Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2021, 17:33   #56
sieneq
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Wróciwszy do sali obrad, Rogacz nie strapił się tym, że królewskiej pary i księcia już nie było. Bez słowa zasiadł do stołu i zakończył posiłek, albowiem zły nastrój jeno wzmagał w nim apetyt. Bez żalu też dolał sobie do pełna trunku i tak jak wcześniej wychylił puchar. Otarłszy brodę w końcu odezwał się.
– Do karczmy wróćmy. Mamy trochę do ustalenia.

***

U Cepy ustalili niezwłocznie spotkać się w sali głównej. Cadoc do swojego pokoju nawet nie zajrzał, tylko od razu zasiadł przy wielkiej ławie. Piwa tym razem jednak nie zamówił, choć właśnie nim zwykł się raczyć w edorasskiej karczmie. Widać nadal coś mu leżało kamieniem na duszy, bo przeciwnie o gorzałkę zawołał. A gdy wszyscy się zebrali, odezwał się jako pierwszy.
– Dwóch Panów po dwóch stronach królestwa. Gdy z jednym sprawę domkniemy przyjdzie tygodnie czekać na to samo z drugim. A ten pierwszy w tym czasie może pożałować dobrej woli i zmienić zdanie. Myślę, czy by się nie rozdzielić. Ale z drugiej strony… Trolla usiekliśmy tylko dlatego, że wszyscy razem na niego uderzyli. Co Wy na to?

Mówił do nikogo z osobna ale i nie unikał spojrzeń. A i bez wrogości w głosie. Może nieco tych “Panów” wycedził, ale nic ponadto. Nie wyglądało na to jakby miał zamiar wracać do opuszczenia królewskiego stołu.
– Nie powinnyśmy się rozdzielać – powiedziała Gondoryjka. – Choć muszę przyznać, że argument o zaoszczędzeniu czasu jest trafny. Podróżując jednak wspólnie będziemy mieli dodatkowy czas na omówienie tej sprawy. Bo nie ukrywam, iż nie do końca jestem przekonana co do królewskiego wyboru.
Eiliandis poprosiła o miód. Cięższe trunki jej zdaniem nie sprzyjały rozważaniom nad ważkimi problemami. Ale to było tylko jej zdanie i nie wypowiedziała go na głos.

Gléowyn dołączyła do towarzystwa jako ostatnia. Już jak wychodzili ze Złotego Dworu, oddzieliła się od grupy, przepraszając i krótko wyjaśniając, że musi coś jeszcze załatwić, nim wróci do karczmy. Teraz siedziała pomiędzy Zwinnorękim i Yáraldiel, przysłuchując się rozmowie. Obok niej, na ławie, leżał średni pakunek, obwiązany starannie sznurkiem. Nie zamówiła niczego do picia. W końcu zabrała głos.
– Zgadzam się z panią Eiliandis, że nie powinniśmy się rozdzielać. Działając razem jesteśmy silniejsi. Każde z nas ma inne doświadczenia i spojrzenie, a w tak delikatnych sprawach różny punkt widzenia, może być bardzo pomocny. Nie martwiłbym się tak upływem czasu, spędzonym na podróżach. Ten konflikt przetrwał lata, kilka tygodni nie zrobi mu zbytniej różnicy. – Podniosła wzrok na Rogacza. – Ja wiem, że moi rodacy mają wiele przywar, ale nie są niesłowni. Jeżeli ułożymy się z jedną ze stron, to dotrzymają umowy. – Przeniosła spojrzenie na Gondoryjkę. – Ja także mam mieszane uczucia co do tej sprawy. Jak już mówiłam podczas biesiady, nie sądzę, by Jego Wysokość prosił nas o niemożliwe, ale mam wątpliwości, czy aranżowane małżeństwo, rzeczywiście będzie dobrym rozwiązaniem tego konfliktu. Chyba, że pani Eiliandis miała co innego na myśli. – Przez chwilę zastanowiła się nad sensem ostatniego zdania wypowiedzianego przez Gondoryjkę. – Czy może chodziło o wybór nas do tego zadania? – Spytała towarzyszkę.

– Za tym by się nie rozdzielać i to jeszcze przemawia, że obecność pani Gléowyn miałaby nam drzwi, a może i serca otwierać. – Zwinnoręki obrócił głowę w stronę sąsiadki – A przecież we dwóch Bruzdach naraz być nie zdołasz? – wtrącił żartobliwie. Ustąpienie napięcia, jakie towarzyszyło mu podczas wizyty na królewskim dworze, po którym karczma u Cepy zdawała się być jak przyjazny dom, towarzystwo, perspektywa rychłej wyprawy, a pewnie i na wpół opróżniony kufel wprawiły go widocznie w dobry nastrój i przydały śmiałości. – Tak tylko myślę – ciągnął, już poważnym tonem – czy dobrze, by ten, do którego wpierw przybędziemy, wiedział, że drugiego myślimy odwiedzić; a i ten drugi, żeśmy wcześniej u pierwszego byli. Czy nie pomyśli, jeden z drugim, że coś przeciw niemu mącimy?

Yáraldiel, dumna elfka z Lothlórien, przysłuchiwała się z uwagą wszystkim wypowiedziom swoich towarzyszy, cały czas bacznie obserwując Cadoca, choć w spojrzeniu tym najwięcej było życzliwej troski.
– Czas dla nas, elfów, płynie nieco inaczej, jeśli mogę to tak ująć – powiedziała w końcu swoim spokojnym, melodyjnym głosem. I choć nie starała się nikogo przekrzyczeć, to wszyscy przy stole doskonale mogli usłyszeć jej słowa, jakby trochę wybrzmiewały ponad gwar panujący w karczmie. Choć mogło to być tylko złudzenie. – Dlatego też, drogi Rogaczu, widzę dużo więcej mądrości w połączeniu naszych sił i wspólnej podróży, kosztem czasu, który moglibyśmy zaoszczędzić, dzieląc się na dwie grupy.
Elfka zamilkła na chwilę, objęła dłońmi kufel z miodem i utkwiła wzrok w złocistym napoju.
– Jednak im dłużej przebywam wśród was, ludzi, tym bardziej zaczynam rozumieć skąd ten charakteryzujący was pośpiech i niecierpliwość. Mądrość więc znajduję też w twoim pierwszym pomyśle, Cadocu.

Yáraldiel wyglądała przez ułamek sekundy, jakby posmutniała. Gdy podniosła wzrok i spojrzała po pozostałych, wrażenie to zniknęło tak szybko, jak się pojawiło, zastąpione delikatnym uśmiechem.
– Obawiam się, że marny ze mnie doradca w tej kwestii, kiedy patrzę na sytuację z dwóch perspektyw, widząc sens zarówno w rozdzieleniu się, jak i w pozostaniu razem – dodała na koniec, nieco weselej.

– Chodzi mi o wybór osób do ożenku, pani Gléowyn – sprecyzowała uzdrowicielka. – Nie sądzę by wybór wdowy, która nie przebolała swej straty, był najlepszym. Nie znajduję odpowiednich argumentów, by przekonać ją że powinna zapomnieć o przeszłości w imię tego, że dwóch starych capów niczym dzieci nie potrafi dojść do porozumienia.

Rogaczową twarz rozjaśnił chwilowy uśmiech na wzmiankę o capach. Spojrzał też w kierunku Gondoryjki z sympatią. Polał gorzałki sobie i Zwinnorękiemu po czym zabrał głos:
– Tedy rozdzielać się nie będziemy. Pierwsza rzecz postanowiona. Drugą z kolei będzie wybór... capa. I tym razem. Sam go podejmę. Pana Marchii Zachodniej odwiedzimy najsampierw. Trudniejszym widzę go wyzwaniem to i wkład pracy mniejszy będzie jeśli misja nieudaną się okaże. A teraz. Jak samkę podejść? Wdowę wściekłą? I czy iście innej kandydatki szukać? – Co rzekłszy opróżnił kubek, który pusty spoczął obok tego Zwinnorękiego.

– Uczciwie uprzedzam, że nie zamierzam się uciekać do podstępów i forteli, a z Myldrid i Eogarem szczerze pragnę rozmawiać, zostawiając im wybór, czy na małżeństwo się zgodzą, czy też nie. Oboje bliskimi sobie niegdyś byli i wysoce jest prawdopodobne, że nadal przyjaźnią się darzą i może gdyby porozmawiali ze sobą, odnowiliby dawną zażyłość. I tym najpewniej się kierował król Thengel, wskazując na tych dwoje. – Gléowyn mówiła spokojnie i łagodnie, choć brakowało w jej oczach tej radości, którą emanowała wcześniej. – Nikt nie sugerował, że wdowa powinna zapomnieć swoich utraconych bliskich pani Eiliandis. Ponowne wyjście za mąż, nie oznacza, że porzuca się pamięć o zmarłych. – Skaldka wzięła głęboki oddech i podniosła wzrok na towarzyszy. – Moją matkę zabili Dunlandczycy, ojca straciłam wkrótce potem, umarł z żalu po zmarłej żonie. Nieustanne walki miedzy Rohirrimami i dunlandzkim ludem uczyniły mnie i mojego brata sierotami. Ja wtedy, choć dzieckiem byłam jeszcze, również chciałam chwycić za miecz i iść śladami matki, drogą wojowniczki, by walczyć, tak jak Myldrid mści się za śmierć męża i dzieci. Ale to nie przyniosłoby ukojenia mojemu zranionemu sercu. Żadna przelana krew, żadna jej ilość nie zwróci mi rodziców, ani mi, ani nikomu innemu, po żadnej ze stron. Ja swej zemsty poniechałam, nie znaczy to, że zapomniałam o moich bliskich. Chcę rzec, że to, że Myldrid wyszła by ponownie za mąż, nie oznacza, że ma zapomnieć o swoich przeszłym życiu i utraconej rodzinie. Być może Eogar pomógł by jej się z tym pogodzić i pójść dalej, a nawet być znowu szczęśliwą. Oboje stracili bliskich, oboje być może czują pustkę w sercach po utraconej miłości, którą mogliby zapełnić. To nie są obcy sobie ludzie i uważam, że mogliby, pomimo już dojrzałego wieku się pokochać, choć nie od razu i nie była by już to miłość żarliwa, tak jak to się zdarza młodym. – Zrobiła krótką pauzę jakby speszona nieco swoją wylewnością. – Myślę, że zanim porozmawiamy z samą Myldrid, powinniśmy dowiedzieć się więcej o niej samej i jej przeszłych relacjach z Eogarem. Im więcej informacji o nich i o marszałkach zdobędziemy, tym lepiej. Być może udałoby się znaleźć inny sposób na pogodzenie tych dwóch.

– Fortel tyczył się samych marszałków. To ich zatwardziałe serca i umysły trzeba podejść by sprawę rozwiązać – powiedziała Eiliandis. – A co do szczerej rozmowy. Tego się właśnie boję. Rozdrapywanie niezabliźnionych ran nie przyniesie pożytku.

– Prawdę można przekazać w sposób delikatny i taktowny, nie trzeba od razu walić prosto między oczy. – Uśmiechnęła się łagodnie do Gondoryjki. – Ale i ja mam obawy czy nasza interwencja nie zraniła by tej niewiasty Przyznam, że bardzo jej współczuję i jej los leży mi na sercu, pewnie z powodu moich osobistych doświadczeń. Chciałabym jej pomóc poradzić sobie z jej bólem. Natomiast nie mam zamiaru się jej narzucać. Jak już wspomniałam, pomysł ze swataniem na siłę niezbyt mi się podoba. Inaczej by było jakby coś do siebie czuli, ale z dawnego sentymentu mogło nic już nie pozostać. Co do samego konfliktu, to zgadzam się, że lepiej zająć się samymi marszałkami. Poszukać sposobu, by pogodzić tych starych uparciuchów bez mieszania w to osób trzecich. Nadal jednak podtrzymuję deklarację, że nie zamierzam kłamać. Prawda i szczerość jest cnotą bliską memu sercu i nie zamierzam łamać swoich zasad. Jeżeli jednak postanowicie zastosować fortel, to możecie liczyć na moją dyskrecję i pomogę najlepiej jak będę mogła w tych aspektach, które nie wymagają mijania się z prawdą.

Rogacz zmarszczył brwi wpatrując się płomyk kaganka oświetlającego karczemny stół. Miał on w sobie coś hipnotycznego. Coś co tym razem bardzo dobrze wpasowywało się w ton wypowiedzi minstrelki. Ton podobny do tego w królewskiej sali. A jednak zupełnie inny. Bo Rohirrimka umiała głosem człeka zapędzić gdzieś w głąb siebie. Raz tylko podniósł wzrok na nią gdy wspomniała o swej matce i zdawać się mogło, że żal przez jego ciemne oczy się przebił. Zaraz jednak spłukał go łykiem gorzałki.
– Zatem postanowione – ozwał się tonem wciąż mocnym i jasnym acz niepozbawionym tembru trunku – Powiemy Myldrid o niemej woli króla i tym co dobrego przynieść może spełnienie jej. Fortel wszak nie koziołek. Nie czmychnie. Sprawa kolejna zatem. Zawitanie na dziedzinie marszałka oznacza konieczność przedstawienia się. I wyjawienie celu. Królewskiego posłania nie mamy. Możemy wyjawić mu prawdę, że król sobie życzy zgody i daje do zgody pretekst. Ale kompromisy dla dumnych panów zawsze są zgniłe i może się nie zgodzić. Albo zrobić co innego co dumni panowie zwykli czynić. Możemy też i tu użyć fortelu i nie podać mu prawdziwego powodu i celu. Przekonać najpierw Myldrid. I niechaj ona wyrazi chęć ożenku suwerenowi. Tedy król zostałby niezamieszany w sprawę. I nie wisiałoby nad dworem marszałka widmo przymusu. Co Wy na to?

Bardka słuchała słów Rogacza uważnie, bezwiednie przegryzając wargę i wtem, nowa myśl jej do głowy przyszła, którą się zaraz z towarzystwem podzieliła.
– Możliwe, że miałabym powód, dla którego moglibyśmy zawitać w marszałkowskich progach. Powód, który nie fortelem, a prawdą okazać się może, a jednocześnie rolę owego fortelu wypełnić. Wyruszyłam z domu, by odszukać brata, który opuścił mnie jakiś czas temu i na swoją wyprawę ruszył, poznać rohańskie ziemie. Co nadal moim jest celem i mam nadzieję, że podczas misji dla króla, uda mi się wieści o Gárulfie usłyszeć. Rada bym była, jeżeli Bractwo Skaczącego Konia by mi w tym pomogło i wdzięczna ogromnie, a przy okazji mielibyśmy wytłumaczenie, dla marszałka, czemu po jego ziemiach podróżujemy.

– Pomysł pani Gléowyn dobrym się wydaje. – Zwinnoręki przesunął wzrokiem po twarzach towarzyszy, wyglądając aprobaty i zatrzymując go na koniec na Rogaczu. – Nie trzeba by od razu powodu ni celu ujawniać, nim wybadamy jak sprawy stoją. A jakbyśmy przy tym Gárulfa odnaleźli, to… – urwał, gdy blat stołu zadrżał nagle, aż naczynia zadźwięczały a nad głowami siedzących rozległ się tubalny głos.

– Bądźcie pozdrowieni! – rzekł bogato odziany Rohirrim, siedzący dotychczas przy szynkwasie. Na kupca bardziej, niźli woja, wyglądał, choć postury był ogromnej, że niejeden koń wolałby go na wozie, aniżeli w siodle. Postawił na ich stole wielki dzban wina.

– Jestem Goldred! – zagrzmiał ponad zgiełk karczemny. – Jakie wieści z Meduseld przynosicie? – dosiadł się na ławie zajmując wolne miejsce. – Jak zdrowie miłościwie panującej królewskiej pary? Jakie potrawy serwowane tymi dniami na dworskim stole? – świecił w blasku świec nalanymi policzkami.
– Ano na stół zawitał pieczony cośpa – Rogacz zmarszczył brwi przyglądając się nowo przybyłemu. Wielki Rohirrim i jego jowialność nie przypadły mu do gustu. Nie miał nic przeciw pytaniom, ale otrzymana od króla misja jakoś nie dawała kredytu uprzejmości nowym znajomością z Rohirrimami. – Coś pan taki ciekawski Panie Goldred? Zaliż do majordoma każdy zajść może i o dwór się wywiedzieć.

– Ich wysokość mają się dobrze i zdrowie im dopisuje mości panie Goldred – odpowiedziała uprzejmie Gondoryjka. Trochę niefortunnie złożyło się, że ów Rohirrim dosiadł się do nich w trakcie ważnej rozmowy.

– Dobrze, dobrze! Dobrze, że im dopisuje. Czasu i zdrowia kupić nie można. – wzniósł kufel zalawszy sobie po brzegi i wychylił duszkiem. – Was pytam, boście tam w gościnie byli. – wzruszył ramionami i spojrzał na ciemnowłosego na krócej niż mrugnięcie powiekami, po czym sprawnie nalał miodu w kubek Glèowyn. Potem mężczyzna po pięćdziesiątce zrobił kilka ciężkich oddechów, jakby zmęczył się piciem, mówieniem lub myśleniem.
– Zatem choć powiedzcie staremu kupcowi, który cały Rohan i Gondor jak długi i szeroki zjeździł za młodu, jakie wieści z waszych krain niesiecie? Zawszem ciekaw nowin z daleka. – klepnął się po pękatym brzuszysku. – Z Dzikich Krajów – puścił oko do Zwinnorękiego – I tajemniczych królestw – uśmiechnął się do elfki – tudzież gondorskich – skinął głową ku Eiliandis. – Poznać imiona wasze chciałbym również. W kościach czuję, że niejeden raz jeszcze o was usłyszę.

Gléowyn podniosła wzrok na przybysza i lekko zmarszczyła brwi. Co mogła dobrego pomyśleć o człowieku, który najpierw dosiada się do towarzystwa, nawet nie zapytawszy, czy jest na to zgoda, a potem zasypuje ich pytaniami, nie mówiąc wpierw czego chce. Była jednak tak wychowana, by nie zawstydzać publicznie kogoś, kto popełnił nietakt, więc zachowała milczenie. Na kubek z miodem nawet nie spojrzała, ale z uwagą i zainteresowaniem obserwowała dalszy rozwój wypadków.

Roderic obrócił wzrok na kupca, którego tak niespodziewanie pojawienie się przerwało mu wypowiedź. W jego niechętnym początkowo spojrzeniu, po ostatnich słowach wypowiedzianych przez Goldreda, pojawił się wyraz zainteresowania. – Zwą mnie Zwinnorękim – skinął w stronę kupca. – Zbieracie panie wieści? A czy, w jak to rzekliście... Dzikich Krajach… w górze rzeki… bywacie?

– Bywałem nie jeden raz. Teraz to już ludzi tylko wysyłam i z domu pilnuję mych operacji. Szykować będziemy się do kraju Beorna wkrótce i dalej do miasta na Jeziorze. Pierwszy raz po odbudowie zgliszcz. Przeto wiedzieć dobrze jak szlaki wyglądają, czy mniej dzika dolina jak dwadzieścia lat temu. – pokiwał głową.

– Wiele pomóc nie zdołam, mieszkałem w Leśnym Grodzie i do kraju Beorna się nie zapuszczałem. Com widział, to opowiedzieć mogę… ale chyba nie czas teraz na to? – Zwinnoręki popatrzył po towarzyszach.

– Panie Goldred – Rogacz w tonie nie zamierzał ukrywać zniecierpliwienia – Możeś pan nie zauważył, aleś pan przerwał nam ważką rozmowę. Jeśli jakąś sprawę masz, to wyłuszcz żeż miast o wieści z czterech stron świata wypytywać.

Rohirrim wstał. Rozlał miód w kielich każdego, kto raczył się tym rodzajem trunku omijając Cadoca.
– O, przepraszam. Nie wiedziałem. – rzekł ponuro.
Odszedł na miejsce, które uprzednio zajmował nie zwracając więcej wzrokiem uwagi na stół zajmowany przez bractwo.

– Chyba nierozsądnie o ważnych sprawach w publicznej izbie poczęliśmy prawić –Eiliandis odprowadziła wzrokiem kupca, który został odprawiony stanowczy, acz odbiegającym od zasad jej wpojonym słowem Cadoca. Kobieta poczuła nawet pewną ulgę z tego powodu. Jak i wdzięczność Rogaczowi, że na siebie przyjął przegonienie natręta.

Dunlandczyk odprowadził wyraźnie urażonego Rohirrima wzrokiem. Jakby jego miód czy tam wino go miało ubóść… Sapnął rozdrażniony, ale uchwyciwszy spojrzenie Eiliandis poczuł błogą ulgę. Której oczywiście po sobie postarał się nie pokazać, ale za to wyraźnie odetchnął.
– Nim znów się ktoś napatoczy. Postanowione. Jedziemy rysią do Marchii Zachodniej. Gleowyn mówi jako rzekła. My słuchamy. Potakujemy aż się sprawa ułoży. Albo zły obrót obierze.

Jak widać Rogacz nie miała tyle cierpliwości, ani ogłady i bez pardonu przegonił gadatliwego kupca. Co skaldka przyjęła z ulgą. Pani Eilandis miała rację, na przyszłość muszę być ostrożniejsi.
– Dobrze, niechaj będzie jako rzecze pan Cadoc. – Przytaknęła Rogaczowi.

Zwinnoręki wiercił się przez chwilę na ławie, słuchając wprawdzie słów Rogacza, ale jakby bijąc się z jakąś myślą. Wreszcie wstał. – Wracam zaraz. – rzucił i z kubkiem w dłoni podszedł do kupca. – Wybaczcie, towarzysz mój prędki jest w języku. A, że nie w czas trafiliście, panie, to prawda. Ale jakbyście jutro tu jeszcze rankiem byli, to opowiem, co wiem. A i ja bym wtedy o przysługę poprosił. – spojrzał pytająco na Rohirrima.

– Zwinnoręki z Leśnego Grodu. – kupiec uśmiechnął się. – Widziałem takich prędkich w języku nie jeden raz. I prawie każdy marnie kończył. Kto języka poskromić nie umie, temu i ręka często świerzbi, lub zbiera co zasiał nawet kiedy już milczy. – rozgadał się jak nakręcony. – No… – rzucił niecierpliwie. – ale jutro to tutaj będę, u siebie jestem. – potoczył wzrokiem po przybytku. – Zależy o co prosić będziesz młodzieńcze. I jakie wieści przyniesiesz z doliny Wielkiej Rzeki. Czasem informacja droższa od złota.

Zwinnoręki uniósł lekko kubek w geście podziękowania i, z niezbyt tęga miną, wrócił do stołu. – Jeśli do Beorna idą, to może po drodze wiadomość mogą zanieść. Dałbym znak stryjowi, że żyję. – mruknął, nie podnosząc wzroku.

– Oczywiście – Gondoryjka uśmiechnęła się do Zwinnorękiego. – Nikt tu nikomu zabraniać nie będzie kontaktu z rodziną. Zwłaszcza, że następna okazja do przekazania wiadomości może szybko nie powtórzyć się.

***

Nad Edoras dawno zapadł już zmrok, a i karczma Cépy zaczęła zaczęła powoli pustoszeć, gdy Bractwo Skaczącego Konia, ustaliwszy plan działania, zakończyło obrady.


 
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem