Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2021, 19:43   #58
sieneq
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post wspólny z Lua Nova i Campo Viejo


Zwinnorękiego zbudził chłód i promienie niskiego słońca, które, choć ledwie wzniesione ponad morze mgieł zaścielających doliny, już raziło wzrok. Krople rosy, lśniące niczym kryształy, pokrywały ławę i płaszcz, pod którym kuliła się Gléowyn. Kosmyki jasnych włosów, które wysunęły się spod kaptura, przysłaniały jej twarz. Niezgrabnie, pokonując opór zdrętwiałego ciała, wyciągnął rękę, jakby chcąc je odgarnąć, ale w ostatniej chwili cofnął dłoń. Śpiąca, wyczuwszy zapewne ruch, drgnęła i otworzyła oczy.

Dziewczyna poruszyła się odrobinę i rzucając w stronę Roderica pół przytomne spojrzenie spod długich rzęs, podniosła głowę, tak, że kaptur zsunął jej się na ramiona. Jej złote włosy okalały twarz niczym aureola, a kropelki rosy, które osiadły na nich, mieniły się jak klejnoty w blasku porannych promieni. Te same smugi światła zmusiły ją do przymrużenia oczu. Kiedy spojrzała na chłopaka ponownie, była już przytomna, a na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec zawstydzenia, który przykryła uśmiechem.
– Wygląda na to, że nam się trochę przysnęło na tej ławie. – Roztarła o siebie zmarznięte dłonie. – Powinniśmy wejść do środka i napić się czegoś ciepłego na rozgrzanie. Może uda nam się podczas śniadania złapać jeszcze tego kupca z wczorajszego wieczora. Zdaje się, chciałeś z nim porozmawiać Rodericu, a i ja mam do niego kilka pytań.

– Ano, przysnęło – odpowiedział, starając się uśmiechem przykryć zakłopotanie, jakie naszło go na myśl, że jego gest, który dziewczyna mogła uznać za zbyt śmiały, mógł zostać przez nią zauważony. – Chodźmy zatem zobaczyć, czy w Domu Cepy dostaniemy co o tak wczesnej porze. – rzucił raźno. Nim jednak wstał, wydobył spod ławy stare buty, które tam wcześniej wrzucił i starannie zawinął w tobołek – Wyrzucać szkoda.

***

Goldred siedział przy szynkwasie, w pustym jeszcze od gości „Domie Cépa”, twarzą zwrócony ku wejściu. Słońce ledwie wzeszło i przez otwarte na oścież drzwi jasnym snopem wpadało do środka.
Kupiec ubrany elegancko niespiesznie popijał dymiący z kubka napój. Nie wyglądał na zaspanego, a wręcz przeciwnie, poranek musiał mu służyć. Przed nim stał puste talerze po skończonym śniadaniu oraz koszyk z chlebem i misa z olejkiem.
Na stołach stały odwrócone krzesła i taborety, a ławy odsunięte pod ściany. Przybytek z wigorem zamiatała młoda dziewczyna.

Zwinnoręki, masując zesztywniały kark, zbliżył się do siedzącego mężczyzny.
– Pozwolicie się dosiąść, panie... Goldred? – zapytał, wskazując równocześnie gestem na swoją towarzyszkę.

Gléowyn szła za Rodericem, a kiedy podeszli do kupca, uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
– Dzień dobry, panie Goldred, poranek taki piękny, ufam, że dobrze spał pan dzisiejszej nocy. Zwą mnie Gléowyn, córka Gléomera. – Przedstawiła się kupcowi, a następnie dołączyła do pytania Zwinnorękiego. – Czy nie będzie pan miał nic przeciwko, jeżeli razem z Rodericem się do pana przysiądziemy?

– Dzień dobry. Oczywiście. – odrzekł niemal pogodnie, choć krytyczny wzrok dziwnie kontrastował ze słowami. – W niczym mi nie przeszkadzacie. Czekałem na ciebie Zwinnoręki. Słowny jestem. O czym rozmawiać chciałeś? – dodał zniecierpliwiony.

Ton, który wybrzmiał w głosie kupca, odebrał Zwinnorękiemu sporo pewności siebie.
– Chcialbym... to znaczy ty, panie, chciałeś wszak poznać wieści z mych stron. A ja... proszę o przysługę. Znaczy... jeśli do Beorningów wyruszacie, to Leśny Gród po drodze niemal. Niedaleko. Chciałbym wiadomość stryjowi przesłać. Znak dać, że żyję. – Sięgnął do sakiewki u pasa i na wyciągniętej dłoni pokazał rzeźbioną w drewnie figurkę przedstawiającą pająka. – Jakby kto z twoich ludzi wziął to, stryjowi memu dał i powiedział, że Roderic ma się dobrze. Albo i nic mówic nie musi. Stryj zwie się Audovald, Zielarz na niego wołają. Bo w leczeniu i ziołach biegły jest. Jakby co złego się komu z was w drodze przytrafiło, to pomocy nie odmówi. Weźmiecie? – położył figurkę na blacie.

– Hmm… Planowaliśmy nieco inaczej, ale może zmienimy trasę… Może… To sam zrobiłeś? – wziął w palce rękodzieło.

Gléowyn przez chwilę przysłuchiwała się rozmowie kupca i swojego towarzysza. Goldred wydawał się nie być zadowolony ze spotkania z nimi. Możliwe, że nadal zadrą mu było obcesowe zachowanie Cadoca wczorajszego wieczoru. Żeby zatrzeć tamto przykre wrażenie, na powitanie kupca, odpowiedziała ciepłym uśmiechem. Wczoraj wyszło niezręcznie, ale przecież, ten człowiek mógł mieć jak najlepsze intencje.

Kiedy Roderic wyciągnął figurkę pająka, spojrzała na nią z podziwem i odezwała się do obu pogodnym głosem.
– Nie wiedziałam, Rodericu, że jesteś tak utalentowany. Teraz rozumiem już, dlaczego zwą cię Zwinnorękim. – Następnie zwróciła się do kupca. – Niech pan spojrzy na to misterne wykonanie, Roderic musiał w to włożyć sporo serca. – Spojrzała na mężczyznę, a jej głos przybrał bardziej poważny ton. – Ja rozumiem, że wczorajszy incydent przy stole był dla pana przykry. Przyszedł pan do nas z sercem właśnie, ale pora była nie najlepsza na rozmowy, moi towarzysze strudzeni i w nie najlepszych humorach. Jestem pewna, że nikt panu celowo uchybić nie chciał, stało się, że trudy tamtego dnia dały się we znaki. Proszę więc przyjąć w moim imieniu i moich towarzyszy, szczere przeprosiny. – W jej spojrzeniu wyczytać można było, że autentycznie jest jej przykro. – Mam nadzieję, że nie będzie pan chował do nas urazy i przychylnie rozpatrzy prośbę Roderica. Będziemy panu oboje zobowiązani.

– Tak, sam. – odpowiedział kupcowi, ale spojrzenie, pełne wdzięczności za wsparcie, obrócił na Gléowyn. – Od małego lubiłem bawić się drewnem, jak dzieciakom innym robiłem zabawki, to pozwalały mi się bawić ze sobą. Tu, w Rohanie, gdy wędrowałem do Edoras, na utrzymanie nawet tym zarabiałem. Tylko zamiast pająków musiałem nauczyć się rzeźbić konie. – uśmiechnął się lekko, a w jego głosie dało się odczuć nieco dumy.

– Znam się na takich wyrobach. Sprzedawałem podobne nie jeden raz. – obracał figurkę. – Słyszałem, że Mroczna Puszcza nadal nie jest bardziej bezpieczna. A niektórzy nawet mawiają, że mniej. Zbliżać się do ognia, to ryzykować blizny. – rzekł i posapał chwilę. – Opowiedz jakie wieści z regionu, a ja obiecuję się zgodzić, jeśli one warte tego będą, bym towarem i ludźmi ryzykował odstąpienie od Wielkiej Rzeki.

– To prawda, Mroczna Puszcza to nie jest bezpieczne miejsce. Wiem o tym aż nadto dobrze, panie Goldred. – Bolesny grymas pojawił się na twarzy Roderica, a leżąca na stole dłoń mimowolnie zacisnęła w pięść. – Ale i w dolinie Wielkiej Rzeki nie czujcie się nadto bezpiecznie, chociaż lud Beorna swoich ziem strzeże i od podróżnych myto pobiera. Nie wiem, jak tam za dawnych czasów było, ale teraz różne wieści dochodzą. Nie dalej jak pół roku temu, na rzece zginęło dwóch znacznych Beorningów, zaufanych samego Zmiennoskórego. Ponoć przez orków zabici. Ale niedługo potem banda banitów na wioskę Kamienny Bród napadła, ta ledwie się obroniła. A dziwnie wieści potem chodziły, że przed tym napadem to mieszkańców Brodu Brodu jacyś obcy ostrzegli. I w walce pomogli. Niby najemnicy Beorna. Był tam pono jakiś krasnolud, był wojownik z południa i trzech co przybyli zza Gór Mglistych. O tych to mówią, że mali byli niby dzieci, a butów żaden nie nosił. Ale bić się umieli. Jeden w tej bitwie nawet ranny został. I nie pierwsi to tacy, co w dolinę Rzeki zawitali. Lat temu kilka rodzina tych małoludów gospodę na północ od domu Beorna założyła, co się zwie Ostatni Zajazd na Wschodzie. Nie byłem tam nigdy, ale słyszałem, że dużo podróżnych się tam zatrzymuje i że karmią tam dobrze.
A co do podróży przez Mroczną Puszczę... Elfią Ścieżką chcecie pójść, czy Starą Leśną Drogą? Bo w tę drugą, chociaż może i krótsza, to lepiej się nie zapuszczać. A jeszcze inna droga jest, nowa. Z Rhosgobel, znad Czarnego Stawu wytyczona, do Wschodniej Wycinki. Stamtąd już wschodnim skrajem Puszczy iść można. Zwą ją Jagodowym Szlakiem. Tylko przewodnika trzeba by wynająć, bo Puszcza niechętna jest wędrowcom i drogę zgubić łatwo. Pytajcie o... – Zwinnoręki zagłębił się w szczegółowe objaśnienia.

Goldred ożywił się słuchając słów młodzieńca. Ręką zawołał dziewkę, która posłusznie przybliżyła się. Kupiec wzrokiem pokazał jej co ma robić. Obok nich wkrótce stanął dzban z ciepłym dymiącym mlekiem i kubki. Gléowyn po zapachu i wyglądzie płynu od razu rozpoznała końskie mleko.

– Nowy szlak powiadasz? Dwa lata temu jedna moja karawana nie wróciła z doliny. Widziano ją ostatni raz na ziemiach Beorna. Na Ścieżkę Elfów podobno nie dotarli a połamany wóz znaleziono przy Północnym Brodzie… Nowy szlak pomóc by mógł czasu też zaoszczędzić, tylko te Długie Bagna…
Kupiec zastanowił się.
– Wezmę i ludzie moi twego krewnego odnajdą. Mam też propozycje. Ruszamy za sześć tygodni. Jeżeli do tego czasu zrobisz takie cudeńka tylko Eorlingów na koniach, to na targu w Dalii owe zabawki spróbuje sprzedać i czwartą część zysku potem dostaniesz. Zgoda? – wyciągnął wielką dłoń niecierpliwie.

– Dziękuję, panie Goldred. – W głosie Zwinnorekiego dało się odczuć ulgę. – A co się tyczy propozycji... Nam w drogę wkrótce ruszać trzeba. Ale liczę, że na czas wrócić zdołam i owe figurki dostarczę. – Uścisnął dłoń kupca. Sięgnął następnie po dzban i rozlał do kubków parujący napój. Jeden podsunął Gléowyn, drugi spiesznie uniósł do ust; gdy opadło napięcie, poczuł jak bardzo jest głodny.
– Pożegnać się nam zaraz trzeba – otarł usta grzbietem dłoni – do drogi szykować.

– Ja również dziękuję, że nas pan wysłuchał. – Rohirrimka uśmiechnęła się do kupca, popijając ciepłe mleko. – Ale czas już na nas. Niech się panu darzy. – Skinęła głową na znak pożegnania.

– Wiesz gdzie mnie znaleźć Zwinnoręki. – pokiwał głową. – A gdzie wam tak się od wczoraj spieszy? – zapytał. – Już wczoraj o wyprawie wspomniałeś młodzieńcze. Nikt ode mnie lepiej nie zna Rohanu. Nie jeden trakt przemierzyłem.

– Jedziemy do Zachodniej Bruzdy, przynajmniej na początek. – Odpowiedziała kupcowi rohirrimka. – Poszukuję brata, a moi kompani mi w tym towarzyszą.

– Do Zachodniej? A co z bratem się stało? W służbie tamtejszego marszałka służy? Czy może ma to związek z pobratymcami tego człeka co go Rogaczem zowią, z którym to wczoraj jakieś ważne sprawy żeście tak skrycie omawiali? A może u króla o sytuacji brata jakie ważkie wieści wypłynęły? – dopytywał. – Nie jeden Rohirrim zaginął. Nie jeden raz. I jak mu na imię jest? Bratu twemu, panienko Gléowyn córko Gléomera? – niecierpliwie stukał palcem o kubek skupionym wzrokiem po jej twarzy wodząc. – Znałem niegdyś Gléomera syna Gléo… Gléo… – powtarzał póki co nadaremnie szukając w pamięci imienia.

Zwinnoręki obrócił na chwilę spojrzenie na Gléowyn, po czym, starając się zachować obojętny wyraz twarzy, ponownie zawiesił wzrok na twarzy Goldreda. Mimo wdzięczności za zgodę na przekonanie wiadomości, nie w smak mu była natarczywość, z jaką kupiec zadawał pytania. Rad by uciąć tę rozmowę i przejść z towarzyszką do innego stołu. Jednak jeśli Gléowyn dowiedziałaby się z niej jakiejś wskazówki co do losu brata… może warto jeszcze trochę zdzierżyć tę nachalność rozmówcy, póki nie zacznie dopytywać się o sprawy, w które obcego wtajemniczać nie można, a co prawdomówną Rohirrimkę mogłoby postawić w niezręcznej sytuacji – pomyślał, nie odzywając się.

Dziewczynę zaskoczyła ilość pytań, którymi zasypał ją kupiec. Lecz zaraz pośpieszyła z wyjaśnieniem.
– Nic się nie stało, a przynajmniej mam taką nadzieję. Z domu wyruszył kraj zobaczyć i kawałek świata, bo włóczykij z niego straszny. Czy gdzieś na służbę się zaciągnął, tego nie wiem. Mam nadzieję, że może po drodze coś o nim usłyszę. Myślałam, że może pan coś o nim słyszał. Zwą go Gárulf. Nasz ojciec, Gléomer syn Gléothaina, był minstrelem na dworze króla Fengela. A do Zachodniej jedziemy w pierwszej kolejności, ponieważ mamy tam także inne sprawy do załatwienia, o których rozmawiać nie mogę, gdyż nie dotyczą tylko mojej osoby, więc proszę mi wybaczyć, ale wolałabym się skupić na poszukiwaniach brata. Pan był w podróży, może go spotkał, albo słyszał coś? Po śmierci rodziców, brat mi jest najbliższy, wyruszyć z nim nie mogłam, bo dzieckiem jeszcze byłam, ale bardzo za nim tęsknię i pragnę go odnaleźć.

Goldred powoli pokręcił przecząco głową.
– Nie słyszałem o Gárulfie nic. – rozłożył ręce. – Znaczy to, że albo nic mu się złego nie przytrafiło, a wyprawa za nim z takim towarzystwem cudzoziemskim jak szukanie mearas w Rohanie. Wszędzie być może i nigdzie. I lepiej to rokuje, żem nie słyszał, bo ja nie jedno słyszę od niejednego. – westchnął przeciągle głębokim oddechem. – Gdyby kim ważnym był na stanowisku, to bym też pewno jego imię kojarzył, bo choć te sprzed lat umykają mi, jak twego dziada Glèothaina, to pamięć ostrą nadal mam jak miecz. Ale… jeśli do Grimslade zawitać planujecie, to list polecający dać mogę. Znamy się z Lordem Grimbornem. To ci dziecko pomóc może szybko sprawdzić, w którym eoredzie służy. – zaproponował.

– Bardzo wdzięczna bym była za list polecający, To bardzo miło z pana strony, panie Goldred, że chce mi pan w tym pomóc. Zdaję sobie sprawę, że upłynęło sporo czasu odkąd mój brat opuścił dom rodzinny i szukanie go, to jak szukanie igły w stogu siana, ale nie mogę się poddać. Ktoś o nim na pewno słyszał, musiał spotkać. – Westchnęła cicho.

– Zaczekajcie. Pójdę i napiszę.

Gléowyn skinęła głową kupcowi na znak potwierdzenia i krótkie pożegnanie. Przez chwilę obserwowała jak odchodzi, a następnie, usiadła przy innym stoliku, razem z Rodericiem, coby już kupcowi się nie naprzykrzać i poprosiła dziewczynę krzątającą się po izbie o przyniesienie śniadania, coby się pokrzepili przed podróżą.
– Po posiłku możemy zabrać już swoje rzeczy, a potem, jeżeli chcesz, pokażę ci jak wyszykować konia przed długą podróżą i jak go pielęgnować w drodze. Jeździłeś już kiedyś konno? – Spojrzała na Zwinnorękiego z wesołymi iskierkami w oczach. Widać było, że humor jej się bardzo poprawił od dnia wczorajszego.

Dobry nastrój udzielił się też Rodericowi i pozwolił mu zapomnieć o niejakich obawach, jakie odczuwał dotąd w związku ze zbliżającą się podróżą.
– Nie, w domu koni nie było. Ale w drodze przez Rohan zdarzyło mi się kilka razy w gospodarstwach pomagać przy koni oporządzaniu. Nauczyłem się, z której strony do konia nie podchodzić. – roześmiał się – Kilka razy na grzbiet siadłem i ledwie parę mil przejechałem. To i chętnie się więcej nauczę. A pewnie im szybciej, tym lepiej? – mrużąc wesoło oczy patrzył znad trzymanego oburącz kubka na siedząca naprzeciw niego dziewczynę.

Kiedy skończyli posiłek i szykowali się do odejścia, powrócił kupiec z zapieczętowanym listem informując skaldkę, że pismo zaadresowane jest do rąk własnych Grimborna. Dziewczyna przyjęła list i podziękowała Goldredowi, pożegnawszy się z nim, jeszcze raz życzyła mu pomyślności.

***

Po szybkim i skromnym śniadaniu, oboje udali się na górę, po swoje rzeczy. Gléowyn umówiła się ze Zwinnorękim, że spotkają się za około pół godziny w stajni, gdy już się odświeży, i przygotuje do podróży.

Rodericowi przygotowanie do podróży nie zajęło wiele czasu. Przerzuciwszy przez ramię płaszcz, niewielki worek, mieszczący jego skromny dobytek, długi łuk owinięty kawałkiem płótna okręconym rzemieniem i kołczan ze strzałami, wolną ręką chwycił topór o długim stylisku i zszedł po schodach gospody. Jako że umówiony czas nie nadszedł jeszcze, przysiadł na chwilę na ławie na tyłach domu, wystawiając twarz do słońca. Oczy miał przymknięte, jakby drzemał, a na jego ustach błąkał się uśmiech. W końcu wstał i ruszył w kierunku stajni.

Po upływie wyznaczonego czasu, Roderic stawił się na umówionym miejscu. Gléowyn jeszcze nie było, za to przy jego, koniku, wypożyczonym ze stajni królewskich, stała wojowniczka. Miała na sobie skórzany kaftan i hełm na głowie, na plecach zaś okrągłą tarczę i miecz. Głaskała wierzchowca po nosie i coś mu szeptała.

Po rozświetlonym słońcem podwórcu, we wnętrzu stajni zdawał się panować mrok, poprzecinany tylko padającymi z umieszczonych wysoko okienek wąskimi, skośnymi smugami światła, w których igrały unoszące się w powietrzu drobiny. Wśród tych świateł i cieni, w perspektywie szpaleru rzeźbionych filarów, zza których tu i tam wysuwały się końskie głowy, dostrzegł jakąś postać.
– Czyżby któryś z wojów z Edoras? – pomyślał, dostrzegając zarys okrągłej tarczy i odblask światła na jasnej stali hełmu. – Bądź pozdrowiony, panie… – odezwał się, podchodząc, ale w tym momencie głos mu zamarł, a oczy rozszerzyły ze zdumienia – zbrojna postać była kobietą. Gdy obróciła się ku niemu, światło zagrało na złocistych kosmykach włosów, niesfornie wysuwających się spod opadającej na kark kolczej plecionki, a na dolnej części twarzy, której nie skrywał cień hełmu, dostrzegł uśmiech… który już znał.
– Gléowyn? To... ty? – podszedł jeszcze bliżej, zatrzymując się na kilka kroków przed znajomą, a jakże odmienioną osobą. Nie… – zająknął się – nie spodziewałem się ujrzeć cię tak uszykowaną... jak do bitwy.

– Nie do bitwy, lecz do podróży. – odpowiedziała młodzieńcowi ze śmiechem. – A w podróży różnie bywa, trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność. – Pogłaskała czule konika po nosie raz jeszcze i zwróciła się już przodem do Zwinnorękiego, oglądając jego łuk. – Dobrze strzelasz? Ja tylko trochę, bardziej by coś upolować, niż w prawdziwej walce. – Wskazała swój łuk i kołczan, które stały oparte o drzwi boksu, w którym stał gniady rumak. Zwierzę przyglądało się chłopakowi uważnie, choć Rodericowi zdało się przez chwilę, że nawet odrobinę wrogo. – Chciałabym ci przedstawić Jego Wysokość, Księciunia, mojego wiernego towarzysza i wierzchowca. Ale radzę na niego uważać, to złośliwa i mściwa bestia, może ugryźć. – Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Widać było, że Gléowyn cieszy się na czekającą ich podróż, a może cieszyła się tak na widok Zwinnorękiego.

– Nie wiedziałem, że zadajesz się ze złośliwymi i mściwymi bestiami. – odparł z udawanym zdziwieniem. Najwidoczniej odzyskał rezon widząc, że Gleowyn okryta bojowym oporządzeniem jest jednak tą samą, z którą niedawno rozmawiał. Obejrzał rumaka, zachowując jednak pełen respektu dystans.
– Może w drodze się lepiej poznamy z Jego Wysokością? A ty, jak widzę, poznałaś się już z Rimforstem… jak mi go przedstawiono. Podobno znaczy to Szron. I chyba pasuje do niego. – Poklepał po szyi niewysokiego konika, którego ciemnoszara sierść przyprószona była na grzbiecie i karku drobnymi, jaśniejszymi plamkami, jak kamienie w mroźny poranek. – Mam nadzieję, że ty nie jesteś złośliwy, co?
Wierzchowiec odwrócił kształtną głowę i dotknął nosem ramienia Roderica, dmuchając mu w ucho ciepłym powietrzem.
– A łukiem niezgorzej sobie radzę, dużo polowałem... może zmierzymy się, jak czas będzie na jakimś popasie? – rzucił Rohirrimce żartobliwe wyzwanie. A teraz… chyba czas przygotować konie do drogi?

Gléowyn roześmiała się serdecznie słysząc wyzwanie młodzieńca..
– Czemu nie, jeżeli będzie na to czas w drodze, ale obawiam się że przegram z kretesem. Miecz mi lepiej w dłoni leży niźli łuk. A Rimforst to bardzo dobrze ułożony konik, Księciunio mógłby brać z niego przykład. – Na słowa skaldki, jej rumak wydał z siebie pogardliwe parsknięcie. – Ale czas na nas. Pokaże ci jak oporządzić konia przed podróżą. – Mówiąc to, powoli zaczęła wyprowadzać konia z boksu.

Roderic obserwował Gléowyn czyszczącą swojego konia. Jej ruchy były pewne i zdecydowane, a przy tym delikatne, wręcz pieszczotliwe. To jak się z nim obchodziła, wyrażało uczucie, które miał okazję już obserwować, przebywając wśród Rohirrimów – miłość do wspaniałych zwierząt, koło których rodzili się, żyli i umierali. Naśladował wykonywane przez nią czynności, jak potrafił. Wkrótce i jego wierzchowiec, czysty i lśniący, był osiodłany i gotowy do drogi. Pozostało im tylko czekać na przybycie reszty Bractwa.

 
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem