Centrum Lucatore, popołudnie 2 lipca 2595
Nathan Barthez oszacował wprawnym okiem, że na placu miasteczka tłoczyło się prawie półtorej setki ludzi, w sporej części noszących skromne stroje rolników i rzemieślników, ale wymieszanych w niemal równej proporcji z odzianymi w pstrokate ubiory pielgrzymami spoza Lucatore oraz rozmiłowanymi w czerni anabaptystami, zarówno noszącymi broń orgiastykami jak i wspartymi na swoich starannie oczyszczonych z ziemi motykach ascetami.
Wzrok wszystkich skierowany był na sklecone z drewnianych belek podwyższenie, naśladujące w całkiem udany sposób scenę. Alpejczyk potrzebował krótkiej chwili, aby zrozumieć, że ośmioro dzieci znajdujących się na podwyższeniu brało udział w jakimś przedstawieniu. Siedmioro z nich, chłopców i dziewczynek ubranych w białe nocne koszule z haftami Złamanego Krzyża na piersiach, otoczyło półkręgiem ósme dziecko, nieco od nich większego chłopca.
- Moi pobożni bracia i siostry, moi wierni wojownicy! - zakrzyknął cienkim dziecięcym głosem ósmy aktor - Walczycie od tak wielu dni, głodni i zmęczeni! Wytrwajcie w tej walce, a wspólnie uczynimy z zakrwawionych pól Adriatyku prawdziwe Ogrody Edenu!
Kładąc lewą rękę na sercu ukrytym pod zszytym ze skóry kubrakiem imitującym zbroję, chłopiec uniósł wysoko w górę ściskającą drewniany miecz prawicę. Zgromadzony na placu tłum widzów zabuczał w wyrazie aprobaty dla słów dziecka, zafalował uniesiony emocjami. Dźwięki te przeszły w pohukiwanie i gwizdy, kiedy na krawędź sceny wdrapało się jeszcze inne dziecko, tym razem odziane w koźlą skórę i z przyprawioną wełnianą brodą. Uzbrojone w drewniany scimitar, dziewiąte pacholę jęło wygrażać za jego pomocą reszcie aktorów.
- Cóż to za urokliwe plebejskie pląsy - oznajmił z udawaną aprobatą Abdel - Jak mniemam, to rekonstrukcja jakiegoś chwalebnego momentu z dziejów życia Baptysty?
- Burzliwe czasy zmagań o kontrolę nad Niziną Adriatyku - odparł z zauważalną wstrzemięźliwością Carmino Ferro. Oparty o swą laskę, kutą z metalu i zwieńczoną kapsułą, we wnętrzu której w mętnym płynie unosił się nieruchomy kawałek organicznej tkanki, Szpitalnik wydawał się dzielić uwagę pomiędzy występ dziecięcych aktorów oraz zgromadzonych na placu ludzi. Musiał wyczuć ukrytą w pozornie uprzejmej opinii Abdela nutę sarkazmu, ale nie podchwycił tego prowokacyjnego wątku - Nie ma namiestnika Benesato ani jego narzeczonej. Galia Lombardi cieszy się bardzo złą reputacją wśród miejscowych. W sumie to dobrze, jej obecność mogłaby doprowadzić do społecznych niepokojów.
- O ile mi wiadomo, ród Lombardich nie nawrócił się publicznie na wiarę Świątyni Jehammeda - zauważyła Angeline Lea, samym dźwiękiem imienia Pasterza ściągając na siebie kilka podejrzliwych i niepochlebnych spojrzeń - A przynajmniej nie odnieśliśmy takiego wrażenia podczas pobytu w Bergamo.
Dziedziczka spojrzała pytająco w stronę Szpitalnika, ale ordynator wydawał się nie słyszeć jej słów. Jego pobladłe znienacka oblicze skierowane było na kapsułę dzierżonej w ręce laski.
Na kawałek zatopionego w mętnej wydzielinie końskiego mięsa, który znienacka drgnął wbrew wszelkiej logice. Po czym drgnął po raz drugi i trzeci.
Przeraźliwy dziewczęcy krzyk wzbił się ponad pomruk obserwującego występ tłumu, dobiegając gdzieś z krawędzi placu, gdzieś z boku miejsca zajmowanego przez frankański poczet. Dołączyły do niego kolejne krzyki, tym razem dorosłych. Tłum gapiów zafalował ponownie, z niespokojnym zdenerwowaniu, które natychmiast przypomniały Barthezowi o wybuchu paniki miejscowych podczas ceremonii pogrzebowej na cmentarzu.
- Tu coś jest! - Carmino Ferro odzyskał głos, oderwał szeroko otwarte oczy od kapsuły laski, po czym runął w tłum roztrącając bezceremonialnie ludzi w drodze do miejsca, z którego dobiegał pisk jakiejś dziewczynki.