Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2021, 12:24   #8
Junior
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację

Trzaskający ogień po środku izby karczemnej promieniował miłym ciepłem. Bernard rozkoszował się chwilą. Od dziecka lubował się w zapachu palonego drewna. Gwar ludzi, zapachy jadła. Chętnie wypite piwo nim strawa trafiła na stół miło szumiało w głowie. De Bruine był dobrym kompanem. Dbał o jadło, napitek, bawił rozmową. Tak nie za wiele, to też nie był męcząco nachalny.

Żołądek żołnierza posiadał tę moc, że li tylko garścią chleba potrafił się zapełnić. Bernard przywykły do żołnierki jadł ostrożnie, powoli, celebrując każdy kęs. Żuł kawałek chleba z pod przymkniętych powiek. Dieter poszedł za elfką. Cokolwiek uczyni będzie dobrze. Miał wiarę w młodego. Tak też przy stole zrobiło się ciszej. Bo jak Bernard naturalnie polubił bretońskiego Rittera, tak teraz jak i zwykle niemiał mu nic do powiedzenia.

Celebrował chwilę spokoju, gdy pojawił się jakiż żebraczy weteran. Bernard skrzywił się niczym wilk. Niemo, krzywo, brzydko. Tak że ten zmitygował się. Ale usiadł, bo też bretończyk zaprosił go. Zresztą nader łaskawie. I zaczęli perorować…

***

Padał śnieg. Drobinki puchu krążyły w powietrzu. Panowała iście magiczna cisza. Żadnego szumu drzew, świstu wiatru, szemrania potoczku, który na wpół zasypany śniegiem, skuty lodem płynął tuż obok. Nic, idealna cisza i spokój. Wciągnął w płuca powietrze. Głęboko, mocno, delektując się chwilą. Zamknął oczy.

Dopiero po chwili do jego zmysłów napłynęły dźwięki. A w sekundę później, gdy otworzył oczy dojrzał wielką rogatą bestię. Mogła mieć dwa i pół metra wzrostu. Karykaturalnie wielkie rogi zakrzywiały się, raniąc porośnięte sierścią ramiona. Byczogłowe monstrum ściskało w ręku włócznię z nabitym nań rycerzem wciąż wymachującym nogami. Westchnął.

Spojrzawszy na lewo dostrzegł Kettlinga. Starego wiarusa z nieodłączną halabardą. Lubował się w opowieściach na przemian o swojej ukochanej Helenie i gromadce dzieci, które jej zrobił oraz o tym jakie kolejne dzieciaki jej zrobi jak wróci z wojaczki.
- Trza do szeregu zebrać i oflankować kurwisyna. – jak zawsze zasadniczo zasugerował Kettling.
- Wołaj. Za mną! Guntar, Hans! – uniósł na ramie wielki młot wojenny z groźnymi insygniami Boga Wojny. Zatrzymał się w pół kroku spoglądając na starego Kettlinga.
- Jesteś ranny. Kettling.
- Nic to. Później.

Dopiero teraz dostrzegł, że Kettling był jakiś nieswój. Zresztą co się dziwić. W koło roiło się od trupów, krwi, innej posoki. Tylko wrzaski konających ludzi, zwierząt i bydlęcia. Kettling patrzył na to jak zawsze nie wzruszony. A jednak jego oczy szkliste, mętne, nieobecne. Z rozprutych trzewi Kettlinga wypadały wnętrzności. Knecht jedną ręką ściskał halabardę, a drugą próbował upchać bebechy w pękniętym brzuchu. Zdawał się przy tym jakby zawstydzony swoją niemocą. Nie przestawał wykrzykiwać rozkazów, wołać ludzi.
Postąpił krok na przód, potknął się i upadł. Bernard, stojąc tuż doskoczył do starego druha.
- Bernard, nie pozwól mi tak. Kurwa, nie tak. - Nagle oczy Kettlinga stały się takie świadome. Widziały zbliżającą się śmierć. Już stała przed nim. Bał się. Okrutnie bał się. Ciemności i śmierci. I pragnął ze wszystkich sił ukryć tę słabość.
- Pomóż mi wstać. Dawaj. Pokonamy go. Nim ciemność mnie opadnie. Raz jeszcze. Pomścimy Kregmajera.
To były jego ostatnie słowa. Skonał.

***

- Pomściliśmy…
Bernard ocknął się. Mówił coś do niego? De Bruine? Ten żebrak? Spojrzał na nich uważnie. Jak przez mgłę kojarzy słowa. Musiał przysnąć lub popaść w majaki dni minionych. Przybysz pałaszował teraz jadło. Chciwie, łapczywie, całym sobą. Jedną ręką wgryzał się w udziec, a drugą już drobił w poszukiwaniu kolejnego kęsa. De Bruine zdawał się rozpływać się we współczuciu i zrozumieniu dla weterana. A ten karmił go opowieściami.

Bernard poczuł napływającą żółć.

Nagły ruch. Ostrze w ręku wilczego rycerza, kiedy ten zerwał się na nogi. Z zamachu wbił ostry nóż w ławę, tuż obok ręki weterana. Stał teraz nad przerażonym weteranem, który począł krztusić się jadłem.
- Przyszedłeś tutaj po złoto czy po żelazo? - wysyczał Bernard, ale słowa jego słychać było wyraźnie. Wszyscy w koło milczeli, gapiąc się na nich. Weteran nic nie odpowiedział. Przerażony zdawał się szukać oparcia w cudzoziemskim towarzyszu furiata.
Bernard nagle całkiem spokojny usiadł. Nie spuszczał jednak z oczu żebraka.
- Spojrzałeś w oko chaosu i dostrzegłeś swoją słabość. Tacy jak ty nie potrafią z tym żyć. Chwała tym którzy wybierają śmierć zamiast… tego. – to mówiąc Bernard otaksował żebraka nie kryjąc odrazy.
- Pozbądź się go de Bruine. Musisz się jeszcze wiele nauczyć przyjacielu o tym czym jest wojna w Imperium oraz jakich lepi ludzi. – to mówiąc spojrzał na bretończyka. Bardzo spokojnie, bez cienia emocji. – Pozbądź się, albo ja to zrobię.

 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.

Ostatnio edytowane przez Junior : 24-03-2021 o 12:37.
Junior jest offline