Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2021, 13:29   #430
8art
 
8art's Avatar
 
Reputacja: 1 8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację
Centrum Lucatore, popołudnie 2 lipca 2595

Rzut oka na uwięzionego w szklanym naczyniu molluska wystarczył Barthezowi aby zorientować się, co się święci. W pierwszym odruchu, chciał ruszyć za lekarzem, ale pomiarkował się. Przecież nie był tu sam. Nie tego uczono go w alepjskich fortecach. Był dowódcą. Jego zadaniem było przeżyć, nawet kosztem własnych ludzi by móc skutecznie dowodzić. Dlatego też wedle starych podręczników dowódcy w zamierzchłych czasach nosili jedynie broń boczną taką jak pistolet i jakiś rodzaj broni białej, której mieli w zamyśle używać jedynie do bezpośredniej obrony. Trudno nie było się z tym zgodzić: pistoletem, czy mieczem było o wiele łatwiej zranić napastnika w bezpośredniej odległości, niż nieporęcznym karabinem. Pomijając kwestie dowódcze, miał na głowie arystokratyczne rodzeństwo, którym włos z głowy nie mógł spaść. Fakt, że mateczniku Anababtystów było jakieś wynaturzenie wydawało się Alepjczykowi czymś niesamowitym, niezależnie czy był to jakiś zbłąkany leperos czy homo degenesis. Krzyki ciżby tylko utwierdzały go w przekonaniu, że nie mieli do czynienia z kilkoma zagubionymi przez Apokaliptyków owocami Płonu.

Pomimo targających umysłem wątpliwości rozkazy wydał błyskawicznie. Jego ludzie nie byli tak dobrze wytrenowani do walki z Wynarturzonymi jak Sangowie kapitana Perraulta, mający ogromne doświadczenie zdobyte w Delcie Rhonu. No a obecność rodziny Sanguine w tym miejscu była kompletnie niepotrzebna. Machnął ręką i z uliczek i podcieni wychynęło kilku z jego ludzi, ochraniających delegację z bezpiecznego perymetru. Nie wiedząc z czym dokładnie mogą mieć do czynienia założył opcję bardziej niebezpieczną i podjął odpowiednie kroki. Lepeij było dmuchać na zimne. Żeby jednak móc powziąść dalsze kroki, musiał wiedzieć więcej. Bez wahania wyciągnął broń dla podkreślenia arystokratom, że to nie przelewki i zakomenderował:

- Udacie się z moją ochroną jak najszybciej do pałacu! - widząc otwierającego usta Abdela krzyknął tylko: - Bez dyskusji! Powiadomcie Perraulta o możliwości kontaktu z wynaturzonymi. Ochronę naszej siedziby zostawiam w gestii kapitana!

Któryś z ochroniarzy delikatnie skierował dziedzica w odpowiednią stronę. Barthez skinął na czterech Sangów, którzy tworzyli poczet honorowy Abdela na czas wycieczki do klasztoru, zostawiając wybór Leonowi i Lei: - Wy za mną! Sprawdzimy co się tam wyprawia!

Sangowie epicko powiewając szkarłatnymi płaszczami i Alpejczyk wysforowali się do przodu goniąc doktora Ferro.
Alpejczyk i 4 Sangów ruszy na zwiad. Coś (stawiam na jakiś leperosów albo inne wynaturzenie) musi być bardzo blisko, bo mollusk działa w zasięgu kilkunastu - kilkudziesięciu metrów. Z arystokratów może dołączyć mająca jako takie pojęcie o wojaczce Lea i ewentualnie Leon. Nie ma tam miejsca dla całej rodziny. Jeśli dziedzic ruszy śladem zwiadu, to Barthez zaciągnie go do kwater choćby za włosy

 
8art jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem