Alkus zaczynał być naprawdę zirytowany. Cholerny dzień. Stracił transport na ostatnim zadupiu, późnym wieczorem, karczma w zasadzie pusta więc nikomu kieszeni nie odchudzi a teraz nawet nie ma gdzie odpocząć. Postanowił wykorzystać ostatnią możliwość jaka mu przyszła do głowy. Szybko ześlizgnął się na ziemię i cicho podążył za człowiekiem który go omal nie nakrył. Spojrzeniem ocenił gdzie gość może trzymać kasę. Następnie przeszedł parę kroków, pozorując, że przybywa od strony przeciwnej do karczmy i zawołał w kierunku odchodzącego klienta:
-
Przepraszam! - podbiegł do niknącej w mroku postaci. W ostatniej chwili potknął się o wystający z ciemności kamień - doskonały sposób na przyklejenie się do pacjenta i niezauważone wyczyszczenie mu kieszeni. Nie zamierzał zabierać ile się da, chciał na kolację, śniadanie i nocleg. W każdym razie nocleg; trochę suszonego żarcia miał w swoim worku mimo iż zdążyło mu ono dawno zbrzydnąć.
-
Przepraszam bardzo - zaczął odsuwając się od mężczyzny, na którego właśnie wpadł -
czy jeszcze dziś odjeżdża stąd jakiś dyliżans? [To jakby co była próba kradzieży]