Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2021, 22:41   #159
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
He came riding fast like a phoenix out of fire flames
He came dressed in black with a cross bearing my name
He came bathed in light and the splendour and glory
I can't believe what the lord has finally sent me


[media]http://www.youtube.com/watch?v=Mheqf_pVrYo[/media]


Eris, Feliks

Błękitka poruszała się dookoła ciała Eris. Krążyła ósemki wokół jej głowy, potem przelatywała w stronę Feliksa. Okrążała jego ciało i trafiała z powrotem w stronę wróżki. Przypominała nieco podekscytowanego psa, który nie mógł doczekać się spaceru. Niestety w jej przypadku nie mógł być zbyt daleki.
„Jaka szkoda, że nie mogę oddalać się zbyt daleko od Łupawy lub Gardna. Jestem związana z tymi cudami natury”, wzdychał wodny duch. „Jednak jak dopełnimy rytuału, wtedy cząstka mnie pozostanie w tobie, Eris. A wraz ze mną część moich mocy. Będziemy mogły zwiedzić razem cały świat! Moje jezioro jest piękne, ale zawsze ciekawiły mnie Piramidy. Czy to prawda, że jest tam... sucho?”
Ostatnie słowo wypowiedziała dość nieśmiało. Jak gdyby mówiła o rzeczach grzesznych i niedozwolonych. No cóż, być może duch jeziora czuł dziwną ekscytację na myśl o piaskach pustyni.

Eris już miała odpowiedzieć Błękitce, ale przerwał jej Feliks. Położył dłoń na ramieniu siostry. Wcale się nie uśmiechał. Co dziwne, bo przecież powinien być zachwycony tym, że został tuż przed chwilą uleczony.
– Eris... boję się – szepnął. – Rozejrzyj się.
Mooinjer Veggey tak też uczyniła. Zamrugała powoli oczami. Nad mostem zaczęły gromadzić się duchy smutku, śmierci, zniszczenia i rozkładu. To były paskudne, czarne, wijące się węże, morowe podmuchy. Normalni ludzie nie mogli ich dostrzec, jednak Eris i Feliks byli czymś więcej. A w każdym razie czymś innym.
– Coś złego nadchodzi – szepnął Trzebiński.

Z każdą sekundą czarnych mar było coraz więcej.


Łukasz

Łukasz był niczym bohater. Ogień rozprzestrzeniał się, a on mimo to postanowił raz jeszcze wtargnąć do karetki. Szukał gaśnicy. Rozejrzał się dookoła. Ten pojazd przydał im się już nie jeden raz. Nie tylko służył do przemieszczania się, ale również posiadał wiele przydatnych przedmiotów. Wyposażenie nie ograniczało się jedynie do gablot i toreb wypełnionych środkami medycznymi. Znajdowała się tu również upragniona gaśnica. Zieliński prędko wyszarpnął ją z drucianych umocowań. Następnie spojrzał na obiekt.

To była gaśnica... ale tylko jedna. Czyż nie potrzebowali całego szwadronu straży pożarnej i rur, z których strzelała woda? Czy jeden miotacz pianki naprawdę wystarczy? Łukasz uznał, że na pewno nie zagasi tym wszystkiego, ale przecież nie musiał. Musiał tylko wyczyścić z płomieni korytarz z boku Feniksa.

Ten, który prowadził na most.
Prowadził do Mai.


Maja, Nadia

He said dance for me, fanciulla gentil
He said laugh a while, I can make your heart feel
He said fly with me, touch the face of the true god
And then cry with joy at the depth of my love

Dziewczyna na miotle uśmiechnęła się do Krawiec.
– Jak dobrze, że jesteś – powiedziała. – Myślałam, że jednak nie zdecydujesz się na to.

Włosy czarnowłosej powiewały na wietrze. Tuż nad nią świeciła blada, okrągła tarcza księżyca. Jego blask padał na idealną cerę nieznajomej, nadając przedziwnego charakteru jej postaci. Wyglądała zarazem bardzo tajemniczo, mistycznie, jak i niezdrowo. Jej oczy błyszczały niczym dwa szlachetne kamienie. Maja dostrzegała w nich migoczące, czerwone płomienie palącego się mostu, pomiędzy którymi mieniły się błękitne odcienie Feniksa.

– Majka! Maja! Zwiewaj z tego mostu! – w tle rozległ się krzyk Łukasza.
Krawiec obróciła się w stronę chłopaka. Jej krótkie, marchewkowe włosy przecięły nocne podmuchy powietrza, w których skrzyły się iskry oraz drobinki popiołów. Wnet poczuła silny, zdecydowany uchwyt na swoim ciele. Wargi kruczowłosej dziewczyny musnęły płatek jej ucha. Maja poczuła, jak czubek języka przesuwa się po płatku jej ucha.
– Przykro mi, że muszę to zrobić – wyszeptała czarownica. – Jednakże... Lepiej ty giń, niż ja – mruknęła.
Jej słowa nie wyrażały skruchy. Było w nich coś uwodzicielskiego, co kompletnie nie pasowało do sytuacji. Nieznajoma chwyciła jej pierś i mocno ścisnęła. Chyba jednak nie ta część ciała była prawdziwym celem, gdyż wnet przesunęła dłoń niżej. Wsunęła palce pod bandaże pieczołowicie umieszczone przez Łukasza.

Następnie z całych sił wsunęła dwa palce w ranę w ciele Krawiec.


Eris, Feliks

Feliks obrócił się w stronę mostu, kiedy rozległ się głośny krzyk Mai.
– Nie! – wymamrotał Trzebiński. – NIE! – powtórzył.
Ruszył kilka kroków w stronę Krawiec... Ale znajdował się na brzegu rzeki. Musiałby skoczyć kilka metrów wzwyż, aby dostać się na most i pomóc koleżance z klasy. Czuł bezsilność.
– Po co mi wolność? – wymamrotał. – Po co zrzekłem się tytułu się księcia, skoro zamieniłem go na niemoc – załkał.

Obrócił się w stronę swojej siostry.
– Pomóż jej! – poprosił. – Wylecz jej rany! Zrób... zrób coś...!

Ale Eris wiedziała, że nie mogła nic zrobić. Nawet gdyby umiejętności leczenia Błękitki sięgały tak daleko, to nie mogłyby przebić się przez tak szczelny kokon duchów śmierci, rozkładu i zepsucia, który otoczył nagle Krawiec. Feliks o tym wiedział, a jednak powtarzał ciągle to samo.
- Eris, zrób coś! Zaklinam cię!


Łukasz

Łukasz był w stanie stworzyć dla Mai drogę. Musiała jedynie chcieć z niej skorzystać. Wybiegł na zewnątrz karetki i odkręcił zawór. Płomienie tak rozrosły się, że nie był w stanie dostrzec, co działo się z koleżanką z klasy. Zaczął pokrywać bielą drogę. O dziwo to działało. Ogień magicznego ptaka wcale nie była aż tak gorący, jak mogło wydawać się w pierwszej chwili. Może słabł wraz z siłami stworzenia.

Wtem jednak nagle niebo przecięła błyskawica. Uderzyła prosto w magiczną istotę... czerwone płomienie prędko zmieniły kolor na błękitny. Feniks cicho zakwilił, po czym wybuchł. Był stworzeniem zrodzonym z duchowej energii i właśnie ona eksplodowała. Łukasza owiał niebieski żar. Przypiekł jego ubrania oraz włosy. W niektórych miejscach zaczęły płonąć. Zdołał podnieść ramię, osłaniając nim twarz. Mimo to impet był przytłaczający. Posłał chłopaka kilka metrów dalej. Boleśnie zarył o drogę, wypuszczając z dłoni gaśnicę.


Maja, Nadia

Cause I've prayed days, I've prayed nights
For the lord just to send me home some sign
I've looked long, I've looked far
To bring peace to my black and empty heart

Czarownica penetrowała ranę w jej boku. Czy to sprawiało jej jakąś chorą rozkosz? Czerpała z tego przyjemność? A może było to częścią rytuału? Horror chwili zintensyfikował się, kiedy Maja zrozumiała... iż w istocie stała się elementem jakiegoś zaklęcia.
– Mam na imię Nadia Ceyn – powiedziała młoda wiedźma. – Chociaż tyle jestem winna. Powinnaś wiedzieć, kogo przyjdzie ci dręczyć zza grobu.

Dziewczyna wsunęła palce między wargi i oblizała krew Mai. Drugą ręką wyjęła talię Tarota i ruszyła nią w stronę chmur. Te zaczęły nawarstwiać się. Kłębiły się w czerni tak długo, aż wyprodukowały pojedynczą błyskawicę, która trafiła w truchło umierającego Feniksa. Ten zaskowyczał raz jeszcze, po czym wybuchł w eksplozji płomieni i błękitnego blasku.

Krawiec tymczasem poczuła, jak cała energia opuściła ją. Najpewniej to ona została przekształcona w potężne uderzenie błyskawicy, które zabiło magicznego ptaka. Maja była zbyt słaba, żeby się poruszać. Zbyt słaba, żeby myśleć.

Zbyt słaba, żeby żyć.

Nadia chwyciła ją mocno za włosy, po czym wpiła się wargami w usta Krawiec. Wsunęła język między jej wargi, składając na nich pocałunek śmierci. Następnie oderwała ją od siebie i popchnęła na barierkę mostu.
– Nie moja wina, że jesteś dziewicą – powiedziała Nadia. – Dziewice są ofiarami równie dobrymi, co noworodki. Niebiosa mi cię zesłały. A może raczej mój dobry pan ojciec, Lucyfer. Teraz żegnaj. Dziękuję ci za twoją posługę.

Maja wypadła na drugą stronę, zbyt słaba, aby krzyczeć.




Łukasz

W płomieniach było coś osobliwego.

To jak żyły. To jak tańczyły. Jak skrzyły się. Zdawały się kompletnie nie pasować do wymiaru żyjących, w których wszystko zdawało się takie materialne i stałe. Przypominały jedyną paranormalną cząstkę, która była tak wszechobecna i rozpowszechniona, że ludzie zapomnieli, iż faktycznie stanowi uosobienie magii. Na lekcjach chemii kazano nawet rozrysowywać równanie utleniania się materii. Węgiel w połączeniu z tlenem sprawiał, że tworzył się dwutlenek węgla. Wiązania kowalencyjne ulegały zniszczeniu, w wyniku czego uwalniała się energia. Gdyby człowiek był w stanie, spróbowałby opisać matematyką nawet samego Boga.

A Łukasz dostrzegł Boga w płomieniach.
Może nie chrześcijańskiego, ale na pewno jakiegoś.
Nieznana istota wyższa czaiła się w żarze.
Mówiła do Zielińskiego. Mamiła go. Przekonywała do siebie. Łukasz rozglądał się dookoła. Patrzył na rozrastające się płomienie i w każdym z nich widział słowa. Obrazy. Wizje. Nie potrafiłby ich wszystkich spamiętać.

Jednak to, jak wybrzmiewały w żarze... to go pochłaniało. Prawie bez końca.

Łukasz oszalał.
Tylko czy w jego szaleństwie mogła czaić się metoda?




Eris, Maja, Feliks

My love will stay till the riverbed run dry
And my love lasts long as the sunshine blue sky
I love him longer as each damn day goes
The man is gone and heaven only knows

Feliks patrzył, jak Maja upada. Jej ciało bez energii. Jej ciało bez życia.

Dziewczyna roztrzaskała się o powolny nurt Łupawy. Woda zdawała się kompletnie bezlitosna, tak szybko pochłaniając ciało Krawiec. Jakby była jej wygłodniała. Chciała jej dla siebie. Kochała ją. Podobno wszelkie życie wywodziło się z morza. Czy to znaczyło, że miało prawo również je odbierać? Łupawa jeszcze przez chwilę poruszała się, po czym miała trafić do Bałtyku. Ciągnąc za sobą truchło Mai.

– Nie! – krzyknął Feliks. – Nie pozwalam!
Skoczył i zanurkował w rzece. Po chwili wynurzył się z ciałem pięknej dziewczyny. Jednak piękno ma to do siebie, że przemija. I w przypadku Krawiec miało przeminąć przedwcześnie. Z drugiej strony Maja miała nigdy nie zestarzeć się, nie posmakować chorób. Czyż nie lepiej było odejść w takiej chwili?

Feliks uważał, że nie.
– Proszę, wróć! – jęknął. – Wróć!
Tulił do siebie ciało Mai, które robiło się coraz zimniejsze z każdą sekundą. Odgarnął jej włosy, jak gdyby miało to pomóc. Poruszał nogami, próbując utrzymać ich na powierzchni... ale Krawiec mu w tym nie pomagała. Do cholery!!!

Eris natomiast spoglądała, jak te wszystkie duchy cierpienia, smutki i zgnilizny, które tak długo kłębiły się na moście, zaczęły uderzać w Feliksa. Wnikały w jego ciało. Jeden za drugim. Trzebiński nieświadomie zapraszał je do swojego wnętrza. To mogło mieć bardzo poważne konsekwencje...

 
Ombrose jest offline