Riverę, Iolandę i Amrisa.

- Nie, nie mamy - odpowiedziała baronessa. - A przynajmniej nie tyle ile zasugerowałeś panie de Truville. Chyba, że spróbujemy ją wygrać. Może w zawodach w piciu? To norsmeńska dyscyplina. A gdyby do tego kobieta ich pokonała… lub też gdyby ktoś z gości zmarł podczas uczty, zażądać możnaby było zadośćuczynienia.

- Mamy na pokładzie jakąś kobietę co mogłaby liczyć na zwycięstwo w piciu z Norsmenami? - mimo powagi sytuacji kapitan okazał zdziwienie taką kobiecą kandydaturą chyba nawet bardziej niż samą dyscypliną. Ale zaraz nawiązał do głównego wątku.

- Tak, dobrze by było coś wymyślić w sprawie tej Amazonki. Kupno wydaje mi się najprostszym rozwiązaniem. Ale zapewne najkosztowniejszym. A jakieś zawody… Hmm… - zamyślił się nad tym jadąc powoli na swoim rumaku przez oczyszczone z dżungli przedpole osady.

- No zagrać o nią można spróbować. Może się zgodzą. Ale my musielibyśmy wystawić coś równie cennego co by ich interesowało. - odparł idący obok swojego kapitana Olaf widząc, że kapitan potrzebuje czasu do namysłu.

- No tak, może z tą ceną trochę przesadziłem, ale chciałem zainteresować Jarla tym że Amazonka jest więcej warta żywa niż martwa; na Karę faktycznie majątek wydaliśmy - odparł Bertrand z lekką nutą irytacji. Choć faktycznie może baronessa miała rację, co nie poprawiało mu nastroju.
- Ale może jak Jarl będzie nadal w dobrym humorze to obniży cenę.
Następnie zamyślił się nad słowami Olafa o grach. No tak, on znał Norsemenów najlepiej...
- Myślisz bardziej o pojedynku czy o jakiś grach hazardowych….Podczas narady padł nawet pomysł pojedynkowania się z nią.- spytał się zaciskając dłoń na rękojeści rapiera.
- A Pani, Iolando, prosiła Jarla o miejsce blisko Amazonki, macie jakiś plan? -spytał się następnie baronessy.

- Ekthelion mógłby spróbować wprowadzić Karę na teren osady pod osłoną nocy. Wtedy można by upozorować, że amazonka odbiła amazonkę. Nie wiem jak wyglądałby pościg i to dość ryzykowne plan… Po prostu rozważmy wszystkie opcje. Każdy z naszych pomysłów wiąże się z pewną dozą losowości. - Amris dorzucił pomysł do wachlarzu możliwości grupy.

- Kary wolałbym w to nie mieszać. Jak pójdzie coś nie tak to stracimy je obie. - kapitan pokręcił głową na znak, że jak już mają jedną Amazonkę w roli przewodnika to wolałby nie ryzykować jej utraty. Zwłaszcza, że wynik był trudny do przewidzenia a najmniej przewidywalny było zachowanie dzikuski albo nawet obu.

- No Olaf a co myślisz z tymi grami? Co mogłoby zainteresować naszych gospodarzy na tyle aby zgodzili się wystawić swoją Amazonkę? - skoro dowódca przejął pałeczkę w rozmowie to niejako wrócił do pytania Bertranda skierowanego do swojego tłumacza. Ten zastanawiał się chwilę a już zbliżali się do skraju dżungli i widać było czekające elfy na gałęziach drzew albo za porośniętymi lianami i mchem pniami.

- Najłatwiej to byłoby wymienić sztuka za sztukę. Oni dają swojego cennego jeńca a my swojego. No ale żadnych nie mamy. - Olaf zadumał się nad tą filozofią Norsmenów i tym jak mogą się zachować dzisiejszego wieczoru.

- No to może być jeszcze na podarki. Oni by mogli nam sprawić tą Amazonkę w prezencie a my im też coś ciekawego. Najlepiej coś dla wojownika. Coś godnego wodza. Jakąś broń, pancerz, rumaka. Oni lubią takie rzeczy. Jakby to dobrze rozegrać mogliby się zgodzić na taką wymianę. Tak w ramach zawartego sojuszu i podarków między wodzami. - dorzucił kolejny wariant jaki mu przyszedł do łysej głowy. Znaleźli się już w cieniu drzew i jakiś elf machnął im dłonią na przywitanie. Kapitan mu skinął głową w odpowiedzi ale dalej słuchał propozycji swoich doradców.

- Można też ją zwyczajnie wykupić. Niekoniecznie za brzdęki. Po prostu zrobić układ jak z kupcami. “Podoba mi się ta Amazonka, chcę ją kupić, co za nią chcesz?” Ale to podobnie jak z tymi podarkami, trzeba by wyczuć na czym by im mogło zależeć. - Olaf dywagował dalej gdy już zaczynali wchodzić pomiędzy pierwsze drzewa dżungli.

- A to będzie na to czas? - zapytał go kapitan patrząc z góry na niego.

- Powinien. Myślę, że jakby naprawdę mieli kogoś nabijać na pal to zrobią z tego gwódźć wieczornego programu. Może koło północy. No w każdym razie nie tak od razu. Trochę trzeba się rozgrzać, pogadać, pożartować no a jak już wszyscy mają dobre humory wtedy czas na gwóźdź programu. - łysy wojownik przyznał, że żadnej pewności nie ma ale uważał, że ot tak, raczej na samym wejściu do osady nie powinni urządzać kaźni tej Amazonki. Czyli powinni mieć nieco czasu nawet gdy już się wszyscy rozlokują i siądą do wspólnej kolacji na jaką zapraszał jarl.

- A te walki co mówiłeś wcześniej? - Estalijczyk pokiwał głową przyjmując to do wiadomości i wrócił do przepytywania swojego speca od Norsmenów.

- To ryzykowna sprawa kapitanie. Jakby miało chodzić o wolnosć to ona sama powinna walczyć z kimś o tą wolność. Mogą ją przy tym zabić albo zranić i nic z tego nie wyjdzie. A z tymi zakładami no to by coś musiało być bezpośrednio do jarla. Bo on decyduje o wszystkich mieszkańcach wioski. I wolnych i niewolnych. Więc tak jakby był ich właścicielem. Jak każe ją wbić na pal to ją wbiją na pal, jak każe ją wypuścić to ją wypuszczą a jak zgodzi się komuś podarować albo postawić jako zakład to tak będzie. Tak czy inaczej raczej trudno będzie obejść się bez udziału jarla w sprawie tej Amazonki. - Olaf powiedział swoje co uważa z tymi negocjacjami a tymczasem już pomiędzy drzewami widać było początek czekającej w cieniu kolumny.

- Czyli trochę możliwości mamy… - częśc Bertranda miałą ochotę doprowadzić do pojedynku, dawno nie miał okazji zaznać okazji zaznać tego dreszczu ekscytacji, który sprawiał, że naprawdę czuł się żywy. No ale jego bardziej odpowiedzialna strona, którą ostatnio starał się w sobie rozwiajać, szeptała, że wykupienie albo wymiana była bardziej rozsądnym rozwiązaniem.

- To może usiąde blisko jarla i będę kontynuować temat że jestem zainteresowany Amazonką, zobaczymy na ile będzie dalej w dobrym humorze, choć nie widzę powodu by nie był…. - ale gdybyśmy mieli ją wykupić pewnie będę potrzebować wsparcia. -stwierdził.

- Nie panie de Truville, nie mam gotowego rozwiązania. Chciałam uzmysłowić jarlowi jego brak taktu, czym oczywiście jest to pożal się boże uhonorowanie gości. Niestety biedaczek nie zrozumiał - odpowiedziała Iolanda ostatnie zdanie wypowiadając z nie ukrywanym przekąsem.

Wracających powitał Cesar. Tak jak wcześniej uznał pomysł włączenia baronessy i zaproponowania jej udziału w poselstwie za słuszny tak teraz wolał się upewnić co do powrotu grupy negocjacyjnej. Tym bardziej, że nie musiał wracać do środka kolumny gdzie zapewne na wieści czekali już Ulryka i mistrz Bartolomeo.

Medykus wyraził skąpą acz szczerą radość z ich powrotu i wypytał o przebieg negocjacji. Posłał też umyślnego po lorda Ektheliona by i on mógł się wszystkiego dowiedzieć. Rozważał również posłanie po pana Eisena, ale ochroniarz chyba wolał pozostawać w cieniu.

Następnie grzecznie poprosił wszystkich o powtórzenie dotychczasowych pomysłów i wysłuchawszy, myślał chwilę.

- Ani walka ani zakład nie mają sensu jeśli nie będziemy gotowi na porażkę. - rzekł w końcu - A przecież nie możemy się zdawać na los. Pomysły pana de Truville i baronessy można połączyć. Zacząć od tego, że ktoś mógłby pozornie umrzeć przy napiciu się z kielicha. Przykładowo siostra pana de Truville. Szlachcic byłby w prawie żądać satysfakcji od swego gospodarza. I mógłby się zgodzić poniechać żądań gdyby dostał Amazonkę.

Bertrand przeszył medyka spojrzeniem i przełknął ślinę trawiąc śmiały pomysł.
- Ciekawe, czy możesz mi zagwarantować że mojej siostrze nic się nie stanie poważnego po wypiciu tego specyfiku?

- Spokojnie panie de Truville. Nikt nie chce skrzywdzić pańskiej siostry - odezwała się baronessa bardzo łagodnie. - Sama zgłosiłabym się, ale w przeciwieństwie do państwa nie mam tu rodziny, która mogłaby domagać się zadośćuczynienia. Owszem, możnaby udawać, że signore Arrarte to mój krewny czy nawet narzeczony, ale rodzeństwo nadaje się do tego lepiej.

- Przetestowałem go już. Na sobie. - odparł Cesar - Mikstura zadziałała prawidłowo. Pytaniem jednak pozostaje czy łapiduch Norsmenów się nie zorientuje, że to tylko stupor.
Po czym powiódł wzrokiem ku baronessie, a w jego oczach dostrzec się dało coś pomiędzy zaintrygowaniem, a podziwem - Dziękuję za zaufanie.

- No przyznam, że ten plan brzmi dość ekstrawagancko. I bardzo ryzykownie. A wynik jest mocno niepewny. - kapitan zrobił podejrzliwą minę jakby nie bardzo miał przekonanie do tak mętnie przedstawionego planu.

- Przyznam, że wolałbym aby ten wieczór obył się bez czyjejś śmierci. Poza tym nie wiem o jakim specyfiku mówisz seniore Arrarte ale ryzykowanie życiem kobiety i do tego szlachcianki wydaje mi się mocno ryzykowne. - pokręcił głową i pomysł stawiania na szali czyjegoś życia a do tego siostry Bertranda widocznie budził jego wątpliwości.

- Zresztą nawet jakby wszystko poszło po twojej myśli to po śmierci jest pogrzeb. Dół w ziemi i tak dalej chyba, że po norsmeńsku chcecie spalić ciało na stosie. To się dzieje jak ktoś umrze. Zgaduję nie to jest waszym zamiarem ale tego pewnie by się wszyscy spodziewali. Do tego przy następnym spotkaniu znów trzeba by gdzieś ukryć Izabellę. No i na sam koniec. Nigdzie nie jest powiedziane, że Norsmeni się przejmą śmiercią jednej kobiety i do tego nie swojej. Nie wiadomo czy zgodzą się na jakiekolwiek zadośćuczynienie nie mówiąc o oddaniu Amazonki. I szczerze mówiąc nie bardzo widzę związku między zbolałym po śmierci siostry bratem a żądaniem wydania jeńca jako zadośćuczynienia. Dla mnie brzmi jak szwindel. Zwłaszcza jakby chcieć zabrać ciało Izabelli ze sobą zamiast pochować na miejscu. - kapitan wczuł się w rolę adwokata Norsmenów i przedstawił jakie widzi słabości tego planu. A widział ich całkiem sporo.

- Lubię proste rozwiązania. To wydaje mi się zbyt skomplikowane, ryzykowne i o niepewnym wyniku. Wystarczy, że jarl powie “nie” i wszystko na nic. - powiedział patrząc na swoich doradców. I dało się wyczuć, że czeka na inne propozycje.

- I jeśli można kapitanie. - Olaf zgłosił się, że chciałby coś dodać na co dowódca chętnie się zgodził. - Jak rozumiem to chcecie oskarżyć jarla o otrucie panienki Izabelli. To poważne oskarżenie. Jarl może zareagować gniewem. Mamy być ich gośćmi a on swoim honorem zaręcza nasze bezpieczeństwo. Oskarżenie o otrucie godzi w jego gwarancje bezpośrednio. Zresztą nie wiem po co miałby kogoś truć. Wygląda na takiego co chętniej rozmawia toporem niż trucizną. I byłoby trochę dziwne jakby z nas wszystkich i wszystkich Norsów co mają być na tej wspólnej kolacji umarła tylko jedna osoba. - tłumacz zwrócił uwagę na nieco inny aspekt norskich zwyczajów. Coś co mogło przynieść odwrotny efekt od zamierzonego i odbić się na relacjach całej ekspedycji z Norsmenami.

- Słuszne uwagi Carlosie, Olafie - skinał głową Bertrand. Pomyślał przez chwilę, że ten plan spodobał by się Isabelli, brzmiał jak coś z książek które uwielbiała, ale argumenty które usłyszał przekonały go że to jednak mocno ryzykowny pomysł.
- Nie będziemy narażać mojej młodszej siostry dla tak niepewnego rezultatu. Wykupienie, wymiana darów albo zakład to prostsze rozwiązania które stwarzają mniej ryzyka.

- Po pierwsze, nie otruć. To byłoby nierozsądne. Niedorzeczne i wyglądałoby niewiarygodnie. Chodziło o przypadkową śmierć. Po drugie, wątpię, że Norsmeni znali obyczaje pogrzebowe z Bretanii - baronessa zaczęła wyliczać punkty, w których kapitan zupełnie pomylił się. - Po trzecie w pańskim planie jest jedna, wielka nieścisłość. Po co nam Amazonka gdy idziemy w kierunku ziemi jej plemienia? Gdybyśmy wracali do domu, miałoby to sens. Trofeum. Zabawka czy coś. Ale tutaj ewidentnie chcemy ją zabrać do jej ludzi. No chyba, że uważa pan jarla za tak ograniczonego człowieka, że nie skojarzy tych dwóch faktów.

Na słowa baronessy Ekthelion kiwnął głową, że zgadza się z rozumowianem kobiety i przeniósł wzrok na kapitana. Elfi wojownik nie zabierał głosu, jednak od momentu, kiedy pan Arrarte przyniósł wieści o spotkaniu, przybył na nie dosyć szybko. Na tyle szybko, by usłyszeć pomysł o użyciu specyfiku. Przy jego stoickiej postawie ciężko byłoby jednak wywnioskować, czy popiera plan, czy go aprobuje.

Cesar prostszego pomysłu nie miał. Więcej wobec tego się w kwestii jego obrony nie wypowiadał. Ostatnie słowo zgodnie z umową jaką zawarli, zawsze należało do kapitana. Uśmiechnął się jednak gdy pirat stwierdził, że plan mu brzmi jak jakiś szwindel.

- Dziękuje droga Iolando za uwagi, ten pomysł z miksturą jest śmiały, choć ryzykowny jak zauważył Carlos….. - Bertrand nie omieszkał zauważyć, że baronessa jakaś sama nie paliła się do wypicia tego specyfiku - chociaż co do tego czemu chcemy zabrać Amazonkę jako niewolnicę w dżunglę, to raczej oczywiste, że może mieć dla nas informacje albo być zakładnikiem.

- Przypadkowa śmierć to przypadkowa śmierć. Czemóż jarl i nasi gospodarze mieliby być winni? Wola bogów. Za co tu domagać się odszkodowania? Kłócić się z wolą bogów? Tak bywa. - Carlos spojrzał na Iolandę rozkładając dłonie na znak bezradności. Jeśli nie byłoby mowy o celowym otruciu tylko wyglądałoby na przypadek to już w ogóle nie dostrzegał podstaw do roszczeń wobec wodza Norsmenów. Takie rzeczy się zdarzały tu czy tam nawet w Starym Świecie.

- Mogę was zapewnić moi drodzy, że gdyby ktoś z was przybiegł do mnie obwieszczając, że nagle umarł ktoś z waszych podwładnych byłoby mi przykro i złożyłbym wam kondolencję. Ale gdyby domagał się ode mnie jakiegoś odszkodowania to dałbym mu albo jej do zrozumienia, że ta prośba jest mocno nie na miejscu. Nie widzę dlaczego jarl nie miałby postąpić inaczej. - kapitan popatrzył na Iolandę co jako, że oboje byli w siodle była na jego poziomie i na resztę która stała dookoła. Dało się wyczuć, że kompletne nie ma przekonania do takiej koncepcji.

- Dlatego proponuję zostawić ten pomysł w zapasie. Może nam się jeszcze przydać. A na razie wolałbym się skoncentrować na mniej drastycznych metodach porozumienia. Jarl co by nie mówić o Norsmenach okazał nam gościnę i życzliwość. Tą Amazonkę to jak rozumiem też chce upalikować na naszą cześć. Dla mnie to barbarzyństwo ale widocznie z jego strony to jakieś ustępstwo na naszą cześć. I proponuję się skupić na tym aspekcie. Jakiś zakup, wymianę, podarek, może jakiś zakład. Coś w tym stylu myślę rokowałoby szanse na powodzenie. - dowódca widocznie wolał nie ciągnąć dalej omawiania kroku do jakiego nie miał przekonania i skoncentrować się na innych możliwościach. Tych jakie już się luźno przewijały w poprzednich naradach ale do tej pory nie wykrystalizowała się jasna koncepcja ich użycia oraz wykonawców.

- Wszystkie nasze pomysły zostały już wypowiedziane i odrzucone - baronessa wyraziła swe przekonanie bardzo szczerze. Dalszą rozmowę o małym podstępne uznała za bezcelową. Nawet jeżeli kapitan w swym rozumowaniu poszedł w zupełnie nieoczekiwaną stronę, czym było porównanie Isabelli de Truville do masy sług w szeregach tej wyprawy. To był jednak problem Bertranda de Truville, choć baronessie wydało się bardzo nie na miejscu.

- Gdyby u Twego stołu kapitanie, na proszonym obiedzie pomarł serdeczny druh, lub brat wicehrabiny, byłbyś jednak bardziej niż chętny uczynić jej zadość. - Cesar zmarszczył brwi niezadowolony, że wrócił do tematu, który był już przecież wykluczony - Ale istotnie dość o tem. To rzeczywiście zbyt ryzykowne. Jakim podarkiem można bezpiecznie obłaskawić norsmeńskiego jarla?
Pytanie to zwrócił do Olafa jako specjalisty, ale i poniekąd do kapitana, który chyba miał już gotowy, lub właśnie się krystalizujący plan w głowie.

- Już mówiłem. To wojownik więc pewnie jakaś broń, pancerz godny wodza. Może koń. Najlepiej coś czego jeszcze nie ma albo co nie byłoby tutaj prosto zdobyć. - wytatuowany wojownik poruszył nieco głową na boki gdy wymieniał te dary jakie jego zdaniem mogłyby być odpowiednie dla wodza Norsmenów.

- Może też dobrze wyglądać jakbyśmy im w czymś pomogli. Mamy medyków, uczonych, magów, może oni swoich niekoniecznie. Jakbyśmy im pomogli w czymś w czym mają kłopot poradzić sobie sami to też byłby nasz plus. - wojownik mimo postury zakapiora spod ciemnej gwiazdy okazał się dysponować całkiem rzeczową wiedzą choćby na temat Norsmenów.

Novareńczyk pokiwał głową uznając wywód Olafa za wyczerpujący.
- Zatem należy ustalić podczas wieczerzy czego mu brakuje. Czy kto ważny nie chory. Nie przeklęty… I jak niczego nie wydumamy, to… najgodniejsza widzi mi się zbroja naszego kapitana.
To ostatnie dodał ni to żartem ni to zupełnie poważnie.


************************************************** ****

Pogrążony w rozmyślaniach na temat sposobu na wydostanie Amazonki i tym, żeby to on odegrał w tym jak największą rolę, Bertrand udał się wraz z dwójką braci, jego wiernych gwardzistów, by rozłożyć się w sienniku który dostali. Na szczęście podczas pobytu w armii przywykł do niewygód. Przynajmniej jego siostra dostała przyzwoitą izbę wraz z baronessą.

Obaj jego przyboczni wydawali sie być w dobrych humorach gdy zajmowali miejsca do spania i rozpakowywali rzeczy przed wybraniem się na wieczerzę. Jak zawsze żartobliwy Emilio zażartował że może to on porwie Amazonkę i nawet się z nią ożeni, na co prychnął poważniejszy Guido, choć on też wydawał się być zaciekawiony Norsmenami.

Bretoński szlachcic poprosił ich o zachowanie czujności i bycie gotowym do działania wraz z resztą ich małego oddziału, gdyby sprawy wymknęły się spod kontroli. Sam miał zamiar udać się na ucztę jako jeden z pierwszych by trzymać się blisko jarla i zabawiać go rozmową, szukając okazji do poruszenia tematu Amazonki.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 27-03-2021 o 03:06.
Lord Melkor jest offline  
Stary 27-03-2021, 12:34   #87
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Ekthelion rozdysponował swoich wojowników, a po chwili rozmowy z Amrisem przedstawił mu plan współdziałania.Na wypadek jakiejkolwiek złej woli lub agresji norsów należało zabezpieczyć jakąś drogę wyjścia z osady, na tyle szybką dla większości członków ekspedycji aby dało się załadować ludzi i tyle sprzętu, ile zdołają ze sobą zabrać, a jednocześnie taką, która odcięłaby norsów od możliwości pościgu i jednocześnie odwracałaby ich uwagę od ukrytego w dżungli obozu Carstena. Amris miał rację, nie ufając norsom. Wielu z nich walczyło ramię w ramię ze sługami chaosu, a ich serca pozostawały mroczne, mimo całej tej honorowej, wojowniczej otoczki która w pierwszej chwili mogłaby wzbudzić nawet zaufanie co do intencji wojowniczego plemienia. Norsowie nie byli więc lepsi od korsarzy, piratów i druchii, napadających nabrzeża całego znanego świata.
Ekthelion wyjaśnił swój plan Amrisowi, który nieufny, szykował się już aby pod jakimkolwiek pretekstem czy wymówką opuścić osadę. Posiadał w swoim orszaku piechotę morską z Lothern, elfy biegłe w walce pokładowej i żeglarstwie, mogły okazać się nieocenione. Ekthelion poprosił więc, aby jeszcze chwilę zabawiły u norsów i w wolnej chwili zwiedziły port, sprawdzając liczbę cumujących w nim statków, jak i możliwości zajęcia ich.
Gdyby wiec doszło wo jakiejkolwiek walki, Ekthelion planował przedarcie się do portu, pod osłoną łuczników swoich i Amrisa, zajęcie tylu okrętów ilu się da i opuszczeniu osady przystanią.

Teren w osadzie był raczej sprzyjający, niż przeszkadzający w takim manewrze. Dachy, co prawda spadziste, ale długie i szerokie, rozciągające się miejscami niemal na całą szerokość osady stanowiły dobrą przeszkodę dla wojowników, którzy chcieliby się szybko przemieszczać w środku osady. Mur okalający osadę od strony budynków był na tyle szeroki, że zawsze można było ostrzelać ludzi którzy zechcieliby przeszkodzić w przebiciu się do przystani. Było to zrozumiałe, jeśli znało się sposób walki norskich wojowników. Lubili walkę w ciasnym szyku, tarcza założona na tarczy niczym łuski gada. Długi, raczej powolny szereg wojowników, jednak bardzo odporny na jakikolwiek ostrzał lub wymyślne sztuczki wojenne innych ras. Elf domyślał się, dlaczego amazonkom nie udał się szturm. Większość stworzeń z tego klimatu używało oszczepów, dzirytów, włóczni i dmuchawek, i lekkie pociski tych broni nie mogły dosięgnąć opancerzonych od stóp do głów morskich rozbójników, stojących w szyku. Tymczasem jednak zarówno elfy, jak i towarzyszący im ludzie znajdowali się wewnątrz osady. De Rivera dysponował rozsądną ilością pikinierów. Oddział niezbyt użyteczny w gęstej dżungli, ale w tych ciasnych na szerokość wozu uliczkach, kilkunastu ludzi mogło stworzyć nieprzebyty gąszcz stali i drewna, rozbijający każdy tarczowniczy szyk. W dodatku estalijski kapitan miał też broń palną, a dla tej broni żaden mur tarcz nie był przeszkodą. Ciężkie pociski z łatwością mogły druzgotać drewniane tarcze i rozrywać stalowe kolczugi. Kiedy więc uważne oko wojownika łowiło owe wojskowe szczegóły, umysł szacował przed ewentualnym starciem, i szanse nie były złe. Oczywiście nie można było lekceważyć norskiego przywódcy, mogącego mieć w zanadrzu coś, czego elfi wojownik nie widział. Należało jednak wykorzystać czas przed balem na zebranie jak największej ilości informacji o osadzie i jej obrończach, a nastepnie poinformowanie kapitana o możliwościach w czasie uczty. Wyprawa wszak miała jednego wodza, i dopóki de Riviera żył, nie do Ektheliona należała decyzja kiedy zaśpiewają miecze i łuki.

- Odpowiedz kawalerowi Arrarte, że mój pan jest zbyt zajęty, aby zajmować się sztuką. Jest jej jednak wielkim koneserem, i jeśli pan Arrarte cokolwiek zechce napisać samodzielnie, z wielką chęcią obejrzy na uczcie - Odpowiedział Ambrath zamiast Ektheliona, który popatrzył tylko bez słowa na sługę po czym wrócił do swoich obowiązków. Sługa pana de Arrarte, który przekazał wiadomość dotarł do Ektheliona niemal pod sam koniec odprawy, ledwo łapiąc wojownika w jego kwaterze.
- Wiesz co miał na myśli? - Ambrath na sztuce się nie znał, a na ludziach tak sobie, więc jego pytanie nie zdziwiło Ektheliona. Mogli rozmawiać swobodnie w eltharinie, ale zaczekali aż sługa wyjdzie z wiadomością od medyka.
- Wiem. Medyk ma dobre chęci, ale nie ma możliwości, by działać. Dlatego próbuje wyręczyć się nami w swoim planie, co jest zrozumiałe, z jego punktu widzenia.Gdyby okoliczności były inne, zgodziłbym się z ochotą - Ekthelion pokręcił głową - Nie Ambrath. Mamy czekać, ale nie musimy bezczynnie. Plan pana Arrarte ma jakieś szanse powodzenia, ale można odłożyć tą decyzję do czasu uczty. Tymczasem zróbcie tak… - Dowódca pochylił się nad stołem, i karteluszem na którym wyrysował plan osady.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 27-03-2021, 15:20   #88
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
post wspólny, Lord Melkor, MG i ja


***Wieczór; osada Leifsgard; dom gościnny; rozmowa z Isabellą w izbie gościnnej ***


- Ten temat należy odłożyć na inny czas Isabello, gdyż niechcący możnaby o Karze wspomnieć - powiedziała Iolanda. - A tego kapitan chce uniknąć. Teraz cieszymy się z luksusu - to słowo zostało wypowiedziane z wyraźnym przekąsem - jaki się nam trafił. Bo to pewnie ostatnia tego typu możliwość na długie tygodnie. I szykujmy się na ucztę. Nasi gospodarze chcą nas uhonorować. W barbarzyński sposób, jak słusznie zauważyłaś. Jeżeli pragniesz ją zobaczyć, to możemy spróbować z tym ich jarlem porozmawiać. Chcesz?

Isabella wydawała się być nieco zmieszana pytaniem, jakby rozdarta pomiędzy sprzecznymi pragnieniami.
- No, jestem bardzo ciekawa uczty Norsemenów, niewiele o nich wiem, a są interesujący z tego co słyszałam….ale to wbijanie tej biednej dziewczyny na pal. ...Może mój brat coś wymyśli, on jest taki dzielny!
- Ale tak, poprośmy Jarla żeby nam pokazał Amazonkę, myślisz że się zgodzi?

- Tylko pamiętaj, że nigdy nie widziałyśmy jeszcze Amazonki i dlatego jesteśmy tak zainteresowane - baronessa ujęła pod ramię druga arystokratkę. Obie skierowały swe kroki w poszukiwaniu wodza tej osady.

Długo to nie trwało. Co prawda żadna z nich nie znała norskiego ale mimo wszystko wśród ludzi rozstawiających stoły i potrawy na tych stołach znalazły pomoc. Wbrew opinii prymitywów i dzikusów z północy ludzie jarla okazali się całkiem życzliwi i pomocni. Trochę uniwersalnego migowego i zapytań oraz odpowiedzi i w końcu ktoś zawsze wskazał im odpowiedni kierunek. Aż wreszcie wśród rozpalonych ognisk i pochodni pod tym ciepłym, wieczornym niebem i wśród gwaru szykowanej kolacji jaka miała połączyć i gosci i gospodarzy dostrzegły masywną sylwetkę norsmeńskiego wodza. Gdy podeszły bliżej któryś z jego ludzi wskazał mu ich więc spojrzał na nie i przywitał jowialnym uśmiechem jak dobry wujaszek. Tylko w kolczudze i bojowym toporem i mieczem u pasa.

Baronessa skłoniła się delikatnie, acz dystyngowanie przed przywódcą osady.
- Ja i moja przygoda, panna Isabella de Truville - tu wskazała na swoją towarzyszkę, - mamy ogromną prośbę do Ciebie, mój panie. Ta Amazonka, - w jej głosie dało się wyczuć podekscytowanie i lekki strach - którą pojmałeś panie, czy mógłbyśmy ją zobaczyć? - Spojrzała na jarla z nadzieją.

- Tak, wy ciekawe co? Tak, tak wy nie stąd. Nie znacie tych suk z lasu. - ciekawość przybyszy wydawała się wodzowi wioski dość zrozumiała bo uśmiechnął się szeroko jakby wcale się nie dziwił takiej prośbie.

Isabella skrzywiła się nieco na słowa o “suce z lasu”, ale nie skomentowała tego. Z zaciekawieniem przyglądała się Jarlowi, niewiele miała do czynienia z Norsemanami, ale otaczająca ich aura brutalności była jednocześnie intrygująca i niepokojąca. Jak w książkach które czytała.

- Tak, tak. To Sven pokaże. - wódz wskazał na jakiegoś wojownika który mu towarzyszył i ten skinął głową przyjmując od niego takie polecenie. Po czym zrobił krok do przodu dając znać, że dwie kobiety powinny podążać za nim.

- Jesteśmy niezmiernie wdzięczne - powiedziała baronessa posyłając jarlowi delikatny uśmiech i zgodnie dygając przed nim na pożegnanie.
Obie kobiety ruszyły za wojownikiem. - Amazonka. Prawdziwa Amazonka - pisnęła podekscytowana Iolanda do Isabelli. - I my możemy zobaczyć ją z bliska. Kto ją pojmał? - To pytanie zostało skierowane do Svena.

- My. Wpadły w naszą zasadzkę. Nie są takie sprytne jak im się wydawało. - wojownik zaśmiał się zadowolony z okaznej wyższości nad swoimi przeciwniczkami. Pewnie też prowadził ich przez przemieszany tłum gości i gospodarzy jaki kłębił się na wieczornych ulicach. Wszyscy zdawali się na przemian wychodzić i wchodzić z kolejnych, długich domów. Dźwigali coś na tą ucztę albo szli z pustymi rękami. Dało się słyszeć gwar różnych głosów głównie w norskim i estalijskim. Wreszcie bez ostrzeżenia Sven wszedł do zwyczajnie wyglądającego domu jaki przynajmniej w wieczornych ciemnościach niczym nie różnił się od tych co mijali do tej pory.

Wewnątrz paliły się lampy i pochodnie jak we wszystkich innych. Ale tutaj nie było żadnych gości a od stołu wstał jakiś wojownik widząc, że mają gości. Sven coś do niego powiedział a dwaj inni się przysłuchiwali. Baronowa wychwyciła słówko “jarl” w tej rozmowie i wydawało się, że Sven albo ma taki autorytet sam z siebie albo wojownicy traktują go jako przedstawiciela woli wodza bo widać było, że ma posłuch. Sprawa okazała się całkiem prosta. Wojownicy wstali i jeden z nich poszedł i zniknął za jakimiś drzwiami.

- Zaraz ją zobaczycie. Tylko do niej nie podchodźcie. Jest niebezpieczna. - Sven jednocześnie ostrzegł jak i poinformował obie szlachcianki. Zaraz potem ten trzeci pokazał się w drzwiach i coś powiedział do niego. Ci dwaj też ruszyli w jego stronę i cała grupka gospodarzy i gości przeszła do kolejnego pomieszczenia. Właściwie to korytarza. Trochę podobny do tego w jakim były sypialnie w domu gościnnym. Tylko jak otworzyli drzwi do pokoju to pokój bardziej przypominał celę. I zresztą sądząc po widoku osoby jaka go zamieszkiwała to była cela.

Schwytana Amazonka była w o wiele gorszym stanie niż Kara gdy ją szlachcianki widziały po raz pierwszy. Była jeszcze bardziej egzotycznej urody. Miała karnację ciemną jak heban, ciemniejszą nawet od ich przewodniczki. Długie czarne włosy związane w liczne warkoczyki przylegające do głowy. Usta miała spuchnięte i rozciętą dolną wargę. Wciąż miała na sobie ubranie ale raczej skąpe. Podobnie stylistycznie do tego co miała na sobie wojowniczka wystawiona na początku miesiąca na aukcji w mieście. Pomimo ciemnej karnacji wydawała się zmaltretowana. I podobnie jak Kara przypominała dzikie zwierze zamknięte w klatce. I jak dzikie zwierze nie oczekiwała niczego dobrego po swoich oprawcach. Wstała widząc, że drzwi się otwarły i mimo związanych nadgarstków stanęła gotowa do walki. Norsmeni też byli gotowi. Było ich trzech i mieli w pogotowiu pałki. Ale nie weszli do pomieszczenia. Sven stanął w progu w roli przewodnika i tłumacza aby obie kobiety mogły spojrzeć na tą trzecią.

- To ona. Widzicie? Mamy ją! I specjalnie dla was wbijemy ją dzisiaj na pal! - Sven wskazał z dumą na schwytanego jeńca i mówił jakby jej kaźń miała być atrakcją dzisiejszej uczty właśnie ze względu na przybycie tak znamienitych gości.

- Isabella wlepiła zaintrygowane spojrzenie w Amazonkę, potem spojrzała na Svena, wyglądając na zmieszaną:

- Chcecie wbić ją pal dla nas… och to miło że chcecie sprawić nam przyjemnośc, choć nie przywykłam do takich widoków, ty chyba też Iolando?... a nie lepiej ją jako zakładniczkę trzymać skoro toczycie wojnę?

- Hmmmm… - Iolanda zmarszczyła czoło słysząc po raz niewiadomo który "nabijemy Amazonkę na pal na waszą cześć" .

- Nie wygląda zbyt groźne - krytycznie oceniła stan wojowniczki.

- Hah! - Sven prychnął z rozbawienia słysząc słowa ciemnowłosej szlachcianki. Potem chyba to przetłumaczył kompanom bo ci ich też to chyba rozbawiło. Jeden z nich wszedł do środka celi wyciągając przed siebie pałkę jakby chciał nią trącić czy odepchnąć kobietę w głąb celi. Ale też pewnie celowo robił to jak zwolnionym tempie pewnie po to by zademonstrować gościom co i jak. I to był jego błąd. Bo ciemnoskóra Amazonka nie miała ochoty na zabawy z pałką ani szybkie ani wolne. Zademonstrowała to dobitnie niespodziewanie unosząc wysoko nogę i kopiąc podeszwą stopy w pierś Norsmana. Zaskoczenie i siła uderzenia było tak duże, że rosłym wojownikiem rzuciło z powrotem w stronę otwartych drzwi. Ale też go wnerwiło. Odskoczył od ściany i zamachnął się kijem jakby tym razem na poważnie zamierzał nim zdzielić więźnia. Ale powstrzymał go krótki, zdecydowany okrzyk Svena. Zaraz go powtórzył gestem nakazując powrót na korytarz bo wojownik się wahał i wydawało się, że chętnie sprawiłby nauczkę tej krnąbrnej kobiecie. Ale posłuchał rozkazu i niezadowolony wyszedł z celi wracając do towarzyszy.

- Widzicie? Jest groźna. Jak tylko by mogła wszystkim na poderżnęłaby gardła. Dlatego musimy ją zabić zanim to zrobi. - brzmiało trochę jakby wysłannik jarla tłumaczył dlaczego sprawy wyglądają tak a nie inaczej.

- A wy jak nie chcecie oglądać to nie oglądajcie. Możecie wrócić wcześniej do łóżek. - dodał mając chyba zrozumienie, że goście z dalekiego południa Starego Świata a do tego kobiety, mogą nie mieć nerwów na takie krwawe widowisko jakie szykowali swojemu jeńcowi dzisiejszego wieczoru. A w głosie dało się wyczuć nutkę wyższości więc sam pewnie uważał się za pozbawionego takich słabości.

Iolanda przewróciła teatralnie oczami.
- Gdy wieśniak podchodzi do owcy z pałką, te też zaczyna wierzgać. Zwłaszcza gdy wcześniej kilka razy dostała tą pałką - powiedziała spokojnym w tonie głosem. Wyraźnie przebijało w nim znużenie i rozczarowanie. Po czym przeniósła wzrok na swoją towarzyszkę.

- Choć Isabello, bo nie wiem czy jako kobiety damy radę oglądać nabijanie owcy na pal i to na naszą cześć.

- Isabella która wpatrywała się wielkimi oczami w widowisko, po chwili skinęłą Baronessie głową i udała się za nią, najwyraźniej nie chcąc zostawać tu sama.

Kiedy nieco się oddalii przemówiła do starszej szlachcianki z nutą ekscytacji w głosie:
- Faktycznie wyglądała dziko, ale jak mamy Karę to pewnie z nią też byśmy się dogadali. Pozwolimy ją tak wbić na pal, może coś wymyślimy? Na przykład Bertrand mógłby pojedynkować się o nią z Jarlem, nie wiem czy wiesz ale on jest wspaniałym szermierzem.

- Wiem, wiem - powiedziała z podziwem w głosie Iolanda. - Zaproponował mi nawet swoje ostrze - nie dało się nie wychwycić mieszanki powściągliwość, którą powinna cechować się dama w kontaktach ze szlachetnie urodzonymi, jak i wdzięczność i zadowolenia, jakie wywołala ta propozycja. - Problem w tym, że nie można znaleźć dobrego powodu dla takiego pojedynku.


Po opuszczeniu więzienia amazonki Iolanda odszukasz signore Arrarte. Wymieniła z nim kilka uwag.
Na krótko przed wieczorną ucztą udała się do przydzielonego jej pokoju. Tam Pilar pomogła jej się przebrać. Na dzisiaj ucztę baronessa wybrała ciemnoniebieską, jak wieczorne niebo suknię z koronkową bluzką. Pilar ułożyła również włosy swojej pani.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 27-03-2021, 23:53   #89
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 12 - 2525.XII.10 bkt; wieczór

Czas: 2525.XII.10 bkt; wieczór
Miejsce: okolice osady Leifsgard, dżungla, przedpole osady
Warunki: noc, ciche rozmowy, zachmurzenie, d.si.wiatr, ciepło


Carsten



Ciemność zdominowała mały obóz na ledwo kilka namiotów. Ognisko co prawda było więc bił z niego przyjemny i znajomy zapach palonego drewna a z bliska także ciepło. Pieniek z czasem rozgrzał się i pełnił rolę piecyka. Może nie tak jak porządne, murowane piece w imperialnych domach ale jednak promieniował ciepłem. Przynajmniej z bliska. Brakowało jednak światła. Tego ciepłego, przyjaznego, oswojonego płomienia jaki rozpraszał ciemności i wytwarzał bariere ochronnego światła wobec złowrogiej, otaczającej ciemności. No ale jak priorytetem była dyskrecja i nie rzucanie się w oczy to nie mogli sobie pozwolić na standardowe ognisko. A ten pieniek chociaż świetnie pełnił jego rolę to jednak światła prawie nie dawał.

Dzień w tropikach spędzony na pieszym marszu przez bezdroża dżungli robił swoje. I stopniowo te ciemności zgrupowane wokół ogniskowego pieńka pustoszały. Ludzie z ulgą zdejmowali pancerze, hełmy i buty dając odpocząć zmęczonym ciałom. Można było wreszcie usiąść, rozprostować nogi i odsapnąć. Nie było dziwne, że po kolacji ugotowanej na pieńku powoli jeden po drugim udawali się do namiotów.

- Niezła menażeria co? - w ciemności rozległ się spokojny, męski głos. Carsten rozpoznał w nim Bastaurresa. Siwowłosego weterana tego tercios i chyba jednego ze starszych jakich spotkał na tej ekspedycji. W ciemnościach nocy, pod sklepieniem dżungli ledwo widział owal jego twarzy zarysowany przez bladą poświatę jaka wydostawała się z płonącego pieńka.

- Estalijczycy, Imperium, Amazonki, Pigmeje. Nawet elfy. A teraz jeszcze Norsowie. Ciekawe kto jeszcze. - mówił dość topornym reikspiel ale dało się zrozumieć pomimo wyraźnie obcego akcentu. Od razu dało się wyczuć, że nie jest to jego rodzimy język.

- Trudno będzie to wszystko utrzymać w kupie. Zwłaszcza jak będzie złoto dookoła. - powiedział swoje zdanie na ten temat jakby życie zawodowego żołnierza i najemnika nie nastrajały go pozytywnie do takiego sojuszy.

- Trochę się dziwię, że elfy też tu są. Wydawało mi się zawsze, że nie interesują się złotem i skarbami tak jak my. - pozwolił sobie na podzielenie się z młodszym kolegą tym spostrzeżeniem.

Kolejne pacierze upływały na cichej rozmowie albo milczeniu w ciemności. Wokół pieńka z ogniskiem robiło się luźniej, puściej i ciszej gdy kolejne osoby odpływały do namiotów. Z pań już żadna nie została. Poszły spać skoro po północy miały przejąć wartę. Jeszcze przez chwilę słychać było ciche głosy i odgłosy przebierania się z ich namiotu ale i to ucichło. Przez jakiś czas nieco prześwitywał blask jak od świecy albo lampy ale i te dość szybko zgasło.

Togo też zawinął się nawet nie wiadomo dokładnie w którym momencie. Mimo ciemności przez jakiś czas pracował przy małym patyczku pełniącym rolę improwizowanej świecy. Odciął jedną z kolczastych gałęzi i odcinał kolce. Te największe a te potrafiły być długie na jakieś pół palca. Jak sprawdził na tyłku Zoji były ostre jak szpilki. Ksilevska blondynka akurat pożegnała się z nimi życząc z przekąsem nudnej służby i szła do namiotu. Ale gdy przechodziła obok Pigmeja pewnie nie spodziewała się nagłego i zdradzieckiego ataku na swoje cztery litery bo podskoczyła i pisnęła zaskoczona jak pensjonarka a nie doświadczony szermierz jak to wczoraj zademonstrowała przy rzece. Pisk zaskoczonej blondynki zlał się prawie w jedno ze złośliwym chichotem Togo ale i inni wojacy co to widzieli pozwolili sobie na przytłumione śmiechy. Ale widocznie z Zoją nie było żartów. Zaraz się odwinęła i zdzieliła czarną głowę kawalarza w akcie riposty ale ten jakoś się tym chyba za bardzo nie przejął bo szczerzył się radośnie nawet jak znikała w namiocie.

- On mówi, że ostra. I dobra. Ale trochę nie wiem czy mówi o tych kolcach czy o niej. - przetłumaczył Carstenowi jeden z wojaków bo Togo wymownie nakłuł palcem jeden z kolców i coś mówił z tą swoją radosną, nieskrępowaną złośliwością. Ale przed i po tym epizodzie czarnoskóry tubylec na oko niezgrabnymi, brązowymi paluchami manewrował nad wyraz zręcznie. Odcięte kolce mocował do krótkich, prostych patyczków jak miniaturki strzał albo włóczni. Chociaż o bardzo lekkiej i prymitywnej budowie. Zmajstrował ich tak z pęczek jaki mieścił mu się w garści po czym skończył robotę, obowiązał je sznureczkiem i schował do torby jaką miał przy pasie. A na koniec zgasił tą improwizowaną świeczkę przy jakiej pracował.

- Słyszysz? To pewnie z wioski Norsmenów. Bawią się. - jak się uspokoiło i zostali właściwie we dwóch z Bastaurresem mogli się wsłuchać w nocne odgłosy dżungli. Słyszeli skrzeki i piski. Jakiś trzepot jakby skrzydeł. Trzaśnięcie gałęzi. Wśród tych mrocznych i niepokojących odgłosów momentami dał się słyszeć inny dźwięk. Rytmiczny i melodyjny. Dźwięki muzyki. Wytłumione i ledwo słyszalne. Nawet cicha rozmowa je zagłuszała. Ale jak wiatr zawiał z odpowiedniej strony to dało się to słyszeć. Z jednej strony brzmiał kusząco swojsko jak i wabił jak syreni śpiew. Z drugiej jakoś dawał znać, że te zagubione w dżungli i nocy kilka namiotów otoczone ostrokołem ściętych, krzewów to nie są ostatni ludzie na tym kontynencie. Dlatego nagła zmiana w zachowaniu Bastarda była trudna do przeoczenia.

O psie można było zapomnieć. Został przed wejściem do kobiecego namiotu i był widocznie na tyle dobrze wyszkolony by pojąć swoją strażniczą rolę. W tych ciemnościach prawie go nie było widać a jak był cicho nawet nie było wiadomo czy też śpi czy robi co innego. Dlatego jak dał się słyszeć cichy dźwięk obroży sugerujący, że się ruszył to obaj to usłyszeli. Ale samo w sobie nie było jakieś dziwne, czasem psina się przekręcała albo poruszała już wcześniej. Tym razem jednak Bastard wstał na cztery łapy. I zaczął warczeć. Z początku cicho ale bulgotliwy, groźny odgłos narastał. Zjeżył sierść i wydawał się o moment nim puszczą mu nerwy i zacznie ujadać na to coś co go zaalarmowało.

- Cholera. Wyczuł coś. - szepnął spiętym głosem siwowłosy weteran i wstał z pieńka na jakim siedział. Blada plama dłoni powędrowała mu do pasa gdzie miał kordelas.



Czas: 2525.XII.10 bkt; wieczór
Miejsce: osada Leifsgard, główny plac, wieczorna biesiada
Warunki: noc, gwar rozmów, światła ognisk i pochodni, zachmurzenie, d.si.wiatr, ciepło



Wszyscy





https://i.pinimg.com/originals/23/ed...19b1bb8451.jpg


Wbrew obawom jakie można by żywić po gospodarzach o tak szemranej, wręcz krwiożerczej reputacji Norsmeni okazali się całkiem gościnni. I nawet nieźle zorganizowani. Chociaż nie mieli szans się przygotować na istną inwazję gości liczoną na trzy setki głów to mimo to udało im się zorganizować kolację. Niezbyt obfitą no ale to pewnie przez ten pośpiech. Dlatego na stołach dominowały kiełbasy i ryby w różnych formach, kasza na ciepło oraz tutejsze owoce które dla gości zza oceanu wciąż wyglądały i smakowały bardzo egzotycznie. Do tego wino, piwo i miody do picia. No i rubaszne uśmiechy i niezbyt wyrafinowane żarty. Nawet jak obie strony miały wyraźną barierę językową bo nie każdy Nors znał reikspiel a jeszcze mniej estalijski to i mało który gość mógł się dogadać w ich ojczystym języku. Ale dzielenie śmiechem, jedzeniem i piciem wydawało się ponad rasowymi różnicami i łączyć wszystkich tak samo. Pomagało zapomnieć o różnicach i skupić się na podobieństwach. Jak się trafił jakiś tłumacz to nawet zamienić parę słów między gośćmi a gospodarzami.

Serce osady było na głównym placu. Tutaj teraz też ustawiono stoły wyniesione z domów. Uformowano z nich mniej więcej kwadrat. Na środku rozpalono kilka ognisk a przy stołach, za plecami biesiadników stały wbite pochodnie aby nie musieć błądzić w ciemnościach. A gdy już się większość rozsiadła przy tych stołów na środek wyszła grupka muzyków i zaczęła przygrywać biesiadnikom. Słowa były w obcym języku, muzyka też ludzi z Imperium czy Estalii, nie mówiąc o elfach z Ulthuanu wydawała się egzotyczna. Ale jednak przyjemna dla ucha. W końcu na tą improwizowaną scenę wyszedł jakiś śpiewak. Miał zieloną tunikę do kolan i brodę zaplecioną w warkoczyki. Jak na Norsmena wydawał się dość drobny. Ale głos miał potężny. Śpiewał niskim, basowym głosem jakąś poważnie brzmiącą pieśń. A pobratymcom musiała się podobać a swojemu artyście okazywali duży szacunek.

- To Arne Pięknowłosy. Skald. Nasz najlepszy skald. - rubasznie wyjaśnił jarl siedzącemu obok kapitanowi. De Rivera został widocznie uznany za gościa honorowego jarla bo siedzieli obok siebie. Reszta towarzystwa wymieszała się dokumentnie więc sąsiadowali ze sobą gospodarze i goście stanowiąc barwną mieszankę. Wspólną kolację oficjalnie rozpoczął jarl krótką przemową w dwóch językach. Ta w reikspiel była jeszcze krótsza. Ale dało się zrozumieć, że cieszy się z powodu wizyty gości i uważa ich za przyjaciół.





https://i.pinimg.com/564x/d2/50/19/d...a90a1edde4.jpg

Więc po nim niejako dowódca gości czuł się zobowiązany wygłosić podobną mowę. Ale ograniczył się do reikspiel którym władał nieporównywalnie lepiej od Chyżego Topora. Ale sens brzmiał podobnie. Może kapitan uderzył w bardziej żartobliwe tony ale to niejako oficjalnie pokazało, że skoro obaj wodzowie okazują sobie taką przyjaźń i szacunek to było wyraźnym sygnałem dla obu grup, że podwładni powinni brać z nich przykład.

Ale jednak gdzieś przez skórę dało się wyczuć, że w dość naturalny sposób jedni chcieli udowodnić tym drugim swoją wyższość na polu przyjacielskiej rywalizacji. Zresztą przykład płynął z samej góry. Jak ten utalentowany Arne zaśpiewał jakąś bretońską pieśń czym wśród gości wywołał niemałe zdziwienie. Drużyna gości nie bardzo mogła się zrewanżować norsmeńską pieśnią czy poezją a i za bardzo nie mieli własnych muzyków. Ale de Rivera nie tracił głowy. I gdy zabrzmiał odpowiedni kawałek wstał i poprosił Iolandę do tańca. A był na tyle wprawnym tancerzem, że potrafił prowadzić partnerkę nawet do muzyki jaką słyszał pierwszy raz w życiu. Tańczyli na tym wewnętrznym placu, pośród płonących wieczorem ognisk, do taktu wygrywanych przez norsmeńskich muzyków i obserwowani przez wymieszane towarzystwo wszystkich nacji zebranych przy stołach.

To niejako dało impuls i także inne pary ruszyły w tany. Z powodu tego, że wśród drużyny gości mężczyźni byli w przytłaczającej większości to ze zrozumiałych względów pojawiły się mieszane pary gdy kawalerowie z Estalii, Bretonii czy Imperium prosili do tańca norsmeńskie dziewczęta. A te raczej im nie odmawiały. Chociaż tu znów pojawił się w pewnym momencie zgrzyt wywołany na samym szczycie jak de Rivera poprosił do tańca Astrid. Córkę wodza jaka siedziała niedaleko swojego ojca.



https://cdn.shopify.com/s/files/1/15...v=160285174733

W pierwszej chwili wydawało się, jakby Estalijczyk złamał jakieś tabu. Bo w momencie jak wyciągnął prosząco dłoń do siedzącej kobiety nagle wszystkie norsmeńskie głowy przy stole jak na komendę zwróciły się w stronę swojego wodza. Astrid zresztą też. A jarl przez moment miał minę jakby się zastanawiał czy już rozłupać toporem czaszkę swojego honorowego gościa czy jeszcze nie. Ale w końcu uśmiechnął się rubasznie i dał zgodę na ten taniec. Za co córka obdarzyła go promiennym uśmiechem i coś powiedziała krótko do niego, pewnie jakieś podziękowanie. A potem oboje dołączyli do innych tańczących par na środku tego improwizowanego placu pomiędzy stołami.

Zresztą niedługo potem sytuacja się niejako odwróciła. Gdy jeden z norsmeńskich kawalerów podszedł do Lyceny i ją poprosił do tańca. Nie było się co dziwić w końcu siostra Amrisa wyróżniała się urodą nawet na tle elfek zwykle uznawanych za atrakcyjne nie tylko przez elfy.



https://i.pinimg.com/564x/01/d6/50/0...d8a74ec4dd.jpg

Niemniej w pierwszej chwili miała minę niemniej zaskoczoną jak norsmeński wódz przed chwilą. Ale nie zwlekała z odpowiedzią i dała się zaprosić do tańca. A potem zaszczyciła publiczność swoim śpiewnym głosem i pieśnią zrozumiałą tylko dla jej krajanów z Ulthuanu. Ale brzmiała bardzo melodyjnie i poruszająco więc mieszana publiczność obdarzyła ją brawami za ten mały wycinek elfickiej sztuki. Dała dowód twierdzeniu, że nie na damru długoucha rasa jest uznawana za autorytet w dziedzinie muzyki i poezji oraz za nauczycieli młodszych ras.

Ale nie wszystko szło tak gładko. Przy tak licznej grupie, przy kolejnych kolejkach kufli i kielichów, przy przechwałkach i poczuciu własnej wartości nie było szans by wszystko obyło się po przyjacielsku. Jak dokładnie wybuchła awantura przy stole Nordlandczyków nie było do końca wiadomo. Norsowie wydawali się zafascynowani ich bronią jaki widocznie których przyniósł. Wielki miecz rzeczywiście często uchodził za arcydzieło sztuki płatnerskiej. Trudno go było wykuć jak należy i dla mniej cywilizowanych krajen taki poziom mealurgii wydawał się nie do opanowania. Może to tłumaczyło zainteresowanie jakie wśród wojowników z północy wzbudziła ta broń. I z początku wyglądało to na przyjazną wymianę zdań i uwag. Aż któryś z tubylców podważył umiejętności i odwagę Nordlandzkiej gwardii gdy dowiedział się, że ta brunetka co z nimi siedzi to ich dowódca. Kapitan Konig zaś rzeczywiście w tym momencie nie wyglądała zbyt imponująco. Siedziała na ławie, za stołem w samej koszuli bo był ciepły wieczór, jadła i piła tak jak inni. Nie miala ani swojego miecza ani pancerza. Właściwie to co odróżniało ją od innych kobiet to spodnie. Bo nawet Norsmenki w przeważającej większości były w spódnicach.

Jak te słowne przepychanki zmieniły się w fizyczne przepychanki to mogło umknąć większości biesiadników. Dopiero odgłosy awantury zwróciły na nią powszechną uwagę. Czy to Konig sprowokowała tą bijatykę czy dała się sprowokować nie było właściwie istotne. Grunt, że stanęła w szranki z jednym Norsem w prawie klasycznym pojedynku. Prawie bo ten ogłosił, że kobieta to przecież połowa mężczyzny więc będzie walczył tylko jedną ręką. Konig dość szybko pozwoliła jemu i innym zweryfikować jak bardzo była to błędna decyzja gdy trafiła go pięścią w twarz, w brzuch i jeszcze kolanem w trzewia gdy się zgiął. Pierwsza krew i jawna konfrontacja wywołała wybuch emocji u obu grup. Chociaż w oczywisty sposób każda kibicowała komu innemu.

Ale norsmeński wojownik, nawet z jedną walczącą ręką okazał się ciężkim przeciwnikiem dla pani kapitan. Gdy chyba zorientował się, że to nie jakaś trzpiotka tylko niezły obijmorda zaczął walczyć uważniej, bez tej wcześniejszej nonszalancji jaką te parę szybki ciosów Konig wybiła mu z głowy. No i ona też oberwała. Norsmeńska pięść trzasnęła ją jak obuchem w bok głowy, w twarz aż puściła farbę z nosa i odrzuciło ją do tyłu. Ale nie zrezygnowała. Splunęła krwawą śliną na piach i natarła na przeciwnika. Ku wielkiemu zaskoczeniu gospodarzy i gorącemu dopingowi gości. Zwarli się na całego w końcu spadając na poziom udeptanego piachu i wywołując kolejną falę emocję.

W końcu to ona okazała się stroną dominującą gdy wreszcie wstała z powrotem na własnych nogach. A norsmeński wojownik wciąż leżał na placu. Ale trudno go było uznać za słabszego skoro dotrzymał słowa i do końca walczył tylko jedną ręką. Konig chyba też tak sądziła a może po prostu miała gest. Bo wyciągnęła dłoń do powalonego wojownika a on po chwili wahania ją złapał i pomogła mu wstać. Potem objęli się, poklepali po plecach coś do siebie mówiąc czym wywołali znów falę radości u obu grup. Nawet jak oboje tak stali brudni, spoceni i zakrwawieni. Ale dzięki temu honorowemu zachowaniu obu stron tą spontaniczną bójkę udało się przekuć w przyjacielską rywalizację z symbolicznym zwycięstwem i bez wyraźnego przegranego.



Cesar



Z planów na sen albo chociaż drzemkę nic mu właściwie nie wyszło. Wydawało się, że ledwo co się ułożył na sienniku ułożonym na podłodze a raz za razem coś lub ktoś mu przeszkadza. A to tumult za ścianą gdzie przewalała się istna procesja ludzi zmierzających na kolację a to elfy jakie przewalały się ze strychu przez główną izbę na parterze, a to jakieś wredne latające coś co się uparło mu wyssać krew z szyi. I było na tyle szybkie, że nie było tego tak prosto chlapnąć za pierwszym razem a jednak spragnione jego krwi. W końcu jak pozbył się natręta z zewnątrz zaczęły dobiegać odgłosy śpiewów i muzyki pewnie z części artystycznej wieczoru. Wreszcie odwiedziła go sama Iolanda aby zamienić z nim słówko budząc go ostatecznie. Chociaż raczej odsyłając w niebyt chęć zdrzęmnięcia się.

W końcu został sam albo prawie sam. Oprócz niego w głównej izbie domu gościnnego zostało może ze dwóch mężczyzn. Słyszał jak na zewnątrz dwóch wartowników rozmawia półgłosem jawnie złorzecząc na przeklęty, wojskowy los bo musieli stać na warcie gdy reszta sobie biesiadowała. Nie słyszał każdego słowa jakie mówili przyciszonymi głosami ale na tyle dużo by sobie dopowiedzieć jaki jest sens ich rozmów i narzekania. Właściwie to mieli rację. Cesar czuł jak jego żołądek nie karmiony od południowego popasu domaga się swoich praw. A świadomość, że kawałek dalej są stoły zastawione kolacją i widocznie zabawa trwa w najlepsze wcale nie pomagała zwalczyć pustki w brzuchu.

Zanim się zdecydował czy jeszcze raz spróbować zasnąć czy jednak lepiej coś pójść i zjeść póki jeszcze coś jest na stołach to decyzja została podjęta za niego. A właściwie Ulryka ją podjęła przyprowadzając pierwszą pacjentkę. Tylko, że nie Norsmenkę.

- Daj spokój, nic mi nie jest. - usłyszał kobiecy głos tuż nim weszły do głównej izby. Brzmiał jakby chodziło o jakąś drobnostkę na jaką nie warto zwracać uwagi.

- Oj no chodź. I tak nocujemy w tym samym pokoju a tam mam wszystkie rzeczy. - Ulrika weszła do głównej izby i ruszyła w stronę drzwi prowadzących do korytarza z czterema sypialniami. Za nią na bosaka podreptała kapitan Konig która całą swoją postawą, miną i głosem prezentowała, że to nie jest potrzebne i robienie z igły widły. Ale jednak nie dało się przegapić krwawych zacieków na jej twarzy i koszuli. Trochę ich było. Chociaż jak wprawnym okiem zauważył medyk pewnie ta krew to z rozbitego nosa. Zawsze jucha lubiła lecieć z tego wrażliwego miejsca. Ale samo w sobie nie było poważne. Raczej upierdliwe. W ogóle pani kapitan wyglądała jakby brała udział w bójce. Obie zniknęły za drzwiami do sypialni.

Potem przyszedł jakiś elf ale rzucił tylko na niego okiem i z iście elfią obojętnością minął całą salę i poszedł w przeciwną stronę niż obie kobiety. Czyli tam gdzie były schody na strych gdzie kapitan przydzielił kwatery elfom. Dechy sufitu przekazywały stłumione echo tych elfich kroków. Widocznie też jeszcze nie kładły się spać.

- A tu jesteś młodzieńcze. Wszędzie cię szukałem. Nie jesteś na kolacji? - powiedział Bartolomeu gdy wrócił do głównej sali i spojrzał na posłanie na jakim ostatnio zostawił swojego młodszego wiekiem ale starszego szarżą kolegę. Podszedł do jego posłania i usiadł na ławie ustawionej przy ścianie.

- Udało mi się znaleźć jednego z naszych gościnnych dżentelmenów jaki mówi w reikspiel. - oznajmił Tileańczyk który mówił w tym języku choć z wyraźnie obcym akcentem. No i pokrótce streścił swoją rozmowę z owym Norsmenem.

Otóż ów mężczyzna opisał mu przypadek który stary lekarz okrętowy uznał za ciekawy. A mianowicie brat tego człowieka został uznany za opętanego. Nie było się co dziwić bo objawy były bardzo niepokojące. Drgawki, bezwładność nóg, w ogóle zimne miał te nogi. Do tego mamrotał i bełkotał bez sensu. Przy czym czoło i górę ciała miał gorące a ramiona i dłonie znów zimne.

- Wysłuchałem go ale nic mu nie mówiłem tylko przyszedłem do ciebie panie kolego. Chciałeś poznać habitat tubylców to jest okazja. Zwłaszcza jakby udało nam się coś poradzić bo ich szaman jest zdaje się bezradny. - oznajmił Cesarowi na jaki wpadł pomysł uprzejmie nie dodając oczywistości, że jeśli sobie nie poradzą z tym wyzwaniem to raczej nie zyskają w oczach tubylców. Zwłaszcza jakby to naprawdę okazało się opętaniem to sztuka medyczna nie mogła pomóc zbyt wiele poza leczeniem objawowym. Do tego potrzebny był egzorcysta albo chociaż jakiś kapłan.



Amris



- Całkiem przyjemna uroczystość drogi bracie. No nie wiem co oni tak się uparli z tym wbijaniem na pal. Gdyby nie to to by naprawdę można się cieszyć tym ciepłym i miłym wieczorem. - białowłosa siostra usiadła znów obok swojego brata. Wróciła z tych popisów tanecznych i śpiewackich w świetnym humorze. Widocznie podobało jej się takie spędzanie czasu a od dość dawna nie miała za bardzo okazji na tego typu rozrywkę. Jednak widocznie ten wyrok wydany na schwytaną Amazonkę nie wisiał gdzieś niewidzialny nad jej głową i sercem nie pozwalając o sobie zapomnieć.

Bo rzeczywiście było jak mówiła. Integracja międzyludzka była w pełni. Ludzie ze strony gości i gospodarzy dokumentnie się ze sobą przemieszali, pili, jedli, śmiali się, żartowali, wygłupiali, przechwalali i tańczyli ze sobą. Do tego chociaż na tyle osób to na stołach się nie przelewało jadłem ale było tego na tyle, że można było nasycić głód. A napitków było bez ograniczeń. A po tak skwarnym dniu marszu przez dżunglę miał on spore wzięcie. Ale wbrew obawom Ektheliona jakoś ludzie nie zdradzali oznak, że zaraz zamierzają się rzucić sobie do gardeł. Nawet ta bójka między panią kapitan z Imperium a jakimś norsmeńskim wojownikiem zgrabnie się przekształciła w pokaz. I chociaż poszła pierwsza i druga krew to jakoś nie popsuło to atmosfery wieczoru.

- A jak się uprą z tą Amazonką to oznajmiłam już kapitanowi i mam nadzieję, że do jarla to też dotarło. Że ja nie zamierzam uczestniczyć w tym widowisku. - poinformowała brata a ten widział, że wracając tutaj rzeczywiście na chwilę przystanęła przy miejscu gdzie siedzieli obaj wodzowie i rozmawiała z nimi chwilę.

Mimo wszystko nawet Lycena nie zdradzała najmniejszych objawów chęci ucieczki z osady. Wręcz przeciwnie. Jak jej przekazał wiadomość, że Ekthelion rezygnuje z przydziału sypialni białowłosa mag bez skrupułów zajęła wolne pomieszczenie dla siebie i swoich wojowniczek. Co prawda w sypialni było po dwa łóżka a ich było prawie dwa razy więcej ale to i tak o połowę więcej niż pierwotnie przydzielił im kapitan. I siostra nie ukrywała, że ta zamknięta przestrzeń pozwalająca na odrobinę prywatności jest jej bardzo na rękę.

- A swoją drogą gdzie jest Ekthelion i jego elfy? Coś go nie widzę nigdzie. I połowy twoich. - zagaiła wiedząc, że obaj rozmawiali ze sobą wcześniej. A obecnie rzeczywiście było widać brak tej elfiej dziesiątki ze sternikiem. Przynajmniej jak się wiedziało na co zwracać uwagę. Jak ktoś jeszcze to dostrzegł to jakoś nie robił z tego afery. No a Amris zdawał sobie sprawę, że opuścić osadę to nie taka prosta sprawa. Wypadałoby zameldować o tym kapitanowi a nie wiadomo co by on powiedział. Zaś bramy osady nawet w dzień były zamkniętę więc po zmroku tym bardziej. Więc jeszcze trzeba by uzgodnić z tubylcami czyli pewnie z jarlem zgodę na wymarsz.



Bertrand



To chyba głównie dzięki kapitanowi dostali przysłowiowe miejsca w pierwszym rzędzie. Jak tylko po pierwszym gongu wzywającym na kolację bretońskie rodzeństwo udało się na zewnątrz na plac główny gdzie rozstawiono stoły nie było trudno znaleźć gdzie zamierza siadać jarl nawet jak go jeszcze nie było. Było bowiem tylko jedno krzesło na całym placu pewnie pełniące rolę przenośnego tronu i wyznaczenia pozycji. Drugie, chociaż znacznie skromniejsze było przeznaczone dla kapitana jako honorowego gościa. Pozostali musieli siadać na zwykłych ławach. Ale to był powszechny standard we wszelkich tawernach i gospodach więc raczej nikomu to nie powinno przeszkadzać.

- Tu nie, tu nie. Tu jarl. - gdy w pierwszej chwyili Bertrand próbował usadowić się blisko pustego jeszcze krzesła dla norsmeńskiego wodza to jeden z tubylców grzecznie ale dość stanowczo w łamanym reikspiel dał mu znać, że to nie jest odpowiednie dla niego miejsce.

- Spokojnie on jest ze mną. To mój przyboczny. - rozległ się głos nadchodzącego de Rivery. Wobec autorytetu najważniejszego gościa jarla Norsmen nie odważył się oponować i ustąpił. Zajęli więc miejsca przy swoim kapitanie.

- Bertrandzie sprawisz mi dużą przyjemność jeśli usiądziesz przy mnie. A Olaf przy tobie. Mam nadzieję, że nasze drogie i piękne damy wybaczą nam ten nietakt i grubiaństwo. - kapitan z typową dla siebie szarmancją zadysponował gdzie mają siedzieć najważniejsze w tym wieczorze osoby. Pod kątem wcześniejszej narady taki przydział miejsc miał sens. Bertrand nie licząc samego de Rivery mógł siedzieć tak blisko norsmeńskiego wodza jak się dało. Przy nim Olaf który mógł w razie czego służyć jako tłumacz. No a za nim dwie panie z których jedna uczestniczyła we wcześniejszych negocjacjach co podkreślało jej rolę i zaufanie jakim obdarzył ją kapitan no a druga była siostrą Bertranda. Ale panie po zajęciu miejsc poszły prosić jarla by zgodził się pokazać im tą schwytaną Amazonkę więc z początku ich nie było gdy stoły stopniowo zapełniały się tak gośćmi jak i gospodarzami.

- No idź. Zatańcz z nią. Jak to córka wodza to musi być szlachcianka. I może coś powie ciekawego. Chyba coś mówi w reikspiel. - gdy już zabawa trwała siostra znalazła sposób aby przechodząc za potrzebą nachylić się do brata i szepnąć mu dobrą radę widząc, że mimo wszystko jak Carlos zaprosił Astrid do tańca to jakoś krew się nie polała i dobrze się to skończyło. A siostra znów zdradzała swoje zapędy do oswatania brata z jakąś dobrą partią albo chociaż zadzierzgnięcia pozytywnych relacji.

A wieczór zrobił się całkiem przyjemny. Zabawa i integracja trwała na całego. Aż trudno było uwierzyć, że ci roześmiani, rubaszni, nieco nieokrzesani ale jakże gościnni gospodarze zamierzają tego wieczoru kogoś wbijać na pal. Jak na razie to było niczym na jakimś festynie. A Bertrand jako, że siedział tak blisko jak się dało był niejako świadkiem rozmów pomiędzy wodzami.

- To tak. Wy przyjaciele. Dobrze. Bardzo dobrze. To jak nam pomożecie z tymi sukami z lasu? Zrobimy najazd tak? Spalimy je i zabijemy. I trochę na branki. Ładne branki. Kto by nie chciał co? To jak? Zawrzemy umowę? - Harald widocznie miał całkiem sprecyzowaną wizję tego sojuszu z wyprawą kapitana i chociaż na razie to brzmiało jak luźna rozmowa przy miodzie i piwie podczas festynu to jednak należało odpowiednio ważyć słowa.

- No nie tak prędko przyjacielu. Mamy swoje sprawy do załatwienia w dżungli. Jak mamy ci pomóc to jak ty pomożesz nam? Masz dzielnych i sławnych wojowników. A my idziemy po złoto. Nie chcecie złota? Kto by nie chciał złota? Wystarczy tam pójść i sobie wziąć. - de Rivera dość sprawnie lawirował aby nie złożyć jakieś solennej obietnicy która potem wiązałaby mu ręce. I tak obaj całkiem nieźle szachowali się sondując nawzajem swoje zamiary, obietnice i możliwości. Chociaż toporny reikspiel jarla łatwo było uznać, że ograniczenie umysłowe czy wręcz go wziąć za tępaka. To chociaż dania brzmiały krótkie i prymitywnie to sens zdradzał, że nie na darmo Harald Chyży Topór jest wodzem bo umiał manewrować nie tylko toporem.



Ektehlion



- Z portem klapa. Nic nie widać przez palisadę. Trzeba by na nią wejść ale tam są strażnicy. - do Ektheliona wrócił jeden z morskich elfów Amrisa przysłany przez ich dowódcę aby złożyć meldunek z rozpoznania. Potem nieco rozwinął swoją wypowiedź. Port czy pewnie raczej przystań, była za palisadą. Sądząc z linii palisady pewnie w jakiejś zatoczce. Ale z poziomu gruntu nic nie było widać tej rzeki bo właśnie stała na przeszkodzie ściana z palisady. Zapewne bez problemu dałoby się rzucić okiem z jej pokładu no ale najpierw trzeba by się tam dostać. Z ziemi nie było szans aby tam doskoczyć. Trzeba by albo użyć liny albo drabiny by się tam wspiąć. No a na tym pomoście byli norsmeńscy strażnicy. Jak z żalem zauważył elf niestety ani pijani ani nieuważni. Więc trzeba było się liczyć z tym, że dostrzegą takiego wspinacza oraz nową sylwetkę a do tego elfa na pomoście. Dowódca elfów mógł podjąc taką próbę ale czekał na rozkaz Ektheliona czy ma podjąć takie ryzyko bo było spore.

- Zwinięcie łodzi też nie jest takie proste. Trzeba by najpierw opanować rzeczną bramę. Czyli pozbyć się strażników z wieży. Sama brama to też nie jakieś drzwi w zwykłym domu więc nie ma co oczekiwać, że otworzą się cicho i dyskretnie jak opadający liść. - beznamiętnie zrelacjonował wynik swoich obserwacji samej bramy i szans na ewentualne przejęcie bramy. Właściwie masowy atak całej drużyny morskich elfów pewnie dałby im efekt zaskoczenia i przewagi liczebnej który powinien zapewnić im zwycięstwo. Ale nie było żadnej gwarancji, ze obrońcom nie uda się wszcząć alarmu a akcja mogła być dostrzężona przez strażników w innych bramach i murach. A trudno by było im pewnie przegapić otwieranie bramy jaka powinna być zamknięta.

- Ja bym też za bardzo nie liczył na sprawny odwrót kogokolwiek oprócz nas. Zwłaszcza, że jak na razie nikt prócz nas nie wie o tym planie odwrotu. - Ambraht dorzucił swoje trzy grosze. Też akurat wrócił z obchodu po mieście. I jego opinia była następująca. Dzięki temu, że elfy były w kupie mogły działać w zorganizowany sposób. Pośrednio dzięki decyzji kapitana by je rozlokować jako zwarty oddział w domu gościnnym. Ale wszystkie inne oddziały było dyslokowane po prywatnych domach. Po dwóch czy trzech albo kilku na norsmeńską rodzinę. A teraz większość z nich była na wspólnej kolacji na placu. Nie było mowy o żadnej sprawnej zbiórce ani tym bardziej akcji jak większość poszła na tą wieczerzę z symboliczną ilością broni, praktycznie nikt nie był w pancerzu i wszyscy biesiadowali na całego. I nikt, łącznie z kapitanem, nie miał pojęcia o planach elfów. Nawet gdyby im teraz powiedzieć a Norsmeni w żaden sposób by nie przeszkadzali, co w realiach konfliktu było nierealne, musiałoby upłynąć niemniej czasu niż przy rozparcelowania się po przybyciu do osady nim cała ta masa na powrót rozpłynęłaby się po obcych dla siebie ulicach i domach, wzięła swój ekwipunek a następnie by zebrała się do kupy i ruszyła w stronę rzecznej bramy. A jeszcze były przecież te wszystkie juczne i wierzchowe zwierzęta których zabranie ze sobą to znów całkiem osobny rozdział. W ocenie Ambratha to było kompletnie nierealne.

- Na moje oko to mamy szansę uderzyć znienacka, przebić się którąś bramą i wydostać z osady. Ale zostawiając resztę. - odparł beznamiętnie numer dwa w ich elfim oddziale przedstawiając dowódcy swoją opinię.

- Ale jeśli to ma dla ciebie jakieś znaczenie to Norsmeni wydają się podobnie przygotowani. Nie licząc straży na murach. A wieczorek zapoznawczy idzie im całkiem nieźle. - powiedział z krzywym uśmieszkiem wskazując kciukiem za siebie gdzie za ścianą i dachem był plac i serce całej wieczerzy. Na jakiej ich nie było. Ale na razie jakoś nikt nie robił rabanu z tego powodu.



Iolanda



- Moja pani, muszę przyznać, że swoim blaskiem przyćmiewasz oba księżyce i wszystkie gwiazdy na niebie. - de Rivera pomimo swojej dość niefrasobliwej i awanturniczej otoczki jaką podbijała jego załoga która wydawała się być barwną mieszanką z całego świata to jak chciał to potrafił być szarmancki i dobrze wychowany niczym prawdziwy lord na salonach. Tak było też i dzisiaj gdy tak sprytnie i z gracją rozdysponował miejsca siedzące po swojej prawicy jak i nieco później gdy poprosił ją o pierwszy taniec tego wieczoru.

A tak samo jak baronessa de Azuara miała okazję sprawdzić na deskach podłogi na bankiecie pożegnalnym ledwo w ostatni Festag tak i na tym klepisku norsmeńskiej osady de Rivera tancerzem okazał się znakomitym. Jak wirowali na początku jeszcze sami na tym placu otoczonym stołami i biesiadnikami widziała, że wśród widzów wszelkiej nacji wzbudzają powszechne uznanie i czasem zazdrosne spojrzenia.

- I jak wizyta u Amazonki? Udało wam się ją zobaczyć? - mimo wszystko estalijski kapitan nie tracił głowy i skorzystał z okazji aby chociaż publicznie to jednak na osobności zapytać o te odwiedziny u schwytanej dzikuski. Wcześniej nie mieli okazji porozmawiać o tym.

- Ale ślicznie razem wyglądaliście. Jak ja tańczę z Carlosem to mam wrażenie, że nogi same mi się poruszają a wszystko płynie. - wyznała Izabella gdy wrócili z kapitanem na swoje miejsce. Bo ją jako drugą ich dowódca uhonorował przyjemnością tańca. I młodsza Bretonka wcale nie ukrywała, że czuje się wyróżniona takim zaszczytem, że nawet w takich okolicznościach Carlos o niej pamiętał. A gdy obie mogły znów usiąść na ławie przy stole mogły wreszcie wspólnie porozmawiać. Zwłaszcza, że od Bertranda i Carlosa oddzielał ich Olaf.

- Myślisz, że ta Astrid ma męża? Zobacz, siedzi sama przy ojcu. Nie widać jakiegoś mężczyzny w jej wieku przy niej. A jakby kogoś miała to by chyba siedzieli razem. - później gdy wódz ekspedycji poprosił do tańca córkę wodza to ta przykuła uwagę bretońskiej szlachcianki. I trochę tak trudno było wyczuć, że bardziej ją ona interesuje jako konkurentka czy jako kandydatka na narzeczoną dla Bertranda. Tak samo jak w końcu poszła za potrzebą a przy okazji szepnęła coś swojemu bratu. Nie było do końca pewne czy bardziej jej chodzi o to by Bertrand zatańczył z Astrid czy o to by z Astrid tańczył ktoś inny niż Carlos. Obie możliwości wydawały się równo prawdopodobne i wzajemnie się nie wykluczały. Zwłaszcza, że jak z Carlosem Astrid przechodziła obok nich to usłyszały jak mu ćwierkała radośnie w łamanym reikspiel, że jest wdzięczna bo córki wodza nikt nigdy nie prosi do tańca to znów by musiała przesiedzieć kolejną wieczerzę.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-03-2021, 17:05   #90
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
2525.XII.10 bkt Okolice osady Leifsgard, dżungla, przedpole osady, wieczór

Ochroniarz siedział na derce i spożywał skromną wieczerzę. Powoli przeżuwał kęsy jadła, wsłuchując się w obozowe pogadanki. Jak zwykle, wojacy w zaufanym gronie stawali się bardziej otwarci i głośno mówili o swoich zapatrywaniach, snując różne scenariusze dalszej wyprawy. Na pewno częstokroć mieli już do czynienia ze zdradą, zerwanymi sojuszami, podłymi podstępkami, które zatrzęsły niejedną armią. Czasami dowódcy kierowali się własnymi pragnieniami, zmieniali strony konfliktu, wśród najemników również następowały podziały i wyłaniały się odmienne frakcje. Carsten nie miał wątpliwości, że ich wyprawa również stanie przed dylematami i wyzwaniami, kiedy tylko sytuacja się pogmatwa. Norsmeńska osada na drodze już wpłynęła na pewne relacje, a był to przecież dopiero początek wyprawy. Czekały ich zdecydowanie większe próby lojalności. Obietnica złota była wielce kusząca, ale Eisen nie chciał nawet myśleć o okoliczności, w której okaże się ona fałszywą, a mityczne skarby tej krainy jedynie iluzją. Przecież nie można było tego wykluczyć, a skutki byłyby wręcz katastrofalne i rzuciłyby się cieniem na kolejne ekspedycje jako przestroga przed zbyt wielkim zawierzeniem intuicji dowódców. Wiedział, że każdy z uczestników pragnie uszczknąć jakąś część zysków i nie wracać z pustymi rękoma. Wielu żołdaków nie baczyło na możliwe fiasko wyprawy. Już myśleli o swoich częściach łupów, dzielili i składali przyrzeczenia na czyjąś schedę, w przypadku nieszczęśliwej śmierci.

Eisen cieszył się, że stoi nieco z boku głównego nurtu wyprawy, że jego los nie jest uzależniony od brzęku monet czy wielkości skarbu skrytego w piramidzie. Wolał przebywać między najemnikami, niż szlachtą. Dawało to możliwość szybszego wyczucia oddolnych nastrojów, dostrzeżenia zawiązywania się pomniejszych frakcji i ogólnego wejrzenia w morale. To zwykli żołnierze tworzyli sieć powiązań i splot, stanowiący filar wyprawy. Kto potrafił trafić do ich duszy i pragnień sprawował władzę, kto zaś zatracał ten zmysł lub zmusiły go do tego warunki, mógł zostać łatwo strącony z pełnionych zaszczytów.

Bastauress otwarcie dzielił się swoimi refleksjami.


- Trudno będzie to wszystko utrzymać w kupie. Zwłaszcza jak będzie złoto dookoła. - powiedział swoje zdanie na ten temat jakby życie zawodowego żołnierza i najemnika nie nastrajały go pozytywnie do takiego sojuszu.

- Jeśli nie będzie złota to również... - odrzekł chłodno Carsten, przywołując na głos swoje niedawne rozmyślania. - Okaże się pewnie za jakiś czas, ale przezornie warto mieć to w pamięci.
Niemożliwym było w pełni dostrzec wyraz twarzy pikiniera, z uwagi na panujące ciemności.

- Winno się zważyć cele i ryzyko oraz wybrać drogę, która przynieść może pewne zyski, niezależnie od wielkości skarbca. - ochroniarz niespodziewanie zdecydował się kontynuować rozmowę. - Lojalność właściwie osadzona zawsze popłaca, panie Bastauress, wiem coś o tym.

Pigmej pieczołowicie pracował nad obróbką ostrych kolców. Nie speszył się kiedy Carsten podszedł do niego i spokojnie zapytał na migi o przeznaczenie owych strzałek. Dzikus uraczył go barwnym, iście teatralnym przedstawieniem w postaci ruchów dłońmi i zmian świszczącego oddechu z wykorzystaniem całej palety cmoknięć, furknięć i chuchnięć. Potwierdziło to tylko przypuszczenia Carstena, że kolce użyte wcześniej jako niecny żart wobec Zoi, mogły zaszkodzić zdecydowanie bardziej w rękach biegłego myśliwego.

Później, kiedy pozostał na straży jedynie z siwowłosym Estalijczykiem, odgłosy obozu niemal całkowicie ucichły. Była tylko dżungla ze swoim nocnym rytmem, w którym tylko wytrawny jej znawca mógł rozpoznać i nazwać odgłosy tajemniczych zwierząt.

- Słyszysz? To pewnie z wioski Norsmenów. Bawią się.

- Tak. - potwierdził wykidajło, lecz nawet przy wyczulonym słuchu niełatwo mu było złowić dźwięki. Przypomniał sobie o Agnes i przez moment widział ją ponownie na sali, dającą artystyczny występ. Uśmiechała się do niego, poprawiając niesforne jasne loki, opadające jej na urodziwe oblicze. Z miłej dla serca projekcji, natychmiast został twardo przywołany do rzeczywistości. Bastard, dotąd spokojny, zaczął uparcie powarkiwać.

- Ciii... dobra psina...- Carst w ciemności instynktownie sięgnął po miecz i obnażył klingę.

Weteran był szybszy od niego. Przygarbił się w bojowej pozycji, próbując przeniknąć otaczającą ich kurtynę czerni.

Ochroniarz stąpał ostrożnie, starając się asekurować doświadczonego najemnika. Zbliżył się do namiotu Amazonki, próbując dociec, czy rozdrażnienie psa związane było z jej zachowaniem.

Jeśli nie... znaczyło to, że jakiś intruz naruszył granicę ich obozowiska...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 28-03-2021 o 17:43.
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172