09-04-2021, 17:44
|
#129 |
Markiz de Szatie | Wolken wyszedł z posiadłości Celestiuma z mętlikiem w głowie. Może był naiwny, może miał nadzieję na nikły promień światła, które rzuci astrolog na ich zawiłą i nieodgadnioną drogę. Fiasko rozmowy i obojętny ton mistrza natchnął go pesymistycznym nastrojem i rozpostarł skrzydlaty cień ponurych myśli.
Sporo wyrzeczeń, trudu i wiary kosztowała go ta wyprawa. Znowu boleśnie odezwała się dawna rana na głowie, pulsowała dokuczliwym bólem, mieszając mu jeszcze bardziej w myślach i nie pozwalając na czytelny ogląd sytuacji. Wolken czuł się ponownie bezradny, jak w kanałach kiedy rozpaczliwie szukał pomocy, jak w Altdorfie kiedy opuszczał kompanię po raz pierwszy, wątpiąc głęboko w sens i mgliste cele poszukiwań. Teraz to uczucie nadal czaiło się, niczym jadowity pająk w kącie sieci, aby sparaliżować go po raz kolejny jadem niemocy i rozpaczy.
Był jednak zaprawiony w tych zmaganiach i zacisnąwszy zęby ruszył dalej z drużyną, mając nadzieję, że wygasi ból, choćby najmniejszą formą aktywności. Nie zniósłby teraz siedzenia w miejscu. Malal... złowieszcze miano kołatało mu jeszcze po głowie, lecz dochodzenie w tej chwili roli tego przeklętego bóstwa w wydarzeniach dziejących się w Imperium, przekraczało jego możliwości. Trudno było nawet ustalić przybliżoną naturę tego boga, jego pragnień i zamysłów. Jawił się jako pewna nieuchronność i przeznaczenie. A w walce z chaotycznym przeznaczeniem każda broń: miecz, łuk, zaklęcia magiczne i amulety były nieprzydatne. Nawet głęboka wiara w siłę, prawość, czystość i światło mogły nie ocalić świata. Panteon dobrych bóstw zdawał się być obojętny i tylko przyglądał zmaganiom śmiertelników z okrutnym losem. Może jedynie Sigmar i naszyjnik mu poświęcony, był widomym znakiem, że chce On ostrzec swoich wiernych wyznawców i ukochaną krainę przed kataklizmem i zniszczeniem wznoszonej przez wieki ostoi porządku.
Świątynne katakumby natchnęły go nadzieją, obcowanie z tymi poświęconymi murami, nieco uspokoiło jego skołataną duszę. Wreszcie też pojawił się ktoś, kto podzielał ich obawy. Nie był zapatrzony w doczesne korzyści, dostojeństwa i majątki. I mówił przystępnie, mądrze i z troską. Skromny kapłan wlał znów wiarę w serce wojownika. Albinos patrzył na słowa, które odbijały mu się krwawymi śladami. Doświadczył bolesnej wizji przelanej krwi, sam utoczył jej aż nadto, pozbawiając żywota innych, zabierając i niejednokrotnie grzebiąc ich wszystkie nadzieje... Teraz dostrzegał szansę na odkupienie tego wszystkiego... Nawet podążając za wielce niepewnym tropem, w miejsca skażone chaotycznym wyziewem i w panowaniu złowrogich sił. Ale czyż nie taka właśnie droga winna ratować świat od nieuchronnej zagłady...? |
| |