|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
21-03-2021, 00:08 | #81 |
Reputacja: 1 |
|
21-03-2021, 03:51 | #82 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 11 - 2525.XII.10 bkt; wieczór Czas: 2525.XII.10 bkt; wieczór Miejsce: okolice osady Leifsgard, dżungla, przedpole osady Warunki: noc, ciche rozmowy, zachmurzenie, d.si.wiatr, ciepło Carsten https://i.ytimg.com/vi/IxXIFTMh0KE/maxresdefault.jpg Byli tu obcy. Carsten czuł to przez spoconą skórę. I czuł, że pewnie inni też. Byli tu niczym intruzi. Skuleni pod rozległymi mrocznymi konarami czekając świtu jak zbawienia. Rozmawiali przyciszonymi głosami jakby obawiali się podnieść głos aby niewiadome zło z tropikalnych mroków nie zwróciło na nich uwagi. Wczoraj już nocowali za miastem. Ale wczoraj otaczało ich mrowie innych ludzi i namiotów. Widzieli niebo wolne niebo nad głowami a widok oceanu, nawet nocą wydawał się czymś wspólnym na tym czy innym kontynencie. Zawsze wyglądał tak samo. To było coś swojskiego. Ale nie tu i nie teraz. Przygwożdżeni do podmokłej ziemi, otoczeni czarnymi krzakami jak siecią, przyduszeni zasłoną gałęzi jaka zdawała się odcinać ich od rozgwieżdżonego nieba. Tak, zdecydowanie byli tu obcy. Zdecydowanie byli tu intruzami i nie byli tu u siebie. Ta nocna cisza to nie była tak dosłownie cisza. Tylko brak innych ludzkich głosów w pobliczu. I świdomość, że naprawdę są tutaj sami. Gdzieś, nie tak całkiem daleko była ta osada Norsmanów ale w tej chwili wydawała się równie odległa i nierealna jak Port Wyrzutków czy nawet inne miejsce za oceanem. Tutaj byli obcy. I chyba tylko para tubylców zachowywała się swobodnie i jak dawniej. Siłą rzeczy przykuwając uwagę i niejako stając się przewodnikami po tej obce, dzikiej krainie tropikalnej nocy bardziej niż kiedykolwiek przedtem. A jeszcze jak na ziemi robiła się już szarówka dostali wezewanie do kapitana. On i Glebova. - No cóż Carstenie. Będziemy musieli się jednak pożegnać na tą noc. Udało nam się załatwić nocleg wewnątrz osady. Więc będziecie zdani na siebie. - gdy kapitan z resztą negocjatorów wrócił z negocjacji niezwłocznie wezwał do siebie szefa ochrony Amazonki i chociaż można było się tego spodziewać to jednak nie zapomniał o nich. No i potwierdził, że jednak większość ekspedycji będzie za murami norsmeńskiej palisady. Przyznał, że ten punkt zborny to dobry pomysł ale lepiej go ustalić gdzieś przy rzece. Gdzieś tam gdzie w dzień przeszła karawana i trawa oraz krzewy wciąż się jeszcze nie podniosły tworząc sprzyjający poruszaniu się szlak a jednocześnie chociaż chwilowy punkt orientacyjny. - I jeszcze coś. Coś co chyba lepiej nie przekazywać póki co Karze. Ale wygląda na to, że Norsmeni mają jakąś Amazonkę. Jako jeńca. I chyba niestety chcą się z nią dzisiaj rozprawić. Nie wiem czy uda nam się to odkręcić. Nie chciałbym popsuć sobie zawartego układu z jarlem. Ale postaramy się jakoś to odkręcić ale nie wiem czy się uda. Pomyślałem, że lepiej abyście o tym wiedzieli i raczej odradzali Karze nocne wycieczki do osady. Mogłoby to nam wszystkim skomplikować sytuację. - kapitan jak się okazało miał dość ważną informację do przekazanie ich dwójce. I pewnie dlatego ich wezwał bo o tym, że jednak nocują u Norsów to mógł im przekazać i przez posłańca. - Mam nadzieję, że nie zachce jej się pływać jak wczoraj. - mruknęła Zoja gdy już wracali od kapitana i szli przez oddziały które po tym dłuższym postoju wreszcie zbierały się aby w zapadającym zmierzchu wmaszerować do osady. I tak we dwoje wrócili do Anastasio który pod ich nieobecność przejął obowiązki dowódcy i zajął się przygotowywaniem miejsca pod obóz. Potem pomimo świstu maczet i szelestu gałęzi słyszeli poprzez zasłonę drzew klekot maszerującej armii. Niezrozumiały gwar głosów, rżenie mułów, stukot kopyt i butów na przewalonych pniach czy dźwięki jakie tysiące przedmiotów, sprzączek i manierek ocierało się o siebie albo pancerze. A wszystko to stopniowo cichło i oddalało się gdy stopniowo kolumna ich mijała i pewnie wchodziła do umocnionej wioski. Zupełnie jakby pochłaniał ich mrok zapadającej nocy. I grupka kilkunastu zagubionych w nocnej dżungli ludzi była ostatnim okruchem ludzkości na tym kontynencie. Z początku jeszcze mieli zajęcie z tym obozem. Trzeba było wykarczować chociaż trochę terenu i musieli to zrobić przy świetle lamp i pochodni. Bo zmrok przeszedł w początek nocy pod baldachimem dżungli jeszcze wcześniej niż na otwartym terenie. I znów okazało się, że tubylcy mają coś ciekawego do powiedzenia. - Tak, tak. O takie. Takie bierzcie. I teraz tak. Mało czasu. Ale chociaż trochę. O tak. - zarówno Togo jak i Kara mieli własną inwencję co do budowy obozu. A mianowicie szli przy świetle pochodni albo lampy gdzieś w las i szukali jakichś krzewów. Potem ścinali je jak leci i ciągnęli do obozu. No i tam się dzielili. Togo został aby układać te krzaki a Kara wracała po kolejne. Z początku nie bardzo było wiadomo o co im chodzi. Ale stopniowo dało się poznać, że Togo z ekipą ochotników układa coś w rodzaju kolczastej zagrody dookoła obozu. No a Kara z innymi ścina i ściąga budulec na tą zagrodę. Jak skończyli wszyscy byli mniej lub bardziej pokłuci tymi kolcami ale dookoła obozu wzniósł się niezbyt solidny ani szczelny kordon kolczastej zagrody. - I to coś da? - Babette zapytała dość sceptycznym tonem sprawdzając w świetle lampy tą zasłonę. Na upartego to była do rozwalenia w parę chwil. Chociaż kontakt z tymi kolcami nie był zbyt przyjemny i wymagał pewnego samozaparcia aby je pokonać. - Jaguar przeskoczy. Jaszczur rozwali. Ptak przeleci. Jaszczurka i pająk przejdzie. Ale dużo zwierząt nie lubi kolców. Zostaną na zewnątrz. Mało czasu. Już późno. Ciemno. Noc. Za późno zaczęliśmy. - Togo tłumaczył w swoim dość kalekim estalijskim co Jarvis tłumaczyła Carstenowi w bardziej zgrabny reikspiel. Wyglądało na to, że mały dzikus zdaje sobie sprawę z niedociągnięć takiej zagrody ale jednak chyba mimo wszystko uważał, że lepiej ją mieć niż nie mieć. Ale jak w końcu uporali się z tą zagrodą i namiotami wreszcie można było usiąść i odpocząć. A para dzikusów odkryła przed nimi jeszcze jedną sztuczkę. Jak rozpalić ognisko wewnątrz spróchniałego pnia. Światła prawie nie dawało a na wierzchu można było zagotować wodę albo co innego. Co znacznie poprawiło humory bo już chyba wszyscy szykowali się na zimną kolację. - Dobra Carsten, chyba czas ustalić warty. Myślę, że jeden, czy dwóch ludzi na zmianę wystarczy. Nie jest nas aż tak dużo. - zapropnował półgłosem Anastasio gdy tak siedzieli prawie po ciemku przy tym bulgoczącym się na pniu kociołku. Rzeczywiście było ich razem trochę ponad pół tuzina. Noc była jeszcze młoda. Właściwie to nawet wieczór tak naprawdę dopiero się zaczynał. Do rana było jeszcze wiele godzin a więc i wiele zmian wartowników. - Zastanawiam się czym podpadliśmy kapitanowi, że nas wyznaczył do tego zadania. Oni teraz grzeją tyłki w łóżkach i zabawiają się z norsmeńskimi dziewczętami. - westchnął z żalem Anastasio bo rzeczywiście można było odebrać ten przydział jako karę. Trzepnął jakiegoś komara co mu przysiadł na karku i bez pośpiechu zaczął wyjmować swoją fajeczkę i rozpakowywać tytoń. Nigdzie nie musiał się spieszyć. Dookła była tylko ciemność i mroczne cienie. Oraz masa skrzeków, pisków, porykiwania z których żadne nie brzmiało przyjaźnie a od każdego cierpła skóra. Czas: 2525.XII.10 bkt; wieczór Miejsce: osada Leifsgard, główny plac, wieczorna biesiada Warunki: noc, gwar rozmów, światła ognisk i pochodni, zachmurzenie, d.si.wiatr, ciepło Wszyscy Druga faza negocjacji, tym razem bezpośrednio pomiędzy dwoma wodzami gości i gospodarzy zakończyła się wraz z zapadającym zmierzchem. Pomimo nerwowego początku w bramie i oskarżeń jakie kapitanowi jarl rzucił w twarz to jednak skończyło się całkiem dobrze. Bo wódz Norsmenów zgodził się udzielić ekspedycji gościny i potraktować ich jak przyjaciół. A na tym głównie zależało kapitanowi. Dzieki temu cała ekspedycja mogła spędzić noc za bezpiecznymi murami Norsmenów zamiast koczować pod baldachimem dżungli. No a nawet jarl obiecał wyprawić ucztę na cześć nowych przyjaciół a na uczcie była możliwość czy zasięgnięcia języka o tym czy owym. Więc same plusy. Jedynie cieniem kładł się los tej schwytanej przez Norsów Amazonki. Oraz konsekwencje czy próby jej wydobycia z Norsmeńskich rąk czy pozostania w bierności. Takie czy inne wyjście niosło ryzyko poważnych konsekwencji jak nie natychmiast to w przyszłości. Jak nic nie zrobią a Amazonki się o tym jakoś dowiedzą mogły uznać ekspedycję za sojuszników Norsów. A gdyby zbyt grubiańsko poszła próba uwolnienia Amazonki to Norsmeni mogli ich uznać za sojuszników Amazonek. Zadanie to wymagało więc nie lada finezji i odrobiny szczęścia. - Mam nadzieję, że nie muszę nikomu przypominać, że ani słowa o Karze i oddziale Carstena jaki pozostaje na zewnątrz. Liczę, że dopilnujecie swoich ludzi w tej materii. - przypomniał kapitan wszystkim dowódcom na ostatniej odprawie przed wyruszeniem do trzewi Norsmeńskiej osady. A potem ruszyli. Noga za nogą kopyto za kopytem, oddział za oddziałem. Po kolei dcierali do skraju już mrocznej dżungli i czerwień zachodzącego dnia jawiła się jak światełko w tunelu. Potem ostatni w miarę prosty odcinek wyciętego przedpola i przejście przez bramę. Tym razem otwartą. A potem był chaos bo musieli zdać się na drużynę gospodarzy. Ci robili za przewodników i kierowali kolejne grupki ku równoległym ulicom a potem już do poszczególnych domów. Z racji tego, że dla tubylców taka masa przybyszy była nie lada wyzwaniem logistycznym nie było innego wyjścia jak dokoptować do każdej norsmeńskiej rodziny po kilku przybyszy. Ci zwykle nie mieli co liczyć na wolne łóżko ale już na miejsce na suchej i ciepłej podłodze tak. A na nie mogli rozłożyć swoje sienniki i w tak ciepłą pogodę robiło się całkiem przyjemne miejsce do spania. Jedynie kapitan i nieliczni szczęściarze mogli liczyć na własny dom dla gości jaki jarl oddał do ich dyspozycji. Co prawda w skali całej ekspedycji to była kropla w morzu potrzeb ale alternatywy właściwie nie było. W całej osadzie to był jedyny budynek przeznaczony dla gości i pełniący rolę domu uczt. I pewnie nieźle spełniał swoją funkcję ale przy takie masie starczył dla ledwo garstki osób. Kapitan sprawnie rozdysponował tą niewielką przestrzenią. Główną izbę zaanektował dla siebie i najważniejszych dowódców. A te kilka mniejszych izb jakie normalnie pełniły rolę sypialni dla tych najważniejszych kobiet w tej wyprawie. W ten sposób w jednym miejscu miał do dyspozycji swój sztab a jednocześnie cała ekspedycja wiedziała gdzie szukać jego albo najważniejszych dowódców. Zwłaszcza, że przy wejściu frontowym wbił swój sztandar. Czy raczej banderę ze swojego starego statku. - Ah, i jeszcze jedno panie i panowie. - rzekł kapitan gdy już powoli na głównym placu osady gospodarze po uporaniu się z zagospodarowaniem gości zaczynali znosić stoły i beczki szykując wieczorną zabawę. - Nie wiem kto z was był tutaj, na tym wybrzeżu podczas ostatniej wojny. - zaczął patrząc po zebranych twarzach mężczyzn i kobiet. - Ale troszkę się tutaj działo. Bardziej na północy, w mieście jaszczuroludzi ale i o nas to zahaczyło. Ta osada jak i Skeggi oficjalnie były neutralne. Ale o ile mi wiadomo sporo wojowników i łodzi dołączyło do grabieżców z północy. My, ludzie z Portu też oficjalnie byliśmy neutralni. Ale też niektórzy z nas pozwolili sobie troszkę poharcować tam i tu. Jak możecie się pewnie domyśleć raczej nie po tej samej stronie co nasi dzisiejsi gospodarze. Ale oficjalnie to wszyscy byliśmy neutralni. - kapitan zdradził nieco jak to wyglądały realia wielkiej wojny z Chaosem w tym zakątku świata. I jak to było z tą powszechną tutaj oficjalną neutralnością. Bo jak się spodziewał jak miód i piwo zaczną płynąć ktoś tam czy tu może chcieć wrócić do tych nie tak odległych przecież czasów. - A teraz skoro jarl nas przyjął jako oficjalnych gości to jesteśmy jego oficjalnymi gośćmi więc podlegamy jego ochronie. Ale wolałbym uniknąć burd i awantur. Zwłaszcza, że mogą nam dobre relacje z Norsmenami przydać się w drodze powrotnej. - powiedział na zakończenie tej krótkiej przemowy. Bertrand Bretończyk nie miał co liczyć na wygody. Właściwie to jako szlachcic miałby powody do sarkania. W końcu przypadło mu miejsce na zwykłym sienniku i to na podłodze. Z drugiej strony jednak sam kapitan i dowódca wyprawy miał podobny siennik w zasięgu wzroku na tej samej podłodze. Carlos zdawał się nie okazywać mu jakiś specjalnych względów a jednak potraktował go jak swojego przybocznego skoro przydzielił mu miejsce w głównej sali domu gościnnego Norsmenów wśród najznaczniejszych dowódców. Poza tym inni nie sarkali. Wyglądało, że trafił do weteranów bitew i wojaży nawykłych do spania w polowych warunkach. A nawet jak komuś to było nie wsmak to sam de Rivera dawał przykład ze spokojem i pogodą ducha znosząc te drobnostki. Więc nawet głupio było grymasić. Z wszystkich ludzi Bertradna starczyło miejsca tylko dla dwóch bliźniaków. Więc teraz we trzech zajmowali miejsce pod jedną ze ścian. A raczej tutaj powinni spocząc po tej biesiadzie jaka ich czekała. Reszta jego ludzi została rozlokowana w innych domach pokawałkowana po kilka osób tak samo jak inne oddziały. Ekthelion Kapitan znów w szczególny sposób wyróżnił elfy. A mianowicie oddał im do dyspozycji cały strych domu gościnnego. Więc chociaż było ciasno obie elfie grupy były jedynym z niewielu w całej osadzie Norsów jakie obozowały jako całość. Oprócz nich tylko tych kilku konkwistadorów w pięknych pancerzach i na dumnych rumakach oraz oddział wielkich mieczy kapitan Konig spali jako całość. Ale poniżej, w izbie głównej. A strych kapitan oddał elfom. I ten okazał się ciepłym i suchym miejscem. Ale dość ciemnym bo nie miał żadnych okien. Mogło to być nawet lepsze miejsce na nocleg niż główna sala na parterze jaką zarekwirował dla siebie kapitan. A jako, że wcześniej oglądał cały dom pod przewodem norsmeńskich gospodarzy raczej to musiał być świadomy wybór. - Myślę, że teraz będzie okazja znacznie lepsza aby obejrzeć port niż wcześniej. - odparł z uśmiechem Ambrath. Z wcześniejszego rekonesansu od zewnątrz niewiele wyszło z rozpoznaniem od strony rzeki. Po prostu nie dało się tego zrobić z tego brzegu. Trzeba by jakoś przedostać się na drugi brzeg albo chociaż wypłynąć na środek rzeki i to jeszcze podpłynąć pod prąd w stronę a najlepiej wzdłuż osady. Żadnej łodzi ani nawet tratwy nie mieli a czy pływanie w tej rzece jest bezpiecznie tego z elfów nie wiedział nikt. Do tego taki pływak mógłby być zauważony z wieży czy palisady. Ostatecznie więc Ambrath zrezygnował z tego pomysłu zadowalając się obserwacją palisady z pogranicza dżungli. - Czekam kiedy ta banda chciwców bez honoru rzuci się sobie do gardeł i zacznie się zabijać. Bo na razie kiepsko im to wychodzi. - odparła Ceylinde nawiązując do wcześniejszych słów dowódcy. Miała rację. Odkąd wyruszyli z miast jakoś nikt nie zginął ani nie rzucał się sobie do gardeł. Teraz spotkali Norsmenów, tych sławnych dzikusów z północy i jak na razie też obeszło się bez rozlewu krwi. - Ektelionie mam nadzieję, że uda nam się nakłonić naszych zacnych gospodarzy do współpracy w sprawie tej drugiej Amazonki. Jeśli nie no to trudno. Nie będę ryzykował całej wyprawy dla jednej, obcej kobiety. - gdy kapitan przyszedł na strych aby sprawdzić jakie są warunki bytowe elfów znalazł okazję aby porozmawiać na chwilę z dowódcą elfiego komanda. I niejako odwołał akcję z siłowym uwalnianiem Amazonki. W końcu nawet nie wiedzieli gdzie ją trzymają w tej osadzie. A ryzyko rozlewu krwi mogło przetrącić kręgosłup całej wizycie u gospodarzy i tej i następnych. Iolanda - Ojej zobacz jak ten Carlos o nas dba. Jest naprawdę kochany! - Izabella nie mogła się nacieszyć z tego zaszczytu. Dosłownie na palcach obu rąk można było policzyć osoby jakie z trzech setek w ich wyprawie mogły dzisiaj spać w łóżku. Co prawda w dość zwykłym, takie jakie można było spotkać i w gospodach. Ale jednak łóżku. Chociaż w dość specyficzne, norsmeńskie wzory i z kilkoma futrami jako dopełnieniem pościeli. Te łóżka stały po dwa w każdej izbie umownie nazywanych sypialnią. Więc standard był podobny jak w dwuosobowych izbach w karczmach. Dwa łóżka, jakiś stół i dwa krzesła, dwa kufry na swoje rzeczy, zwykły regał i wieszaki. Dość prosty wystrój. Ale jednak wszystkie cztery izby de Rivera przydzielił kobietom. I to tym najważniejszym. Wszyscy inni, łącznie z nim samym spali na podłodze, może gdzieś tam komuś udało się dostać jakieś wolne łóżko w którymś domu ale standardem był siennik rozłożony na podłodze. Nawet Bertrand chociaż spał prawie dosłownie za ścianą, w głównej izbie domu gościnnego to jednak też na podłodze a nie w łóżku. Jako sąsiadki miały za ścianą kapitan Konig a jej ludzie spali obok, w sali głównej. A wraz z nią jakaś młoda kobieta o imperialnym akcencie. No i dwie izby naprzeciwko miały zająć elfki. - Myślisz, że warto dzisiaj zaczynać z nim to rozmowę o naszym oddziale? Czy lepiej kiedy indziej? - zagaiła siostra Bertranda gdy miały okazję aby się po tym całym dniu podróży doprowadzić do porządku. Ale szybko zmieniła temat. - Myślisz, że oni naprawdę mają tą drugą Amazonkę? I naprawdę chcą ją wbić na pal? To straszne! Barbarzyństwo! Ta nasza Kara nie jest taka zła. Kto wie? Może okaże się całkiem miła? Na razie nie zrobiła nam nic złego. Myślisz, że ta druga jest do niej podobna? Strasznie nie chciałabym aby jej się coś stało. - los nieznanej jej Amazonki widocznie ciążył nad młodą Bretonką i nie mogła nad tym przejść do porządku dziennego. A chociaż nie było jej na żadnych negocjacjach to widocznie stugębna plotka zrobiła swoje i już musiała o tym słyszeć. I jakoś wcale jej to nie radowało. Cesar Kapitan szefa służb medycznych uznał widocznie na tyle ważnego, że przydzielił mu miejsce przy swoim boku. Czyli w domu gościnnym Norsów. A dalej mógł już czuć się jak u siebie znajdując sobie kawałek wolnego miejsca aby rozłożyć sobie siennik. Pod tym względem lepiej to już chyba trafiła tylko Ulryka. Bo chociaż była jego podwładną to jako kobieta, z tych ledwo kilku najistotniejszych z całej ekspedycji, dostała przydział do prawdziwego łóżka i sypialni. Dostała pokój razem z tą imperialną panią kapitan od wielkich mieczy. Ci zresztą też tu byli tylko bardziej z Cesarem, de Riverą i resztą czyli w głównej izbie tego domu. Tutaj powinny się odbywać uczty i zebrania no ale jak się oczyściło pomieszczenie ze stołów ław które wyniesiono na zewnątrz aby przygotować ucztę to się zrobiło całkiem sporo miejsca do spania. - Oj, ja to chyba nie powinnam… Wy jesteście starsi i ważniejsi… - Ulrykę chyba żarły wyrzuty sumienia, że chociaż młodsza wiekiem i w hierarchii to będzie spać w łóżku gdy dwaj starsi od niej koledzy mieli nocować na podłodze. - Idź dziecko i wyśpij się. Niech ci na zdrowie wyjdzie. Takie stare gnaty jak moje to już wiele miękkości nie potrzebują. Młoda jesteś, jeszcze cię życie wytłucze po gnatach, nie bój się o to a dzisiaj śpij póki masz okazję. - mistrz Bartolomeo mówił ze swoim tileańskim akcentem dobrotliwie jak dziadek do wnuczki. I patrząc na nich to wiekowo nawet by pasowało. Sam zaś wręcz demonstracyjnie rozkładał swój siennik oznamiając wszem i wobec, że nie zamierza się stąd ruszać. Amris Amris dostał ze swoimi wojownikami strych domu gościnnego. Do współudziału z oddziałem Ektehliona. Ale kapitanowi chyba było niezręcznie o to pytać a może nie chciał urazić jakiejś nieznanej sobie elfickiej etykiecie. Więc dyskretnie zaproponował, że z czterech sypialni aż dwie może oddać do dyspozycji elfek. Ale chyba wolał aby to elfy zdecydowały między sobą w jaki sposób skorzystać z tej oferty. Natym etapie już było wiadomo, że zdecydowana większość ekspedycji będzie nocować po domach norsmeńskich gospodarzy, nieliczni farciarze jakich osobiście dobierał kapitan w domu gościnnym a z tego jeszcze cztery dwuosobowe sypialnie kapitan zarezerwował dla kobiet. Z czego aż połowę oddał do dyspozycji elfów których nawet jako całość nadal stanowiły niewielki procent całej ekspedycji. - Niezręczna sytuacja z tymi sypialniami. - Lycena skorzystała z okazji gdy podeszła do brata. Wyjaśniła w czym rzecz. Oczywiście doceniała gest kapitana który widocznie doceniał ich wkład w tą wyprawę, że przydzielił im ten strych a nawet połowę kobiecych sypialni. No ale było pewne “ale”. - Ale u tego Ekheliona też są kobiety. Czułabym się niezręcznie jakby im chociaż nie zaproponować miejsca. - no przy takiej ciasnocie było to dość problematyczne. Elfki dostały do dyspozycji 2 sypialnie z łącznie 4 łóżkami. Więc normalnie to by było za mało nawet dla Lyceny i jej kobiecej eskorty. A jeszcze dwie czy trzy siostry były w oddziale Ektheliona. - No i ta Amazonka co chcą ją wbić na pal. Barbarzyńcy. I to ma być na naszą cześć? Barbarzyńcy. Rozumiem dylematy kapitana i wcale mu nie zazdroszczę decyzji. Cieszę się, że zainteresowałeś się tą sprawą bracie i poszedłeś na te negocjacje. Musimy przecież nieść światłość wiedzy i cywilizacji młodszym rasom. Myślałam, że to ich miasto to już no naprawdę by się tam sporo zmian przydało. Jak w każdym ich mieście. Ale tam to chociaż nikogo nie wbijali na pal. - siostra dała upust swoim emocjom w kulturalny i spokojny sposób ale wyglądało na to, że Norsmeni uplasowali się w jej hierarchii cywilizacji zdecydowanie niżej od mieszkańców Portu Wyrzutków gdzie przebywali ostatnio. Wszyscy http://entrancementfeeds.weebly.com/.../646754297.jpg Z zewnątrz dał się słyszeć dźwięk rogu. Potężny i wibrujący. To było wezwanie na biesiadę. Na razie pierwsze. Znak, że gospodarze już skończyli większość przygotowań do wieczornej kolacji na kilkaset osób. A ta miała się odbyć na głównym i chyba jedynym placu tej osady. Z domów wynoszono stoły, rozpalono na środku wielkie ognisko i kilka mniejszych a z domów rozsianej po całej wiosce powoli zaczynali wynurzać się pierwsi chętni co już byli gotowi na tą biesiadę. Zwłaszcza, że od południowego popasu można było jeść najwyżej to co się niosło przy sobie więc żołądki ekspedycji bardzo chętnie głosowały za udaniem się na tą ucztę.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
21-03-2021, 16:53 | #83 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | 2525.XII.10 bkt; okolice osady Leifsgard, dżungla, przedpole osady, wieczór i noc Ostatnio edytowane przez Deszatie : 22-03-2021 o 08:35. |
25-03-2021, 22:17 | #84 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin Ostatnio edytowane przez Marrrt : 25-03-2021 o 22:25. |
26-03-2021, 14:31 | #85 |
Reputacja: 1 | Efekt współpracy z Asmo.
|
27-03-2021, 03:04 | #86 |
Reputacja: 1 | Scena wspólna Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 27-03-2021 o 03:06. |
27-03-2021, 12:34 | #87 |
Reputacja: 1 |
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est |
27-03-2021, 15:20 | #88 |
Reputacja: 1 | post wspólny, Lord Melkor, MG i ja ***Wieczór; osada Leifsgard; dom gościnny; rozmowa z Isabellą w izbie gościnnej *** - Ten temat należy odłożyć na inny czas Isabello, gdyż niechcący możnaby o Karze wspomnieć - powiedziała Iolanda. - A tego kapitan chce uniknąć. Teraz cieszymy się z luksusu - to słowo zostało wypowiedziane z wyraźnym przekąsem - jaki się nam trafił. Bo to pewnie ostatnia tego typu możliwość na długie tygodnie. I szykujmy się na ucztę. Nasi gospodarze chcą nas uhonorować. W barbarzyński sposób, jak słusznie zauważyłaś. Jeżeli pragniesz ją zobaczyć, to możemy spróbować z tym ich jarlem porozmawiać. Chcesz? Isabella wydawała się być nieco zmieszana pytaniem, jakby rozdarta pomiędzy sprzecznymi pragnieniami. - No, jestem bardzo ciekawa uczty Norsemenów, niewiele o nich wiem, a są interesujący z tego co słyszałam….ale to wbijanie tej biednej dziewczyny na pal. ...Może mój brat coś wymyśli, on jest taki dzielny! - Ale tak, poprośmy Jarla żeby nam pokazał Amazonkę, myślisz że się zgodzi? - Tylko pamiętaj, że nigdy nie widziałyśmy jeszcze Amazonki i dlatego jesteśmy tak zainteresowane - baronessa ujęła pod ramię druga arystokratkę. Obie skierowały swe kroki w poszukiwaniu wodza tej osady. Długo to nie trwało. Co prawda żadna z nich nie znała norskiego ale mimo wszystko wśród ludzi rozstawiających stoły i potrawy na tych stołach znalazły pomoc. Wbrew opinii prymitywów i dzikusów z północy ludzie jarla okazali się całkiem życzliwi i pomocni. Trochę uniwersalnego migowego i zapytań oraz odpowiedzi i w końcu ktoś zawsze wskazał im odpowiedni kierunek. Aż wreszcie wśród rozpalonych ognisk i pochodni pod tym ciepłym, wieczornym niebem i wśród gwaru szykowanej kolacji jaka miała połączyć i gosci i gospodarzy dostrzegły masywną sylwetkę norsmeńskiego wodza. Gdy podeszły bliżej któryś z jego ludzi wskazał mu ich więc spojrzał na nie i przywitał jowialnym uśmiechem jak dobry wujaszek. Tylko w kolczudze i bojowym toporem i mieczem u pasa. Baronessa skłoniła się delikatnie, acz dystyngowanie przed przywódcą osady. - Ja i moja przygoda, panna Isabella de Truville - tu wskazała na swoją towarzyszkę, - mamy ogromną prośbę do Ciebie, mój panie. Ta Amazonka, - w jej głosie dało się wyczuć podekscytowanie i lekki strach - którą pojmałeś panie, czy mógłbyśmy ją zobaczyć? - Spojrzała na jarla z nadzieją. - Tak, wy ciekawe co? Tak, tak wy nie stąd. Nie znacie tych suk z lasu. - ciekawość przybyszy wydawała się wodzowi wioski dość zrozumiała bo uśmiechnął się szeroko jakby wcale się nie dziwił takiej prośbie. Isabella skrzywiła się nieco na słowa o “suce z lasu”, ale nie skomentowała tego. Z zaciekawieniem przyglądała się Jarlowi, niewiele miała do czynienia z Norsemanami, ale otaczająca ich aura brutalności była jednocześnie intrygująca i niepokojąca. Jak w książkach które czytała. - Tak, tak. To Sven pokaże. - wódz wskazał na jakiegoś wojownika który mu towarzyszył i ten skinął głową przyjmując od niego takie polecenie. Po czym zrobił krok do przodu dając znać, że dwie kobiety powinny podążać za nim. - Jesteśmy niezmiernie wdzięczne - powiedziała baronessa posyłając jarlowi delikatny uśmiech i zgodnie dygając przed nim na pożegnanie. Obie kobiety ruszyły za wojownikiem. - Amazonka. Prawdziwa Amazonka - pisnęła podekscytowana Iolanda do Isabelli. - I my możemy zobaczyć ją z bliska. Kto ją pojmał? - To pytanie zostało skierowane do Svena. - My. Wpadły w naszą zasadzkę. Nie są takie sprytne jak im się wydawało. - wojownik zaśmiał się zadowolony z okaznej wyższości nad swoimi przeciwniczkami. Pewnie też prowadził ich przez przemieszany tłum gości i gospodarzy jaki kłębił się na wieczornych ulicach. Wszyscy zdawali się na przemian wychodzić i wchodzić z kolejnych, długich domów. Dźwigali coś na tą ucztę albo szli z pustymi rękami. Dało się słyszeć gwar różnych głosów głównie w norskim i estalijskim. Wreszcie bez ostrzeżenia Sven wszedł do zwyczajnie wyglądającego domu jaki przynajmniej w wieczornych ciemnościach niczym nie różnił się od tych co mijali do tej pory. Wewnątrz paliły się lampy i pochodnie jak we wszystkich innych. Ale tutaj nie było żadnych gości a od stołu wstał jakiś wojownik widząc, że mają gości. Sven coś do niego powiedział a dwaj inni się przysłuchiwali. Baronowa wychwyciła słówko “jarl” w tej rozmowie i wydawało się, że Sven albo ma taki autorytet sam z siebie albo wojownicy traktują go jako przedstawiciela woli wodza bo widać było, że ma posłuch. Sprawa okazała się całkiem prosta. Wojownicy wstali i jeden z nich poszedł i zniknął za jakimiś drzwiami. - Zaraz ją zobaczycie. Tylko do niej nie podchodźcie. Jest niebezpieczna. - Sven jednocześnie ostrzegł jak i poinformował obie szlachcianki. Zaraz potem ten trzeci pokazał się w drzwiach i coś powiedział do niego. Ci dwaj też ruszyli w jego stronę i cała grupka gospodarzy i gości przeszła do kolejnego pomieszczenia. Właściwie to korytarza. Trochę podobny do tego w jakim były sypialnie w domu gościnnym. Tylko jak otworzyli drzwi do pokoju to pokój bardziej przypominał celę. I zresztą sądząc po widoku osoby jaka go zamieszkiwała to była cela. Schwytana Amazonka była w o wiele gorszym stanie niż Kara gdy ją szlachcianki widziały po raz pierwszy. Była jeszcze bardziej egzotycznej urody. Miała karnację ciemną jak heban, ciemniejszą nawet od ich przewodniczki. Długie czarne włosy związane w liczne warkoczyki przylegające do głowy. Usta miała spuchnięte i rozciętą dolną wargę. Wciąż miała na sobie ubranie ale raczej skąpe. Podobnie stylistycznie do tego co miała na sobie wojowniczka wystawiona na początku miesiąca na aukcji w mieście. Pomimo ciemnej karnacji wydawała się zmaltretowana. I podobnie jak Kara przypominała dzikie zwierze zamknięte w klatce. I jak dzikie zwierze nie oczekiwała niczego dobrego po swoich oprawcach. Wstała widząc, że drzwi się otwarły i mimo związanych nadgarstków stanęła gotowa do walki. Norsmeni też byli gotowi. Było ich trzech i mieli w pogotowiu pałki. Ale nie weszli do pomieszczenia. Sven stanął w progu w roli przewodnika i tłumacza aby obie kobiety mogły spojrzeć na tą trzecią. - To ona. Widzicie? Mamy ją! I specjalnie dla was wbijemy ją dzisiaj na pal! - Sven wskazał z dumą na schwytanego jeńca i mówił jakby jej kaźń miała być atrakcją dzisiejszej uczty właśnie ze względu na przybycie tak znamienitych gości. - Isabella wlepiła zaintrygowane spojrzenie w Amazonkę, potem spojrzała na Svena, wyglądając na zmieszaną: - Chcecie wbić ją pal dla nas… och to miło że chcecie sprawić nam przyjemnośc, choć nie przywykłam do takich widoków, ty chyba też Iolando?... a nie lepiej ją jako zakładniczkę trzymać skoro toczycie wojnę? - Hmmmm… - Iolanda zmarszczyła czoło słysząc po raz niewiadomo który "nabijemy Amazonkę na pal na waszą cześć" . - Nie wygląda zbyt groźne - krytycznie oceniła stan wojowniczki. - Hah! - Sven prychnął z rozbawienia słysząc słowa ciemnowłosej szlachcianki. Potem chyba to przetłumaczył kompanom bo ci ich też to chyba rozbawiło. Jeden z nich wszedł do środka celi wyciągając przed siebie pałkę jakby chciał nią trącić czy odepchnąć kobietę w głąb celi. Ale też pewnie celowo robił to jak zwolnionym tempie pewnie po to by zademonstrować gościom co i jak. I to był jego błąd. Bo ciemnoskóra Amazonka nie miała ochoty na zabawy z pałką ani szybkie ani wolne. Zademonstrowała to dobitnie niespodziewanie unosząc wysoko nogę i kopiąc podeszwą stopy w pierś Norsmana. Zaskoczenie i siła uderzenia było tak duże, że rosłym wojownikiem rzuciło z powrotem w stronę otwartych drzwi. Ale też go wnerwiło. Odskoczył od ściany i zamachnął się kijem jakby tym razem na poważnie zamierzał nim zdzielić więźnia. Ale powstrzymał go krótki, zdecydowany okrzyk Svena. Zaraz go powtórzył gestem nakazując powrót na korytarz bo wojownik się wahał i wydawało się, że chętnie sprawiłby nauczkę tej krnąbrnej kobiecie. Ale posłuchał rozkazu i niezadowolony wyszedł z celi wracając do towarzyszy. - Widzicie? Jest groźna. Jak tylko by mogła wszystkim na poderżnęłaby gardła. Dlatego musimy ją zabić zanim to zrobi. - brzmiało trochę jakby wysłannik jarla tłumaczył dlaczego sprawy wyglądają tak a nie inaczej. - A wy jak nie chcecie oglądać to nie oglądajcie. Możecie wrócić wcześniej do łóżek. - dodał mając chyba zrozumienie, że goście z dalekiego południa Starego Świata a do tego kobiety, mogą nie mieć nerwów na takie krwawe widowisko jakie szykowali swojemu jeńcowi dzisiejszego wieczoru. A w głosie dało się wyczuć nutkę wyższości więc sam pewnie uważał się za pozbawionego takich słabości. Iolanda przewróciła teatralnie oczami. - Gdy wieśniak podchodzi do owcy z pałką, te też zaczyna wierzgać. Zwłaszcza gdy wcześniej kilka razy dostała tą pałką - powiedziała spokojnym w tonie głosem. Wyraźnie przebijało w nim znużenie i rozczarowanie. Po czym przeniósła wzrok na swoją towarzyszkę. - Choć Isabello, bo nie wiem czy jako kobiety damy radę oglądać nabijanie owcy na pal i to na naszą cześć. - Isabella która wpatrywała się wielkimi oczami w widowisko, po chwili skinęłą Baronessie głową i udała się za nią, najwyraźniej nie chcąc zostawać tu sama. Kiedy nieco się oddalii przemówiła do starszej szlachcianki z nutą ekscytacji w głosie: - Faktycznie wyglądała dziko, ale jak mamy Karę to pewnie z nią też byśmy się dogadali. Pozwolimy ją tak wbić na pal, może coś wymyślimy? Na przykład Bertrand mógłby pojedynkować się o nią z Jarlem, nie wiem czy wiesz ale on jest wspaniałym szermierzem. - Wiem, wiem - powiedziała z podziwem w głosie Iolanda. - Zaproponował mi nawet swoje ostrze - nie dało się nie wychwycić mieszanki powściągliwość, którą powinna cechować się dama w kontaktach ze szlachetnie urodzonymi, jak i wdzięczność i zadowolenia, jakie wywołala ta propozycja. - Problem w tym, że nie można znaleźć dobrego powodu dla takiego pojedynku. Po opuszczeniu więzienia amazonki Iolanda odszukasz signore Arrarte. Wymieniła z nim kilka uwag. Na krótko przed wieczorną ucztą udała się do przydzielonego jej pokoju. Tam Pilar pomogła jej się przebrać. Na dzisiaj ucztę baronessa wybrała ciemnoniebieską, jak wieczorne niebo suknię z koronkową bluzką. Pilar ułożyła również włosy swojej pani.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
27-03-2021, 23:53 | #89 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 12 - 2525.XII.10 bkt; wieczór Czas: 2525.XII.10 bkt; wieczór Miejsce: okolice osady Leifsgard, dżungla, przedpole osady Warunki: noc, ciche rozmowy, zachmurzenie, d.si.wiatr, ciepło Carsten Ciemność zdominowała mały obóz na ledwo kilka namiotów. Ognisko co prawda było więc bił z niego przyjemny i znajomy zapach palonego drewna a z bliska także ciepło. Pieniek z czasem rozgrzał się i pełnił rolę piecyka. Może nie tak jak porządne, murowane piece w imperialnych domach ale jednak promieniował ciepłem. Przynajmniej z bliska. Brakowało jednak światła. Tego ciepłego, przyjaznego, oswojonego płomienia jaki rozpraszał ciemności i wytwarzał bariere ochronnego światła wobec złowrogiej, otaczającej ciemności. No ale jak priorytetem była dyskrecja i nie rzucanie się w oczy to nie mogli sobie pozwolić na standardowe ognisko. A ten pieniek chociaż świetnie pełnił jego rolę to jednak światła prawie nie dawał. Dzień w tropikach spędzony na pieszym marszu przez bezdroża dżungli robił swoje. I stopniowo te ciemności zgrupowane wokół ogniskowego pieńka pustoszały. Ludzie z ulgą zdejmowali pancerze, hełmy i buty dając odpocząć zmęczonym ciałom. Można było wreszcie usiąść, rozprostować nogi i odsapnąć. Nie było dziwne, że po kolacji ugotowanej na pieńku powoli jeden po drugim udawali się do namiotów. - Niezła menażeria co? - w ciemności rozległ się spokojny, męski głos. Carsten rozpoznał w nim Bastaurresa. Siwowłosego weterana tego tercios i chyba jednego ze starszych jakich spotkał na tej ekspedycji. W ciemnościach nocy, pod sklepieniem dżungli ledwo widział owal jego twarzy zarysowany przez bladą poświatę jaka wydostawała się z płonącego pieńka. - Estalijczycy, Imperium, Amazonki, Pigmeje. Nawet elfy. A teraz jeszcze Norsowie. Ciekawe kto jeszcze. - mówił dość topornym reikspiel ale dało się zrozumieć pomimo wyraźnie obcego akcentu. Od razu dało się wyczuć, że nie jest to jego rodzimy język. - Trudno będzie to wszystko utrzymać w kupie. Zwłaszcza jak będzie złoto dookoła. - powiedział swoje zdanie na ten temat jakby życie zawodowego żołnierza i najemnika nie nastrajały go pozytywnie do takiego sojuszy. - Trochę się dziwię, że elfy też tu są. Wydawało mi się zawsze, że nie interesują się złotem i skarbami tak jak my. - pozwolił sobie na podzielenie się z młodszym kolegą tym spostrzeżeniem. Kolejne pacierze upływały na cichej rozmowie albo milczeniu w ciemności. Wokół pieńka z ogniskiem robiło się luźniej, puściej i ciszej gdy kolejne osoby odpływały do namiotów. Z pań już żadna nie została. Poszły spać skoro po północy miały przejąć wartę. Jeszcze przez chwilę słychać było ciche głosy i odgłosy przebierania się z ich namiotu ale i to ucichło. Przez jakiś czas nieco prześwitywał blask jak od świecy albo lampy ale i te dość szybko zgasło. Togo też zawinął się nawet nie wiadomo dokładnie w którym momencie. Mimo ciemności przez jakiś czas pracował przy małym patyczku pełniącym rolę improwizowanej świecy. Odciął jedną z kolczastych gałęzi i odcinał kolce. Te największe a te potrafiły być długie na jakieś pół palca. Jak sprawdził na tyłku Zoji były ostre jak szpilki. Ksilevska blondynka akurat pożegnała się z nimi życząc z przekąsem nudnej służby i szła do namiotu. Ale gdy przechodziła obok Pigmeja pewnie nie spodziewała się nagłego i zdradzieckiego ataku na swoje cztery litery bo podskoczyła i pisnęła zaskoczona jak pensjonarka a nie doświadczony szermierz jak to wczoraj zademonstrowała przy rzece. Pisk zaskoczonej blondynki zlał się prawie w jedno ze złośliwym chichotem Togo ale i inni wojacy co to widzieli pozwolili sobie na przytłumione śmiechy. Ale widocznie z Zoją nie było żartów. Zaraz się odwinęła i zdzieliła czarną głowę kawalarza w akcie riposty ale ten jakoś się tym chyba za bardzo nie przejął bo szczerzył się radośnie nawet jak znikała w namiocie. - On mówi, że ostra. I dobra. Ale trochę nie wiem czy mówi o tych kolcach czy o niej. - przetłumaczył Carstenowi jeden z wojaków bo Togo wymownie nakłuł palcem jeden z kolców i coś mówił z tą swoją radosną, nieskrępowaną złośliwością. Ale przed i po tym epizodzie czarnoskóry tubylec na oko niezgrabnymi, brązowymi paluchami manewrował nad wyraz zręcznie. Odcięte kolce mocował do krótkich, prostych patyczków jak miniaturki strzał albo włóczni. Chociaż o bardzo lekkiej i prymitywnej budowie. Zmajstrował ich tak z pęczek jaki mieścił mu się w garści po czym skończył robotę, obowiązał je sznureczkiem i schował do torby jaką miał przy pasie. A na koniec zgasił tą improwizowaną świeczkę przy jakiej pracował. - Słyszysz? To pewnie z wioski Norsmenów. Bawią się. - jak się uspokoiło i zostali właściwie we dwóch z Bastaurresem mogli się wsłuchać w nocne odgłosy dżungli. Słyszeli skrzeki i piski. Jakiś trzepot jakby skrzydeł. Trzaśnięcie gałęzi. Wśród tych mrocznych i niepokojących odgłosów momentami dał się słyszeć inny dźwięk. Rytmiczny i melodyjny. Dźwięki muzyki. Wytłumione i ledwo słyszalne. Nawet cicha rozmowa je zagłuszała. Ale jak wiatr zawiał z odpowiedniej strony to dało się to słyszeć. Z jednej strony brzmiał kusząco swojsko jak i wabił jak syreni śpiew. Z drugiej jakoś dawał znać, że te zagubione w dżungli i nocy kilka namiotów otoczone ostrokołem ściętych, krzewów to nie są ostatni ludzie na tym kontynencie. Dlatego nagła zmiana w zachowaniu Bastarda była trudna do przeoczenia. O psie można było zapomnieć. Został przed wejściem do kobiecego namiotu i był widocznie na tyle dobrze wyszkolony by pojąć swoją strażniczą rolę. W tych ciemnościach prawie go nie było widać a jak był cicho nawet nie było wiadomo czy też śpi czy robi co innego. Dlatego jak dał się słyszeć cichy dźwięk obroży sugerujący, że się ruszył to obaj to usłyszeli. Ale samo w sobie nie było jakieś dziwne, czasem psina się przekręcała albo poruszała już wcześniej. Tym razem jednak Bastard wstał na cztery łapy. I zaczął warczeć. Z początku cicho ale bulgotliwy, groźny odgłos narastał. Zjeżył sierść i wydawał się o moment nim puszczą mu nerwy i zacznie ujadać na to coś co go zaalarmowało. - Cholera. Wyczuł coś. - szepnął spiętym głosem siwowłosy weteran i wstał z pieńka na jakim siedział. Blada plama dłoni powędrowała mu do pasa gdzie miał kordelas. Czas: 2525.XII.10 bkt; wieczór Miejsce: osada Leifsgard, główny plac, wieczorna biesiada Warunki: noc, gwar rozmów, światła ognisk i pochodni, zachmurzenie, d.si.wiatr, ciepło Wszyscy https://i.pinimg.com/originals/23/ed...19b1bb8451.jpg Wbrew obawom jakie można by żywić po gospodarzach o tak szemranej, wręcz krwiożerczej reputacji Norsmeni okazali się całkiem gościnni. I nawet nieźle zorganizowani. Chociaż nie mieli szans się przygotować na istną inwazję gości liczoną na trzy setki głów to mimo to udało im się zorganizować kolację. Niezbyt obfitą no ale to pewnie przez ten pośpiech. Dlatego na stołach dominowały kiełbasy i ryby w różnych formach, kasza na ciepło oraz tutejsze owoce które dla gości zza oceanu wciąż wyglądały i smakowały bardzo egzotycznie. Do tego wino, piwo i miody do picia. No i rubaszne uśmiechy i niezbyt wyrafinowane żarty. Nawet jak obie strony miały wyraźną barierę językową bo nie każdy Nors znał reikspiel a jeszcze mniej estalijski to i mało który gość mógł się dogadać w ich ojczystym języku. Ale dzielenie śmiechem, jedzeniem i piciem wydawało się ponad rasowymi różnicami i łączyć wszystkich tak samo. Pomagało zapomnieć o różnicach i skupić się na podobieństwach. Jak się trafił jakiś tłumacz to nawet zamienić parę słów między gośćmi a gospodarzami. Serce osady było na głównym placu. Tutaj teraz też ustawiono stoły wyniesione z domów. Uformowano z nich mniej więcej kwadrat. Na środku rozpalono kilka ognisk a przy stołach, za plecami biesiadników stały wbite pochodnie aby nie musieć błądzić w ciemnościach. A gdy już się większość rozsiadła przy tych stołów na środek wyszła grupka muzyków i zaczęła przygrywać biesiadnikom. Słowa były w obcym języku, muzyka też ludzi z Imperium czy Estalii, nie mówiąc o elfach z Ulthuanu wydawała się egzotyczna. Ale jednak przyjemna dla ucha. W końcu na tą improwizowaną scenę wyszedł jakiś śpiewak. Miał zieloną tunikę do kolan i brodę zaplecioną w warkoczyki. Jak na Norsmena wydawał się dość drobny. Ale głos miał potężny. Śpiewał niskim, basowym głosem jakąś poważnie brzmiącą pieśń. A pobratymcom musiała się podobać a swojemu artyście okazywali duży szacunek. - To Arne Pięknowłosy. Skald. Nasz najlepszy skald. - rubasznie wyjaśnił jarl siedzącemu obok kapitanowi. De Rivera został widocznie uznany za gościa honorowego jarla bo siedzieli obok siebie. Reszta towarzystwa wymieszała się dokumentnie więc sąsiadowali ze sobą gospodarze i goście stanowiąc barwną mieszankę. Wspólną kolację oficjalnie rozpoczął jarl krótką przemową w dwóch językach. Ta w reikspiel była jeszcze krótsza. Ale dało się zrozumieć, że cieszy się z powodu wizyty gości i uważa ich za przyjaciół. https://i.pinimg.com/564x/d2/50/19/d...a90a1edde4.jpg Więc po nim niejako dowódca gości czuł się zobowiązany wygłosić podobną mowę. Ale ograniczył się do reikspiel którym władał nieporównywalnie lepiej od Chyżego Topora. Ale sens brzmiał podobnie. Może kapitan uderzył w bardziej żartobliwe tony ale to niejako oficjalnie pokazało, że skoro obaj wodzowie okazują sobie taką przyjaźń i szacunek to było wyraźnym sygnałem dla obu grup, że podwładni powinni brać z nich przykład. Ale jednak gdzieś przez skórę dało się wyczuć, że w dość naturalny sposób jedni chcieli udowodnić tym drugim swoją wyższość na polu przyjacielskiej rywalizacji. Zresztą przykład płynął z samej góry. Jak ten utalentowany Arne zaśpiewał jakąś bretońską pieśń czym wśród gości wywołał niemałe zdziwienie. Drużyna gości nie bardzo mogła się zrewanżować norsmeńską pieśnią czy poezją a i za bardzo nie mieli własnych muzyków. Ale de Rivera nie tracił głowy. I gdy zabrzmiał odpowiedni kawałek wstał i poprosił Iolandę do tańca. A był na tyle wprawnym tancerzem, że potrafił prowadzić partnerkę nawet do muzyki jaką słyszał pierwszy raz w życiu. Tańczyli na tym wewnętrznym placu, pośród płonących wieczorem ognisk, do taktu wygrywanych przez norsmeńskich muzyków i obserwowani przez wymieszane towarzystwo wszystkich nacji zebranych przy stołach. To niejako dało impuls i także inne pary ruszyły w tany. Z powodu tego, że wśród drużyny gości mężczyźni byli w przytłaczającej większości to ze zrozumiałych względów pojawiły się mieszane pary gdy kawalerowie z Estalii, Bretonii czy Imperium prosili do tańca norsmeńskie dziewczęta. A te raczej im nie odmawiały. Chociaż tu znów pojawił się w pewnym momencie zgrzyt wywołany na samym szczycie jak de Rivera poprosił do tańca Astrid. Córkę wodza jaka siedziała niedaleko swojego ojca. https://cdn.shopify.com/s/files/1/15...v=160285174733 W pierwszej chwili wydawało się, jakby Estalijczyk złamał jakieś tabu. Bo w momencie jak wyciągnął prosząco dłoń do siedzącej kobiety nagle wszystkie norsmeńskie głowy przy stole jak na komendę zwróciły się w stronę swojego wodza. Astrid zresztą też. A jarl przez moment miał minę jakby się zastanawiał czy już rozłupać toporem czaszkę swojego honorowego gościa czy jeszcze nie. Ale w końcu uśmiechnął się rubasznie i dał zgodę na ten taniec. Za co córka obdarzyła go promiennym uśmiechem i coś powiedziała krótko do niego, pewnie jakieś podziękowanie. A potem oboje dołączyli do innych tańczących par na środku tego improwizowanego placu pomiędzy stołami. Zresztą niedługo potem sytuacja się niejako odwróciła. Gdy jeden z norsmeńskich kawalerów podszedł do Lyceny i ją poprosił do tańca. Nie było się co dziwić w końcu siostra Amrisa wyróżniała się urodą nawet na tle elfek zwykle uznawanych za atrakcyjne nie tylko przez elfy. https://i.pinimg.com/564x/01/d6/50/0...d8a74ec4dd.jpg Niemniej w pierwszej chwili miała minę niemniej zaskoczoną jak norsmeński wódz przed chwilą. Ale nie zwlekała z odpowiedzią i dała się zaprosić do tańca. A potem zaszczyciła publiczność swoim śpiewnym głosem i pieśnią zrozumiałą tylko dla jej krajanów z Ulthuanu. Ale brzmiała bardzo melodyjnie i poruszająco więc mieszana publiczność obdarzyła ją brawami za ten mały wycinek elfickiej sztuki. Dała dowód twierdzeniu, że nie na damru długoucha rasa jest uznawana za autorytet w dziedzinie muzyki i poezji oraz za nauczycieli młodszych ras. Ale nie wszystko szło tak gładko. Przy tak licznej grupie, przy kolejnych kolejkach kufli i kielichów, przy przechwałkach i poczuciu własnej wartości nie było szans by wszystko obyło się po przyjacielsku. Jak dokładnie wybuchła awantura przy stole Nordlandczyków nie było do końca wiadomo. Norsowie wydawali się zafascynowani ich bronią jaki widocznie których przyniósł. Wielki miecz rzeczywiście często uchodził za arcydzieło sztuki płatnerskiej. Trudno go było wykuć jak należy i dla mniej cywilizowanych krajen taki poziom mealurgii wydawał się nie do opanowania. Może to tłumaczyło zainteresowanie jakie wśród wojowników z północy wzbudziła ta broń. I z początku wyglądało to na przyjazną wymianę zdań i uwag. Aż któryś z tubylców podważył umiejętności i odwagę Nordlandzkiej gwardii gdy dowiedział się, że ta brunetka co z nimi siedzi to ich dowódca. Kapitan Konig zaś rzeczywiście w tym momencie nie wyglądała zbyt imponująco. Siedziała na ławie, za stołem w samej koszuli bo był ciepły wieczór, jadła i piła tak jak inni. Nie miala ani swojego miecza ani pancerza. Właściwie to co odróżniało ją od innych kobiet to spodnie. Bo nawet Norsmenki w przeważającej większości były w spódnicach. Jak te słowne przepychanki zmieniły się w fizyczne przepychanki to mogło umknąć większości biesiadników. Dopiero odgłosy awantury zwróciły na nią powszechną uwagę. Czy to Konig sprowokowała tą bijatykę czy dała się sprowokować nie było właściwie istotne. Grunt, że stanęła w szranki z jednym Norsem w prawie klasycznym pojedynku. Prawie bo ten ogłosił, że kobieta to przecież połowa mężczyzny więc będzie walczył tylko jedną ręką. Konig dość szybko pozwoliła jemu i innym zweryfikować jak bardzo była to błędna decyzja gdy trafiła go pięścią w twarz, w brzuch i jeszcze kolanem w trzewia gdy się zgiął. Pierwsza krew i jawna konfrontacja wywołała wybuch emocji u obu grup. Chociaż w oczywisty sposób każda kibicowała komu innemu. Ale norsmeński wojownik, nawet z jedną walczącą ręką okazał się ciężkim przeciwnikiem dla pani kapitan. Gdy chyba zorientował się, że to nie jakaś trzpiotka tylko niezły obijmorda zaczął walczyć uważniej, bez tej wcześniejszej nonszalancji jaką te parę szybki ciosów Konig wybiła mu z głowy. No i ona też oberwała. Norsmeńska pięść trzasnęła ją jak obuchem w bok głowy, w twarz aż puściła farbę z nosa i odrzuciło ją do tyłu. Ale nie zrezygnowała. Splunęła krwawą śliną na piach i natarła na przeciwnika. Ku wielkiemu zaskoczeniu gospodarzy i gorącemu dopingowi gości. Zwarli się na całego w końcu spadając na poziom udeptanego piachu i wywołując kolejną falę emocję. W końcu to ona okazała się stroną dominującą gdy wreszcie wstała z powrotem na własnych nogach. A norsmeński wojownik wciąż leżał na placu. Ale trudno go było uznać za słabszego skoro dotrzymał słowa i do końca walczył tylko jedną ręką. Konig chyba też tak sądziła a może po prostu miała gest. Bo wyciągnęła dłoń do powalonego wojownika a on po chwili wahania ją złapał i pomogła mu wstać. Potem objęli się, poklepali po plecach coś do siebie mówiąc czym wywołali znów falę radości u obu grup. Nawet jak oboje tak stali brudni, spoceni i zakrwawieni. Ale dzięki temu honorowemu zachowaniu obu stron tą spontaniczną bójkę udało się przekuć w przyjacielską rywalizację z symbolicznym zwycięstwem i bez wyraźnego przegranego. Cesar Z planów na sen albo chociaż drzemkę nic mu właściwie nie wyszło. Wydawało się, że ledwo co się ułożył na sienniku ułożonym na podłodze a raz za razem coś lub ktoś mu przeszkadza. A to tumult za ścianą gdzie przewalała się istna procesja ludzi zmierzających na kolację a to elfy jakie przewalały się ze strychu przez główną izbę na parterze, a to jakieś wredne latające coś co się uparło mu wyssać krew z szyi. I było na tyle szybkie, że nie było tego tak prosto chlapnąć za pierwszym razem a jednak spragnione jego krwi. W końcu jak pozbył się natręta z zewnątrz zaczęły dobiegać odgłosy śpiewów i muzyki pewnie z części artystycznej wieczoru. Wreszcie odwiedziła go sama Iolanda aby zamienić z nim słówko budząc go ostatecznie. Chociaż raczej odsyłając w niebyt chęć zdrzęmnięcia się. W końcu został sam albo prawie sam. Oprócz niego w głównej izbie domu gościnnego zostało może ze dwóch mężczyzn. Słyszał jak na zewnątrz dwóch wartowników rozmawia półgłosem jawnie złorzecząc na przeklęty, wojskowy los bo musieli stać na warcie gdy reszta sobie biesiadowała. Nie słyszał każdego słowa jakie mówili przyciszonymi głosami ale na tyle dużo by sobie dopowiedzieć jaki jest sens ich rozmów i narzekania. Właściwie to mieli rację. Cesar czuł jak jego żołądek nie karmiony od południowego popasu domaga się swoich praw. A świadomość, że kawałek dalej są stoły zastawione kolacją i widocznie zabawa trwa w najlepsze wcale nie pomagała zwalczyć pustki w brzuchu. Zanim się zdecydował czy jeszcze raz spróbować zasnąć czy jednak lepiej coś pójść i zjeść póki jeszcze coś jest na stołach to decyzja została podjęta za niego. A właściwie Ulryka ją podjęła przyprowadzając pierwszą pacjentkę. Tylko, że nie Norsmenkę. - Daj spokój, nic mi nie jest. - usłyszał kobiecy głos tuż nim weszły do głównej izby. Brzmiał jakby chodziło o jakąś drobnostkę na jaką nie warto zwracać uwagi. - Oj no chodź. I tak nocujemy w tym samym pokoju a tam mam wszystkie rzeczy. - Ulrika weszła do głównej izby i ruszyła w stronę drzwi prowadzących do korytarza z czterema sypialniami. Za nią na bosaka podreptała kapitan Konig która całą swoją postawą, miną i głosem prezentowała, że to nie jest potrzebne i robienie z igły widły. Ale jednak nie dało się przegapić krwawych zacieków na jej twarzy i koszuli. Trochę ich było. Chociaż jak wprawnym okiem zauważył medyk pewnie ta krew to z rozbitego nosa. Zawsze jucha lubiła lecieć z tego wrażliwego miejsca. Ale samo w sobie nie było poważne. Raczej upierdliwe. W ogóle pani kapitan wyglądała jakby brała udział w bójce. Obie zniknęły za drzwiami do sypialni. Potem przyszedł jakiś elf ale rzucił tylko na niego okiem i z iście elfią obojętnością minął całą salę i poszedł w przeciwną stronę niż obie kobiety. Czyli tam gdzie były schody na strych gdzie kapitan przydzielił kwatery elfom. Dechy sufitu przekazywały stłumione echo tych elfich kroków. Widocznie też jeszcze nie kładły się spać. - A tu jesteś młodzieńcze. Wszędzie cię szukałem. Nie jesteś na kolacji? - powiedział Bartolomeu gdy wrócił do głównej sali i spojrzał na posłanie na jakim ostatnio zostawił swojego młodszego wiekiem ale starszego szarżą kolegę. Podszedł do jego posłania i usiadł na ławie ustawionej przy ścianie. - Udało mi się znaleźć jednego z naszych gościnnych dżentelmenów jaki mówi w reikspiel. - oznajmił Tileańczyk który mówił w tym języku choć z wyraźnie obcym akcentem. No i pokrótce streścił swoją rozmowę z owym Norsmenem. Otóż ów mężczyzna opisał mu przypadek który stary lekarz okrętowy uznał za ciekawy. A mianowicie brat tego człowieka został uznany za opętanego. Nie było się co dziwić bo objawy były bardzo niepokojące. Drgawki, bezwładność nóg, w ogóle zimne miał te nogi. Do tego mamrotał i bełkotał bez sensu. Przy czym czoło i górę ciała miał gorące a ramiona i dłonie znów zimne. - Wysłuchałem go ale nic mu nie mówiłem tylko przyszedłem do ciebie panie kolego. Chciałeś poznać habitat tubylców to jest okazja. Zwłaszcza jakby udało nam się coś poradzić bo ich szaman jest zdaje się bezradny. - oznajmił Cesarowi na jaki wpadł pomysł uprzejmie nie dodając oczywistości, że jeśli sobie nie poradzą z tym wyzwaniem to raczej nie zyskają w oczach tubylców. Zwłaszcza jakby to naprawdę okazało się opętaniem to sztuka medyczna nie mogła pomóc zbyt wiele poza leczeniem objawowym. Do tego potrzebny był egzorcysta albo chociaż jakiś kapłan. Amris - Całkiem przyjemna uroczystość drogi bracie. No nie wiem co oni tak się uparli z tym wbijaniem na pal. Gdyby nie to to by naprawdę można się cieszyć tym ciepłym i miłym wieczorem. - białowłosa siostra usiadła znów obok swojego brata. Wróciła z tych popisów tanecznych i śpiewackich w świetnym humorze. Widocznie podobało jej się takie spędzanie czasu a od dość dawna nie miała za bardzo okazji na tego typu rozrywkę. Jednak widocznie ten wyrok wydany na schwytaną Amazonkę nie wisiał gdzieś niewidzialny nad jej głową i sercem nie pozwalając o sobie zapomnieć. Bo rzeczywiście było jak mówiła. Integracja międzyludzka była w pełni. Ludzie ze strony gości i gospodarzy dokumentnie się ze sobą przemieszali, pili, jedli, śmiali się, żartowali, wygłupiali, przechwalali i tańczyli ze sobą. Do tego chociaż na tyle osób to na stołach się nie przelewało jadłem ale było tego na tyle, że można było nasycić głód. A napitków było bez ograniczeń. A po tak skwarnym dniu marszu przez dżunglę miał on spore wzięcie. Ale wbrew obawom Ektheliona jakoś ludzie nie zdradzali oznak, że zaraz zamierzają się rzucić sobie do gardeł. Nawet ta bójka między panią kapitan z Imperium a jakimś norsmeńskim wojownikiem zgrabnie się przekształciła w pokaz. I chociaż poszła pierwsza i druga krew to jakoś nie popsuło to atmosfery wieczoru. - A jak się uprą z tą Amazonką to oznajmiłam już kapitanowi i mam nadzieję, że do jarla to też dotarło. Że ja nie zamierzam uczestniczyć w tym widowisku. - poinformowała brata a ten widział, że wracając tutaj rzeczywiście na chwilę przystanęła przy miejscu gdzie siedzieli obaj wodzowie i rozmawiała z nimi chwilę. Mimo wszystko nawet Lycena nie zdradzała najmniejszych objawów chęci ucieczki z osady. Wręcz przeciwnie. Jak jej przekazał wiadomość, że Ekthelion rezygnuje z przydziału sypialni białowłosa mag bez skrupułów zajęła wolne pomieszczenie dla siebie i swoich wojowniczek. Co prawda w sypialni było po dwa łóżka a ich było prawie dwa razy więcej ale to i tak o połowę więcej niż pierwotnie przydzielił im kapitan. I siostra nie ukrywała, że ta zamknięta przestrzeń pozwalająca na odrobinę prywatności jest jej bardzo na rękę. - A swoją drogą gdzie jest Ekthelion i jego elfy? Coś go nie widzę nigdzie. I połowy twoich. - zagaiła wiedząc, że obaj rozmawiali ze sobą wcześniej. A obecnie rzeczywiście było widać brak tej elfiej dziesiątki ze sternikiem. Przynajmniej jak się wiedziało na co zwracać uwagę. Jak ktoś jeszcze to dostrzegł to jakoś nie robił z tego afery. No a Amris zdawał sobie sprawę, że opuścić osadę to nie taka prosta sprawa. Wypadałoby zameldować o tym kapitanowi a nie wiadomo co by on powiedział. Zaś bramy osady nawet w dzień były zamkniętę więc po zmroku tym bardziej. Więc jeszcze trzeba by uzgodnić z tubylcami czyli pewnie z jarlem zgodę na wymarsz. Bertrand To chyba głównie dzięki kapitanowi dostali przysłowiowe miejsca w pierwszym rzędzie. Jak tylko po pierwszym gongu wzywającym na kolację bretońskie rodzeństwo udało się na zewnątrz na plac główny gdzie rozstawiono stoły nie było trudno znaleźć gdzie zamierza siadać jarl nawet jak go jeszcze nie było. Było bowiem tylko jedno krzesło na całym placu pewnie pełniące rolę przenośnego tronu i wyznaczenia pozycji. Drugie, chociaż znacznie skromniejsze było przeznaczone dla kapitana jako honorowego gościa. Pozostali musieli siadać na zwykłych ławach. Ale to był powszechny standard we wszelkich tawernach i gospodach więc raczej nikomu to nie powinno przeszkadzać. - Tu nie, tu nie. Tu jarl. - gdy w pierwszej chwyili Bertrand próbował usadowić się blisko pustego jeszcze krzesła dla norsmeńskiego wodza to jeden z tubylców grzecznie ale dość stanowczo w łamanym reikspiel dał mu znać, że to nie jest odpowiednie dla niego miejsce. - Spokojnie on jest ze mną. To mój przyboczny. - rozległ się głos nadchodzącego de Rivery. Wobec autorytetu najważniejszego gościa jarla Norsmen nie odważył się oponować i ustąpił. Zajęli więc miejsca przy swoim kapitanie. - Bertrandzie sprawisz mi dużą przyjemność jeśli usiądziesz przy mnie. A Olaf przy tobie. Mam nadzieję, że nasze drogie i piękne damy wybaczą nam ten nietakt i grubiaństwo. - kapitan z typową dla siebie szarmancją zadysponował gdzie mają siedzieć najważniejsze w tym wieczorze osoby. Pod kątem wcześniejszej narady taki przydział miejsc miał sens. Bertrand nie licząc samego de Rivery mógł siedzieć tak blisko norsmeńskiego wodza jak się dało. Przy nim Olaf który mógł w razie czego służyć jako tłumacz. No a za nim dwie panie z których jedna uczestniczyła we wcześniejszych negocjacjach co podkreślało jej rolę i zaufanie jakim obdarzył ją kapitan no a druga była siostrą Bertranda. Ale panie po zajęciu miejsc poszły prosić jarla by zgodził się pokazać im tą schwytaną Amazonkę więc z początku ich nie było gdy stoły stopniowo zapełniały się tak gośćmi jak i gospodarzami. - No idź. Zatańcz z nią. Jak to córka wodza to musi być szlachcianka. I może coś powie ciekawego. Chyba coś mówi w reikspiel. - gdy już zabawa trwała siostra znalazła sposób aby przechodząc za potrzebą nachylić się do brata i szepnąć mu dobrą radę widząc, że mimo wszystko jak Carlos zaprosił Astrid do tańca to jakoś krew się nie polała i dobrze się to skończyło. A siostra znów zdradzała swoje zapędy do oswatania brata z jakąś dobrą partią albo chociaż zadzierzgnięcia pozytywnych relacji. A wieczór zrobił się całkiem przyjemny. Zabawa i integracja trwała na całego. Aż trudno było uwierzyć, że ci roześmiani, rubaszni, nieco nieokrzesani ale jakże gościnni gospodarze zamierzają tego wieczoru kogoś wbijać na pal. Jak na razie to było niczym na jakimś festynie. A Bertrand jako, że siedział tak blisko jak się dało był niejako świadkiem rozmów pomiędzy wodzami. - To tak. Wy przyjaciele. Dobrze. Bardzo dobrze. To jak nam pomożecie z tymi sukami z lasu? Zrobimy najazd tak? Spalimy je i zabijemy. I trochę na branki. Ładne branki. Kto by nie chciał co? To jak? Zawrzemy umowę? - Harald widocznie miał całkiem sprecyzowaną wizję tego sojuszu z wyprawą kapitana i chociaż na razie to brzmiało jak luźna rozmowa przy miodzie i piwie podczas festynu to jednak należało odpowiednio ważyć słowa. - No nie tak prędko przyjacielu. Mamy swoje sprawy do załatwienia w dżungli. Jak mamy ci pomóc to jak ty pomożesz nam? Masz dzielnych i sławnych wojowników. A my idziemy po złoto. Nie chcecie złota? Kto by nie chciał złota? Wystarczy tam pójść i sobie wziąć. - de Rivera dość sprawnie lawirował aby nie złożyć jakieś solennej obietnicy która potem wiązałaby mu ręce. I tak obaj całkiem nieźle szachowali się sondując nawzajem swoje zamiary, obietnice i możliwości. Chociaż toporny reikspiel jarla łatwo było uznać, że ograniczenie umysłowe czy wręcz go wziąć za tępaka. To chociaż dania brzmiały krótkie i prymitywnie to sens zdradzał, że nie na darmo Harald Chyży Topór jest wodzem bo umiał manewrować nie tylko toporem. Ektehlion - Z portem klapa. Nic nie widać przez palisadę. Trzeba by na nią wejść ale tam są strażnicy. - do Ektheliona wrócił jeden z morskich elfów Amrisa przysłany przez ich dowódcę aby złożyć meldunek z rozpoznania. Potem nieco rozwinął swoją wypowiedź. Port czy pewnie raczej przystań, była za palisadą. Sądząc z linii palisady pewnie w jakiejś zatoczce. Ale z poziomu gruntu nic nie było widać tej rzeki bo właśnie stała na przeszkodzie ściana z palisady. Zapewne bez problemu dałoby się rzucić okiem z jej pokładu no ale najpierw trzeba by się tam dostać. Z ziemi nie było szans aby tam doskoczyć. Trzeba by albo użyć liny albo drabiny by się tam wspiąć. No a na tym pomoście byli norsmeńscy strażnicy. Jak z żalem zauważył elf niestety ani pijani ani nieuważni. Więc trzeba było się liczyć z tym, że dostrzegą takiego wspinacza oraz nową sylwetkę a do tego elfa na pomoście. Dowódca elfów mógł podjąc taką próbę ale czekał na rozkaz Ektheliona czy ma podjąć takie ryzyko bo było spore. - Zwinięcie łodzi też nie jest takie proste. Trzeba by najpierw opanować rzeczną bramę. Czyli pozbyć się strażników z wieży. Sama brama to też nie jakieś drzwi w zwykłym domu więc nie ma co oczekiwać, że otworzą się cicho i dyskretnie jak opadający liść. - beznamiętnie zrelacjonował wynik swoich obserwacji samej bramy i szans na ewentualne przejęcie bramy. Właściwie masowy atak całej drużyny morskich elfów pewnie dałby im efekt zaskoczenia i przewagi liczebnej który powinien zapewnić im zwycięstwo. Ale nie było żadnej gwarancji, ze obrońcom nie uda się wszcząć alarmu a akcja mogła być dostrzężona przez strażników w innych bramach i murach. A trudno by było im pewnie przegapić otwieranie bramy jaka powinna być zamknięta. - Ja bym też za bardzo nie liczył na sprawny odwrót kogokolwiek oprócz nas. Zwłaszcza, że jak na razie nikt prócz nas nie wie o tym planie odwrotu. - Ambraht dorzucił swoje trzy grosze. Też akurat wrócił z obchodu po mieście. I jego opinia była następująca. Dzięki temu, że elfy były w kupie mogły działać w zorganizowany sposób. Pośrednio dzięki decyzji kapitana by je rozlokować jako zwarty oddział w domu gościnnym. Ale wszystkie inne oddziały było dyslokowane po prywatnych domach. Po dwóch czy trzech albo kilku na norsmeńską rodzinę. A teraz większość z nich była na wspólnej kolacji na placu. Nie było mowy o żadnej sprawnej zbiórce ani tym bardziej akcji jak większość poszła na tą wieczerzę z symboliczną ilością broni, praktycznie nikt nie był w pancerzu i wszyscy biesiadowali na całego. I nikt, łącznie z kapitanem, nie miał pojęcia o planach elfów. Nawet gdyby im teraz powiedzieć a Norsmeni w żaden sposób by nie przeszkadzali, co w realiach konfliktu było nierealne, musiałoby upłynąć niemniej czasu niż przy rozparcelowania się po przybyciu do osady nim cała ta masa na powrót rozpłynęłaby się po obcych dla siebie ulicach i domach, wzięła swój ekwipunek a następnie by zebrała się do kupy i ruszyła w stronę rzecznej bramy. A jeszcze były przecież te wszystkie juczne i wierzchowe zwierzęta których zabranie ze sobą to znów całkiem osobny rozdział. W ocenie Ambratha to było kompletnie nierealne. - Na moje oko to mamy szansę uderzyć znienacka, przebić się którąś bramą i wydostać z osady. Ale zostawiając resztę. - odparł beznamiętnie numer dwa w ich elfim oddziale przedstawiając dowódcy swoją opinię. - Ale jeśli to ma dla ciebie jakieś znaczenie to Norsmeni wydają się podobnie przygotowani. Nie licząc straży na murach. A wieczorek zapoznawczy idzie im całkiem nieźle. - powiedział z krzywym uśmieszkiem wskazując kciukiem za siebie gdzie za ścianą i dachem był plac i serce całej wieczerzy. Na jakiej ich nie było. Ale na razie jakoś nikt nie robił rabanu z tego powodu. Iolanda - Moja pani, muszę przyznać, że swoim blaskiem przyćmiewasz oba księżyce i wszystkie gwiazdy na niebie. - de Rivera pomimo swojej dość niefrasobliwej i awanturniczej otoczki jaką podbijała jego załoga która wydawała się być barwną mieszanką z całego świata to jak chciał to potrafił być szarmancki i dobrze wychowany niczym prawdziwy lord na salonach. Tak było też i dzisiaj gdy tak sprytnie i z gracją rozdysponował miejsca siedzące po swojej prawicy jak i nieco później gdy poprosił ją o pierwszy taniec tego wieczoru. A tak samo jak baronessa de Azuara miała okazję sprawdzić na deskach podłogi na bankiecie pożegnalnym ledwo w ostatni Festag tak i na tym klepisku norsmeńskiej osady de Rivera tancerzem okazał się znakomitym. Jak wirowali na początku jeszcze sami na tym placu otoczonym stołami i biesiadnikami widziała, że wśród widzów wszelkiej nacji wzbudzają powszechne uznanie i czasem zazdrosne spojrzenia. - I jak wizyta u Amazonki? Udało wam się ją zobaczyć? - mimo wszystko estalijski kapitan nie tracił głowy i skorzystał z okazji aby chociaż publicznie to jednak na osobności zapytać o te odwiedziny u schwytanej dzikuski. Wcześniej nie mieli okazji porozmawiać o tym. - Ale ślicznie razem wyglądaliście. Jak ja tańczę z Carlosem to mam wrażenie, że nogi same mi się poruszają a wszystko płynie. - wyznała Izabella gdy wrócili z kapitanem na swoje miejsce. Bo ją jako drugą ich dowódca uhonorował przyjemnością tańca. I młodsza Bretonka wcale nie ukrywała, że czuje się wyróżniona takim zaszczytem, że nawet w takich okolicznościach Carlos o niej pamiętał. A gdy obie mogły znów usiąść na ławie przy stole mogły wreszcie wspólnie porozmawiać. Zwłaszcza, że od Bertranda i Carlosa oddzielał ich Olaf. - Myślisz, że ta Astrid ma męża? Zobacz, siedzi sama przy ojcu. Nie widać jakiegoś mężczyzny w jej wieku przy niej. A jakby kogoś miała to by chyba siedzieli razem. - później gdy wódz ekspedycji poprosił do tańca córkę wodza to ta przykuła uwagę bretońskiej szlachcianki. I trochę tak trudno było wyczuć, że bardziej ją ona interesuje jako konkurentka czy jako kandydatka na narzeczoną dla Bertranda. Tak samo jak w końcu poszła za potrzebą a przy okazji szepnęła coś swojemu bratu. Nie było do końca pewne czy bardziej jej chodzi o to by Bertrand zatańczył z Astrid czy o to by z Astrid tańczył ktoś inny niż Carlos. Obie możliwości wydawały się równo prawdopodobne i wzajemnie się nie wykluczały. Zwłaszcza, że jak z Carlosem Astrid przechodziła obok nich to usłyszały jak mu ćwierkała radośnie w łamanym reikspiel, że jest wdzięczna bo córki wodza nikt nigdy nie prosi do tańca to znów by musiała przesiedzieć kolejną wieczerzę.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
28-03-2021, 17:05 | #90 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | 2525.XII.10 bkt Okolice osady Leifsgard, dżungla, przedpole osady, wieczór Ochroniarz siedział na derce i spożywał skromną wieczerzę. Powoli przeżuwał kęsy jadła, wsłuchując się w obozowe pogadanki. Jak zwykle, wojacy w zaufanym gronie stawali się bardziej otwarci i głośno mówili o swoich zapatrywaniach, snując różne scenariusze dalszej wyprawy. Na pewno częstokroć mieli już do czynienia ze zdradą, zerwanymi sojuszami, podłymi podstępkami, które zatrzęsły niejedną armią. Czasami dowódcy kierowali się własnymi pragnieniami, zmieniali strony konfliktu, wśród najemników również następowały podziały i wyłaniały się odmienne frakcje. Carsten nie miał wątpliwości, że ich wyprawa również stanie przed dylematami i wyzwaniami, kiedy tylko sytuacja się pogmatwa. Norsmeńska osada na drodze już wpłynęła na pewne relacje, a był to przecież dopiero początek wyprawy. Czekały ich zdecydowanie większe próby lojalności. Obietnica złota była wielce kusząca, ale Eisen nie chciał nawet myśleć o okoliczności, w której okaże się ona fałszywą, a mityczne skarby tej krainy jedynie iluzją. Przecież nie można było tego wykluczyć, a skutki byłyby wręcz katastrofalne i rzuciłyby się cieniem na kolejne ekspedycje jako przestroga przed zbyt wielkim zawierzeniem intuicji dowódców. Wiedział, że każdy z uczestników pragnie uszczknąć jakąś część zysków i nie wracać z pustymi rękoma. Wielu żołdaków nie baczyło na możliwe fiasko wyprawy. Już myśleli o swoich częściach łupów, dzielili i składali przyrzeczenia na czyjąś schedę, w przypadku nieszczęśliwej śmierci. Eisen cieszył się, że stoi nieco z boku głównego nurtu wyprawy, że jego los nie jest uzależniony od brzęku monet czy wielkości skarbu skrytego w piramidzie. Wolał przebywać między najemnikami, niż szlachtą. Dawało to możliwość szybszego wyczucia oddolnych nastrojów, dostrzeżenia zawiązywania się pomniejszych frakcji i ogólnego wejrzenia w morale. To zwykli żołnierze tworzyli sieć powiązań i splot, stanowiący filar wyprawy. Kto potrafił trafić do ich duszy i pragnień sprawował władzę, kto zaś zatracał ten zmysł lub zmusiły go do tego warunki, mógł zostać łatwo strącony z pełnionych zaszczytów. Bastauress otwarcie dzielił się swoimi refleksjami. - Trudno będzie to wszystko utrzymać w kupie. Zwłaszcza jak będzie złoto dookoła. - powiedział swoje zdanie na ten temat jakby życie zawodowego żołnierza i najemnika nie nastrajały go pozytywnie do takiego sojuszu. - Jeśli nie będzie złota to również... - odrzekł chłodno Carsten, przywołując na głos swoje niedawne rozmyślania. - Okaże się pewnie za jakiś czas, ale przezornie warto mieć to w pamięci. Niemożliwym było w pełni dostrzec wyraz twarzy pikiniera, z uwagi na panujące ciemności. - Winno się zważyć cele i ryzyko oraz wybrać drogę, która przynieść może pewne zyski, niezależnie od wielkości skarbca. - ochroniarz niespodziewanie zdecydował się kontynuować rozmowę. - Lojalność właściwie osadzona zawsze popłaca, panie Bastauress, wiem coś o tym. Pigmej pieczołowicie pracował nad obróbką ostrych kolców. Nie speszył się kiedy Carsten podszedł do niego i spokojnie zapytał na migi o przeznaczenie owych strzałek. Dzikus uraczył go barwnym, iście teatralnym przedstawieniem w postaci ruchów dłońmi i zmian świszczącego oddechu z wykorzystaniem całej palety cmoknięć, furknięć i chuchnięć. Potwierdziło to tylko przypuszczenia Carstena, że kolce użyte wcześniej jako niecny żart wobec Zoi, mogły zaszkodzić zdecydowanie bardziej w rękach biegłego myśliwego. Później, kiedy pozostał na straży jedynie z siwowłosym Estalijczykiem, odgłosy obozu niemal całkowicie ucichły. Była tylko dżungla ze swoim nocnym rytmem, w którym tylko wytrawny jej znawca mógł rozpoznać i nazwać odgłosy tajemniczych zwierząt. - Słyszysz? To pewnie z wioski Norsmenów. Bawią się. - Tak. - potwierdził wykidajło, lecz nawet przy wyczulonym słuchu niełatwo mu było złowić dźwięki. Przypomniał sobie o Agnes i przez moment widział ją ponownie na sali, dającą artystyczny występ. Uśmiechała się do niego, poprawiając niesforne jasne loki, opadające jej na urodziwe oblicze. Z miłej dla serca projekcji, natychmiast został twardo przywołany do rzeczywistości. Bastard, dotąd spokojny, zaczął uparcie powarkiwać. - Ciii... dobra psina...- Carst w ciemności instynktownie sięgnął po miecz i obnażył klingę. Weteran był szybszy od niego. Przygarbił się w bojowej pozycji, próbując przeniknąć otaczającą ich kurtynę czerni. Ochroniarz stąpał ostrożnie, starając się asekurować doświadczonego najemnika. Zbliżył się do namiotu Amazonki, próbując dociec, czy rozdrażnienie psa związane było z jej zachowaniem. Jeśli nie... znaczyło to, że jakiś intruz naruszył granicę ich obozowiska... Ostatnio edytowane przez Deszatie : 28-03-2021 o 17:43. |