Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2021, 00:34   #57
Lua Nova
 
Lua Nova's Avatar
 
Reputacja: 1 Lua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputację
Post stworzony wspólnie z sieneq

Kiedy Bractwo Skaczącego Konia zakończyło naradę i poczęło się rozchodzić do swoich pokoi. Młoda Rohirrimka zatrzymała przy stole Zwinnorękiego, delikatnie kładąc mu ręką na ramieniu i z niezwykłą dla niej nieśmiałością zapytała go, cichym, miękkim głosem.
- Rodericu, czy mogłabym ci zająć jeszcze chwilę, zanim udasz się na spoczynek? Chciałam z tobą porozmawiać. Mogę mówić do ciebie po imieniu, czy wolisz miano Zwinnorekiego? - Spojrzała na niego lekko zakłopotana. Pakunek, który przez całą naradę leżał obok niej na ławie, teraz trzymała pod ramieniem, przyciskając go do boku.

Zwinnoręki drgnął pod dotknięciem. Czując, jak ponownie opuszcza go pewność siebie, wysiłkiem woli powstrzymał się przed odwróceniem wzroku. Jednak, ośmielony ciepłym spojrzeniem dziewczyny, odezwał się, lekko zacinając. – Pani… to jest… jeśli… jeśli pozwolisz, tak po prostu… Gléowyn – wyrzekł w końcu imię Rohirrimki, co chyba przełamało w nim skrępowanie, bo pewniejszym już głosem dokończył – zdecyduj sama. Miano Zwinnorękiego lubię, jako jedyne chyba spośród tych, które mi nadawano... ale Roderic ci będzie chyba krócej i wygodniej. – w jego głosie pojawiła się wesoła nuta a na ustach pokazał lekki uśmiech.

Gléowyn odpowiedziała mu delikatnym uśmiechem. Ona również się rozluźniła.
- Roderic to ładne imię, podoba mi się i … cieszę się, że wypowiedziałeś moje imię, kiedy wszyscy mówią do mnie pani, czuję się trochę skrępowana. W domu dziadka nikt tak do mnie nie mówił, byłam albo Gléowyn, albo Iskrą - Uśmiechnęła się łobuzersko. - Szczególnie mój brat, Gárulf upodobał sobie to drugie miano. - Rozejrzała się po głównej izbie karczmy. - Może wyjdźmy na zewnątrz? Z boku gospody jest ława, moglibyśmy tam usiąść i spokojnie porozmawiać, tu jest zbyt dużo ludzi i zaczynają nam się przypatrywać. Niebo jest dziś czyste, a wieczór dość ciepły. Będzie dobrze widać gwiazdy. - Dodała zachęcającym tonem.

- Gléowyn, Iskra. Któreż wybrać? - powiedział z uśmiechem. A co do wyjścia, to dobry pomysł jest. Gorąco tu... - otarł o kubrak zwilgotniałe niespodzianie dłonie. - Chodźmy tedy. - Ruszył między ławy, wiodąc swą towarzyszkę w stronę drzwi.

Zatrzymali się tuż za progiem. Po jasno oświetlonym wnętrzu gospody, ciemność przed drzwiami zdawała się być nieprzenikniona. I choć przecinały ją smugi blasku wydobywające się z okienek gospody, w dali połyskiwały światła domów, a na czarnym niebie, zgodnie z zapowiedzią Gléowyn, migotały gwiazdy, Zwinnoręki nie widział swej towarzyszki, mimo że stała tak blisko, że mógł usłyszeć jej oddech.
- Gdzież zatem ta ława? - rzucił pytanie w mrok.

Dziewczyna jedną ręką przytrzymywała swój pakunek, drugą zaś ujeła dłoń Zwinnorękiego i poprowadziła go kawałek za budynek gospody. Szła ostrożnie, powoli przyzwyczajając oczy do ciemności. Na szczęście gwiazdy na niebie i księżyc świeciły mocno, dając im trochę światła. Przy bocznej ścianie domu, faktycznie była szeroka ława. Usiedli obok siebie i Rohirrimka położyła tobołek na swoich kolanach, drugą dłoń nadal trzymając w jego dłoni.

Gléowyn uniosła głowę w górę zachwycona, spoglądając w nocne niebo i podziwiając srebrzystą tarczę księżyca.
- Jak pięknie. Od dziecka uwielbiałam oglądać gwiazdy. Są jak srebrzyste klejnoty, połyskujące na granatowym nieboskłonie. - Zwróciła twarz ku młodzieńcowi. Powoli wysunęła dłoń z jego ręki i objęła swój pakunek i zaczęła bawić się sznurkiem. - Prawda, że dziś świecą naprawdę jasno? Wygląda na to, że jutro będziemy mieć dobrą pogodę. - Uśmiechnęła się do Rodericka, ale potem spoważniała. - Ja… chciałam ci podziękować. Wyszedłeś za panem Cadocem, kiedy uraziły go moje słowa, nie wiem o czym rozmawialiście, ale wygląda na to, że udało ci się go skłonić do powrotu. Bardzo ci dziękuję. - Westchnęła cicho. - Kiepska ze mnie będzie orędowniczka pokoju, skoro już przy pierwszej rozmowie, uraziłam gościa króla. - W jej głosie słychać było przygnębienie.

Roderic odchylił głowę, by objąć spojrzeniem rozgwieżdżone niebo. - Tak, przypominają mi pierwszą noc na łodzi, na Wielkiej Rzece. Były w górze i w dole, odbite w wodzie. Prąd niósł łódź, a gdzieś tam, w ciemności, uciekały brzegi. Mój dawny świat. A ja byłem wolny. -
Obrócił się do Gléowyn, wyczuwając smutek w jej głosie.
- Nie masz za co dziękować. Sam nie wiem, czemu wtedy poszedłem za Rogaczem. Czułem, że nie powinien wyjść sam. A kiedy go dogoniłem... myślałem, że i tak nie będzie słuchał. Na strasznie zaciętego wyglądał. Ale jednak posłuchał - uśmiechnął się - Nie chował już urazy do ciebie. Zdaje się, że bardzo nie widziała mu się królewska misja, albo sposób, w jaki ma być wykonana. Albo jedno i drugie. Nie trap się, Gléowyn - powiedział cicho. - Wszak mówiłaś, że w domu Iskrą cię nazywano. Wiadomo, że od małej iskierki nieraz cały las zapłonąć może, a w panu Rogaczu pożar szybko udało się zagasić. - dokończył weselszym tonem.

Słowa młodzieńca wyraźnie poprawiły jej nastrój.
- Chyba wszystkim nam niezbyt podoba się to zadanie, budzi wiele wątpliwości. Ale nie mówmy już więcej o tym, dość jużeśmy dziś nad tym rozprawiali. - Znów spojrzała w górę. - Kiedy patrzę w nocne niebo, myślę o moich rodzicach. bardzo za nimi tęsknię. - Przez chwilę milczała, a potem znów zwróciła twarz ku Rodericowi. - Mówiłeś, że byłeś wolny. Teraz nie jesteś? Tęsknisz za domem? - Zapytała łagodnym tonem, by po chwili dodać zmieszana. - Przepraszam, nie powinnam była zadawać tak osobistych pytań. Nie musisz odpowiadać. - Policzki ją paliły, na szczęście było ciemno i Zwinnoręki nie mógł tego dostrzec.

- W każdym razie jestem ci bardzo wdzięczna, Rodericu. I za wstawienie się u pana Cadoca i za dzisiejszą opowieść o Mrocznej Puszczy. - Zmieniła szybko temat. - Od dziecka byłam karmiona opowieściami ojca o różnych niesamowitych miejscach. I odkąd pamiętam, marzę, by je wszystkie zobaczyć. Kiedy mówiłeś o swoim domu, to jakbys mi podarował kawałek tego świata, o którym opowiadał ojciec. I dlatego chciałam ci podziękować. - Spuściła głowę jeszcze bardziej zawstydzona, kiedy położyła pakunek na kolanach Roderica. - Proszę przyjmij ten podarek, jako wyraz mojej wdzięczności. - Nie śmiała podnieść wzroku na młodzieńca. Mimo, że jej intencje były szczere i czyste, bała się, że mogłaby go tym prezentem urazić. Bądź co bądź dopiero co się poznali i taki podarunek mógł go zawstydzić. Jej wzrok padł na zniszczone buty chłopaka, co sprawiło, że zaczerwieniła się jeszcze bardziej, dziękując sobie w duchu, że zaproponowała wyjście na zewnątrz i rozmowę pod osłoną nocy. - Mam nadzieję, że będą pasowały. - Dodała cicho.

Pomimo ciemności, bystre oczy Roderica dostrzegły zakłopotanie Gléowyn. Starając się jak najlepiej ukryć własne zmieszanie, odpowiedział z uśmiechem. – Powiadają, że podarunek ze szczerego serca zawsze jest miły – przez chwilę ważył pakunek w rękach, po czym zdecydowanym ruchem rozwiązał sznurek i rozwinął tkaninę. Zapachniało skórą i woskiem. Na kolanach Zwinnorękiego spoczywała para butów. Obrócił je w rękach, przyglądając się z niedowierzaniem. Wreszcie znowu przeniósł wzrok na Gléowyn. – To dla... mnie? – Dziewczyna odpowiedziała mu ledwie dostrzegalnym, nieśmiałym skinieniem głowy.
Schyliwszy się, postawił podarunek przed sobą na ziemi i przez chwilę manipulował przy swoim obuwiu, walcząc z zasupłanymi, poskręcanymi rzemieniami; jeden z nich, mocno szarpnięty, pękł. Roderic zręcznym kopnięciem posłał stare buty w ciemność pod ławą, a następnie powoli wsunął stopy w nowe. Zapiął brązowe klamry, czując, jak miękko wyprawiona skóra delikatnie opina mu kostki. Wstał, tupnął kilka razy, podskoczył. – Wspaniałe! – niemal wykrzyknął, uradowany. – Buty dla wędrowca… Nie wiem, jak ci dziękować... – Usiadł z powrotem na ławie i po chwili rzekł – Nie obawiaj się zadawać pytań, Gléowyn. Dzięki nim przestaję być Rodericem Bez Języka, jak mnie czasem nazywano. – roześmiał się. Zamilkł na chwilę, jakby coś rozważając, po czym ciągnął, nawiązując do wcześniejszej wypowiedzi. – Nie tak powiedzieć chciałem. Wolny poczułem się wtedy, w łodzi, na rzece. I tak jest dalej. A czy tęsknię za domem? Tak… ale za tym pierwszym, prawdziwym. Ale… dość na dziś o smutnych wspomnień. Opowiedz mi którymś z tych miejsc, które chciałabyś zobaczyć. Albo o takim, które już widziałaś. A może o… kiedy wędrowałem przez twój kraj, usłyszałem raz o miejscu w twoim kraju, które nazywa się Fangorn. Czy wiesz, co to za miejsce? Słyszałaś o nim?

Twarz dziewczyny się rozjaśniła, widząc, że podarek jej towarzyszowi się spodobał. Uśmiechnęła się do niego szeroko, a w jej oczach zatańczyły radosne iskierki.
- Niezmiernie się cieszę, że mój prezent przypadł ci do gustu. Mam nadzieję, że będą ci dobrze służyły i przejdziesz w nich wiele szlaków i dróg.

Po ostatnim pytaniu, pokręciła przecząco głową.
- Ja niewiele widziałam. Mój dziadek, z obawy, że coś nam się stanie, mnie i mojemu bratu, trzymał nas w domu. Jedynie do Edoras na targ podróżowaliśmy i do okolicznych farm. Nie widziałam wiele, ale od małego słyszałam opowieści. Tym bardziej doceniam tą którą ty mi podarowałeś, Rodericu. - Zamyśliła się nad ostatnim pytaniem młodzieńca. - Fangorn jest lasem położonym pod południowo-wschodnim zboczem Gór Mglistych. My, Rohirrimowie, nazywamy go Lasem Entów. Nasze stare legendy opowiadają, że las żyje. Że jest domem dla ostatnich Entów i Huornów właśnie. Musi być to niesamowite miejsce. - Dodała z entuzjazmem. - Ja prawdziwie wolna czuję się w podróży. Nigdy nie umiałam usiedzieć długo w jednym miejscu. Życie w stadninie koni, należącej do mojej rodziny, czasem było naprawdę trudne. Nie zrozum mnie źle, kocham konie i kocham moją rodzinę, ale zawsze mnie ciągnęło na szlak i u dziadka czułam się jak w klatce. Dla mnie dom, to nie miejsce, to ludzie, których kocham i jest tu, po prostu tutaj. - Mówiąc to położyła swoją lewą otwartą dłoń na piersi Roderica, w miejscu, gdzie biło jego serce, a prawą na swojej.
Rodericowi zdało się, że gwiazdy, księżyc, odległe światła domów, wszystko na co właśnie patrzył zawirowało nagle. Zacisnął mocno powieki. Miał wrażenie, że serce wali mu mocniej niż po najbardziej wyczerpującym biegu, mocniej niż podczas rozprawy z Baldakiem, mocniej niż wtedy, gdy z toporem w ręku stał naprzeciw jeźdźców Hamy, a długa rohirrimska włócznia wbijała się w ziemię u jego stóp. Nie znalazłszy żadnych słów, którymi mógłby odpowiedzieć, powtórzył gest Gléowyn, najdelikatniej jak potrafił kładąc swoje dłonie na dłoniach dziewczyny.
Córka Gléomera również milczała. Przymknęła powieki i wsłuchiwała się we wspólny rytm bicia ich serc. Dziwna rzecz, że ani dotyk jego dłoni, ani wspólne milczenie nie krępowały jej. Wręcz przeciwnie, czuła z tym młodym mężczyzną więź, której nie umiała nazwać ani wyjaśnić. Ona po prostu była, a Roderic, mimo, że dziś dopiero poznany, wydawał jej się bliski.
Ruchem tak powolnym, że niemal niezauważalnym, Roderic cofnął dłonie.
– Wkrótce wyruszamy w drogę. Będziemy więc wolni. – odezwał się i uśmiechnął w ciemność, w której skrywała się teraz twarz Gléowyn. – Zobaczysz miejsca z opowieści i takie, o których jeszcze nie słyszałaś. Będziesz pisać o nich pieśni…
Dziewczyna odpowiedziała mu uśmiechem i cofnąwszy także swoje dłonie, usiadła tuż obok niego, z twarzą skierowaną ku niebu.
- Miejsca, nad którymi również świecą te gwiazdy i księżyc. Chciałabym odwiedzić je wszystkie… razem z tobą, Rodericu… - Położyła mu głowę na ramieniu i jeszcze jakiś czas wspólnie patrzyli w niebo.

***
Długo siedział nieruchomo, wyprostowany, ze wzrokiem utkwionym w gwiaździstą kopułę nieba, której obrót odmierzał godziny upływającej z wolna nocy. Wsłuchiwał się w regularny, cichy oddech Gléowyn, śpiącej z głową wspartą o jego ramię. Gdy wreszcie sam zapadł w sen, Księżyc dawno już skrył się za ramieniem Białych Gór. Za nim podążył na spoczynek Menelmacar, Szermierz Nieba. Nad szczytami odległych Gór Mglistych chwilę płonął jeszcze czerwony Borgil, ale w końcu i on przekroczył krawędź świata i zgasł. Wschodni skraj nieba zaczął jaśnieć. Pochłodniało. Od wschodu, znad skrytych w mgłach dolin Wschodniej Bruzdy, lekki podmuch niósł zapach wilgotnych łąk.

Nad Rohanem wstawał świt nowego dnia, w który nieświadomie, śniąc swoje sny, wchodzili Iskra Gléowyn, córka Gléomera i Roderic zwany Zwinnorękim.
 
__________________
Nawet jeśliś czysty jak kryształ i odmawiasz modlitwę przed zaśnięciem, możesz stać sie likantropem, gdy lśni księżyc w pełni...
Lua Nova jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem