Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2021, 22:35   #190
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Qwerty mówił… a potem mówił… A kiedy skończył mówić… wtedy znowu mówił. Co ciekawe, Scarlet mu nie przerywała. Zdawała się prawdziwie zaczarowana jego słowami. Uiop z jednej strony spodziewał się takiego efektu, a z drugiej przecież wcale nie mógł być go pewny. Oczy Kainitki zdawały się coraz bardziej okrągłe. Być może nie była przyzwyczajona do takiej galanterii. Gdyby serce Uiopa biło, teraz zaczęłoby dużo szybciej. W pierwszej chwili poczuł ogromną satysfakcję. Jego zadaniem było uwiedzenie kobiety i wszystko wskazywało na to, że mu się udało. Widział to w jej spojrzeniu, mimice. Słowom nie można było ufać. Ale pierwszym odruchom jak najbardziej. A z reakcji Churchil wynikało, że była prawdziwie i bezkreśnie zafascynowana Uiopem.

Zimna satysfakcja Malkaviana jednak nie trwała długo. Naturalna reakcja majordomo działała niczym rozpalony grzejnik. Chciał uwieść Scarlet, ale tym, że dała się uwieść… uwiodła go w odpowiedzi. I to kompletnie nieświadomie.

- Nie odpuszczę pani, pani Churchil - Qwerty chwycił ją za ramiona.
Najchętniej ująłby jej dłonie, ale miała ten notatnik oprawiony skórą. Uiop pragnął go przejąć i przesunąć wzrokiem po liście gości. Czy znajdowały się tutaj osoby wymienione w liście od Patera Thomasa? Tremere Sri Sansa albo Nosferatu de Worde? Uiop wcześniej pragnął zlokalizować i odnaleźć wiele ważnych Spokrewnionych. Taki bal stanowił idealny pretekst do nawiązania znajomości i poszerzenia strefy wpływów.
Ale nie mógł się na tym skoncentrować.
Myślał tylko o Scarlet Churchil.

Wcześniej wymieniał jej przymioty po to, aby się jej przypodobać. Ale teraz naprawdę zaczął zwracać uwagę na piękny odcień jej skóry, czerń oczu, ułożenie włosów, garderobę… Sposób w jaki wypowiadała się i jak układała się jej mimika, kiedy na niego spoglądała. Malkavian był zachwycony nią, a po części wiązało się to z zachwytem nad samym sobą, związany z tym, że udało mu się ją… zachwycić.
To było dużo zachwytu, a Uiop w nim tonął.
Przypominało to spadanie w bezkresną studnię miłości. Nie było tu ciemno, ponuro i wilgotno. Tylko coraz cieplej, milej i rozkoszniej. Wampir czuł, jak jego IQ spada z każdą sekundą. Czuł się coraz bardziej pijany. Co było dziwne, bo przecież nie pożywiał się na żadnym wstawionym śmiertelniku. A jednak jego psychika funkcjonowała inaczej. Pozytywne myśli nawarstwiały się i wnet Qwerty zgubił się w nich.

- Nie odpuszczę pani - powtórzył Uiop. - Nie zapomnę o pani. Jest pani wyjątkowym stworzeniem, co chcę doceniać każdej nocy po przebudzeniu się. Ale… ale wszyscy zasługują na uczucie takie jak nasze - powiedział i w kącikach jego oczu pojawiły się krwawe łzy. - Nie można zazdrośnie chować miłości tylko dla siebie. Trzeba się nią dzielić. To dlatego, bo miłość jest jedyną potęgą we wszechświecie, która po podzieleniu pojawia się w większej ilości. Pączkuje wraz z dobrą wolą Spokrewnionych. I zamierzam rozprzestrzenić ją na całą salę. Nie…! Na cały Londyn! Cały świat! To moje prawdziwe zadanie. Dopiero teraz to rozumiem. Teraz to czuję.

Odskoczył od Churchil. Nawet nie spoglądał na jej reakcje. Nie myślał o tym, co kobieta o nim pomyślała. Uiop był pewny, że go kochała. Wszyscy go kochali! Kiedy rozejrzał się po sali, spostrzegł, że dosłownie każdy Spokrewniony patrzył w jego stronę. Uśmiechał się do niego szeroko. Qwerty zadziwiony spoglądał na bezkresne morze twarzy wyrażających podziw, uwielbienie i miłość w stosunku do niego. Uiop nie dziwił się temu. Przecież sam siebie kochał!

Ruszył prędko w stronę grającego zespołu. Nie było żadnego wokalisty, jednak mikrofon pozostawał na miejscu. Wzywał go. Qwerty czuł pewność, że opatrzność mu go tutaj zostawiła. Chwycił go i zaczął mówić na całą salę.
- Wszystko dzieje się zgodnie z boskim planem - rzekł. - Jesteśmy bożymi dziećmi. Gdyby Bóg nas nie kochał, nie przemieniłby Kaina. Nie dałby mu zdolności pozostawienia potomstwa. Nie jesteśmy przeklętym wynaturzeniem, pomiotem diabła, nieświętymi drapieżnikami w cieniach. Stanowimy jego najdoskonalsze dzieło - mówił Malkavian. - Co więc zdarzy się, jeżeli w jednym miejscu zebrać setkę istot doskonałych? - zapytał. - Uzyskamy rajski ogród i z tego też względu witam was wszystkich na wspaniałym Balu Edenu. Nazywam się Qwerty Uiop i zaszczytem jest powitać was wszystkich w imieniu Jej Wysokości Królowej Anny, pani całego Londynu i niekwestionowanym przywódcy z woli Boga i nas wszystkich. Witam zarówno Dzieci, jak i Starszych. Tak samo Ancillae, jak i Neonatów. Dumnych Ventrue z Klanu Królów, pierwotnych Gangreli z Klanu Bestii, silnych Brujahów z Klanu Uczonych, oświeconych Malkavian z Klanu Księżyca, potężnych Nosferatu z Klanu Ukrytych, zmysłowych Toreadorów z Klanu Róży, uczonych Tremere z Klanu Taumaturgów. Witam również przedstawicieli Lasombry, Tzimisce, Giovannich, Ravnosów, Banu Haquim i Ministerstwa Setytów. Witam też bezklanowów, jeśli tacy zostali zaproszeni. Witam was wszystkich!

Uiop uśmiechnął się szeroko i przesunął wzrokiem po wszystkich zebranych. Pomachał dłonią Scarlet, która musiała być zachwycona, że wyręcza ją z jej pracy. Qwerty zawsze uważał, że należało się dzielić obowiązkami i odciążać zarobionych przyjaciół.

- Być może nasze nieżycie nie jest aż takie smutne i beznadziejne - rzekł. - Może jesteśmy w stanie osiągnąć wspólnie coś pięknego. Czy naprawdę za każdym działaniem Spokrewnionego musi czaić się ukryta agenda oraz sznurki Jyhadu działającego w tle? Czy jesteśmy naprawdę tak zepsuci do szpiku kości i zblazowani dekadami i wiekami spijania krwi oraz zabijania? Czy dwójka nieznajomych Kainitów nie może spotkać się i po prostu zaprzyjaźnić się z sobą? Albo nawet zakochać? Tak po prostu. Wszystko wskazuje na to, że tak. Bo właśnie to mi się przytrafiło dzisiaj. Właśnie to dzisiaj poczułem - powiedział i położył dłoń na swojej piersi. - Każdy z nas jest warty miłości i akceptacji, a co najważniejsze… zasługuje na to, żeby żyć. Wszyscy jesteśmy wyjątkowi i podzieleni, ale musimy znaleźć sposób, żeby nauczyć się współdziałać. Musimy się zjednoczyć, ukochani. Żyjemy w okropnych, niebezpiecznych czasach. Nadciąga zagrożenie. Należy spojrzeć prawdzie w oczy, bez względu na to, jak smutna by nie była. Minęły czasy, kiedy byliśmy niezwyciężonym zagrożeniem z legend i mitów. Kiedy mamki straszyły nami niegrzeczne dzieci, kiedy te zachowywały się nieodpowiednio. Wkroczyliśmy w dwudziesty pierwszy wiek, w którym ludzkość stała się silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Minęły czasy, kiedy byliśmy niekwestionowanymi drapieżnikami, a oni naszymi ofiarami. Teraz granice między tymi dwoma stanami zacierają się… gdyż oni zaczęli polować na nas! - Qwerty krzyknął. - Cóż za hybris! Cóż za potwarz! Widziałem to na moje własne oczy, Bóg mi świadkiem! Ludzkie, miękkie, ciepłe ciała odziane w pancerze twardsze i wytrzymalsze od naszej skóry! Wymyślna broń, której zastosowanie i użyteczność wymyka się wszelkim prawom logiki! Co więcej, niekwestionowana przewaga liczebna w stosunku do naszych sił! - Uiop podniósł do góry dłoń zaciśniętą w pięść. - Byłem świadkiem tego, jak potrafią walczyć i bałem się o moje własne życie, co jeszcze kilka lat temu byłoby nie do pomyślenia. Widziałem, jak najlepsi i najpotężniejsi z nas z trudem są w stanie odeprzeć ich atak… I widziałem też, jak wielu umierało - z oczu Qwerty zaczęły ciec łzy. - Dzieci Abla przelewają Vitae Dzieci Kaina. Świat stanął do góry nogami, ale my musimy odnaleźć się w nowym porządku! Musimy przetrwać!

Dobrze, że Malkavian nie musiał oddychać, bo tylko dzięki temu był w stanie tak szybko przemawiać, nie tracąc tchu.

- Szanuję i uwielbiam was wszystkich - kontynuował Qwerty. - Kocham każdego z was z osobna, gdyż jesteście moimi braćmi i siostrami. Może należymy do różnych klanów, ale wszyscy pochodzimy od Kaina. Jesteśmy jednym ludem, choć tak podzielonym i skłóconym. Dlatego wzywam was do zaprzestania walk i potyczek między sobą. Kiedyś mogliśmy sobie na to pozwolić, ale nie w dobie technologii, internetu, dronów, podsłuchów i satelit. Prowadźmy się nawzajem ku przetrwaniu i Golcondzie. Nie poddawajmy się retoryce, że apokalipsa jest nieunikniona. Jeszcze możemy odwrócić Dzień Sądu, dzień Gehenny. Dlatego mimo, że nie jesteście w torporze… i tak wzywam was do przebudzenia się. Nadszedł czas przemian. Czas wspólnoty, prawdziwej wspólnoty. Nie bezmyślnej walki o władzę nad strukturami, które za chwilę rozpadną się, jeśli niczego nie zrobimy! Bo rodzaj ludzki nadchodzi! I zabije nas tą swoją technologią - Qwerty wymówił to ostatnie słowo jak gdyby było przekleństwem. - Jeżeli mu na to pozwolimy.

Uiop trochę już tracił parę. Jego umysł nie funkcjonował logicznie. To nie był ten sam Malkavian, który zazwyczaj wykonywał ruchy. Nigdy nie działał tak głupio i impulsywnie. Nawet nie uświadomił sobie tego, że powitał wszystkich w imieniu Królowej, po czym praktycznie odwołał Krwawe Łowy. Nie przyszło mu do głowy, w jakim świetle postawił Annę swoją przemową. Jeżeli teraz przyjdzie i każe wszystkim zabić Gwen, wyjdzie na głupią i małostkową osobę, która nie ma szerszej perspektywy. Qwerty w ogóle nie myślał w ten sposób. Przeżywał PTSD po walce w magazynach i chciał zapobiec dalszemu rozlewowi wampirzej krwi, gdyż kochał wszystkich Spokrewnionych. Uśmiechnął się do wszystkich z nadzieją, niewinnością i naiwnością.

- Dziękuję za uwagę - powiedział. - Zdaje sobie sprawę, że moje słowa mogą być niepopularne, ale musiały zostać wypowiedziane. Jestem gotów zaryzykować swoim własnym bezpieczeństwem i dobrym imieniem dla dobra ogółu. Dla waszego dobra. Nie mam żadnych ukrytych intencji ani planów, a zależy mi jedynie na dobru nas wszystkich. Serdecznie zapraszam do kontaktu ze mną wszystkie osoby zainteresowane wspólną walką z prawdziwym wrogiem. Nie tylko ja potrzebuję przyjaciół. Wszyscy ich nawzajem potrzebujemy, aby przetrwać te trudne czasy. Najcięższe od początku istnienia naszego gatunku.

Czyli zaproponował stworzenie w najlepszym przypadku swojej własnej partii, a w najgorszym kultu.

Skłonił się aż do kostek, wyprostował, uśmiechnął raz jeszcze i zszedł z podestu.
 
Ombrose jest offline