Gnarok zmarszczył brwi, słysząc słowa Galeba na temat orków.
- Setkę lat temu? Niemożliwe, a przynajmniej ja nic o tym nie wiem - powiedział, gładząc dłonią brodę. -
Było nas dwudziestu pięciu, gdy grobi oblężyli nas w jaskiniach za wodospadem, kilka dni drogi na południe stąd. Krwawych Toporów było ze stu albo i więcej. Wiedzieliśmy, że nie utrzymamy się długo, dlatego ojciec postanowił wysłać mnie po posiłki do Karak Hirn. Tam miałem odnaleźć Yazerę i sprowadzić pomoc. Grobimi dowodzi Torgoch, czarny ok, największy w ostatnich latach wojownik, jaki się wśród nich pojawił. Choć czarne orki wolą raczej trzymać się w swoich bandach, Torgoch siłą przejął dowodzenie w innych plemionach zielonych i zjednoczył je pod sztandarem Krwawego Topora. To wielki, bezlitosny skurwiel, zawsze otoczony świtą swoich najlepszych wojowników. Nie wiem, skąd dowiedział się o Kamieniach, ale chce je zdobyć. A wiecie, co to będzie oznaczać dla Doliny? Ba, dla całego świata, który znamy?! - Khazad skrzywił się na samą myśl. -
Dlatego musimy dotrzeć do Karak Hirn i zabrać ze sobą tylu naszych braci, ilu się da i ruszyć na pomóc memu ojcu a potem rozprawić się z bandą Torgocha.
Galeb dałby głowę, że już kiedyś o Torgochu czytał, ale to były stare zapiski, traktujące o walce z zielonymi setki lat temu. Czyżby w okolicy znalazł się naśladowca czarnego orka posługujący się tym samym imieniem? A może chodziło o coś zupełnie innego?
- I tak nie damy rady ochronić tych człeczyn - powiedział Gnarok do Bardina, wyrywając Galeba z rozmyślań. -
Banda Torgocha, która za mną wyruszyła połączyła się z inną dwa dni temu. Jest ich kilkudziesięciu. Popatrz na tych wieśniaków. To mięso armatnie, żadni tam wojownicy. A nasza siódemka nie da rady kilkudziesięciu grobim. Z rana musimy wyruszyć do Karak Hirn, to nasza jedyna szansa. Kto wie, możliwe, że i dla tych człeczyn również. Dziękuję wam również za okazaną pomoc.
Porozmawiali jeszcze chwilę z Gnarokiem, jednak khazad wycieńczony był wędrówką i dość szybko udał się na spoczynek. Bohaterowie umówieni z nim byli, że wyruszą z samego rana, po śniadaniu, jeśli Bardin zdąży do tego czasu załatwić sprawunki z kowalem i stolarzem. Parszywa pogoda wciąż nie odpuszczała, więc w końcu udali się do wynajętych pokoi, gdzie niektórzy zaznali przyjemnie gorącej kąpieli, a inni, nieco późniejszym wieczorem, uciech cielesnych z gospodynią Helgą.
Niespokojna aura przyniosła ze sobą niespokojne sny. A co było najdziwniejsze, wszyscy awanturnicy śnili to samo. Znajdowali się nocą w wiosce, którą ktoś zaatakował. Na początku nie wiedzieli, kto, ale każde z nich wyszło z łóżka i ruszyło na zewnątrz. Z dziwnym niepokojem zauważyli, że oni, to tak naprawdę nie oni. Każde z nich miało inne ręce, inne dłonie, nawet inną płeć i rasę. Nie było też ich broni, do której byli przyzwyczajeni. Dzierżyli kosy, widły, sierpy i proste siekiery.
W końcu pojawili się na zewnątrz. Wioska od południa płonęła, rozjaśniając noc jasną, czerwono-pomarańczową łuną. Wszędzie panował chaos - ludzie uciekali, krzyczeli, pomagali sobie, choć na niewiele się to zdawało, gdyż szybko ginęli z rąk potężnie zbudowanych orków, którzy nie mieli dla nikogo litości. Niepowstrzymana fala zielonoskórych wlała się do sioła, zabijając wszystkich na swojej drodze. To były największe, najdziksze orki, jakie widzieli w życiu. Każdy z nich z wytatuowanymi plemiennymi tribalami.
Galeb, który teraz nie był Galebem, ale jakąś mikrą kobietą z widłami, od razu wiedział, że to Krwawe Topory. Te orki przy swoim wodzu, który wjechał do wioski na wielkim dziku, wyglądały na słabe i łagodne. Szef bandy był potężny, dwukrotnie większy, niż każdy zielony w polu widzenia. W jednej ręce trzymał duży tasak, w drugiej topór. Płaszcz z ludzkiej skóry łopotał za nim, gdy dudniącym głosem warczał coś do innych zielonych. Jego naniesione czerwonym barwnikiem tatuaże pokrywające umięśnione ramiona i twarz budziły strach.
Nagle orki dostrzegły bohaterów, którzy teraz oglądali świat oczami prostych wieśniaków i ruszyli na nich z bezwzględną, dziką furią. Szybko, jeden po drugim, ginęli z rąk warczących zielonych, zapadając się w ciemność, gdzie nie było już nic.
I obudzili się nagle, wszyscy niemal w tym samym momencie, słysząc rżenie koni.
Był poranek, nad górami widać już było wschodzące słońce. Jakież było ich zdziwienie, gdy okazało się, że wszyscy spali na gołej ziemi, a nie w karczmie, w której wczorajszego wieczora jedli jedną z lepszych kolacji. Gospody nie było, tak jak i całej wioski. Jedyne, co dostrzegli w zasięgu wzroku, to resztki drewnianych chat wychylających się z zarośniętej trawą i chwastami ziemi.
Gnaroka również nie było. Ani jego, ani żadnej innej żywej duszy, prócz nich samych. Zachodząc w głowę, co się stało, przeszli się po najbliższej okolicy, odkrywając kilka bardzo starych i niekompletnych szkieletów, należących do ludzi, odzianych w resztki prostych ubrań. Przy jednej ze zrujnowanych chat Felix z Vessą natrafili na kolejny szkielet, tym razem mniejszy, niż pozostałe. Ich uwagę zwrócił jeden szczegół - znajoma, choć bardzo stara i podniszczona tuba na dokumenty. Taka sama, jakiej Gnarok nie spuszczał z oka rozmawiając z nimi.
Wydobyli ją spod szkieletu i przekazali Galebowi. W środku tuby wciąż znajdował się list - stary, zawilgocony, napisany w khazalidzie i w bardzo kiepskim stanie. Wciąż jednak dało się go odczytać, co też Galeb uczynił.
- “Yazero! Jest nas dwudziestu i czterech mężnych wojowników w jaskiniach za wodospadem. Otaczają nas hordy orków Torgocha. Wielka jest ich liczba. Wyczuwamy obecność potężnego artefaktu, być może tego, o którym ci mówiłem. Jeśli wraz ze swym cennym ładunkiem dotarłaś w bezpieczne miejsce, proszę przyślij nam pomoc. Kamienie nie mogą trafić w ręce grobich, tak samo jak nasze własne sekrety! Podpisano: Ketiger w imieniu Hadrina Haraldsona z klanu Strażników Kuźni.”
Na samym dole wiadomości znajdowała się narysowana niewprawnie mapka, dzięki której można było dotrzeć do Wielkiej Przełęczy w Dolinie Yetzin, gdzie przy górze o trzech szczytach znajdował się wodospad. Awanturnicy zastanawiali się, co dalej począć, wciąż mając w głowach wczorajszy wieczór i przedziwny, realistyczny sen, w którym wszyscy zginęli.