Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2021, 17:10   #6
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację


W trakcie zamawiania jadła dla kompanów Dieter niewinnie wspomniał oberżyście o rybach. Co niespodziewanie wywołało gorzką reakcję stojącego przy szynkwasie wąsatego jegomościa, kupca rybnego. Pohamował on optymizm rosłego młodziana odnośnie możliwości spożycia darów rzeki. Zaciekawiony giermek, oczekując na zamówienie, uprzejmie pozwolił mówić nieznajomemu. Dzięki czemu uzyskał szczegółowe informacje odnośnie problemów stanu lokalnego rynku rybnego. Podchmielony kupiec przepełnionym sromotą głosem opowiedział, jak to interesy w branży powoli mają się ku gorszemu. Chociaż jeszcze niedawno było całkiem odwrotnie. Rzeka Talabek, nad którą leży Taalagad, niegdyś obfitowała w różne gatunki ryb. Jednak wojna i napływ uchodźców sprawiły, że stały się one towarem bardzo pożądanym. W efekcie okoliczne zasoby rybne zostały poważnie uszczuplone. Znaczny popyt napędzał też szaloną podaż. I powodował widoczny wzrost konkurencji. Na domiar złego od jakiegoś czasu w pobliżu zaczęto wyławiać zdeformowane sztuki. Kupiec przezornie wystrzegał się od podawania przyczyny tego stanu, ale powiedział, że niektórzy winili za to czarną magię, inni zbytnie eksploatowanie zasobów. Odnośnie tego drugiego intuicja junaka podpowiadała mu, że dla bogobojnych wyznawców Taala zasiedlających cały Talabekland coś takiego mogło być efektem boskiej kary za spowodowane ludzką pazernością zachwianie naturalnej równowagi. W każdym razie wąsacz przestrzegł, że mięso zmutowanych ryb nie nadaje się jedzenia i nawet najwięksi desperaci go nie tykali. Obecnie zaś ryby są trudno dostępne, a przez to drogie. Pochodzą jedynie z połowów w dole rzeki. No i zanim docierają na stragany, mija kilka dni, więc z reguły są nadpsute. Mimo to wciąż są towarem niezwykle pożądanym. Choć konieczność długich kursów i szukania dalekich łowisk powoli zaczyna zmniejszać jego przychody. Gdy tamten skończył wywód w międzyczasie Sluro zaserował Dieterowi półmiski z jadłem, zatem giermek pożegnał się ze swym rozmówcą i wrócił do stolika, przy którym zasiadała jego kompania.




Gdy olbrzymi Dieter wyszedł z gospody, od razu dostrzegł po swej lewicy smukłą niewiastę obcej rasy, stojącą na najwyższym ze schodków wejściowych, nonszalancko opierającą się plecami o ścianę w pobliżu odrzwi wejściowych. Ewidentnie czekała na jego drużynę, tak jak zapowiedziała. Na jej widok giermek przez moment zapomniał języka w gębie. W międzyczasie obca obejrzała go dokładnie i tak bezwstydnie, że aż spłonił się.
— Tylko ty? — zapytała w końcu, nie zdradzając przy tym cienia głębszych emocji.
Młodzian nie miał jednak okazji jej odpowiedzieć, bowiem zaraz pobliskie zawiasy zaskrzypiały i zza progu „Kota o Dziewięciu Ogonach” wyłonił się jeszcze wytatuowany biczownik, a wkrótce po nim medyczka.
— A waszmościowie rycerze nie dołączą? — zapytała zastrzygłszy delikatnie szpiczastymi uszami, jakby chciała wyłowić z wewnątrz odgłos ich podkutego obuwia.
Widząc jednak wymowne spojrzenia przybyłych, obróciła twarz i rzekła.
— Huh, widocznie ciężko im pańskie rzycie podnieść. Ruszajmy zatem. To nie tak daleko, możecie zadawać swoje pytania, ale chyba lepiej jak wszystkiego dowiecie się od samego staruszka.

Wskazała głową drogę prowadzącą w kierunku rzeki, po czym energicznie zeskoczyła ze schodków i zwinnym krokiem ruszyła bagnistą uliczką. W trakcie pochodu musiała nieco zwalniać kroku, by towarzyszący jej ludzie mogli dotrzymać tempa. Przy okazji spostrzegli oni, że elfka w sposób widoczny przyzwyczajona była do panującego tłoku, bowiem całkiem zwinnie poruszała się w tłumie. Gdy doprowadziła poszukiwaczy przygód do Talabeku skręciła gwałtownie w prawo, następnie wzdłuż doków pomaszerowali za nią w kierunku Mostu Czarodziejów. Po drodze trójka imperialnych mogła przyjrzeć się pracy w porcie. Liczni niczym mrówki ludzie krzątali się gorączkowo po zawijających do portu żaglowcach i butwiejących drewnianych przystaniach, pracując niestrudzenie przy niekończącym się rozładunku i załadunku. Z każdym odpływającym statkiem pojawiał się kolejny, nad którym niczym sępy pochylały się masywne, drewniane żurawie, zaś napełnione przez tragarzy długie kolumny wozów zabierały ciężkie skrzynie z dobrami w kierunku magazynów, lub bezpośrednio ku Drodze Czarodziejów. Urzędnicy celni liczyli i sprawdzali towary, dyskutując z kapitanami, a grupki straży miejskiej łagodziły sporadycznie wybuchające swary między zwaśnionymi pracownikami. Przez cały czas spiętrzające się fale Talabeku uderzały synchronicznie o falochrony, gdy gromady robotników dokonywały naprawy i rozbudowy kolejnych przystani. Tłok był nieznośny i trzeba było uważać, by nie zostać stratowanym przez konie lub ludzi, albo nie wpaść pod koła.
— Na moście pobierają myto — wyjaśniła Lafeneanna. — To dlatego wszystkie statki rozpaczliwie pchają się na południowy brzeg Talabeku.
Mniej więcej dwie przecznice przed przeprawą przez Talabek wiśniowowłosa przewodniczka skręciła w głąb Dzielnicy Magazynów. Po kilkunastu metrach dało się dojrzeć topornie wykonany, wiszący na zaledwie dwóch zardzewiałych gwoździach szyld tawerny, przedstawiający wijące się cielsko wężopodobnego potwora. Z wnętrza wylewała się całkiem długa kolejka utworzona z oczekujących ludzi.
— To „Pod Węgorzem”. Tam obecnie rezyduje Hohenlohe, wcześniej pili tam żeglarze, rybacy i pracownicy portowi, a nocami spotykali się przemytnicy. Teraz z powodu obecności straży i asesora jest tam znacznie spokojniej. Zgodnie z wolą miłościwie nam panującej panny Krieglitz-Untern napływowi ludzie czekają na osąd. Zostaną lub będą musieli się wynieść. Pozwólcie proszę na chwilę na bok.
Skierowała was do pobliskiej, ciasnej uliczki gdzie przystanęliście za połamaną skrzynią i gromadą zbutwiałych beczek, z których nagle wyległy wystraszone szczury.
— Oficjalnie się o tym nie rzecze, ale nowe rozporządzenie księżnej ma drugie dno — powiedziała zniżonym głosem, rozglądając się czujnie na boki. — Po dokach rozprzestrzenia się nieznana choroba. Większość mieszkańców, łącznie z wybitnymi medykami, obwinia tłum uchodźców koczujących w Taalagadzie. Na razie niewiele wiadomo o samej chorobie, oprócz tego, że wywołuje kaszel i długotrwałe ataki drgawek. Wyglądacie w porządku, dlatego wam to wyjawiłam. Starajcie się jednak tego nie rozpowiadać. I jakby co, to nie wiecie tego ode mnie, dobrze?
Spojrzała pytająco na poszukiwaczy przygód. Chwilę później wyprowadziła ich z alejki. Następnie pokonali razem z nią brakującą odległość i wkroczyli do środka tawerny.

Znajdujący się w środku bar przebudowano tak, że tworzył rodzaj małego podium, na którym zasiadał sędzia, wnikliwie obserwując petentów. Był on barczystym, okazałym mężczyzną o posturze bardziej przystającej do drwala, aniżeli uczonego. Jego płomiennorude włosy na skroniach przyprószone były siwizną. Gromada aplikantów co rusz podsuwała mu pod nos potrzebne dokumenty, a on błyskawicznie i stanowczo decydował o losie tych, którzy stawali przed jego obliczem. Kolejka petentów, mimo okazałych rozmiarów, posuwała się dość szybko. Drużyna prowadzona przez elegancko ubraną elfkę ominęła linię ludzi i skierowała bezpośrednio do asesora. Z początku straż chciała zagrodzić przybyszom drogę i skierować na koniec szeregu, ale szybko rozpoznawszy kobietę z odmiennej rasy, ostatecznie nie zareagowali. Samemu Sorlandowi Hohenlohe również nie umknęła obecność nietypowych gości, bowiem przerwał na chwilę pracę i opuścił swoje stanowisko. Kierując się ku nim.
— Wyglądają o wiele zacniej, niż ci ostatni, których mi tu przyprowadziłaś — wyrzekł ostro, mierząc nieznajomych od stóp do głów. Jego wzrok był bystry, ale powierzchowność szorstka.
— Szanowny asesorze, to osławieni „Bohaterowie Dreetz” — odezwała się elfka. — Musiało się coś Szacownemu obić o uszy.
— Coś tam słyszałem od umyślnego, ale i tak muszę osobiście ich przesłuchać — wyjaśnił formalistycznie, a następnie wskazał stolik przyjezdnym. — Jam jest Sorland Hohenlohe. Zapraszam.
Kiedy wszyscy kierowali się na miejsce, wzrok asesora spoczął na wytatuowanych fragmentach pleców Averlandczyka wyzierających spod jego podartej szaty.
— Na litość Rhyi! Dopiero teraz to do mnie dotarło. Te tatuaże! Czy to fragment pieśni z „Canticum Verena”? — podszedł bliżej niemal dotykając łopatki biczownika. — A tu… toż to psalm z „Eulogium Verena”, tu zaś widzę słynną laudę z „Księgi Mieczy”…
Mówił zaskoczony uczony badając kolejne fragmenty odsłoniętego ciała.
— Gdy byłem żakiem studiowaliśmy te teksty na Królewskiej Akademii Talabeklandu. Tylko ktoś obłąkany, albo święcie oddany sprawiedliwości mógł pokryć swe ciało świętymi tekstami Vereny. Którym z nich jesteś?
Spojrzał osądzająco w oczy Werfela.
— To wiele zmienia, ale i tak chcę co nieco o was usłyszeć. Proszę, usiądźcie.
Sroga postawa sędziego uległa widocznemu złagodzeniu. Nawet twarz pozornie zdystansowanej Lafeneanny wyrażała zdziwienie jego diametralną zmianą.
— Powiecie moi mili, co was tu sprowadza i czym dotychczas się trudniliście? — zapytał gości gdy już wszyscy zasiedli do stołu.
Po uważnym wysłuchaniu zeznań każdego z bohaterów zabrał głos.
— Interesujące… A więc to nie wszyscy z was? Cóż, nieobecnym nie wypłacę zaliczki. W każdym razie nie wiem ile dotychczas powiedziała wam Lafeneanna, ale trzeba mi ludzi do eskortowania uchodźców do ich nowego domu, Breitblatt. To mała osada na północny-wschód stąd. Zapłacę każdemu z was z osobna jedną złotą koronę od ręki i kolejne cztery po wykonaniu zadania. Podróż wzdłuż Starej Leśnej Drogi powinna wam zająć góra tydzień. Pewnie doskonale wiecie, że spacer przez Wielką Puszczę nie należy do bezpiecznych. W dodatku niektórzy z oddelegowanej grupy mogą być nieco krnąbrni i potrzebować hmm… „asysty”. Dlatego potrzebuję zaufanej grupy zbrojnych do tej roboty.
Sorland spojrzał kolejno w oczy każdemu z awanturników.
— Jako że jesteście nietutejsi, mogę wam dodatkowo zagwarantować szybsze dostanie się w obręb murów miasta. Bez zbędnych procedur.
Po tej deklaracji podniósł się od stołu.
— A więc… podejmiecie się tego?



Tymczasem sir Dorian i Bernard raczyli szlachetne podniebienia smakowitymi wiktuałami i przednimi trunkami. Ich uszy pieścili zgromadzeni wewnątrz bardowie. Minęło trochę czasu jak ich towarzysze opuścili przybytek, gdy do rycerzy podszedł samotny mężczyzna. Miał czerstwą, wymizerowaną twarz, przyprószone siwizną włosy i gęsty zarost. Jego odzienie było w żałosnym stanie, wyblakłe, z tu i ówdzie kiepsko zacerowanymi dziurami i plamami zamierzchłych po posiłkach i napitkach. Najbardziej charakterystyczne w jego wyglądzie były szeregi blizn pokrywające jego oblicze, drewniana proteza dłoni oraz pokryte bielmem oko. Łamiącym głosem zwrócił się nieśmiało do Bernarda i Doriana.
— Wybaczcie najmocniej Szlachetni Panowie, że kłopoczę Wasze zacne persony. Ale zdaje mi się, iż jeden z was należy do Zakonu Białego Wilka, przepraszam, ale heraldyki drugiego niestety nie poznaję. A słyszałem, że prawie wszyscy wymienieni udali się na północ walczyć z siłami Chaosu. Czyżbyście wracali już z frontu? Wiecie coś o księciu-elektorze Feuerbachu? Pytam, albowiem zawdzięczam temu dzielnemu człekowi swe życie i przeto troskam się o niego każdego dnia. Pewnie nie zechcecie wysłuchać historii biednego wiarusa, ale prawda jest taka iż przelewając krew za ojczyznę stanąłem na drodze nieskończonej ciemności. Już nigdy nie zasnę spokojnie, bowiem widziałem takie rzeczy, od których osiwiałby nawet twardogłowy krasnolud, a ktoś o delikatnym umyśle popadłby w bezbrzeżny obłęd. Doświadczyłem widoku niezliczonych rzezi, widziałem jak płyną całe rzeki krwi, jak niewinni są rżnięci niczym świeże łany zboża, świadkowałem aktom niespotykanego okrucieństwa przy wtórze bluźnierczych zawołań i plugawego rechotu… Uwierzylibyście Panowie, jakbym rzekł, iż nie mam nawet czterdziestu wiosen? Byłem hochlandzkim zwiadowcą, służącym w armii księcia Ludenhofa. Ale sami nic nie mogliśmy poradzić, a pomoc z południa nie nadchodziła. Bo cóż może zdziałać garstka ludzi przeciw takiej nienawiści? Stanęliśmy naprzeciw nieskończonemu potokowi plugastwa, żądnego jeno obrócenia w proch wszystkiego co dobre i święte. Płomień Wschodu zamienił się w płonące zgliszcza. A mnie, ciężko rannego i niezdolnego do dalszej służby, przywiało z ostatnią falą uchodźców tutaj. W moim stanie do żadnej roboty się nie nadaję, a nawet gdybym był w stanie… tarcia między Kislevczykami a moimi braćmi wybuchają dzień dnia bo więcej rąk do pracy, niż samej roboty. Stowarzyszenie Przewoźników podstępnie napuszcza nas na siebie, by płacić gorsze. Ech, marne to czasy by żyć. Przychodzę tu czasem, bo Sluro daje mi nieco resztek jadła ze względu na moją przeszłość. W każdym razie jak nie wracacie z północy, to przepraszam, że kłopotałem...


 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 20-05-2021 o 16:54.
Alex Tyler jest offline