- Zaprawdę! - rzekł Rafa patetycznie - przysięgnę! - tu sięgnął do sakiewki dobywając złotej monety - na świętego ryja! Wasz sekret ze mną bezpieczny! No!
*****
Jak zwykle Sotto obudził się o świcie patrząc wstającemu słońcu prosto w oczy. Ocknął się błyskawicznie. I wziął do roboty.
Gdy ekipa ruszyła Rafael prowadził już swego muła. A że przypadła mu fucha mistrza bestii, półelf co prędzej połączył uzdy zwierząt jucznych. Jeszcze mały łyczek żytniówki na rozgrzewkę. I w drogę.
Czując miły ciężar w trzosie Rafa maszerował gracko nucąc pod nosem:
Żadne nas berło ni tron nie pozyszczy
Nigdy z królami nie będziem w aliansach
My u dukata, co jak słońce błyszczy
Na ordynansach!
Niczym są dla nas waszych przysiąg roty
Sztandarów waszych ni rąk nie całujem
My dukatowi, co jak słońce złoty
Wierność ślubujem!
Piastując torbę z ekwipunkiem Rafael starannie ułożył miecz na plecach (czysta podpucha, bo kto z bractwa morderców nosi ciężką klingę?) dopiął pas obciążony sztyletami, rozpiął nieco kurtę, poprawił czapkę.
Rafael Sotto, arbiter elegancji.
Pożegnawszy się z Eszarem, Rafael poprowadził zaprzęg do bramy puszczy. Gdzie czekali strażnicy, których to należało przekupić. Ale to fucha Milcarra.
- No, Ślepak - chrząknął Rafa - radź sobie. Powodzenia.